Wydawnictwo Fabryka Słów poleca powieść Krew Imperium – najnowsza odsłona stworzonego z rozmachem, epickiego cyklu fantasy Briana McClellana, zatytułowanego Bogowie krwi i prochu.
Zbliża się ostateczne rozstrzygnięcie konfliktu, wielka bitwa, przed którą najemnik, szpieg i generał muszą szukać sojuszników, nawet, jeśli niektórzy z nich mogą wydawać się niebezpieczni lub mało odpowiedni.
Dynizyjczycy złamali zaklęcia pętające magię Kamienia Bogów. Michel Bravis uczyni co w jego mocy, by przeszkodzić najeźdźcom w użyciu artefaktu – nieważne, czy będzie to sianie zamętu w szeregach wroga, czy wzniecenie buntu Palo.
Na drodze inwazji Bena Styke’a na Imperium Dynizyjskie staje potężny sztorm. Gdy Ben staje na brzegu z dwudziestoma zaledwie Lasjerami, musi polegać na sprycie, a nie swej sile. Musi zdobyć sojuszników w obcym kraju, nie bacząc na to, że płonie w nim chęć walki.
Pozbawiona magii, fizycznie i emocjonalnie złamana, Lady Vlora Krzemień maszeruje na Landfall na czele adrańskiej armii. Pragnie zemsty na tych, którzy stanęli przeciwko niej i dopuścili się zdrady. Podczas gdy politycy knują by zniszczyć ja od wewnątrz, Vlora szykuje się do bitwy, której nie można wygrać.
Oto dalszy ciąg wybuchowego cyklu fantasy, którego pierwszy tom Brandon Sanderson nazwał: „po prostu zdumiewającym”. Gorąco polecamy Wam nową serię Briana McClellana. W ubiegłym tygodniu zaprezentowaliśmy wam fragment książki Grzechy Imperium. Na naszych łamach znajdziecie też fragment książki Gniew Imperium – drugiego tomu cyklu. Dziś w naszym serwisie możecie przeczytać premierowe fragmenty części trzeciej, powieści Krew Imperium:
Prolog
Ka-Sedial medytował, siedząc w plamie światła na najwyższym piętrze budynku, który niegdyś stanowił miejską siedzibę lady kanclerz w Górnym Landfall. Pokój był naprawdę wspaniały, wypełniony dziełami sztuki, instrumentami astronomicznymi, rzadkimi księgami i przestrzennymi łamigłówkami – pokój zabaw kogoś, kto na edukację spogląda z pasją. Ka-Sedial nie zmienił tu prawie niczego od dnia, w którym zajął miasto, i doszedł do wniosku, że polubiłby poprzednią właścicielkę. On i Lindet mogliby wieść interesujące dyskusje, zanim ściąłby pani kanclerz głowę.
Siedział na wyściełanym stołku, zwrócony twarzą ku wschodowi, a zarazem ku przepięknemu witrażowi w oknie, z zamkniętymi oczyma, i cieszył się chwilą ciszy. Cisza i spokój były w jego przypadku rzadkim luksusem. Sedial zastanawiał się, czy w nadchodzących dniach zdoła zaznać ich nieco więcej. Rządzenie było obowiązkiem, straszną odpowiedzialnością, z którą niewielu umiało sobie poradzić z powodzeniem.
Pukanie do drzwi przerwało te rozmyślania i Sedial potarł oko, próbując pozbyć się uciążliwego bólu, pulsującego gdzieś na dnie oczodołu, po czym złożył dłonie na kolanach.
– Wejść.
Za uchylającymi się drzwiami ukazała się twarz mężczyzny w średnim wieku, o kwadratowej szczęce, a rysach ostrych i zdecydowanych, przywodzących na myśl wojskowego. Przybysz był średniego wzrostu, jednakże ramiona miał potężne i naznaczone czarnymi tatuażami ludzi-smoków. Ji-Noren pełnił, oficjalnie przynajmniej, rolę strażnika Sediala. W rzeczywistości był szpiegiem, mistrzem sztuk wojennych i jednym z kilkunastu ludzi-smoków, którzy woleli lojalności dochować Sedialowi, nie imperatorowi.
– Tak? – zapytał go Ka-Sedial.
– Znaleźliśmy dziewczynę.
– Dziewczynę?
– Tę, którą dałeś Ichtracii.
Sedial prychnął na wspomnienie swej zdradzieckiej wnuczki.
– Przyprowadź.
Minęło trochę czasu, zanim Ji-Noren wprowadził drobniutką Palo, mniej więcej dziewiętnastoletnią, niewątpliwie bardzo atrakcyjną – oczywiście gdyby Sedial był na tyle młody, by znajdować przyjemność w towarzystwie takich dziewcząt. Zadygotała, gdy Ji-Noren położył jej dłoń na ramieniu. Pochodziła z jednej z tych biednych rodzin, żyjących w straszliwych slumsach zwanych Ognistą Jamą. Miała być czymś w rodzaju pokojowego daru dla Ichtracii, niewolnicą, z którą Uprzywilejowana mogłaby uczynić, co tylko zechce. A Ichtracia po prostu uwolniła dziewczynę, ignorując rozkazy dziadka.
Sedial spoglądał na Palo przez chwilę i sięgnąwszy ku niej swą magią, starał się odszukać jakikolwiek ślad wnuczki. Gdyby spędziły razem choć trochę czasu, znalazłby coś, najlżejsze echo.
Nic.
Z rękawa dobył skórzane etui, które rozwinął, odsłaniając kilka fiolek i igieł. Wyciągnął jedną z metalowych drzazg.
– Daj mi rękę.
Dziewczyna gwałtownie wciągnęła powietrze. Oczy uciekły jej w głąb czaszki, jak u ogarniętego paniką konia, i niewiele brakowało, a Sedial poleciłby Norenowi wbić jej nieco rozumu do głowy siłą. Zamiast tego jednak sam pochwycił niedoszłą niewolnicę za nadgarstek. Przekłuł żyłę na grzbiecie drobnej dłoni i rozmazał kroplę krwi opuszką kciuka, po czym zwolnił chwyt.
Zignorował przerażone skomlenie dziewczyny i spojrzeniem przywarł do plamki szkarłatu. Odetchnął płytko kilka razy i dotknął krwi swą magią, czuł, jak tworzy się most między jego ciałem a ciałem dziewczyny, między jego umysłem a jej.
– Kiedy widziałaś Ichtracię po raz ostatni? – zapytał.
Dolna warga dziewczyny zadrżała. Sedial delikatnie zwiększył nacisk magii i z ust małej Palo polały się słowa.
– Ani razu od dnia, gdy zostawiłeś mnie z nią. Odesłała mnie w kilka minut po twoim odejściu!
– I nie miałaś z nią później żadnego kontaktu?
– Nie!
– Wiesz, gdzie może się ukrywać?
– Nie wiem, Wielki Ka! Wybacz mi!
Sedial westchnął, starł krew z kciuka, używając czystej szmatki ze stołu za plecami. Wsunął igłę do etui i ponownie je zawinął, po czym machnął dłonią, odprawiając dziewczynę.
– Ona nic nie wie. Niech wraca do Jamy.
Ji-Noren pochwycił młodą Palo za ramię, ale ona ani drgnęła, tylko, szczękając zębami, utkwiła wzrok w Sedialu.
– Czy ty...
– Co, moja droga? – spytał zniecierpliwiony. – Czy nie zamierzam cię torturować? – Posłał jej swój najlepszy dziadkowy uśmiech. – Wierz mi, gdybym tylko sądził, że to by coś dało, byłabyś już w drodze do mych Kościanych Oczu. Ale jesteś przypadkową osobą, pozbawioną silnej woli, a bez względu na to, co o mnie słyszałaś, nie rozgniatam robaków jedynie z czystej złośliwości. Tylko z konieczności. – Raz jeszcze machnął dłonią i chwilę później po dziewczynie nie było śladu.
Ji-Noren powrócił po kilku minutach. Stał przy drzwiach pogrążony w milczeniu, podczas gdy Sedial próbował ponownie zanurzyć się w błogostan medytacji, jaki ogarnął go wcześniej. Bezskutecznie. Chwila spokoju przeminęła. Głowa go bolała. Miejsce za okiem pulsowało dotkliwie za każdym razem, gdy Sedial używał magii. Westchnął nieznacznie i dźwignął się na nogi. Podszedł do biurka po przeciwnej stronie pomieszczenia, usiadł i zaczął podpisywać rozkazy przeniesienia robotników Palo z budowania domów w północnej części do nowej fortecy wznoszonej na południu.
– Czy możemy odnaleźć Ichtracię w inny sposób? – zapytał cicho Ji-Noren.
– Nie – odparł Sedial. Prześledził spojrzeniem treść rozkazu i opatrzył dokument podpisem u dołu. – Nie możemy. Zwykłe sposoby zawiodły, przesłuchaliśmy każdego, kto miał z nią jakikolwiek związek.
– A sposoby magiczne?
– Uprzywilejowani z Dynizu nauczyli się chować przed Kościanymi Oczami już dawno temu. Nawet krew naszej rodziny nie wystarczy, bym przełamał jej obronę.
– A ten szpieg? Bravis?
Sedial spojrzał na posiniały nadgarstek. Siniec był sprawką jednej z wnuczek, Ichtracii, i jej czarów, ból za okiem – drugiej.
– Ka-poel go ochrania – powiedział cicho i podniósł wzrok ku pudełku na półce. Pudełko zawierało palec szpiega i kilka fiolek z jego krwią. Okazały się bezużyteczne, mimo to Sedial je zatrzymał.
– Poszerzyłem zakres poszukiwań do trzystu mil – oznajmił Ji-Noren. – Złapiemy ich.
To zapewnienie rozpaliło w piersi Sediala iskrę furii. Zdusił ją, podpisując się na kolejnym dokumencie i przykładając oficjalną pieczęć. Nie powinien w ogóle potrzebować żołnierzy przeszukujących piwnice i strychy w poszukiwaniu wnuczki i tego plugawego szpiega. Był przecież najpotężniejszym Kościanym Okiem na świecie. Znalezienie zbiegów powinno być dlań kwestią jednej myśli.
Miejsce za okiem znów zapulsowało. Tak czy inaczej, drugim najpotężniejszym Kościanym Okiem. I mimo bólu czuł odrobinę dumy z Ka-poel. Byłaby niesamowitą uczennicą albo potężną ofiarą. Tą drugą jeszcze mogła zostać.
– Ichtracia i szpieg albo są po drugiej stronie kontynentu, albo ukrywają się pod naszymi nosami. Skoncentruj poszukiwania w mieście. – Znów wstał i rozprostowując grzbiet, posłał Ji-Norenowi szeroki uśmiech. – Ka-poel rozmieniła swoje siły na drobne. Chroni swą magią dziesiątki ludzi, zamiast użyć jej jako broni. Gdyby nie była tak rozproszona, toby mnie zabiła.
Ji-Noren zmarszczył brwi, jakby nie do końca rozumiał, dlaczego to dobra wiadomość. Sedial poklepał go po ramieniu.
– Będzie nadal robić ten sam błąd. W końcu osłabnie na skutek moich ataków i wtedy ją złamię.
– Aha. A wiemy, gdzie ona jest?
– Na zachodzie. Nie jestem pewien, gdzie dokładnie, ale zakładam, że szuka pozostałych kamieni bogów.
– Nie wie, że już je mamy.
– Owszem, podejrzewam, że tego nie wie. – Sedial odwrócił się do człowieka-smoka. – Nadal się krzywisz.
– Wielu mamy tu wrogów – stwierdził Ji-Noren.
– Jak się spodziewaliśmy.
– Więcej, niż się spodziewaliśmy. I o wiele potężniejszych. Czytałeś, panie, raporty o tym, co tych dwoje magów prochowych zrobiło z siłami wysłanymi śladem lady Krzemień?
Sedial zignorował pytanie. Po jednym kłopocie naraz.
– Nie obawiaj się, przyjacielu. – Przeszedł przez pokój, kierując się ku drzwiom. Zbliżała się pora herbaty i może Sedial będzie mógł się nią delektować, zanim kolejny posłaniec przybędzie z jakimś niedorzecznym problemem, który wymaga rozwiązania. – Wygraliśmy niemal wszystkie bitwy stoczone na tym przeklętym kontynencie. Mamy dwa kamienie bogów. Kiedy przełamiemy zaklęcia Ka-poel nałożone na ten z Landfall, będziemy mogli działać.
– A lady Krzemień z tą nową adrańską armią na północy? – nie ustępował Ji-Noren. – Oni mają trzeci kamień.
– Ale nie wiedzą, jak go użyć. – Sedial zamilkł na moment, po czym podjął pokrzepiającym tonem: – Mają, ile tam? Trzydzieści tysięcy żołnierzy? Tylko w tamtym regionie mamy nad nimi przewagę jeden do czterech.
– Teraz mają Uprzywilejowanych i magów prochowych.
– To ich podkupimy – oświadczył Sedial. – Delegacja adrańska będzie bardziej spolegliwa niż uparta lady Krzemień. Może i zyskała armię, ale razem z armią dostała całą politykę Dziewięciu. Spodziewam się, że ta druga okaże się trudniejsza do opanowania niż pierwsza. – Położył dłoń na klamce i w tym samym momencie po drugiej stronie drzwi rozbrzmiały czyjeś pospieszne kroki. Sedial wywrócił oczami i otworzył. Za progiem zobaczył pokrytego potem i kurzem posłańca, który zatrzymał się, dysząc ciężko. – O co chodzi? – spytał ostro Sedial.
– Udało nam się, panie.
Sedial spojrzał na przybysza ze zdumieniem.
– Co niby?
– Kamień bogów, panie. Uprzywilejowani i Kościane Oczy mówią, że rozwiązali problem.
Trzeba było chwili, by do Sediala dotarło, co usłyszał.
– Są pewni? Przełamali zaklęcia mojej wnuczki?
– Tak, Wielki Ka. Absolutnie pewni.
Sedial uśmiechnął się szeroko. Odetchnął z ulgą i skinął głową posłańcowi, po czym zamknął drzwi i pospiesznie wrócił do biurka.
– Udało nam się, Norenie – szepnął.
– Gratuluję, Wielki Ka – odpowiedział ciepło człowiek-smok.
Sedial sięgnął pod blat i wyjął niewielkie pudełko na cygara, oznaczone herbem jego Domu. Pod wpływem dotyku zapulsowało magią i zaczęło robić się coraz cieplejsze i cieplejsze, aż wreszcie Sedialowi udało się przekłuć palec i wcisnąć odrobinę krwi w specjalny węzeł na spodzie. Wieczko pudełka odskoczyło, ukazując kilkadziesiąt kopert zabezpieczonych specjalnymi zaklęciami. Sedial wyjął je niemalże z czcią i podał Ji-Norenowi.
– Bezzwłocznie wyślij rozkazy do Dynizu.
– Na pewno jesteśmy na to gotowi? – spytał Ji-Noren zaskoczony.
– Czas uderzyć. Rozpocznij czystkę.
– A co z cesarzem?
– Cesarz to zaledwie kolejna marionetka. Będzie przekonany, że czystki dokonuje się w jego imieniu.
Ji-Noren spojrzał na rozkazy i Sedial dostrzegł mgnienie wahania w oczach człowieka-smoka. Zrozumiałego wahania. Po długiej i krwawej wojnie domowej większość Dynizyjczyków ze wstrętem odnosiła się do przelewania braterskiej krwi. A jednak nie można było tego uniknąć. Wrogowie muszą zostać zniszczeni zarówno w kraju, jak i poza jego granicami.
– Czy mogę ufać, że pozostaniesz u mego boku? – zapytał Sedial.
Rysy Ji-Norena stwardniały.
– Aż po grób.
– Dobrze.
– Zatem tak to się zacznie.
– O nie – poprawił go łagodnie Kościane Oko. – Zaczęło się przed dziesiątkami lat. Tak to się zakończy.
ROZDZIAŁ 1
Michel Bravis stał w progu niewielkiego kresjańskiego kościoła, popijając zimną poranną kawę, i spoglądał na mijających go rybaków Palo, którzy nieśli połów na długich tykach. Każdemu mężczyźnie i każdej kobiecie przyglądał się bacznie, po czym oznaczał ich sobie w myślach. Wypatrywał nowych twarzy, podejrzliwych spojrzeń czy nadmiernej ciekawości względem jego osoby. Przechwalali się między sobą wielkością zdobyczy albo wlekli się ponuro noga za nogą, w milczeniu świadczącym o porażce. Żadne z nich jednak nie poświęciło Michelowi drugiego spojrzenia.
W ciągu minionego miesiąca wyhodował i ściął włosy, żeby pozbyć się ostatnich blond kosmyków. Pilnował przy tym, by spędzać na słońcu dużo czasu, co sprawiło, że truskawkowa czerwień jego włosów i brody znów stała się widoczna. Głodowa dieta spowodowała, że schudł dwa kamienie, i każda sklepowa witryna upewniała go, że od momentu opuszczenia Landfall zmienił swój wygląd tak bardzo, jak było to możliwe.
Dla mieszkańców niewielkiego rybackiego miasteczka jakieś dwadzieścia mil od Landfall Michel był jedynie kolejnym włóczęgą Palo, który stracił dom na skutek inwazji Dynizyjczyków. Poranki spędzał na schodach kaplicy, popołudnia czyszcząc ryby w jedynej fabryce w mieście, a wieczory w jednym z kilkunastu pubów, wysłuchując wszelkich plotek i od czasu do czasu grywając w karty z gadatliwymi żołnierzami z Dynizu. Zbierał informacje, nie rzucał się w oczy i czekał na jakąś okazję, by wraz z Ichtracią umknąć z tego miejsca i skierować się w głąb lądu, by tam odnaleźć Ka-poel.
Michel dopił kawę, wyrzucił fusy do rynsztoka i schował cynowy kubek, po czym wśliznął się do kaplicy. Kościelne wrota zamknęły się za nim z głośnym klekotem i Michel zdusił w sobie chęć dotknięcia wciąż bolesnego kikuta, ukrytego pod bandażami i fałszywym usztywnieniem. Odetchnął głęboko i ruszył główną nawą.
Ichtracia wyglądała dokładnie jak rozpaczająca wdowa. Siedziała skulona w drugim rzędzie, pozornie pogrążona w modlitwie, spowita w czarny welon i szal. Michel rozejrzał się po pustym kościele i stanął za nią, wznosząc oczy do Powroza Kresimira zawieszonego nad ołtarzem. Zauważył, że pod jednym z witrażowych okien ktoś napisał: „Kresimir umarł”.
Wiecznie pijana rybaczka, która pełniła w miasteczku rolę kapłana, nie zadała sobie nawet trudu, by napis usunąć.
– Wszystkie kresjańskie kościoły są takie? – spytała Ichtracia, nie podnosząc głowy.
– Jakie?
– Nudne.
Michel zastanowił się nad odpowiedzią.
– Katedry są bardziej imponujące.
– Zwiedziłam jedną w Landfall. Z pewnością była wielka. – Nie brzmiała jak ktoś pod wrażeniem.
– W Dynizie nie ma kościołów? – Nigdy wcześniej nie przyszło mu do głowy, by o to zapytać.
– Właściwie nie. Nie takich. Powinniśmy oddawać cześć cesarzowi na głównym placu, ale nikt tego nie robi poza dniami świąt państwowych.
To przypominało Michelowi jego własną relację z religią. Jako chłopiec nigdy nie przykładał do niej większej wagi, jako dorosły wiedział, że Kresimir naprawdę umarł. Pracował dla pary, która zabiła kresjańskiego boga.
– Przynajmniej nie musisz siedzieć cały dzień w kościele – zauważył.
– Ta ławka mnie wykończy. – Ichtracia wstała gwałtownie, uniosła woal i przeciągnęła się z bezbożnym ziewnięciem. Od dnia, w którym wymknęli się z Landfall, udawała wdowę po bracie Michela. Tak ustalili, choć jak na razie nikt ich o to nie pytał. Dynizyjczyków nie było tu zbyt wielu, czasem tylko przez miasteczko przechodził jakiś oddział, natomiast Palo w ogóle nie wykazywali zainteresowania parą wędrowców.
Ale tak to już było z fałszywymi tożsamościami, Michel wiedział to z doświadczenia, wydawały się zbędne, aż nagle jakiś szczegół ratował człowiekowi życie.
– Wymyśliłeś już, jak nas stąd wydostaniesz? – spytała tymczasem Ichtracia.
Michel się skrzywił. Jak na razie Uprzywilejowana całkiem nieźle przyjmowała ich trudne położenie. Wydawało się nawet, że cieszy ją rola anonimowej wdowy i fakt, iż nikt jej tu nie poznaje. Jednak wspomnienie zwłok sługi jej dziadka, zmienionego w krwawą masę, było aż nadto żywe w pamięci Michela. Podobnie jak żądanie Ichtracii, by Bravis zaprowadził ją do siostry. Był boleśnie wręcz świadomy dysproporcji mocy, jaka istniała między nimi, i obawiał się chwili, gdy cierpliwość Ichtracii ulegnie wyczerpaniu.
– Jeszcze nie – odparł. W oczach Dynizyjki mignęło coś, od czego poczuł swędzenie u podstawy kręgosłupa. Uśmiechnął się tak czarująco, jak tylko potrafił. – Staram się.
– Nie wątpię. – Nie sprawiała wrażenia przekonanej. – Jakieś wieści z frontu?
Michel obszedł ławkę, usiadł i odczekał, aż Ichtracia zajmie swoje miejsce.
– Cała góra plotek. Lindet odbiła Młot i prze na wschód przez Fatrastę. Jej armia jest olbrzymia, ale składa się głównie z rekrutów. Dynizyjczycy gromadzą swoje siły, by ją dopaść. – Zmarszczył brwi. – Z północy dochodzą sprzeczne wieści. Cała armia Dynizyjczyków zniknęła w polu. Inna oblega Nowy Adopest i wszystko wskazuje na to, że weźmie miasto i ruszy na południe pod koniec przyszłego tygodnia. – Szczerze powiedziawszy, ta armia go niepokoiła. Gdyby Dynizyjczycy ruszyli wybrzeżem, mogliby przejść przez miasteczko, w którym ukrywali się Michel i Ichtracia. Bravisowi nieszczególnie podobała się perspektywa trzydziestu tysięcy Dynizyjczyków, wraz z Uprzywilejowanymi i Kościanymi Oczami, obozujących w okolicy. Ichtracia utrzymywała, że jest w stanie ukryć się przed każdą magią, lecz Michel nie chciał tego sprawdzać.
– A wiadomości z Landfall?
– Tyle, że gromadzą się tam siły. Sedial buduje fortecę wokół kamienia bogów rękami Fatrastan. Nikt nie wie, ilu Kresjan i Palo zatrudnił, ale plotka głosi, że płaci dobrze, więc nikt nie narzeka.
Ichtracia pociągnęła nosem.
– Chyba cię dziwi to, że Palo są dobrze traktowani.
– Od zawsze w najlepszym przypadku byliśmy obywatelami drugiej kategorii – wyjaśnił Michel. – W najgorszym zaś niewolnikami i podludźmi. – Miał coś jeszcze na końcu języka, sekret, który zdradził mu tuż przed śmiercią Czarny Kapelusz je Tura. Całe tygodnie Michel pragnął zapytać Ichtracii, co wie o próbach aktywowania kamienia bogów, jakie podejmował jej dziadek. I całymi tygodniami dusił w sobie tę chęć. Nie potrafił się zdecydować, czy martwi go to, że nie będzie nic na ten temat wiedziała, czy może to, że będzie.
– Palo i Dynizyjczycy są kuzynami – powiedziała. – Oczywiście nie będzie ich traktował jak rodaków, ale nie są tak do końca obcy. – Zmarszczyła czoło. – Forteca wokół kamienia bogów. Ciekawe, czy obawia się Lindet i jej armii rekrutów, czy chodzi mu o coś zupełnie innego.
– Nie mam pojęcia – odparł, wpatrując się badawczo w twarz Ichtracii. Wiedziała? Okłamywała go w tej chwili? Od jakiegoś czasu byli towarzyszami i kochankami, nadal jednak dzieliły ich solidne mury, i to nie bez powodu. Spróbował odepchnąć te wątpliwości. Ta kwestia nie miała większego znaczenia. Teraz jego jedynym zadaniem było wymyślić, jak wydostać się z miasta i dotrzeć na drugą stronę kontynentu. Gdy tylko połączy Ichtracię z Ka-poel, będzie mógł wrócić do Landfall i spróbować dowiedzieć się prawdy.
Wzdrygnął się na skrzypnięcie wrót i zdławił chęć popatrzenia przez ramię. Ichtracia znów zastygła w pozie modlącej się wdowy. Michel dotknął ramienia Dynizyjki, jakby chciał ją pocieszyć, i wstał. Uznał, że jeśli wyjdzie teraz, zostaną mu jakieś dwie godziny na słuchanie plotek w pubie, zanim będzie musiał stawić się na popołudniową zmianę w fabryce.
Zamarł na widok człowieka stojącego w progu kościoła. Zamrugał kilkakrotnie, by upewnić się, że wzrok go nie myli.
– Taniel? – wykrztusił zaskoczony.
Taniel Dwa Strzały wyglądał tak, jakby od ich ostatniej rozmowy minęły nie miesiące, a dekada. Ubranie do konnej jazdy miał brudne, ramiona zgarbione, twarz wychudzoną i ściągniętą, na skroniach zaś pojawiły się błyski srebra. Posłał Michelowi zmęczony uśmiech.
– Jak się masz, Michelu. – Przegarnął dłonią włosy. – Naprawdę jesteś przeklętym kameleonem. Nie poznałbym cię i wyszedł stąd, gdyby nie to, że mnie zawołałeś.
– Co ci się stało, na otchłań? – Bravis prześliznął się obok Ichtracii i stanął w nawie.
– Walczyłem z kilkoma dynizyjskimi brygadami. – Słowa brzmiały jak żart, ale Dwa Strzały się nie uśmiechał. – Chyba nieco przesadziłem. – Jego spojrzenie powędrowało do Ichtracii i z powrotem do Michela.
Ichtracia podniosła się z ławki i teraz mierzyła Taniela takim wzrokiem, jakim Michel patrzyłby na żmiję wślizgującą się do kościoła. Palce Ichtracii drgały, jakby chciała sięgnąć po rękawice Uprzywilejowanej, a na twarzy malował się wyraz niepewności. Michel odchrząknął.
– Tanielu, poznaj Ichtracię. Ichtracio, poznaj Taniela.
– Ichtracia – powtórzył Taniel powoli. – To jest nasz kret?
– Jak rozumiem, jestem twoją szwagierką – stwierdziła beznamiętnie.
Taniel otaksował Dynizyjkę spojrzeniem.
– Myślałem, że masz na imię Mara.
– To przezwisko – wyjaśnił Michel. – Wszetecznie trudno było ją znaleźć, ale wreszcie mi się udało. Dlaczego nie wspomniałeś, że to siostra Ka-poel? – Nie chciał o to pytać, zwracanie się do Taniela oskarżycielskim tonem nigdy nie kończyło się dobrze. Ale pytanie wyrwało mu się samo.
Taniel zmarszczył gniewnie brwi i westchnął ze zmęczeniem.
– Nie sądziłem, że ta informacja jest ci potrzebna.
– To by nieco zawęziło opcje. – Michel mimowolnie podniósł głos. Cała irytacja, jaką czuł w związku z tymi tajemnicami, bez względu na to, czy ważnymi, czy nie, zaczynała wymykać się spod kontroli. – Mogłeś mnie też uprzedzić, że jest Uprzywilejowaną.
– Istotnie. – Taniel przechylił głowę, jakby nasłuchiwał jakiegoś odległego dźwięku. – Dobrze to ukrywasz. Niczego nie wyczułem, gdy tu wszedłem.
– Dużo ćwiczyłam – odpowiedziała mu Ichtracia już nie sucho, a z rozdrażnieniem. – Zatem ty jesteś zabójcą bogów?
Taniel spoważniał natychmiast.
– Coś jej powiedział?
Michel wyrzucił ręce w górę, Ichtracia wyprzedziła go z odpowiedzią.
– Nic mi nie powiedział. Dyniz ma szpiegów na całym świecie. Ale ponoć miałeś umrzeć dziesięć lat temu. Kiedy Michel powiedział mi, dla kogo pracuje, za kogo wyszła moja siostra, doszłam do jedynego możliwego wniosku, że udało ci się dokończyć to, co zacząłeś z Kresimirem.
Taniel prychnął tylko, podszedł do ostatniego rzędu ławek i usiadł ciężko.
– Same plotki – stwierdził ze zmęczeniem. – Wybacz, że nie powiedzieliśmy ci wszystkiego, Michelu. Razem z Pole uznaliśmy, że najlepiej będzie, jeśli sam dojdziesz do tego, kim i czym jest Mar... Ichtracia. My znaliśmy tylko to imię: Mara. I mówisz, że to przezwisko?
– Tak nazywał nas obie dziadek, gdy byłyśmy dziećmi – powiedziała Ichtracia. – Znaczyło to, że jesteśmy jego małymi ofiarami.
Taniel nadal uśmiechał się przepraszająco, lecz teraz spoglądał na Ichtracię.
– Rozumiem. Dziękuję, że dołączyłaś do Michela. Mogę sobie tylko wyobrażać, ile tak naprawdę mamy do nadrobienia. No i że chcesz spotkać się z siostrą.
– Gdzie ona jest? – W głosie Ichtracii zabrzmiała nuta gotowości.
Taniel się zawahał.
– Na zachód stąd. Właśnie zamierzam ją odnaleźć.
Michel przyglądał się Ichtracii. Chciał jej powiedzieć, że znalazła się w obecności wielkiego człowieka. Że powinna okazać mu nieco szacunku. Jednak czuł jedynie złość na Taniela za te wszystkie przemilczenia. Zresztą Ichtracia też nie była byle kim.
– A skoro mowa o znajdowaniu – odezwał się. – Jak nas znalazłeś?
– Najpierw pojechałem do Landfall – wyjaśnił Taniel. – Tam się spotkałem ze Szmaragdem, on mi powiedział, że wykonałeś zadanie, i skierował tutaj. Zajęło mi to parę tygodni.
Michel zmarszczył brwi.
– Próbowaliśmy znaleźć sposób na ominięcie dynizyjskich blokad od dnia, w którym opuściliśmy Landfall. Jakim cudem ty tak po prostu tam pojechałeś?
– Jeden z ludzi Szmaragda czekał na mnie na północ od miasta z fałszywymi dokumentami. – Taniel poklepał kieszeń na piersi. – Nikt nie szuka samotnego kresjańskiego jeźdźca, a wedle dokumentów jestem szpiegiem Dynizyjczyków. Padło kilka niewygodnych pytań, ale sobie poradziłem.
Michel chrząknął z frustracją. Gdyby dla niego i Ichtracii było to takie łatwe, już znaleźliby się po drugiej stronie kontynentu, a nie tkwili w tej rybackiej osadzie, czekając na okazję.
– Zatem zjawiłeś się tu, by zabrać Ichtracię do Pole, tak?
Taniel obrzucił Uprzywilejowaną długim spojrzeniem.
– Owszem.
– Czekaj. – Ichtracia patrzyła na Michela zmieszana. – Ty z nami nie jedziesz?
– Serdecznie cię zapraszam – dodał Taniel.
Michel uśmiechnął się do nich blado.
– Powinienem, ale muszę wrócić do miasta.
– Zwariowałeś! – wykrzyknęła Ichtracia. Wymieniła z Tanielem pospieszne spojrzenia. – Wiesz, że Sedial przewraca miasto do góry nogami, by cię znaleźć, prawda? W chwili, gdy ktoś cię rozpozna, zostaniesz pojmany, a potem torturowany i zabity.
Michel wpatrywał się w swoje dłonie, rozważając te słowa.
– Michelu? – ponaglił go Taniel.
– Mam niedokończone sprawy.
– Jakie niedokończone sprawy? – chciał wiedzieć Dwa Strzały.
Michel starannie unikał wzroku Ichtracii.
– W Landfall pomogłem Dynizyjczykom wytropić ostatnie Czarne Kapelusze w mieście – powiedział, uważnie dobierając słowa.
– Szmaragd mi o tym mówił – odparł Taniel.
– Znalazłem i zabiłem Vala je Turę.
– Złotą Różę z pałaszem?
– Tego samego. Zanim umarł, coś mi wyjawił. – Michel zawahał się ponownie, zerkając na Ichtracię kątem oka. – Wyjawił mi, że Dynizyjczycy gromadzą Palo i wykorzystują ich w krwawym rytuale, który ma aktywować kamień bogów. – Gdy tylko wypowiedział ostatnie słowa, zrozumiał, że mylił się co do Ichtracii, że powinien powiedzieć jej już dawno. Ichtracia otworzyła szeroko oczy, a krew całkiem odpłynęła jej z twarzy. Michel spodziewał się okrzyków zdumienia albo zaprzeczenia, albo... jakichś. Tymczasem Uprzywilejowana zamknęła usta bez słowa.
– Na otchłań – mrukną? Taniel.
???Musz? wr?ci? do miasta i?dowiedzie? si?, czy to prawda, i?jeł Taniel.
– Muszę wrócić do miasta i dowiedzieć się, czy to prawda, i jeśli tak, coś z tym zrobić.
– Jeśli to zrobisz, zginiesz – wymamrotała niewyraźnie Ichtracia.
Michel uśmiechnął się, zaciskając wargi.
– Tanielu, na co pracowałem przez cały ten czas?
– Na wolność Palo – odpowiedział Dwa Strzały bez zastanowienia.
Ichtracia wyglądała na zaskoczoną.
– Myślałam, że zamierzasz sprzeciwić się mojemu dziadkowi... Zapobiec użyciu kamieni.
– To... to walka, którą toczą Taniel i Ka-poel – stwierdził Michel. – Ja mam tak naprawdę jeden cel: uwolnić Palo spod jarzma tego, kto ich próbuje podbić, zniewolić, gnębić. Nie ma znaczenia, czy to Kresjanie, Fatrastanie, czy Dynizyjczycy. Muszę zmierzyć się z wrogami mego ludu. Nie będzie ze mnie pożytku, gdy ruszę z tobą i Tanielem. Muszę wrócić do Landfall.
– Ale mówiłeś, że Palo są lepiej traktowani pod dynizyjskimi rządami. – W głosie Ichtracii pojawiły się nuty, których Michel nie potrafił do końca rozszyfrować, brzmiały jak desperacja.
– Nie wiem. – Wzruszył ramionami. – Może? A może to tylko propaganda. Tak czy inaczej, muszę wrócić do Landfall i odkryć prawdę.
Cisza, jaka zapadła, była ogłuszająca. Ichtracia wpatrywała się w ścianę. Taniel wpatrywał się w Michela. A Michel badawczym wzrokiem wodził po twarzach ich obojga, starając się coś z nich wyczytać. Wreszcie Taniel odchrząknął.
– Ka-poel jest w drodze do Dynizu.
– Co?! – Słowo wyrwało się z ust Ichtracii, która gwałtownie odwróciła się do szwagra.
– Zamierza znaleźć trzeci z kamieni, a ja planuję do niej dołączyć.
– Zginie! Dlaczego wy wszyscy chcecie popełnić samobójstwo? – Coś w minie Taniela musiało ją zastanowić, bo zamilkła i odetchnęła gwałtownie. – Nie wiesz?
– Czego?
– My już mamy trzeci kamień. Jest strzeżony na wszelkie sposoby.
Taniel mruknął coś pod nosem.
– Dobrze, że jest ktoś, kto ją chroni. Jeśli to prawda, nie mam chwili do stracenia. Muszę przeprawić się na drugą stronę kontynentu, złapać statek i przemknąć się do Dynizu. Miną miesiące, zanim dogonię Ka-poel.
Michel prychnął. Taniel powiedział to wszystko tak optymistycznym tonem, jakby wybierał się na przyjemną wycieczkę. Tymczasem w ciągu tych miesięcy wszystko mogło się zdarzyć, szczególnie jeśli Ka-poel ruszyła do Dynizu na oślep. Niemal poprosił Taniela, by ten udał się z nim do Landfall, ale wiedział, że nie ma po co. Taniel poszedłby za Ka-poel na koniec świata.
– Idziesz? – spytał Dwa Strzały Ichtracię i Michel już widział w jego oczach, że Taniel zakończył rozmowę i jest gotów poderwać się i ruszyć w drogę, niczym wyścigowy koń czekający na wystrzał pistoletu.
– Nie.
Michel odwrócił się do niej.
– Co przez to rozumiesz?
– Idę z tobą. – Ichtracia odzyskała już nieco kolorów na policzkach. Podbródek wysunęła wojowniczo.
– Nie możesz wrócić do Landfall – zaprotestował Michel. – Będziesz w niebezpieczeństwie.
– Nie bardziej niż tu – odparowała. Zadrgała jej lewa powieka, na twarzy odmalowała się burza emocji.
– Twoja siostra...
– Spotkam się z nią – oznajmiła kategorycznie. Ciszej i jakby od siebie dodała jeszcze: – Kiedy będzie po wszystkim. Mamy jakiś sposób, by dostać się do miasta? – spytała Taniela.
– Szmaragd przysłał dla was dynizyjskie paszporty. Miały umożliwić wam przejazd przez kontynent wraz ze mną, ale bez problemu pozwolą wam wrócić do miasta.
Michel z wysiłkiem przełknął ślinę. Był z Ichtracią na tyle długo, by wiedzieć, że dziewczyna nie przyjmie odpowiedzi odmownej. Wspomnienie o krwawych ofiarach coś w niej uruchomiło. Miał wrażenie, że powinien wiedzieć co, ale za bardzo pochłonięty był własnymi planami, by szukać źródła jej niepokojów. Natychmiast zmienił tok myślenia, odrzucając wszelkie pomysły działania w pojedynkę, na plan, który zakładał dwoje uczestników.
– Weźmiemy paszporty – oznajmiła Ichtracia.
– Myślę... – zaczął Michel.
Książkę Krew Imperium możecie kupić w księgarni swiatksiazki.pl Powieść dostępna jest także w innych popularnych księgarniach internetowych: