Los trzydziestoletniej służącej, Marianny Zaczkiewicz, zdaje się przesądzony. Wyrokiem sądu w roku 1896 zostaje skazana na wieloletnie ciężkie roboty na Syberii. Popełniła zbrodnię i musi za nią zapłacić, choć w jej mniemaniu to ona jest skrzywdzoną ofiarą, niesłusznie skazaną i uwięzioną. Trafia na koniec świata ciężko chora i umierająca, lecz wbrew wszystkiemu się nie poddaje. Przystosowuje się do nowych warunków życia na zesłaniu i marzy o powrocie oraz… zemście.
Służąca Weroniki Wierzchowskiej to poruszająca historia kobiety zdradzonej i wykorzystanej, która postanowiła sama wymierzyć sprawiedliwość i odnaleźć odebrane jej szczęście. Czy w pogoni za wymierzeniem kary swoim oprawcom Marianna zaleczy rany i zapomni o koszmarach przeszłości?
Do lektury zaprasza Wydawnictwo Szara Godzina. W ubiegłym tygodniu zaprezentowaliśmy Wam fragment książki Służąca. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Obudził ją ohydny zapach krwi i wnętrzności. Kiedy przez resztki snu dotarło do niej, co czuje, od razu usiadła i rozejrzała się oczami wielkimi ze strachu. Było już po wschodzie słońca, cała okolica skąpana była w żółtym blasku zwiastującym nadchodzący kolejny dzień upału. Asjela drzemała przy ognisku, do którego musiała niedawno dokładać, bo paliło się na całego. Za smród, który obudził Mariannę, odpowiedzialne były dwa końskie truchła, a właściwie to, co z nich wyciągnęła staruszka. Bübü mianowicie starannie rozpruła im brzuchy i wydobyła z nich całe wnętrzności, które zwaliła dość niedbale na jedną kupę, nieopodal obozu. Nad tą krwawą masą krążyły już całe roje much. Na niebie zaś pojawiły się majestatyczne sylwetki sępów, zataczające na razie wysoko szerokie kręgi.
– Wiedźma oszalała – mruknęła Mania i wstała. – Sępy zwrócą na nas uwagę. Ordo bez trudu mnie odnajdzie i skrzywdzi. O, Boże, co robić? Uciekać dalej na piechotę?
Wiedźma drgnęła i otworzyła oczy. Spojrzała nimi czujnie na podopieczną, jej zmarszczki nagle się pogłębiły, bo oto uśmiechnęła się szeroko, błyskając niekompletnym uzębieniem.
– Wszystko gotowe – powiedziała. – Demony stepu mnie usłuchały albo są dla ciebie łaskawe. Zobacz, wiatr wieje w stronę, z której naciągają twoi prześladowcy. Właśnie o to chodziło. Poczekajmy jeszcze parę chwil, zjedzmy i napijmy się porządnie, bo później nie będzie czasu.
– Co właściwie planujesz, bübü? Ufam ci, bo uratowałaś mi życie, ale jeśli choć nie spróbujemy się ukryć, obie rychło zginiemy – Marianna czuła rosnące zdenerwowanie, spotęgowane przez smród śmierci.
– Wykorzystamy moce drzemiące w stepie, tak jak mówiłam. Co tu więcej tłumaczyć? Siadaj koło mnie i jedz; to wątróbka, bardzo pożywna – podsunęła Mariannie patyk z nadzianym nań czarnym od dymu i ognia mięsem.
– Niech zgadnę: to konina? – Striapka zerknęła w kierunku stosu wnętrzności.
Czuła, jak gardło się jej zaciska i podchodzą doń soki żołądkowe. Pomyślała, że nie tknie tego czegoś za nic w świecie, szczególnie że pod warstwą spalenizny mięso z pewnością jest surowe i krwiste. Pokręciła zatem odmownie głową.
– Głupia – mruknęła wiedźma. – Jeśli nie zjesz, umrzesz. To proste nawet dla uruski. Jedz, nie denerwuj mnie.
Marianna szybko wzięła się w garść, to nie był czas na grymaszenie. Staruszka miała rację – jeśli chce żyć, musi się o to postarać. Wyciągnęła rękę i przyjęła to nietypowe śniadanie, wstrzymała oddech i wbiła zęby w mięso. Jakimś nadzwyczajnym wysiłkiem powstrzymała wymiotne odruchy i szybko przeżuła kęs. Właściwie, gdyby zapomnieć o smrodzie, dodać do tego czegoś trochę soli i pieprzu, nie byłoby takie złe.
Po skończonym posiłku Asjela kazała jej przynieść solidny kij i owiązać jego koniec wiechciem słomy oraz uzdami ściągniętymi z końskich trucheł. Sama zrobiła podobną pochodnię i zapaliła ją od ogniska, po czym gestem kazała to samo zrobić Mariannie.
– A teraz biegnij – powiedziała i wskazała ręką kierunek. – Trzymaj pochodnię wysoko nad głową, uważaj, nie zaprósz ognia, bo nie będziesz miała jak wrócić. Licz kroki, gdy doliczysz do dwustu, wracaj i wtedy podpalaj wszystko na swojej drodze. Tylko ruszaj się żwawo, bo pożar rozprzestrzenia się bardzo szybko.
– Podpalimy step? – zdziwiła się dziewczyna.
– To zbrodnia, wiem – wiedźma pokiwała głową. – Ale słowo się rzekło, obudzimy demony, by cię ochronić. Pożar stepu to niezwykła, niszczycielska siła. A tak się składa, że duchy były dla nas łaskawe i natchnęły wiatr, by wiał po naszej myśli. Musimy to wykorzystać, zatem nie dumaj, tylko biegnij. Ja polecę w drugą stronę, spotkamy się tutaj, kiedy tylko się zacznie.
Nie czekając na reakcję dziewczyny, pokuśtykała, wymachując uniesioną pochodnią. Marianna doszła do wniosku, że nie ma się nad czym zastanawiać i pognała w przeciwnym kierunku. Zgodnie z tym, co nakazała wiedźma, odliczała kroki, ale z przejęcia się pomyliła i pogubiła.
Nigdy nie byłam dobra w rachunkach – pomyślała. – Jeszcze kawałek i podpalam.
Zapędziła się znacznie dalej niż kawałek, bo kiedy się odwróciła, nie mogła dostrzec Asjeli pośród wysokich, suchych traw. Zagryzła wargę przez chwilę, bijąc się z myślami. W jaki sposób podpalenie stepu mogło jej pomóc? Bandyci wystraszą się płonących krzaków? Śmiechu warte. Poczekają, aż te się spalą i przyjdą po nią jak po swoje. A wtedy nawet nie będzie się można ukryć w wysokiej trawie.
– Chyba staruszka wie, co mówi, żyje tu od stu lat. Przynajmniej na tyle wygląda – mruknęła do siebie i wetknęła pochodnię w najbliższą kępę.
Ogień huknął w górę, jakby trawa podlana była naftą. Marianna odskoczyła, ale ciągnęła za sobą pochodnię po ziemi, zapalając kolejne źdźbła. Otworzyła usta ze zdumieniem, patrzyła przez chwilę, jak szybko płomienie się rozprzestrzeniają. Wiedźma kazała jej biec i wyglądało na to, że nie bez powodu. Ruszyła z powrotem do obozowiska, co kilka kroków uderzając pochodnią o ziemię. Zostawał za nią korytarz z ognia, linia w stepie, która coraz szybciej się rozszerzała. Niby przesuwała się zgodnie z kierunkiem, w który pchał ją wiatr, naprzeciw nadciągającym zbójom, ale właściwie płomienie łapczywie wyciągały się we wszystkie strony, gdzie tylko rosła trawa.
Do obozu Marianna wpadła zdyszana i coraz bardziej wystraszona. Trzask płonących roślin nagle zmienił się w huk, który z każdą chwilą stawał się głośniejszy. Do tego jakby zerwał się wiatr, chłodne od rana powietrze mieszało się z gorącym powstałym z pożaru.
– Co teraz? – krzyknęła do Asjeli, która żwawo przykuśtykała ze swego odcinka.
– Do koni! – odparła wiedźma i wskazała dwa wybebeszone truchła.
Oszalała – ze zgrozą pomyślała Marianna. Chce odjechać na martwych koniach. Ogień ryczał już tak, że nie słyszała własnych myśli. Jakimś cudem utworzył wysoką ścianę szalejących płomieni, choć przecież paliły się tylko trawy i chaszcze. Żar był już wyczuwalny i to z całkiem sporej odległości.
– Konie są martwe! Nigdzie nas nie zabiorą! – wrzasnęła do ucha staruszce.
– Wiem. Nie musisz tak się wydzierać! – odparła Asjela, również wrzaskiem. – Poza tym, to dobrze, że są martwe. W żywym koniu trudno się schować.
– Co? – bąknęła Marianna.
– Właź, szybko – bübü szturchnęła ją kosturem w bok. – Właź do konia, skul się w nim, zwiń w kulkę, jakbyś była źrebięciem w brzuchu klaczy. I ściśnij mocno krawędzie skóry. Po chwili zrobi się naprawdę gorąco, ale nie panikuj. Pod żadnym pozorem nie otwieraj skóry, bo ugotujesz się żywcem. Musisz wytrzymać. Módl się, licz do tysiąca i jeszcze raz, ale nie wychodź, dopóki pożar nie ucichnie lub ja nie pozwolę. Ruszaj się, głupia! Zaraz będzie tu gorąco niczym w piekle! Pożar pochłonie zbójów, ale i wszystko dokoła, nie możemy mu pozwolić się usmażyć!
Marianna chciała zaprotestować, ale wtedy w twarz buchnął jej żar. Ściana ognia przesuwała się w ich stronę, jakby coś ją pchało. Pożerała trawę krok po kroku, ognie syczały i trzaskały wściekle. Nie było mowy o dyskusji, striapka doskoczyła do wskazanego przez wiedźmę konia, otworzyła rozpruty brzuch i wcisnęła się do środka. Po usunięciu trzewi okazało się, że w rosłym rumaku należącym wcześniej do Ordo jest właściwie sporo miejsca. Mimo to skuliła się, by wepchnąć jak najgłębiej. Oburącz zacisnęła krawędzie skóry, zamykając się w martwym zwierzęciu niczym w kokonie.
– Jezu kochany, nie zasłużyłam na taką śmierć – wyłkała z trudem, hamując się przed wymiotami.
Po chwili zapanowała nad sobą i zaczęła oddychać ustami, by nie czuć przejmującego smrodu. Prócz odoru mięsa i krwi zaczął sączyć się do wewnątrz swąd palonej trawy, a po chwili sierści. Marianna zaczęła modlić się na głos, ale jej słowa zagłuszał huk szalejącego pożaru. Po chwili poczuła, że robi się jej gorąco, w dodatku swąd palonej sierści znów obudził w niej mdłości. Zrozumiała, że właśnie znajduje się w sercu pożaru i wszystko wokół się pali. Gdyby teraz poluzowała chwyt i brzuch konia by się otworzył, do środka wtargnęłoby powietrze gorące jak lawa. Wiedziała to, bo w palce, którymi zaciskała skórę, zaczęło ją parzyć.
Wrzasnęła, a przynajmniej spróbowała wrzasnąć ze zgrozy, ale zakrztusiła się dymem. Wpadała w panikę, jeszcze chwila i nie wytrzyma w tych grobowych ciemnościach, wewnątrz martwego konia. Lepiej już umrzeć w ogniu niż ugotować się w brzuchu trupa!
– Czekaj – syknęła do siebie i zamarła w bezruchu. – Jeśli zginę, nikt się za mnie nie zemści. Muszę przeżyć, by pokazać im wszystkim, by… Ach, to nie działa!
Nie była w stanie wzbudzić w sobie wściekłości, która w trudnych chwilach trzymała ją przy życiu. Nie tym razem, nie w tym położeniu.
– Ja po prostu chcę żyć – wycedziła. – Muszę oddychać powoli, by oszczędzać powietrze. Trawa zaraz się wypali, a rozgrzane powietrze rozwieje wiatr. Muszę cierpliwie czekać. Na wszystko trzeba czekać. Trzeba tylko trwać i żyć. Tylko tyle…
Zacisnęła zęby i starała się uspokoić. Wdech, wydech. Powoli, bez pośpiechu. To nic, że jest gorąco, że śmierdzi i dusi, że w ręce coraz bardziej parzy. Jeszcze trochę, jeszcze trochę.
Czas płynął, kolejne minuty mijały upiornie wolno, a huk pożaru wcale się nie zmniejszał. Marianna postanowiła znów się pomodlić, ale to jakoś nie działało. Modlitwa nigdy jej nie uspokajała, wiara nie była jej mocną stroną. Postanowiła zatem myśleć o czym innym, wyobrazić sobie, że jest gdzieś daleko. W pałacowej kuchni przed dużym, świątecznym obiadem? Wtedy też było gorąco od pieca i gotujących się garów na kuchni, w dodatku tak, że pot lał się strumieniami. Znosiła to przecież cierpliwie, bez słowa skargi, zatem i te kilka dodatkowych minut jej nie zbawi. Wytrzyma, tak samo jak wytrzymała zimno i samotność w celi X Pawilonu Cytadeli. I jak wytrzymała straszliwy mróz w wagonie wiozącym ją na Syberię. Zniosła już tak wiele, nie pozwoli się zatem pokonać byle pożarowi, w dodatku czego? Suchej trawy. Śmiechu warte.
Do śmiechu jej jednak wcale nie było. Zdała sobie sprawę, że powoli traci przytomność. Musiało kończyć się jej powietrze. Ręce przestały parzyć, nie przeszkadzał już odór i huk jakby odpłynął gdzieś w dal. Zachciało się jej spać, nie miała sił, by dalej walczyć i starać się o przetrwanie.
– Wyłaź! – usłyszała niewyraźnie, a potem silne szarpnięcie wyrwało jej z rąk krawędzie skóry.
Do jej schronienia wdarł się podmuch powietrza. Aż się nim zachłysnęła. Co prawda pełne było dymu, ale zdatne do oddychania. Asjela stała pochylona nad nią i patrzyła małymi, skośnymi oczami, czy jej podopieczna aby żyje. Staruszka włosy miała umazane końską krwią, do której przylepił się biały popiół. Zresztą tak samo, jak do jej haftowanego w barwne wzory chałatu. Teraz wyglądał jakby bübü trafiła w nim do grobu i właśnie go opuściła. Poniekąd było to prawdą, obie spędziły dobre pół godziny w upiornych kryptach.
– Wiedziałam, że dasz radę, Na – ucieszyła się Asjela, widząc, że dziewczyna się rusza i samodzielnie próbuje wydostać z konia.
– Często to robisz? – spytała Marianna i zakaszlała. – Często podpalasz step?
– Pierwszy raz w życiu robię to własnoręcznie – odparła staruszka. – Ale pożarów stepu przeżyłam już wiele. To właściwie sezonowe zjawisko, można się przyzwyczaić.
Marianna nie mogła sobie wyobrazić, jak można przyzwyczaić się do czegoś takiego. Tkwiła chwilę na klęczkach, plując i charcząc, by oczyścić gardło. W końcu obie zaległy na ziemi obsypanej popiołem i jeszcze gorącej. Po okolicy przetaczały się tumany dymu, a step zmienił się nie do poznania. Zamiast żółtych i wyblakłych łanów, kolczastych krzaków i chaszczy, wszędzie wokół było czarne, dymiące tam i siam pogorzelisko. Trupy koni straciły sierść, oba dymiły i parowały, jakby wyciągnięto je z pieca. Wszystko to sprawiało wrażenie, jakby nagle dwie kobiety przeniosły się do innej krainy, zniszczonej i wypalonej do gołej ziemi.
– Cośmy zrobiły? – jęknęła Marianna.
– To, co trzeba – wiedźma wzruszyła ramionami. – Po prostu wzięłyśmy sprawy w swoje ręce. Pokazałyśmy światu, że nie wszystkie kobiety są słabymi ofiarami, z którymi mężczyźni mogą robić, co chcą. Teraz twoi prześladowcy gnają na łeb na szyję, byle dalej i by ocalić życie, lub ich trupy smażą się gdzieś tam.
Machnięciem wskazała teren za plecami, ciągnące się w dal pogorzelisko, które w oddali przechodziło w przesuwający się ciągle mur ognia.
– Teraz cię łatwo nie dopadną – powiedziała Asjela. – O ile przeżyją, zajmie im tygodnie, zanim wpadną na nasz trop. Do tego czasu zdążę zaprowadzić cię do urusów. Nic się nie bój, tak jak mówiłam, step cię zaakceptował. Nauczę cię, czego trzeba, i już na nim nie zginiesz.
Marianna odetchnęła głośno. Czuła ulgę tak wielką, że się roześmiała. Od kilku dni żyła w ciągłym napięciu i poczuciu zagrożenia życia. Teraz to wszystko nagle się skończyło.
– Nie chichocz, jak jaka głupia – zrugała ją wiedźma, która sama często chichotała. – Musimy jeszcze wykroić z koni tyle mięsa, ile się da przenieść, zanim zacznie się psuć. A potem ruszamy w dalszą drogę. Czeka cię jeszcze nauka. Zostaniesz moją uczennicą, a kto wie, może później prawdziwą bübü?
Powieść Służąca kupicie w popularnych księgarniach internetowych: