Kiedy osiemnastoletni Aleks sprowadza się do Biedruska pod Poznaniem, Julia nie wie, że już niebawem jej życie ulegnie całkowitej transformacji.
Wychowywana w patologicznej rodzinie dziewczyna jedyne czego pragnie, to uciec z tego pełnego przemocy i brudu świata. Jej chłopak, Leon, wykorzystuje jej uległość, przyjaciółka nie do końca jest szczera, a w domu przelewa się alkohol. Jedynie milczący i niedostępny nowy chłopak zdaje się być właśnie tym, do którego będzie mogła zwrócić się o pomoc.
Lecz czy to na pewno dobre posunięcie? Kim naprawdę jest Aleks i jakie tajemnice skrywa? Czy miłość jest w stanie pokonać strach? I wreszcie... kim są ONI?
Nowa książka Anny Szafrańskiej Uważaj, czego pragniesz, to poruszająca historia o miłości, pragnieniu wolności, życiu w strachu i szaleństwie. Do lektury powieści zaprasza Wydawnictwo JakBook. Ostatnio mogliście przeczytać pierwszy i drugi fragment książki, tymczasem już teraz zachęcamy do lektury trzeciego rozdziału:
Rozdział 3
To ona, ta sama dziewczyna, której pomogłem w zeszłym tygodniu pozbierać rzeczy z chodnika. I teraz miałem chodzić z nią do jednej klasy.
To musiał być jakiś żart. A ja nie byłem do nich skory. Cierpiałem na dość rzadko spotykaną wadę, jaką był totalny brak poczucia humoru. Przynajmniej tak to sobie tłumaczyłem.
Nie chciałem iść do szkoły, co wyjaśniał fakt, że zjawiłem się dopiero na trzecią lekcję. W nocy praktycznie nie spałem, bojąc się poranka. To, że w ciągu kilku najbliższych dni wszyscy – od uczniów, przez nauczycieli i sprzątaczki – w tej cholernej budzie będą się na mnie gapić, było pewne jak w banku. Skręcało mnie na samą myśl, że nie mogłem od tego uciec. Odciąć się. I byłem pewny, że nie pozwolą mi słuchać na lekcjach muzyki ani siedzieć w kapturze, który niczym zbroja chronił mnie przed ciekawskimi oczami.
Byłem boleśnie świadomy każdego spojrzenia rzuconego w moją stronę, a ich szepty nie były speszone. Laski otwarcie komplementowały moją urodę, niespotykany kolor oczu, a nawet omawiały, czy potargane włosy były wynikiem wielogodzinnego układania. Cholera, nic bardziej mylnego. Nawet się nie uczesałem. Ktoś zaśmiał się piskliwie, mówiąc, że pasowałbym na modela. Jeszcze niżej zapadłem się na krześle. Dobrze, że nie dzieliłem z nikim podwójnej ławki. Przynajmniej do końca zajęć miałem zapewniony święty spokój.Przymknąłem oczy, by skupić się na zbyt podekscytowanym głosie wychowawczyni, która gładko prowadziła zajęcia i chyba darowała sobie to głupie klaskanie, którym starała się przywołać klasę do porządku. Serio, to nic nie dawało.
Spod grzywki zerknąłem na siedzącą przede mną dziewczynę. Zgarbiła się, wyczuwając na sobie mój wzrok. Nie robiąc zbędnego hałasu, wyciągnąłem z plecaka zeszyt i pióro, ale nic nie zapisałem. Jak miałem się skupić na lekcji, kiedy czułem się, jakbym wyszedł na scenę prosto w oślepiające pasmo światła pojedynczego reflektora, a liczna publika bacznie obserwowała każdy mój ruch i poddawała głośnej ocenie sposób, w jakim się ruszałem, a nawet oddychałem? Świszczało mi w uszach. Wkurwiające brzęczenie, jakbym znalazł się w samym sercu ula.
Zwarłem palce na piórze, a głowę opuściłem tak nisko, by opadająca na twarz grzywka przesłoniła to, jak mocno zaciskałem powieki. Nie było mowy, bym mógł się skupić na lekcji. Nie w takich warunkach.
To było piekło. Katorga. Jakbym umierał i był świadomy każdej sekundy.
Wiedziałem, że przy pierwszej lepszej okazji będę musiał iść do kibla i wziąć kolejną dawkę prozaku. W tej chwili nienawidziłem matki za to, że zapisała mnie do tej pieprzonej budy.
Tata chciał dla mnie załatwić nauczanie indywidualne, ale ona się uparła. Uważała, że trzeba mi wyjść do ludzi, przemóc się, bo na pewno w końcu te moje lęki odejdą. Kiedyś. Tak, jasne. Gdyby chociaż raz, na jeden pieprzony dzień, znalazła się w mojej skórze i zobaczyła, jak to jest, gdy boisz się zaczerpnąć tchu, albo po prostu nie możesz tego zrobić, bo panika jak ciężka suka siada ci na piersiach. Nic nie możesz wtedy zrobić. Ani myśleć, ani skupić się, ani wmawiać sobie, że to zaraz minie. W takich chwilach pozostaje tylko liczenie, ile trwa najgorszy atak, kiedy spinam się tak mocno, że mógłbym połamać sobie kości. Miałem dość bycia bezbronną ofiarą. Miałem tego wszystkiego dość…
Dzwonek sprawił, że w klasie dosłownie wybuchła wrzawa i wszyscy rzucili się w jednym kierunku. Ku mnie.
– Hej, Aleks! Skąd jesteś?
– Co cię do nas przywiało?
– Jestem Darek, a to Paweł i Arek. Zagramy w kosza na obiadowej?
– Ktoś już pokazał ci szkołę? Bo jak co, to możesz na mnie liczyć.
– Chciałabyś! To ja byłam pierwsza!Przekrzykiwali się, przepychali, rozpychali łokciami, byle dotrzeć do mnie jako pierwsi. Oszalałem. Nie wiedziałem, kogo słuchać najpierw, na czyich ustach się skupić i co zrobić, by jakoś uciec przed tym motłochem. Ale kiedy ktoś dotknął mojego ramienia, mówiąc, że jestem umięśniony i powinienem ściągnąć bluzę, bo w budynku mocno grzeją…
Nie wytrzymałem. Szarpnąłem się ostro. I to natychmiast ich uciszyło. Nie musiałem na nich patrzeć, by wiedzieć, że automatycznie umieścili mnie w przegródce z napisem „świr”. Bo kto normalny ucieka przed rozmową czy kontaktem cielesnym. Tylko nienormalni. Świry. Jak ja.
Ręce zaczęły mi drżeć z bólu, a lodowaty pot spłynął po karku w dół kręgosłupa. Niezbyt dobra wróżba. Musiałem jak najszybciej wyplątać się z ich przeraźliwie lepkich macek. Tym były ich pytania. Pułapką.
Ostatkiem sił zrobiłem krok do przodu, by przepchnąć się przez tłum bez słowa, nawet jeśli oznaczało to wejście w kontakt fizyczny, ale wtedy coś przemknęło i stanęło tuż przede mną. Złota smuga. Światło.
Słońce.
– Ej, no dajcie mu już spokój! – zawołał melodyjny, ciepły głos.
Wstrzymując powietrze, zerknąłem na nią przez kurtynę ciemnej grzywki. Dziewczyna o złotym kolorze włosów stanęła przede mną, szeroko rozkładając ramiona, jakby chciała mnie ochronić.
– Przecież… Nic nie zrobiliśmy – oburzył się chłopak, rzucając mi podejrzliwe spojrzenie. Patrzcie, a jeszcze chwilę temu tak raźno zapraszał mnie na partyjkę kosza.
– Serio? – Dziewczyna się zaśmiała, splatając ręce na piersiach. – Przypieracie Aleksa do ściany. Dajcie mu złapać oddech.
– No… W sumie…
– Sorry – dodała laska, która dotknęła mojej ręki.
Czekali, aż coś powiem. Aż im przebaczę i pozwolę się oprowadzić po szkole albo sam przeproszę. To nigdy się nie stanie.
– Jest… okej – powiedziałem z trudem, mimo że myślałem zgoła coś odmiennego.
– To super. – Chłopak się ucieszył, a ja stwierdziłem, że mam do czynienia z największym idiotą, jaki chodził po ziemi. Nawet nie przypuszczał, jak nieszczery byłem, mówiąc, że jest dobrze. – Jak chcesz, możemy pójść na następną lekcję, zaprowadzimy cię.
– Ja… Do dyrektora – wymigałem się, naprędce wymyślając bzdurny argument. Tak, wiem. Brzmiałem jak niedorozwój. Tak się czułem. – Muszę jeszcze coś załatwić.
– A spoko. – Jego uśmiech wyraźnie przygasł, ale za to zwołał ludzi, by dali mi spokój.
Dziewczyna, która stanęła przede mną, powiedziała głośno, że odprowadzi mnie na
następną lekcję i tym samym pozbyła się tych srok.
Zauważyłem, że nauczycielka nadal siedziała przy biurku i rozmawiała z jakąś laską, jednak rzuciła mi zaniepokojone spojrzenie. Marszczyła brwi, jakby oceniała, na jaki stopień dziwactwa choruję. Mogłem się założyć, że jeszcze dzisiaj przejrzy uważnie moje papiery z poprzedniej szkoły, albo jeszcze lepiej, zadzwoni do mamy. Mentalnie przygotowałem się na przesłuchanie na temat pierwszego dnia w szkole. O ile nie skończy się to znacznie gorzej.
Chociaż po przedstawieniu, jakie zafundowałem rano mamie, spowodowanym napadem lęku, mogłem się liczyć z tym, że gdy wrócę do domu, poinformuje mnie, że znalazła dla mnie kolejnego psychiatrę, który po spotkaniu ze mną poda w wątpliwość ścieżkę zawodową, jaką obrał.
W mojej głowie myśli goniły jedna drugą. Czułem, jak skronie pulsują od nadmiaru decybeli dochodzących z korytarza. Wkładając ręce do kieszeni bluzy, natychmiast namacałem słuchawki, ale nim zdołałem je wyciągnąć, złotowłosa dziewczyna odwróciła się do mnie i posłała mi szczery, przepraszający uśmiech. Straciłem w tym momencie dech, a plątanina myśli wyparowała w okamgnieniu.
– Czasami potrafią być przytłaczający – zaczęła, przewracając zadziornie oczami. – Ale nie dziw się, stałeś się szkolną atrakcją na najbliższe kilka tygodni. Jestem Julka
Tarnicka, przewodnicząca klasy. Jeśli będziesz czegoś potrzebował, możesz się do mnie zgłosić – dodała, wyciągając w moją stronę dłoń.
Miała krótko obcięte, nieumalowane paznokcie. Żadnej odżywki ani niczego podobnego. Dostrzegłem kilka miejsc, które wyglądały na zgrubienia, oraz wyraźnie szorstką skórę na wskazującym palcu. Takie dłonie mieli ludzie, którym praca nie była oba. Jeszcze raz moje oczy pomknęły do jej twarzy. Im dłużej się na nią gapiłem, tym bardziej jej wargi drżały, jakby zmuszała się do uśmiechu. W zielonych oczach dojrzałem zmęczenie,a w sposobie, w jaki marszczyła brwi – napięcie. Mrugnęła raz i potem kolejny. Jej długie czarne rzęsy otarły się o skórę policzka. Nie miała makijażu. Czegoś, czego dziewczyny w jej wieku zaciekle pilnowały, by prezentować się jak najlepiej. W swoim życiu widziałem wiele pięknych dziewczyn, modelek o idealnych kształtach i twarzach. Z miejsca mogłem sobie przypomnieć wszystkie portrety, które wykonałem, zarówno zwykłe szkice, jak i obrazy, które powstawały na konkurs. Nigdy żadna modelka nie dopuściła do tego, by jej twarzy nie pokryła odrobina korektora, albo chociaż tuszu do rzęs. A ta Julia była naturalna. I przez to tak idealna.
Jej broda się zatrzęsła, a moje spojrzenie nadal śledziło owal jej twarzy w kształcie
serca. Długa szyja, o tak miękkiej, mlecznobiałej i delikatnej skórze, że nawet z tej odległości mogłem dotrzeć niebieskawozieloną żyłę pulsującą z lewej strony tuż obok siniaka…
Gwałtownie zaczerpnąłem powietrza. To nie był siniak. Malinka. Miała malinkę. Wyraźnie chciała ją ukryć, ale czerwonawe miejsce przykuwało wzrok. Mój wzrok.
Julia odchrząknęła znacząco.
Zacisnąłem szczęki, czując, jak szkarłatny rumieniec wpełza na moje policzki. Robiłem to, czego sam tak nienawidziłem. Gapiłem się. Czułem się dość parszywie i jednocześnie byłem onieśmielony. Pokręciłem tylko głową i tak po prostu wyminąłem Julkę. Nim wyszedłem na korytarz, nałożyłem słuchawki. W głowie odtwarzałem topografię szkoły. Musiałem znaleźć kibel. I wziąć tabletki. Julka
– No i co wtedy powiedział? – dopytywała Wiki, pochylając się nad zeszytem. Nawet nie zwróciła uwagi, że łokciem zagięła róg książki leżącej na łóżku między nami.
– Właściwie to nic. Po prostu minął mnie bez słowa – odparłam i natychmiast poczułam ukłucie wyrzutów sumienia, bo nie wyznałam Wiki całej prawdy.
Nim Aleks wyszedł z sali, gapił się na mnie dość długo. Nie jakoś wrednie, mierząc oceniającym spojrzeniem, ale tak… ciekawsko, z zainteresowaniem. Jak malarz przyglądający się modelce, by zapamiętać jak najwięcej szczegółów. Głupie, nie? Nigdy niewidziałam żadnego artysty przy pracy, ale przypomniały mi się filmy. Skupienie, przejmujący, przeszywający wzrok, którym prześwietlał nie tylko ciało, ale i duszę.
W pierwszym momencie nie czułam się z tym zbyt komfortowo, ale gdy już odwrócił ode mnie spojrzenie, rumieniąc się wściekle, bo zdał sobie sprawę z tego, co zrobił, poczułam w stosunku do niego nagły przypływ współczucia. Sama nie wiedziałam dlaczego. Może było mi go szkoda? Wydawał się taki zagubiony, niepewny i wyobcowany. Jak zwierzę, które znalazło się pod ścianą. Dosłownie.
Właśnie z tym dość istotnym szczegółem nie podzieliłam się z Wiki. A to dlatego, że przyjaciółka zapewne popuściłaby wodze fantazji, wmawiając sobie (i mi zresztą też), że Aleks zabujał się we mnie od pierwszego wejrzenia. Absurd.
– To musiało wyglądać zabawie! Wystraszyłaś chłopaka! – zarechotała.
– Myślę, że to on wystraszył nas – skorygowałam, przypominając sobie, jak spanikowany szarpnął rękę, gdy Kinga uwiesiła się na jego ramieniu. – Zobacz, w ciągu zaledwie kilku sekund został otoczony przez co najmniej dziesięć osób, które przekrzykiwały się tak, że nawet ja miałam problem ze zrozumieniem, o co im chodzi. A Kinga przeszła samą siebie, bo przykleiła się do Aleksa, chcąc zaciągnąć go na korytarz.
– Co ty gadasz?!
– Sama byś zobaczyła, gdybyś nie wystrzeliła jak koń z bloku startowego, kiedy tylko usłyszałaś dzwonek.
– Siku mi się chciało. – Wydęła wargi. – Teraz żałuję. Mogłam chwilę poczekać.
Kinga pewnie nie była zadowolona. – Zaśmiała się złowieszczo.
– Pytanie. – Przewróciłam oczami i moje usta mimowolnie zadrgały od wstrzymywanego śmiechu. – Była zła jak osa. Chyba już do końca dnia nie odezwała się do Aleksa.
Wiki pstryknęła palcami.
– Tym lepiej dla niego. Jestem przekonana, że nie chciałby złapać żadnej choroby wenerycznej.
– Wiki!
– No co? Ja tam się nie kryję z moim apetytem na seks, ale mam zasadę, że robię to tylko z moim chłopakiem. A z Kingą, Królową Wszystkich Dziur, spało chyba pół szkoły. I nie mówię tu o grzecznym leżeniu w jednym łóżeczku.– Okej, dla mnie to dużo za dużo informacji. – Uniosłam ręce w geście poddania.
– A widzisz, jej jest wiecznie mało.
Zamrugałam szybko i zupełnie oszołomiona potarłam zmarszczone czoło.
– Nie o to mi chodziło. Zresztą nieważne.
Kiedy temat schodził na Kingę, zaczynało się babranie w grząskim gruncie. Wiki nie kryła się ze swoimi dość chłodnymi uczuciami wobec naszej koleżanki z klasy i można było powiedzieć, że po prostu się tolerowały, jeśli nie ignorowały. A to dlatego, że Kinga słusznie zasłużyła na swoje miano, odbijając Wiki jej pierwszego faceta. Kiedyś, gdy chodziłyśmy jeszcze do podstawówki, Kinga należała do naszej paczki, jednak nasze drogi się rozeszły, gdy naruszyła niepisaną zasadę przyjaźni, która mówiła, że „facet twojej kumpeli jest aseksualny”. Afera, jaka wybuchła na koniec ósmej klasy, nie należała do małych. Po Kindze spłynęło to jak woda po kaczce, a nawet upatrywała winę w chłopaku Wiki. Nigdy się nie pogodziły, a Wiktoria nie potrafiła jej przebaczyć. Tym bardziej, że dziewczyna najwyraźniej wcale nie żałowała tego, co zrobiła.
Wiki zauważyła, że wyraźnie straciłam ochotę na kontynuowanie tematu, więc niedbale wzruszyła ramionami.
– Masz rację, olejmy to. W każdym razie o tym Aleksie mamy jakieś szczątkowe informacje.
Nie chciałam jej mówić, że oprócz nazwiska nic o nim nie wiemy. W końcu, kiedy miał się nam przedstawić, zdołał powiedzieć tylko, żeby nie mówić do niego Olek.
– I raczej tak szybko się nie dowiemy – przytaknęłam, odkładając długopis. Coś czułam, że na jakiś czas darowałyśmy sobie naukę. – Mam wrażenie, że… Nie wiem. Nie lubi ludzi?
– Co? – bąknęła porażona Wiki, a jej idealne brwi niemal zniknęły pod linią ciemnych jak gorzka czekolada włosów. – Jak to w ogóle możliwe?
– Nie każdy jest wulkanem energii, który w pięć minut z całkiem obcej osoby zrobi sobie przyjaciela.
– Nadal mówię, że to dar – zaakcentowała ostatnie słowo.
– A może Aleks nie ma takiego daru? – rzuciłam ostrożnie i w zamyśleniu przygryzłam usta. – Może po prostu nie lubi zbytniego szumu wokół siebie?Automatycznie pomyślałam o sobie. Cóż, chyba byliśmy w pewnym stopniu podobni.
Nie byłam typem imprezowiczki czy gwiazdy sceny towarzyskiej i nawet mając za najlepszą przyjaciółkę Wiktorię Kamińską a za chłopaka Leona Lesiaka, byłam dość wyobcowana i rzadko zwracałam na siebie uwagę. Byłam przewodniczącą, byłam pomocną dłonią dla prawie wszystkich uczniów w szkole, ale i tak preferowałam życie poza szkolnym świecznikiem. Działanie za sceną było fajne. Stanie w blasku fleszy to co innego. Bywało, że peszyłam się, kiedy na nielicznych domówkach, na których towarzyszyłam Leonowi, podchodziły do mnie zupełnie nieznane mi osoby, by pogadać na totalnym luzie. Wtedy spinałam się i jąkałam. Kompletna kompromitacja.
Pogrążyłam się w myślach do tego stopnia, że nie zauważyłam, kiedy Wiki odłączyła swojego iPhona od ładowarki i z pewnym siebie uśmieszkiem ulokowała się ponownie na
łóżku.
– Ale jest jedna rzecz, dzięki której nikt na tej planecie nie pozostaje anonimowy. – Pomachała mi przed twarzą telefonem i po odblokowaniu uruchomiła Facebooka. – Zobaczmy. Aleksander Świtowski.
Jej zapał wyraźnie przygasł, gdy przeglądała potencjalne profile naszego nowego kolegi.
– Okej, spróbujemy Aleks.
Dalej było: Alex Świtowski, Al Świt, Aleks Świt, Świt Świtów… Naprawdę starałam się zachować powagę.
– Instagram? – rzuciła do siebie piskliwym głosikiem, a do jej miodowych oczu wdarł się autentyczny szok. – Fuck. Ten koleś nie istnieje dla świata! – Zrezygnowana odrzuciła telefon. Jej ostatni bastion padł.
– Wiesz, że nie jest obowiązkiem posiadanie fejsa? – przypomniałam, zagryzając dolną wargę, by się nie roześmiać w obliczu absurdalnej dramy przyjaciółki.
– No ale… Jak on przeżył ostatnie lata? – sapnęła, pocierając dłońmi twarz, i smętnie zwiesiła głowę. – Przecież to jak zesłanie na towarzyską banicję!
W ostatniej chwili ugryzłam się w język, bo już chciałam Wiki przypomnieć, że posiadałam profil na Facebooku tylko dlatego, że przymusiła mnie do jego założenia. Sama nigdy bym się na to nie zdecydowała i absolutnie nie dziwiło mnie, że Aleks nie miał takowego. Nie chcąc doszczętnie burzyć jej wizji świata, rzuciłam pod nosem:– Twoje śledztwo utknęło w martwym punkcie.
Wiki poderwała głowę i spojrzała na mnie niezdrowo podniecona. To nie wróżyło niczego dobrego.
– Zawsze można włamać się do gabinetu dyrektora i rzucić okiem na jego…
– Śnij dalej – ucięłam przerażona, że serio mogła pomyśleć o czymś takim. – Ja cię z kłopotów wyciągać nie będę.
– To się doczekałam przyjaciółki – mruknęła kwaśno. – A gdzie motto „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”?
– Muszkieterowie działali w słusznej sprawie, a to czyste, niczym nieuzasadnione szpiegostwo.
– Niczym nieuzasadnione? A ciekawość?
– Wiki, może po prostu poczekasz cierpliwie, aż Aleks sam zacznie się integrować z klasą? Może za tydzień czy dwa przyzwyczai się i trochę otworzy?
– Raczej wątpię. Moim zdaniem to typ totalnego mruka. Leon miał rację. Ten Aleks jest jakiś dziwny… – Zapowietrzyła się, wydając z siebie mrożący w żyłach jęk. – Sama nie wierzę, że to powiedziałam. Przyznałam rację mojemu rywalowi!
– Leon nie powinien tak mówić i dobrze o tym wiesz. Nie podjudzaj go czasem – ostrzegłam ją zapobiegawczo.
– Dobrze wiesz, że jak Leon upatrzy sobie nową ofiarę, to żadna siła go nie powstrzyma. No a ten nowy raczej nie wygląda mi na takiego, który umie się postawić.
Fala niepokoju zalała mnie niczym lodowaty prysznic i pozbawiła wszelkich złudzeń. Bo Leon lubił przypominać, kto jest najważniejszą personą w szkole i kogo powinno się słuchać. A nie był taki. Przynajmniej nie na początku…
Leon przeprowadził się do Biedruska, będąc w drugiej klasie liceum, i od początku wykazywał przesłanki, by stać się przywódcą watahy przystojnych i lubianych chłopców. W krótkim czasie został kapitanem szkolnego klubu siatkówki, skradł i złamał wiele serc i zrobił sobie wroga numer jeden z Wiki. Wzbudzał powszechne zainteresowanie, gdziekolwiek się nie pojawił, a na jego treningi zlatywało się wiele ciekawskich muszek, które starając się powstrzymać ślinotok, napalały się na wysokiego, perfekcyjnie zbudowanego chłopaka o krótkich, jasnych włosach i ciemnych, psotnych oczach. Gdy uśmiechał się szeroko, ukazując słodkie dołeczki w policzkach, i strzelał swoim popisowym„oczkiem”, laski padały na zawał. Musiałam przyznać, że mnie samej robiło się gorąco, gdy widziałam ten jego zalotny błysk w oku, ale chciałam być lojalna wobec Wiki, która szczerze nienawidziła tego „pozera”. Jednak kiedy zaczęliśmy pracować w jednym komitecie, przygotowując się do zawodów międzyszkolnych, Leon okazał się bystrym i zabawnym chłopakiem, a nie „tępym mięśniakiem”, za jakiego uważała go Wiki. Jednak swoje fantazje odstawiłam na bok, bo jaka istniała szansa, że zwróci na mnie uwagę? Byłam nijaka, nie rzucałam się w oczy, lubiłam pomagać innym i swój czas po szkole poświęcałam na niańczenie dzieci. I pewnego razu pod koniec roku rodzice Leona wynajęli mnie do weekendowej opieki nad jego młodszym rodzeństwem. On także był wtedy w domu, jednak musiał przysiąść do książek, bo zawalił kilka ostatnich sprawdzianów, przez co groziło mu zawieszenie w obowiązkach kapitana drużyny siatkówki. Poznałam go od innej strony. Był troskliwy wobec młodszej siostrzyczki i jej brata bliźniaka, a nawet pomógł nam w zrobieniu obiadu i kolacji. W szkole coraz częściej do mnie zagadywał, zapraszał na spacery, a czasami przyjeżdżał po mnie, gdy późno wychodziłam z pracy. Nie od razu padliśmy sobie w ramiona, mimo że chemia między nami była aż nazbyt wyczuwalna. Jego kumple mieli zaciesz z tego, że totalnie stracił dla mnie głowę i z łobuza w okamgnieniu stał się przykładnym, grzecznym chłopcem. Dopiero później, gdy zaczęliśmy się spotykać na poważnie, a Leon znalazł się u progu klasy maturalnej, zauważyłam, jak zaczął się zmieniać.
Nie wobec mnie, ale innych uczniów. Szczególnie tych, którzy starali się nie wyróżniać z tłumu albo byli typowymi kujonami. Lubił znajdować sobie wśród młodszych kolegów takich, których traktował jak worki do poszturchiwania. Stroił sobie z nich żarty, nabijał się bezczelnie, co nie raz i nie dwa kończyło się wezwaniem jego rodziców do szkoły. Nie podobało mi się to i doskonale o tym wiedział. Wielokrotnie napominałam go, że wyleci z drużyny, ale nawet powołanie się na jego największą pasję nic nie dało. Bałam się, że kiedyś przekroczy granicę i zrobi komuś krzywdę – znacznie większą niż nabicie kilku siniaków.
– Obiecał, że już nie będzie tak robił – powiedziałam, wkładając w to ogrom siły, jakbym próbowała przekonać samą siebie. Wiki parsknęła prześmiewczo i tym samym zniszczyła doszczętnie tlącą się we mnie nadzieję.
– I ty w to wierzysz?! Okej, jesteś jego dziewczyną, kochasz go, bla, bla, bla, ale błagam, bądź realistką. On to robi dla fanu!Musiałam przyznać jej rację. Tu nie chodziło o bzdurne pojęcie obrony, bo Leonowi nikt nie zagrażał ani nawet nie myślał, żeby specjalnie mu zaszkodzić. Wystarczyło, że ktoś krzywo na niego spojrzał i już lądował na jego czarnej liście. Nie miałam pojęcia, czym napędzana była jego agresja, bo przy mnie nigdy nie zachował się karygodnie. Nigdy też nie byłam świadkiem, by komuś groził czy przywalił, przez co musiałam opierać się na tym, co zobaczyła lub usłyszała Wiki, albo o czym donieśli mi jego koledzy. Pilnował się, bym nigdy nie była przy tym, jak podnosi na kogoś rękę.
Zadrżałam z niepokojem. Wiki zauważyła w czym rzecz i przesunęła się na łóżku, by. objąć mnie czule. Potarła moje plecy, chcąc je rozgrzać.
– Sorry, nie chciałam, żeby zabrzmiało to tak bezdusznie – powiedziała cicho, przyciskając usta do mojego ramienia.
Zaśmiałam się gorzko pod nosem. Akurat w tym wszystkim najmniej winy upatrywałam w Wiki.
– Jesteś moją siostrą. Szczerość to podstawa.
– Ale jest różnica między byciem szczerą a wredną. – Mlasnęła, uśmiechając się krzywo. – A jak tam… No wiesz. Myślałaś o tym?
Przez ułamek sekundy zupełnie nie wiedziałam, o co jej chodzi. Dopiero po chwili przypomniałam sobie, co zaszło między mną a Leonem w szkole.
– Wiesz, czego najbardziej się boję.
– Kompromitacji, że dzień po rozpowie całej budzie, jaka jesteś w łóżku?
– I teraz jesteś wredna.
– Ale nadal szczera – zaakcentowała i mimo wszystko wciąż doceniałam jej trzeźwą ocenę sytuacji.
Bo tak, kompromitacji bałam się najbardziej. Już raz Leon pochwalił się kolegom tym, że dotarliśmy do drugiej bazy i zachwalał, jakie mam „zajebiście miękkie cycki”. Ten dzień w szkole był katorgą, ostatnim kręgiem piekielnym. Wtedy nieprzerwanie piekłam raka, bo dosłownie czułam na sobie rozbierający mnie wzrok kolegów z klasy, jakby chcieli podpatrzeć, czy pod warstwami swetrów i koszul faktycznie było co podziwiać i czym się podniecać. Nie odzywałam się do Leona przez cały dzień, a najgorszy był fakt, że on zupełnie nie zdawał sobie sprawy, dlaczego jestem na niego tak wkurzona. Dopiero Wiki w niezbyt subtelny sposób uświadomiła mu, jakie faux pas popełnił, a on powiedział tylko, że„przecież nie ma w tym nic złego”. To była nasza pierwsza tak ognista kłótnia, przez którą prawie się rozstaliśmy. Prawie, bo zdołał mnie przeprosić i nawet zarzekał się, że nie dotknie mnie, póki mu na to nie pozwolę.
– Okej, więc mamy Leona, który wedle mnie jest skończonym bucem, a jednocześnie jest czuły i opiekuńczy jeśli chodzi o ciebie – podsumowała Wiki, podciągając się na kolana.
– No i kocha cię, a nawet ja potrafię to stwierdzić.
Byłam świadoma, że każdy związek przechodzi na ten poziom. Tyle że w moim odczuciu „później” było całkiem dobrym słowem.
– A może zaproponuj mu metodę małych kroczków? Wiesz, powoli, jakieś pieszczoty, ale nic na siłę.
– W sumie… Tak jakby już nad tym… eee… pracujemy – wyznałam cicho speszona, uciekając wzrokiem w bok.
– Tak? – zapaliła się Wiki i zaciekawiona przysunęła bliżej, wlepiając we mnie swoje roziskrzone miodowe oczka. – I jak jest?
– Dobrze. W zasadzie bardzo dobrze – poprawiłam, śmiejąc się nerwowo. – Ale za każdym razem, gdy docieramy do pewnego punktu, cała się spinam i przestaję czuć, a zaczynam myśleć.
– Wiesz, wątpliwości i sam strach przed pierwszym razem to coś normalnego – pocieszyła mnie, gdy zmęczona potarłam czoło. – I trzeba powiedzieć myślom, żeby spieprzały i po prostu pójść na całość. – Rzuciłam Wiki niezbyt miłe spojrzenie. – Tak, mogę się teraz wymądrzać, jednak wiem, co mówię. Seks jest całkiem spoko, ale to musi być twoja decyzja. I pamiętaj o tym. Twoje „nie” oznacza „nie”. Porozmawiaj na spokojnie z Leonem, ustalcie pewne granice, zasady, albo po prostu wyznaczcie sobie termin.
– Termin? – Zamrugałam zaskoczona.
– No tak. Na przykład, że do twoich urodzin powiesz mu, czy jesteś gotowa, czy nie.
W końcu zaraz kończysz osiemnastkę, więc… O kurde, ale pobladłaś! Moje urodziny?! Pod koniec marca?! Głośno przełknęłam ślinę.
– Pomyślę nad tym – odezwałam się suchym, pozbawionym emocji głosem.
– A i przede wszystkim nie daj się zastraszyć, jak zacznie mówić, że jest sfrustrowany, ma dość czekania i tak dalej – ostrzegła, sugestywnie unosząc pięść. – Jeśli to zrobi, to po prostu kopnij go w dupę. Jak coś, to służę pomocą – dodała, wojowniczo wyrzucając rękę w powietrze.
Swoją postawą Wiki całkowicie mnie rozbroiła. Gdy śmiałam się z jej zapalczywego wyrazu twarzy, czułam, że schodzi ze mnie ciśnienie. Oj tak, na Wiki mogłam liczyć zawsze i wszędzie. Ceniłam naszą przyjaźń bardziej niż cokolwiek innego.
– Dzięki. – Uśmiechnęłam się czule, łapiąc ją za rękę.
– Do usług. – Wzruszyła ramionami, jakby jej obecność w moim życiu, jej porady, chwila rozmowy nie były niczym niezwykłym. A były.
I w niedługim czasie miałam okazję przekonać się jak bardzo.
Książkę Uważaj, czego pragniesz kupić można w popularnych księgarniach internetowych: