Pewnego dnia życie gdańskiego naukowca rozsypało się na miliony kawałków. Na jednej szali znalazły się żona, córka i kariera, a drugą dociążyło sumienie. Mężczyzna w jednej chwili znalazł się w schizofrenicznym świecie. Co musi się stać, by znów zaczął naprawdę istnieć? Przemilczał prawdę czy zabrnął w kłamstwo? Czy niedopowiedzenie jest oszustwem?
Do lektury powieści Beaty Zdziarskiej Szepty sumienia zaprasza Wydawnictwo Szara Godzina. W ubiegłym tygodniu zaprezentowaliśmy Wam premierowy fragment książki. Dziś czas na drugą część tej historii:
Zapadła cisza. W jednej chwili oprzytomniałem, ale było już za późno. W tym idiotycznym pojedynku słów i emocji to ja byłem stroną przegraną. Justyna spuściła głowę i się rozpłakała. Stałem oszołomiony, wstrzymując oddech. Potem wyszedłem z pokoju. W korytarzu minąłem się z Anią, która spojrzała na mnie zalęknionym wzrokiem. Wciąż dochodził nas głośny płacz córki. Wzruszyłem ramionami i bez słowa wyjaśnienia udałem się do sypialni. Usiadłem na łóżku, próbując wyciszyć emocje. Złość, poczucie żalu i bezradności miotały mną jak statkiem, który utracił sterowność. Wtedy w pełni zrozumiałem, co miał na myśli Seneka, mówiąc, że najpotężniejszy jest ten, kto panuje nad sobą.
To zdarzenie wystarczyło, abym w moim dobrze wychowanym dziecku dostrzegł pyskatą nastolatkę. Niezwykła córka, za jaką uważałem Justynę, okazała się zwyczajną, pospolitą dziewczyną. Tak jakby obudził się w jej wnętrzu inny, uśpiony dotychczas człowiek. A może o to w tym wszystkim chodzi, żeby otrząsnąć się z bezkrytycznego uwielbienia i wreszcie zauważyć w dziecku autentycznego człowieka z całym bagażem emocji, wad i zalet?
Żeby przestać widzieć tylko nasz wymarzony ideał, najczęściej kopię nas samych, a w końcu dostrzec oryginał? Bo przecież każdy człowiek to zupełnie inny świat. Niby to takie proste, oczywiste, powtarzalne, a jednak codziennie miliony rodziców na świecie doświadczają trzęsienia ziemi, kiedy okazuje się, że ich dziecko jest odrębnym bytem, do tego nie zawsze ucieleśniającym pożądane cechy.
Kiedy się przebudziłem, było szaro za oknem. Gwiazdy już znikły i kolejny dzień czekał w progu. Cichutko wszedłem do pokoju Justyny. Stanąłem, spoglądając na śpiącą córkę. Oddychała spokojnie, miarowo. Chciałem zbliżyć się do łóżka i pogłaskać ją po głowie, tak jak to robiłem, gdy była małą dziewczynką. Pragnąłem powiedzieć, że wciąż jestem jej ojcem i bardzo ją kocham, bo miłość do dziecka nie ma początku ani końca.
Nie potrafiłem dłużej się gniewać. Złość wypaliła się doszczętnie, a przypływ czułości, któremu uległem, wyparł jej resztki. Byłem gotowy pogodzić się z córką, puścić w niepamięć naszą awanturę. Uśmiechnąłem się w duchu i uspokojony własnymi myślami wróciłem do sypialni.