Pierwszego dnia w nowej szkole Ruby znajduje na swojej szafce kartkę z napisem WIEM, ŻE TO TY. Jest przerażona myślą, że ktoś odkrył jej mroczną tajemnicę - dowiedział się, że jako czterolatka przyczyniła się do śmierci przyjaciółki - Hanny - podczas wspólnej zabawy na placu zabaw.
Tymczasem giną kolejni uczniowie z nowego liceum Ruby. Dziewczyna szybko zdaje sobie sprawę, że tajemniczy morderca chce zrzucić na nią winę za te zbrodnie. A może to ona ma być następną ofiarą?
Wiem, że to ty to kolejny trzymający w napięciu thriller Sue Wallman, autorki: Kłamstwa minionego lata, Dzisiaj umrzesz ty i Zobacz, jak oni kłamią. Do lektury książki zaprasza wydawnictwo Books4YA, tymczasem już teraz zachęcamy do przeczytania pierwszego i drugiego rozdziału powieści:
ROZDZIAŁ 1
Jeszcze nigdy ludzie tak się na mnie nie gapili.
Okej, to nie do końca prawda – raz już tak kiedyś było. Tak czy inaczej, w tej chwili większość uczniów zgromadzonych w stołówce najwyraźniej uważa, że to w porządku, żeby otwarcie przypatrywać się nowej dziewczynie.
Znajdujemy trzy wolne miejsca przy jednym ze stołów. Towarzyszą mi wysoka, poważna dziewczyna o imieniu Georgia, której przydzielono zadanie oprowadzenia mnie po szkole, bo mamy tego samego wychowawcę i ten sam plan lekcji, oraz jej przyjaciółka Amber.
– Musisz wiedzieć, Ruby – informuje mnie Georgia, stawiając swoją tacę na blacie – że twój kolor włosów jest tutaj zakazany. To dlatego wszyscy się na ciebie gapią.
Moje naturalne blond włosy są ufarbowane na gołębioszary odcień.
– Jak to możliwe, że szary jest zakazanym kolorem?
– Tylko wtedy, gdy za bardzo... rzuca się w oczy – wyjaśnia Georgia.
Końcówki jej długich włosów są ufarbowane na kasztanowo. Wielkie oczy i delikatne rysy sprawiają, że jest na swój sposób atrakcyjna, a jej czarna marynarka szkolna wygląda na równie nową jak moja. Przestaje mieszać kurczaka kung pao z ryżem, unosi widelec i wbija we mnie intensywne spojrzenie. – Jak to się stało, że dołączyłaś do nas w jedenastej klasie i dopiero dziś zaczynasz naukę? To naprawdę kiepski czas na zmianę szkoły.
Jakbym tego nie wiedziała. Rok szkolny w Akademii Robinsona rozpoczął się już dwa tygodnie temu i cała ta sytuacja jest beznadziejna. Przełamuję batonik Kit Kat na pół i zjadam kawałek. Zabrałam dziś z domu trochę przekąsek na chybił trafił, gdyby moja karta do stołówki nie była jeszcze aktywna. Leżąca przede mną mandarynka ma zielonkawą skórkę z jednej strony.
– Przeprowadzka – wyjaśniam. – Miała się skończyć w wakacje.
Georgia kiwa głową. Ewidentnie próbuje mnie rozgryźć i założę się, że właśnie wybiera między wariantami: lubi być w centrum uwagi, nieprzystosowana społecznie frajerka albo samotnica.
W każdej sali uczniowie zajmują miejsca zgodnie z obowiązującym rozkładem. Mnie usadzono samą, w ostatnim rzędzie, najwyraźniej do czasu, aż nauczyciele nie zorientują się, jakiego rodzaju osobą jestem i gdzie można mnie umieścić w szkolnym ekosystemie.
Ale siedzenie na końcu klasy mi odpowiada. Lubię obserwować ludzi.
– Skąd się przeprowadziłaś? – pyta Amber.
To drobna dziewczyna o krótkich włosach i umalowanych na czarno oczach. Rękawy marynarki ma podwinięte do łokci. – Z innego miasta – odpowiadam lakonicznie, ale jej wąskie brwi pozostają uniesione. Czeka, aż rozwinę temat, więc podaję jej nazwę miejscowości leżącej nieopodal tej, w której faktycznie mieszkałam. – Moja mama dostała nową pracę i musiała ją wziąć – dodaję i biorę kolejny gryz Kit Kata, bo nagle robię się strasznie głodna.
To mniej więcej prawda. Mama zarabia w nowej pracy znacznie więcej niż w poprzedniej i cieszę się jej szczęściem. Mam tylko nadzieję, że sobie poradzi.
– A więc nie znasz nikogo w Barchester? – dopytuje Amber. Kręcę głową. Nawet nie wie, jaka to ulga.
Georgia kończy przeżuwać i wtrąca:
– Amber i ja znamy się z przedszkola. Od lat. – Patrzy na przyjaciółkę wyczekująco, ale ta nie podejmuje tematu. Kiwa tylko głową i pyta: – A więc co myślisz o liceum Robinsona, Ruby?
Rozglądam się po hałaśliwej stołówce. Kawałek pizzy właśnie ześlizguje się po ścianie, pod stołami walają się śmieci, dwoje uczniów kłóci się w kolejce po lunch, a kobieta z personelu, która powinna nas pilnować, gada przez telefon.
– Trochę tu gównianie, szczerze mówiąc.
– Serio? – pyta Amber z lekkim zdziwieniem, jakby nie widziała tego samego co ja.
– W sumie to prawda – zgadza się Georgia. – Ale można się do tego przyzwyczaić. Co nie, Amber?
Zjadam resztkę Kit Kata.
– W mojej starej szkole było podobnie.
– Większość ludzi z naszego roku jest w porządku – zapewnia Amber. – Uczniowie dzielą się na różne grupy, jak wszędzie. Mamy Sportowców, Pozerów, Dziwadła, Kujonów i Glamurki. – Kiwa głową w stronę kręgu roześmianych dziewczyn. – Liderką Glamurek jest Naz. Ma kupę forsy i wydaje się jej, że jest lepsza od innych.
Natychmiast zgaduję, o której mówi. Naz jest wysoka i wyniosła, ma lśniące czarne włosy i godne pozazdroszczenia kości policzkowe.
– No i mamy jeszcze grupę Linesmana – kontynuuje Amber i wskazuje hałaśliwą bandę przy stole nieopodal, atrakcyjną i wysportowaną, ale zdecydowanie bardziej niepokorną niż Glamurki i Sportowcy.
– Grupę Linesmana? – powtarzam zdziwiona.
– Bo przewodzi jej Isaac Linesman – wyjaśnia Amber. – Można ich uznać za podgrupę Sportowców. Niektórzy uważają, że to rozrywkowa ekipa, ale lepiej ich unikać. To właśnie Isaac – podpowiada, gdy wysoki, szeroki w barach chłopak wstaje od stołu. Pozostała trójka natychmiast zrywa się na równe nogi. – Łączy go burzliwy związek z Monique, dziewczyną z kolczykami w kształcie kół.
Z łatwością identyfikuję Monique, która ma ciemne blond włosy zebrane w potargany koczek na czubku głowy.
– Nienawidzimy Monique – wtrąca Georgia. – Jest wredna.
Isaac rusza w stronę stojaka na tace. Przemierza salę powolnym krokiem, jakby był właścicielem całej stołówki. Reszta drepcze za nim, gawędząc i się śmiejąc.
Gdy nas mijają, Isaac głośno zwraca się do Monique:
– Co to za laska z siwymi włosami? Wygląda jak babcia.
– Nie wiem, ale powinna pozwać swoją fryzjerkę – odpowiada Monique i cała grupa wybucha śmiechem.
Georgia kuli się i skupia uwagę na telefonie. Tymczasem Amber w najlepsze zajada swoje panini.
Zaciskam dłoń na mandarynce. Gdyby nie to, że nie wolno mi się wychylać i muszę zdać egzaminy w tej szkole, rzuciłabym nią w Isaaca albo Monique.
Amber patrzy na moje palce kurczowo ściskające owoc.
– Olej ich. Masz odlotową fryzurę. To nie mój klimat, ale tobie pasuje.
– Dzięki – mruczę i wyciągam swój planer.
Następna lekcja to angielski. Jeszcze zanim się tu przeniosłam, uprzedzono mnie, że będzie mnie obowiązywała inna lista lektur niż w starej szkole, i na dnie plecaka leżą teraz trzy ciężkie, zupełnie nowe podręczniki. Ekran mojego telefonu rozświetla się i widzę, że Luffy przysłał mi wiadomość na Snapchacie z informacją, że jego bratu wyznaczono datę rozprawy.
Czuję ukłucie nostalgii. Tęsknię za Luffym. W starej szkole często spotykaliśmy się za składzikiem, a on bez końca dzielił się ze mną swoimi politycznymi teoriami, które sprawdziłyby się wyłącznie w sytuacji, gdyby wszyscy na świecie byli indywidualistami i pacyfistami. Odpisuję, żeby dopilnował, aby jego brat włożył do sądu coś innego niż joggery. Potem robię sobie ukradkowe selfie, na którym widać logo Akademii Robinsona na mojej szkolnej marynarce: literę R, lwa oraz napis: Razem możemy.
Luffy pyta: Razem możemy co?, a ja odpowiadam: Zostać zmasakrowani przez lwa?
Gdy razem z Georgią i Amber opuszczamy stołówkę, zatrzymuje nas pulchny chłopak o rzadkich włosach, z neonowo zielonym plecakiem na ramieniu. Łatwo sobie wyobrazić, jak będzie wyglądał za dziesięć czy dwadzieścia lat.
– Najwyższa pora, żebyście kupiły bilety na halloweenową dyskotekę! Zbieramy fundusze na szkolną gazetę. – Mierzy mnie wzrokiem od stóp do głów, a potem wyciąga do mnie rękę. – Jeszcze nie mieliśmy okazji się poznać. Jestem Scott. A ty jesteś olśniewająca!
– Och. Dzięki? – Ściskam jego dłoń. Jeszcze nikt nigdy nie użył tego słowa w kontekście mojej osoby. – Nazywam się Ruby Marshall.
Amber powoli kręci głową, ale nie musi. Wiem, że koleś ściemnia.
– Bilet na dyskotekę, Ruby? – Pan „Pewny Siebie” wyciąga w moją stronę plik kiepsko skserowanych biletów. – Przebrania są obowiązkowe.
– Wybacz, ale spasuję – odpowiadam. – Nie jestem fanką przebieranek.
Scott wydaje dramatyczny okrzyk, ale szybko dochodzi do siebie.
– To najważniejsza impreza w semestrze. Musisz się na niej pojawić. Amber będzie ją relacjonować dla szkolnej gazety.
Szkolna gazeta? To brzmi fajnie. W mojej starej szkole nie mieliśmy gazety.
– No właśnie... – wtrąca Amber – skoro mam się tam stawić jako dziennikarka „Robinson Record”, to bilet powinnam dostać za darmo.
– Uważaj! – woła Georgia na widok tłumu hałaśliwych młodszych uczniów pędzących w naszą stronę.
Odciąga Amber. Tymczasem ja zostaję tam, gdzie stałam.
Nie jestem wystarczająco szybka i niski, umięśniony chłopak mocno uderza mnie w ramię. Odpycham go od siebie obiema dłońmi, a on wpada na ścianę.
– Ej! – krzyczy. – Masz jakiś problem?
– Nie słyszałeś o dystansie społecznym? – pytam.
Ramię naprawdę mnie boli. – Wariatka – mamrocze chłopak i grupa znika w głębi korytarza.
– Prawie przeleciał przez tę ścianę – zauważa Amber.
Nie potrafię stwierdzić, czy jej zaimponowałam, czy ją przeraziłam.
– Banda gnojków – kwituje Scott, a jego słowa wywołują uśmiech na mojej twarzy. – W każdym razie, jeśli zmienisz zdanie, Ruby, znajdziesz mnie w pokoju redakcyjnym szkolnej gazety. Spędzam tam większość przerw na lunch.
– Czytałeś już mój artykuł na temat tygodnia recyklingu? – pyta Amber.
– Tak. I nie będę kłamał. To nie jest tekst na pierwszą stronę. Potrzebujemy czegoś mocniejszego. Przykro mi. Może następnym razem ci się poszczęści – mówi Scott i odchodzi pospiesznie.
Amber prycha.
– Wydaje mu się, że jest redaktorem tabloidu.
Przekładam ciężki plecak na drugie ramię. Georgia zerka na zegarek.
– Chodź, Ruby. Spóźnimy się na angielski.
Wygląda na autentycznie zaniepokojoną tą myślą i rusza przed siebie tak szybkim krokiem, że muszę podbiec, żeby się z nią zrównać.
– A więc to był Scott – mówi, nie zwalniając nawet na chwilę. – Okropny z niego plotkarz. O niczym mu nie opowiadaj. – Zerka na mnie. – Serio.
Lekcja angielskiego upływa w spokoju, dopóki nie zostaję poproszona o przeczytanie fragmentu Opowieści wigilijnej.
Zacinam się w trakcie. W mojej głowie słowa płyną i mają całkowity sens, ale gdy próbuję wypowiadać je na głos, zamieniają się w przeszkody i tylko czekają, aż się o nie potknę. Monique cały czas komentuje moje wysiłki razem z koleżanką, a nauczycielka albo tego nie słyszy, albo to ignoruje. Prosi, abym przerwała, zanim dokończę stronę. Potem siedzę już cicho i próbuję się skupić, ale rozprasza mnie blask bijący z ekranu telefonu Isaaca Linesmana. Oparł komórkę o książkę i ogląda film z wyciszonym dźwiękiem.
Angielski to nasza ostatnia lekcja.
– Pierwsze autobusy bywają zatłoczone – mówi Georgia. – Lepiej poczekać kilka minut. Ja muszę lecieć. Mam korepetycje z matematyki.
Patrzę, jak znika, zerkając na telefon. Idzie z determinacją, ściskając plecak niczym teczkę, jakby zmierzała na jakieś spotkanie biznesowe.
Tłum zaczyna się rozpraszać. Ruszam do swojej szafki po kurtkę, gdy czuję wibracje telefonu w kieszeni. Dzwoni moja siostra. Odrzucam połączenie i zdaję sobie sprawę, że poszłam w złym kierunku. Szkoła wygląda inaczej, gdy jest niemal pusta. Na korytarzu została tylko garstka osób, które czekają na zajęcia pozalekcyjne albo na przyjaciół.
Gdy skręcam w korytarz z szafkami, widzę, że do jednej z nich została przyklejona biała kartka.
To moja szafka.
Przyspieszam kroku i odrywam kartkę od drzwiczek. Widnieją na niej cztery wyrazy napisane drukowanymi literami za pomocą czarnego flamastra.
WIEM, ŻE TO TY.
ROZDZIAŁ 2
Z impetem kładę kartkę na kuchennym blacie.
– Co to? – pyta mama, zdejmując płaszcz.
Makijaż ma rozmazany, jakby w trakcie dnia potarła oczy.
– To wisiało na mojej szafce po lekcjach. Ktoś o mnie wie. Ona z pewnością zrozumie okropne znaczenie tych słów. Mama siada na krześle, z płaszczem na kolanach, jakby była w poczekalni, a nie w swojej malutkiej kuchni połączonej z jadalnią. Sięga po kartkę i przygląda się jej. Z tyłu wciąż widać resztki klejącej masy mocującej, za pomocą której została przytwierdzona do metalowych drzwiczek.
– Ruby, ktoś strzela w ciemno. To żart. Znowu... Jak to się nazywa? Katastrofizujesz. – Jakiś czas temu uczęszczała na terapię i teraz używa takich wyrazów. – Musisz to wyrzucić do śmieci i żyć dalej. – Formuje kartkę w kulkę. – A teraz powiedz mi, jak ci minął dzień. Wydarzyło się cokolwiek dobrego?
– Niespecjalnie – przyznaję.
Wróciłam do domu czterdzieści pięć minut temu i spędziłam cały ten czas na leżaku w salonie. W weekend moi dziadkowie mają nam przywieźć używaną sofę i fotele w zamian za meble, które zabrał mój tata tuż przed naszą przeprowadzką. Zabrał, to znaczy zaparkował furgonetkę przed domem i razem z jakimś kolesiem załadowali na nią wszystkie rzeczy, których nie wziął ze sobą wcześniej, gdy postanowił, że chce się poświęcić karierze muzycznej, a żona i dzieci za bardzo go rozpraszają. Jeszcze tego samego dnia specjalistyczna firma przeprowadzkowa przyjechała po pianino. Gdy napisałam do ojca z pytaniem, dlaczego całkowicie wypatroszył nasz dom, odpowiedział: Nie martw się, Rubes. Zapłaciłem twojej mamie jej pięćdziesiąt procent, a twoi dziadkowie mają meble na zbyciu. Kiedy już zarobię wystarczająco dużo na mojej muzyce, kupię ci nowe pianino.
Taa, już to widzę.
– Cóż, to dopiero pierwszy dzień. Z czasem będzie lepiej, obiecuję. Napijesz się herbaty? – pyta mama.
Zostawiła płaszcz na krześle i już nalewa wody do czajnika. Kartka wciąż leży na blacie i czeka, aż wyrzucę ją do śmieci.
Nie cierpię, gdy mama składa bezsensowne obietnice dotyczące rzeczy, nad którymi nie ma kontroli. I nie wierzę, żeby ta wiadomość była żartem.
– Mamo, a co, jeśli ktoś w szkole naprawdę się dowiedział? – Nikt się nie dowiedział. Niby jak?
– Ale co, jeśli tak się stało? Mama spogląda na mnie surowo.
– To się z tym uporamy. To już przeszłość, Ruby. To cię nie definiuje. Naprawdę potrzebujesz herbaty. – Sięga po dwa kubki i milczy przez chwilę. – Miałaś wtedy cztery latka, na litość boską. Cztery, Ruby.
Była wystarczająco duża, żeby wiedzieć, co robi. Tak powiedziała babcia.
Podczas gdy mama czeka, aż woda się zagotuje, wkłada torebki z herbatą do kubków, a potem otwiera butelkę z mlekiem i szybko wącha zawartość, co zawsze wydaje mi się obrzydliwe. Obserwuję ją i widzę, jak nagle się garbi. Chociaż ta przeprowadzka wydarzyła się w fatalnym czasie, plusem było to, że dostałam szansę, aby uciec przed wszystkimi, którzy wiedzieli, że kiedyś kogoś zabiłam.
To stało się niemal dwanaście lat temu, ale roztrząsałam te wydarzenia tak wiele razy, że pamiętam wyraźnie każdą chwilę. Wyryły się głęboko w moim hipokampie czy gdzie tam są przechowywane wspomnienia.
Tamten plac zabaw znajdował się niecałe dziesięć minut drogi piechotą od naszego domu, niedaleko nawet dla czterolatki. Do wypadku doszło na dużej zjeżdżalni. Tego dnia w parku bawiło się mnóstwo dzieci i pojawiła się tam dziewczynka, która nie chciała czekać na swoją kolej. Miała na imię Hannah.
– Nie chcesz mi opowiedzieć o tym, co jeszcze zdarzyło się dziś w szkole? – Głos mamy sprowadza mnie na ziemię.
Podaje mi kubek z herbatą. Ten, który razem z Alice dałyśmy tacie na urodziny kilka lat temu. Akurat to postanowił zostawić.
– Nie, to był bardzo przeciętny dzień.
Nigdy nie wspominamy imienia Hannah, gdy rozmawiamy o tym, co się wydarzyło. Ale ja je pamiętam. Zawsze, gdy ktoś woła „Hannah” na ulicy albo widzę to imię w jakimś tekście, czuję, jakbym dostała cios w brzuch. Mam wrażenie, jakby w ten sposób Hannah przypominała mi o tym, że kiedyś istniała i nie mam prawa zapomnieć o niej na dłużej niż kilka chwil.
– Pierwsze dni zawsze są trudne – pociesza mnie mama. – Trzeba ogarnąć tyle nowych tematów. – Sama była po raz pierwszy w nowym biurze w piątek i wróciła do domu wyczerpana. – I naprawdę myślę, że ta kartka to nic takiego. Ale może na wszelki wypadek powinnyśmy ją jednak zachować. – Sięga po zmiętą kulkę, rozwija ją i wygładza, a potem składa na pół, żeby znowu ukryć napis.
– A więc to nie jest „nic takiego”?
Mama marszczy brwi i wsadza kartkę do kieszeni.
– Powinnam porozmawiać o tym z władzami szkoły.
– To nie jest dobry pomysł – protestuję.
Gdy przed przeprowadzką wypełniałyśmy wniosek o przyjęcie mnie do nowego liceum i mama zapytała: „Czy powinnam coś dopisać w rubryce przeznaczonej na dodatkowe komentarze?”, energicznie pokręciłam głową. Nie chciałam, żeby cokolwiek o mnie wiedzieli, chociaż zakładałam, że pewnie i tak dostaną raport z mojej starej szkoły, podsumowujący wszystkie powody, dla których zasłużyłam sobie na etykietkę trudnej uczennicy. Najwyraźniej wkurzałam tam ludzi samym swoim istnieniem.
– Chcę, żeby twoja opiekunka roku wiedziała, że nie było ci łatwo – wyjaśnia mama i patrzy na mnie błagalnym wzrokiem. – Poczuję się dzięki temu lepiej. Proszę, Ruby.
– Jeśli musisz – wzdycham. Trudno jej odmówić. – Zabiorę herbatę na górę – mówię z kubkiem w dłoni i ostrożnie podnoszę plecak z podłogi drugą ręką.
Okno w moim pokoju jest przysłonięte prześcieradłem, bo jeszcze nie sprawiłyśmy sobie zasłon. Kartonowe pudła oraz kilka czarnych worków na śmieci wypełnionych ubraniami tłoczy się w jednym kącie. Moja komoda jest za mała, żeby wszystkie pomieścić. Nie mam tu szafy wnękowej ani półek jak w starym domu. Przytłacza mnie to, w jakim stanie jest moja nowa sypialnia w porównaniu z poprzednią, którą tak bardzo lubiłam.
Biorę kilka łyków herbaty i stawiam kubek na komodzie pośród artykułów papierniczych, kosmetyków do makijażu i bibelotów, które przetrwały przeprowadzkową czystkę. Ładuję się z plecakiem do łóżka, bo w domu panuje chłód. Mama rozważy włączenie ogrzewania dopiero wtedy, gdy zrobi się lodowato.
Czuję wibracje telefonu przy nodze i wyciągam go z plecaka. Moja siostra się nie poddaje. Tym razem to połączenie wideo.
Odbieram.
– Co słychać, Alice? – pytam, gdy tylko widzę jej okrągłą twarz i nowy srebrny kolczyk w nosie. Siedzi na sofie w kuchni połączonej z aneksem jadalnym, w domu, który wynajmuje z grupą innych studentek. Niedługo rozpocznie drugi rok studiów i musiała się skupić na ogarnianiu tamtego lokum, zamiast pomagać nam w urządzaniu nowego domu. Słyszę głośne, metaliczne kliknięcie tostera i dudnienie basów w tle. – Po co wciąż do mnie wydzwaniasz?
– Bo nie odpisujesz na moje wiadomości – odpowiada Alice, irytująco radosna.
– Nie mam ci nic do powiedzenia.
– Chciałam się dowiedzieć, jak wam idzie urządzanie domu i w ogóle wszystko.
– Przecież już ci zrobiłam wirtualną wycieczkę.
– Ale to było kilka dni temu. Co nowego? Jak się sprawy mają?
Jakiś chłopak – nie współlokator, bo Alice mieszka z samymi dziewczynami – pojawia się w tle z butelką piwa w dłoni.
– Z kim rozmawiasz? – pyta.
– Z siostrą – odpowiada Alice z uśmiechem.
Chłopak macha do mnie butelką.
– Hej! Twoja starsza siostra jest urocza.
Dlaczego nie zadzwoniła do mnie z jakiegoś bardziej prywatnego miejsca? No i jakim cudem znajduje tylu facetów, którzy uważają, że jest urocza?
– Przez ostatnie dwa dni nic się nie zmieniło – mówię. – Poza tym, że odpadły drzwi od szafki w łazience.
Gdy Alice przyjedzie do domu na święta Bożego Narodzenia, będzie musiała spać w mojej sypialni. Już sama myśl o tym mnie dołuje.
– Jak się miewa mama? – pyta. – Wydawała się zmęczona, gdy wczoraj z nią rozmawiałam.
– W porządku – odpowiadam.
– Jesteś pewna? – Pochyla się do kamery. – A jak tobie minął pierwszy dzień w szkole?
– Źle.
Alice nie było przy mnie tamtego dnia, gdy się to wydarzyło. Byłam na placu zabaw z tatą, a Hannah ‒ ze swoimi dziadkami. Moja siostra nigdy nie zrobiłaby tego co ja. Z nas obu to ona zawsze była tą słodką i grzeczną.
Chłopak znowu pojawia się w kadrze i przytula twarz do buzi Alice.
– No cześć, młodsza siostro Alice. Chcę usłyszeć jakieś brudy na jej temat. Opowiedz mi jakiś mroczny sekret z jej przeszłości – żąda ze śmiechem.
Przerywam połączenie.
Książkę Wiem, że to ty, kupić można w popularnych księgarniach: