Życie na nowo. Fragment książki „Czas pomsty"

Data: 2019-06-26 11:00:22 | Ten artykuł przeczytasz w 7 min. Autor: Sławomir Krempa
udostępnij Tweet

Szlachcic Nadolski wraca z wojny w rodzinne strony. Jego dobra są splądrowane, żona i dzieci nie żyją. Wszystkiemu winni są rzekomo Tatarzy, ale Nadolski w to nie wierzy. Próbuje dociec prawdy, by pomścić najbliższych.

Czy przerażające zbrodnie uda się wyjaśnić? Kto spośród bohaterów jest dobry, a kto zły? Kolejne strony dają odpowiedzi na te pytania. Pozwalają też poznać zapomniany skrawek szlacheckiej Rzeczypospolitej, gdzie o sprawiedliwość trzeba było walczyć z szablą w dłoni. I gdzie nadprzyrodzone miesza się z realnym.

– Zdawać by się mogło, że los aż nadto doświadczył Żegotę Nadolskiego herbu Bojno. Powraca on wszak w rodzinne strony jako weteran wielu bitew i wojen. Co gorsza, przyjdzie mu uklęknąć przy grobach najbliższych, którzy zginęli podczas najazdu Tatarów. Nie wie jednak, że przeznaczenie szykuje dla niego o wiele mroczniejszą przyszłość. Nie wie, że za śmiercią jego rodziny kryje się straszliwa tajemnica, a jego samego czeka rozwikłanie iście diabelskiej intrygi, w której urok wiedźmy i wrogie szable to najmniejsze z zagrożeń. Wartka, żywa akcja, świetny warsztat i piękna wizja rzeczywistości szlacheckiej – to Dzikie Pola w całej okazałości. Uwaga! Lektura powieści grozi zarwaniem nocy, nieświadomą archaizacją języka i wyprawą na pchli targ w poszukiwaniu jakiejkolwiek szabli. – Marcin Mortka

Do lektury powieści Czas pomsty zaprasza Wydawnictwo Dolnośląskie. W ubiegłym tygodniu zaprezentowaliśmy Wam jej premierowe fragmenty. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:

Na bitwę ubrał się jak nigdy wcześniej. Włożył najlepszy strój. Konia kazał przybrać w drogi rząd. Potem przyszło do walki. Pierwszy rzucał się w największą gęstwinę. W pościgu sforował się przed innych. Najpierw był atak na tylną straż Szwedów. Ta rozpierzchła się na północ, w kierunku Straszewa. Tam znów natarł z Kozakami na tysiąc wrogiej jazdy, która stawiła im krótki opór, lecz widząc nadciągającą husarię, podała tyły. Na ich karkach dotarli do Pułkowic, gdzie z resztą wojsk stanął Gustaw Adolf. Kozaków polskich nie zatrzymały salwy z rajtarskich pistoletów. Kiedy szyki się wymieszały, Żegota szalał ze swą husarską szablą. Szukał zajadle tego, czego przez lata nie mógł znaleźć. Ale co rusz pusto się wokół niego robiło. Wściekły ponaglał konia. Aż ujrzał samego szwedzkiego króla otoczonego rajtarami. Z krzykiem uniósł stal i pognał na pewną śmierć. Ciął w zapamiętaniu, co chwila gasząc kolejne życie. Już widział królewski kapelusz. Już mógłby sięgnąć go piórem swej broni. Uniósł się w siodle, wyciągnął szablę nad głowę, szykując do śmiertelnego ciosu. Wtedy właśnie świat pociemniał mu w oczach; czerń, błękit i zieleń pomieszały się ze sobą. A w duchu zakrzyknął z radosnym niedowierzaniem: To już?! Nim padł na ziemię, nic nie czuł.

Żegota zatrzymał się i oparł o pień drzewa. Dłonią starł z twarzy słone krople. Deszcz zmieniał się w mżawkę. Przed nim ciągnął się rozorany koleinami trakt, poznaczony brudnymi kałużami. Gliniasta ziemia żółciła się ciężkim błotem. Sięgnął za pazuchę i ścisnął prosty drewniany krzyż, jaki miał zawieszony na rzemieniu. To on był znakiem jego przemiany. Pokory, która zastąpiła gniew. Pogodzenia się z losem, które przykryło czarny żal. Prawdziwej odwagi, która odmieniła nasiąkłe strachem zatracenie.

W dwie niedziele ocknął się na probostwie, gdzie rannego pod dach zgodził się przyjąć stary ksiądz. Zostali przy nim Semko i pachołek tatarski, którego jeszcze na Litwie od jednego szlachcica odkupił. Wojska odeszły, jak to na wojnie bywa, zostawiając rannych samym sobie. Semko zwlókł swego pana z pola, prawie że bez ducha, z okropną raną ciągnącą się lewą częścią twarzy od czoła aż do brody. Oko cudem tylko ocalało. Nie wiedzieć czemu przeżył. Tak jakby Bóg po raz kolejny zakpił z jego pragnień. Znów patrzył w powałę i zgrzytał zębami na los. Ksiądz zaoferował spowiedź, bo na dwoje można było wróżyć rannemu. Ale on wiedział, że nie będzie mu dana śmierć. Jak upiór znów włóczyć się będzie po świecie od jednej wojny do drugiej. Na szczęście tych w Rzeczypospolitej nie brakło. A choćby i z sąsiadami nie przyszło wojować, to niemało przecie było w owej Rzeczypospolitej magnackich sporów. Kapłan codziennie ponawiał pytanie o wyznanie grzechów. W końcu, bardziej w złości niż z potrzeby, Żegota wykrzyczał mu swoją opowieść. Nie zataił niczego. Miał się za potępionego już za życia i niczym było mu grzechów odpuszczenie. Ani się go spodziewał, ani pragnął. Ksiądz zaś dał rozgrzeszenie, odraczając wyznaczenie pokuty do czasu, kiedy Nadolski do zdrowia powróci. Ranny, nie wiedzieć czemu, gdy słowa ciężkie z duszy wyrzucił, poczuł ulgę. Tym większą, że nie usłyszał czczych napomnień i gróźb kary piekielnej. Mógł mówić, a starzec słuchał tylko, głową kiwając. I nagle jakby odtajała dusza Żegocie. Aż w noc jedną polały się z jego oczu łzy. Za Zośką, za dziećmi, za wszystkim utraconym, do czego już, jak mu się zdało, powrotu nie było. I nad samym sobą, co się w rozpaczy zapomniał. Poczuł Nadolski smutek dojmujący, ale inny niż wcześniej. Bardziej tęsknotę niż kamień piersi ściskający. Ulgą była ta tęsknota. Jakby się ocknął ze snu, w którym pięć lat spędził.

Kiedy wstał z łoża, szablę w kąt postawił. Sam zaś spoglądał na świat, jakby na nowo go odkrywając. Radował go podmuch wiatru, promień słoneczny, szelest drzewa. Godzinami mógł spoglądać w dal, siedząc pod lipą, znajdując nareszcie spokój i godząc się z losem. W rozmowach z księdzem pojął, iż sam siebie chciał ukarać, strącając się na dno nienawiści. Lecz taka pokuta nijak Bogu miłą być nie mogła, bo była gniewem na jego wyroki. Niezgodą na to, co i tak w księgach żywota zostało zapisane. Bóg zaś w swym miłosierdziu sam zdecyduje, kiedy Żegotę los znów połączy z żoną i dziećmi. A każdy grzech tylko oddalić może to spotkanie. Uładził się Nadolski z Bogiem, a pozostała mu z tego nieczuła ręka, blizna przez twarz i skrzywione usta. Miał już, niczym biblijny Jakub swą chromość, nosić te znaki aż do końca. By przypominały mu jego mocowanie się ze Stwórcą.

Uśmiechnął się Żegota na to wspomnienie i głową pokiwał. Ruszył przez błoto, pomny, że pokutę odbywa, gdyż taką ksiądz mu na koniec wyznaczył, dając na szyję krzyż drewniany. Że sam, w prostym odzieniu, pieszo ma wrócić do domu. A tam ma pracą swą i przykładnym życiem Bogu dziękować za nawrócenie. Szedł więc już wiele dni, nocując po chałupach prostych ludzi i karczmach. A dzień drogi za nim ciągnęli niespiesznie na wozie Semko i Tatar Bejda. Tam była cała jego zdobyta na wojnach majętność. Grosz niemały, który miał spożytkować na odbudowę swoich Nadolan. I życie na nowo.

W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment powieści Macieja Liziniewicza! Czas pomsty możecie już kupić w popularnych księgarniach internetowych:

REKLAMA

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Czas pomsty
Maciej Liziniewicz0
Okładka książki - Czas pomsty

Szlachcic Nadolski wraca z wojny w rodzinne strony. Jego dobra są splądrowane, żona i dzieci nie żyją. Wszystkiemu winni są rzekomo Tatarzy, ale Nadolski...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Reklamy