Tylko wielcy potrafią realizować swoje żądze. „Pamiętnik diabła" Adriana Bednarka

Data: 2022-09-29 11:07:43 | Ten artykuł przeczytasz w 20 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Witaj w moim idealnym świecie. Jestem Kuba, mam dwadzieścia dwa lata i wszystko, czego można zazdrościć młodemu facetowi - piękną dziewczynę, penthouse w Krakowie, sportowe auto i studia, które w przyszłości mają zaprowadzić mnie na prawnicze szczyty. Mam coś jeszcze... Mroczny sekret, o którym dowiadują się nieliczni, a ceną za jego poznanie jest śmierć.

Nie potrafię oprzeć się swoim żądzom. Robię to, o czym niektórzy boją się pomyśleć, a inni skrycie marzą. Jestem seryjnym mordercą, ludzkim odbiciem diabła. Przedstawiam Ci mój pamiętnik. Gdy go przeczytasz, nic już nie będzie takie samo. Odważysz się?

Obrazek w treści Tylko wielcy potrafią realizować swoje żądze. „Pamiętnik diabła" Adriana Bednarka [jpg]

Do lektury książki Adriana Bednarka Pamiętnik diabła zaprasza Wydawnictwo Zaczytani. Koniecznie weźcie też udział w konkursie, który poświęcony jest tej właśnie książce i przeczytajcie opublikowany w naszym serwisie fragment powieści: 

Prolog

Kilkuosobowa grupa studentów bawi się w najlepsze w ogródku piwnym przed jednym z krakowskich pubów. Wśród atrakcyjnych młodych ludzi jest ona. Ma długie ciemne włosy, które pierwsze przykuły moją uwagę, ostre rysy twarzy, zielone oczy i pełne usta, lśniące od niewielkiej ilości różowej szminki. Jest szczupła, ale nie taka wychudzona, tylko zgrabnie wysportowana. Idealna. Właśnie taka, jakiej szukałem. Śmieje się i dyskutuje ze znajomymi, pijąc trzeciego tego wieczoru heinekena. Niedługo pożegna się z towarzystwem i uda na przystanek tramwajowy przy Poczcie Głównej, o dwudziestej drugiej szesnaście wsiądzie do linii numer siedem i pojedzie do swojego mieszkania, które wynajmuje w starym bloku na Kurdwanowie. Wiem to. Wiem również, że nazywa się Ania Marciniak, ma dwadzieścia jeden lat, pochodzi z Włocławka i studiuje finanse na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie. Dwa tygodnie obserwacji dostarczyły mi dużo informacji o jej życiu, upodobaniach, hobby, nawykach i towarzystwie, w jakim się obraca. Ona nie ma pojęcia o moim istnieniu.

Siedzę dwa ogródki piwne dalej, popijam napój energetyczny, udaję zajętego telefonem i obserwuję. Ania wychodzi na miasto tylko w piątki. To typ grzecznej dziewczynki, która nie imprezuje w tygodniu.

Mam na sobie czarną bluzę z kapturem, najnowszy hit jednego z włoskich projektantów, modne dżinsy i eleganckie trampki. Taki ubiór sprawia, że rzucam się w oczy, ale czyni mnie najmniej podejrzanym. Kto pomyśli, że przystojny młody człowiek może mieć schowane pod wartą kilkaset złotych bluzą trzy noże bojowe, skórzane rękawiczki i maskę? Mało tego, nawet gdyby ktoś zauważył, że obserwuję atrakcyjną brunetkę, pomyśli, że robię to, żeby w końcu do niej zagadać i zaprosić na drinka do baru. Korzystając z wolnego czasu i poczucia komfortu, macham mijającym mnie dziewczynom. Odpowiadają, szczerząc wybielone zęby w wyćwiczonym uśmiechu. Mogłoby się wydawać, że nie ma nic lepszego niż dwie chętne dziewczyny w ciepły majowy wieczór na rynku w Krakowie. Dla mnie jest.

Po dopiciu piwa Ania reguluje rachunek, żegna się z towarzystwem i idzie w stronę ulicy Floriańskiej. Czekam równe trzy minuty, płacę za napój, wkładam słuchawki do uszu i ruszam w kierunku Poczty Głównej. Czuję się znakomicie, przemierzając centrum w rytm ulubionej muzyki. Na Floriańskiej mijam tłumy ludzi. Większość lekko lub mniej lekko podpita. Szykują się na kolejną noc z nadzieją, że będzie bardziej niezwykła od poprzedniej. Inni wracają do domów. Zadowoleni lub nie z czasu spędzonego w centrum. Jutro znów się obudzą i zaczną nowy dzień. Prawie wszyscy.

Czuję zimny dreszcz przechodzący przez moje plecy i wciąż narastające podniecenie. Dzisiaj zrobię to pierwszy raz. Tak długo się przygotowywałem. Nie wiem, jak będzie, ale wiem, że to nieodwracalne. Tylko to może sprawić, że moje zmaltretowane nerwy odpoczną, koszmarne sny ustaną, a żądze w końcu zostaną zaspokojone. Podjąłem decyzję, od której nie ma odwrotu. Jeśli to jedyny sposób, niech tak będzie.

Gdy jestem w okolicy Poczty Głównej, wkładam na głowę kaptur. Tak na wszelki wypadek. Nie lubię kamer. O dwudziestej drugiej dwadzieścia jeden wsiadam w tramwaj numer sześć. Jedzie w to samo miejsce, co siódemka. W połowie drogi ściągam słuchawki, wyciszam telefon i chowam do zapinanej kieszeni bluzy.

Napięcie wciąż narasta. Wizualizuję to, co zaraz zrobię, i zastanawiam się, czy będzie dokładnie tak, jak sobie założyłem, czy rzeczywistość okaże się taka sama jak fantazje, a może nawet lepsza. Jedno wiem na pewno. Nic mnie nie zatrzyma.

W głowie tli się jedna męcząca myśl. Czy pierwszy raz będzie też ostatnim? Czy gdy już to zrobię, to nigdy więcej nie będę chciał ponownie? Czy może poczucie ulgi będzie tylko chwilowe? A może stanie się to częścią mnie, zamieszka głęboko i bez tego nie będę umiał żyć? Będę to robił znowu i znowu, aż… No właśnie, aż co? Osiągnę spełnienie albo skończę w więziennej celi, a moje idealnie poukładane życie legnie w gruzach? Męczy mnie to, odkąd zdjąłem słuchawki i klasyczny rock przestał kołysać moim umysłem.

Obserwuję nudną i bezduszną część miasta. Stare blokowiska pamiętające minione czasy zawsze przyprawiały mnie o dreszcze. Nie bałem się ich. Bardziej nazwałbym to uczuciem obrzydzenia. Uświadamiam sobie, że teraz to ja jestem tym, który może przyprawić o wstręt.

Dojeżdżam w końcu do właściwego przystanku. Koniec walki z myślami, nadeszła pora działania. W tramwaju poza mną jechało tylko osiem osób. Głównie starszych, większość młodych o tej godzinie jedzie w przeciwnym kierunku, do centrum, ale nie Ania. Ania co sobotę, jak na grzeczną dziewczynkę przystało, wraca do rodziny we Włocławku. Jutro ma pociąg o dziewiątej trzydzieści. Kupiła już sobie bilet. Jeszcze tylko skoczy do całodobowego zaopatrzyć się w coś na jutrzejszą podróż. Robiła tak za każdym razem. Nie jest świadoma tego, że nawyki mogą okazać się zgubne.

Od jutra w fitness klubie, w którym trenuje, będą mieli jedną klientkę mniej, ubędzie też jednego studenta finansów, jej rodzina na jakiś czas pogrąży się w żałobie, a życie rodziców już nigdy nie będzie takie samo. Właściwie to nie wiem, skąd przyszła mi do głowy taka myśl. Ponure konsekwencje mojego zaspokojenia.

W tym samym czasie, w którym Ania robi zakupy, ja przyspieszam kroku, a po chwili truchtam, żeby nadrobić dystans, który straciłem, jadąc późniejszym tramwajem.

Ania mieszka na piątym piętrze w jednym z bloków na tym obskurnym osiedlu. Niestety nie sama. Jej współlokatorka ma na imię Patrycja i jeszcze nie widziałem, żeby gdzieś wychodziła wieczorem. Mieszkanie odpada. Muszę to zrobić na zewnątrz. Na szczęście obserwacja nie poszła na marne.

Wracając ze sklepu do domu, Ania musi pokonać podziemne przejście pod czteropasmówką. Samo przejście może nie byłoby najlepszym wyborem, gdyby nie opuszczone lokale, które się w nim znajdują. Były miejscem pracy sprzedawców podrabianych koszulek piłkarskich, tanich walkmanów, pirackich kaset i innych cudów lat dziewięćdziesiątych. Nie funkcjonują od dawna. Zostały po nich puste, brudne pomieszczenia zamknięte metalowymi drzwiami na kłódkę. Większość nawet nie ma okien. Podczas powrotu z ostatniej obserwacji włamałem się do jednego z nich. Wyczyściłem pomieszczenie i na wszelki wypadek założyłem własną kłódkę, o wiele solidniejszą. Nie chcę, żeby jakiś poszukujący noclegu menel lub kilkoro nastolatków niemających gdzie zapalić skręta pokrzyżowało mój plan.

Stoję ukryty w cieniu drzwi. Schodząc do podziemia, włożyłem rękawiczki i maskę. Biała, skórzana maska z narysowanym w miejscu ust szyderczym uśmiechem kościotrupa i krwią ściekającą po białych zębach ma otwory jedynie na oczy i nos. Wygląda koszmarnie, bo właśnie tak chciałem, żeby wyglądała. Zakrywa całą głowę razem z włosami.

Wyciągam nóż. Pozostałe są przypięte do specjalnego pasa. Lekko się trzęsę – nie ze strachu, lecz z podniecenia. Czuję się jak dziecko, które wie, że za chwilę odpakuje prezent. Moje serce bije coraz mocniej. Nasłuchuję kroków. Jestem za bardzo podekscytowany. Muszę przywołać się do porządku. Zimna krew to podstawa. Przypominam sobie o najważniejszym. Jeśli zorientuję się, że do podziemia schodzi ktoś jeszcze, natychmiast się wycofuję. Jest to najgorsza opcja z możliwych, ale bezpieczeństwo przede wszystkim. Ryzyko spotkania niepożądanych osób w tunelu jest dość wysokie, ale i tak mniejsze niż poza nim. Mam przygotowane pomieszczenie, potrzebuję kilkunastu sekund, żeby je zamknąć. Nie, nikt mi nie przeszkodzi. To nie może się stać.

Wreszcie słyszę ten wyczekiwany dźwięk. Stukot obcasów o beton. Ania schodzi po schodach. Z ukrycia dostrzegam tylko buty. Dziś włożyła czarne szpilki. Rozpoznaję je od razu. Jest sama, nie słyszę innych kroków. Serce wali jak oszalałe, świat lekko wiruje przed oczami. Ania zrównuje się ze mną. Teraz albo nigdy – mówię w duchu i momentalnie wychylam się z wnęki.

Chwytam ją za szyję ręką, w której trzymam nóż. Szok kompletnie paraliżuje jej ruchy. Drugą ręką zatykam jej usta i ciągnę ile sił do przygotowanego pomieszczenia. Dziewczyna w ogóle się nie broni, nie wie, co się dzieje. Ułatwia mi to zadanie, a nawet sprawia, że wydaje się dziecinnie proste. Cała akcja trwa około pięciu sekund. W środku rzucam ją na podłogę, zamykam kopnięciem drzwi i sprawnym ruchem rygluję je od środka. Teraz już nikt nas nie widzi. Staję się panem jej losu. Ania próbuje coś powiedzieć, ale z jej ust wydobywa się tylko cichy pisk. Wyjmuję drugi nóż. Mogę wreszcie to zrobić…

Pół godziny później siedzę w srebrnym volkswagenie passacie. Kilka godzin wcześniej zostawiłem auto na parkingu oddalonym o niecałe dziesięć minut marszu od tunelu. Jadę w kierunku zachodniej części Krakowa. Czuję się zrelaksowany, lekki i spokojny. Jeżeli istnieje spełnienie, to właśnie tak musi smakować. Zrzuciłem z siebie niebywały ciężar. Wszystko zadziałało dokładnie tak, jak chciałem. Moje myśli nie były szalone, one były zbawienne. Słucham klasycznego rocka, zapalam papierosa i delektuję się jego intensywnym smakiem. Podziwiam Kraków w nocy. Staram się nie przekraczać prędkości. Noże, maska i rękawiczki są schowane w bagażniku pod kołem zapasowym.

Gdy przejeżdżam przez most Grunwaldzki, spoglądam na Wawel. Widzę ludzi spacerujących nad Wisłą. Idylla piątkowego krakowskiego wieczoru. Gdzieś na rynku kluby pękają w szwach, a nocne życie się zaczyna. Fala uśmiechniętych krakusów, studentów i turystów zalewających miasto korzysta z uroków życia, które dostała tylko jedno. Kolejny piękny dzień w raju. Dla mnie również.  

1

Kraków, rok później

Natarczywe dzwonienie budzika ustawionego jako alarm łodzi podwodnej kończy mój błogi sen. Leżę, patrząc w sufit, jakbym nie wiadomo, jakie cuda spodziewał się na nim zobaczyć. W ustach wciąż mam nieprzyjemny posmak kilku piw wypitych wczoraj w barze. Wreszcie zwlekam się z łóżka i sprawdzam godzinę. Jest kwadrans po dziesiątej.

Zabieram się za poranne ćwiczenia. W ciągu czterdziestu minut zaliczam spięcia brzucha, pompki i przysiady z obciążeniem. Po treningu czas na prysznic.

Po prysznicu czesanie włosów i podziwianie się w lustrze. Moje mierzące sto osiemdziesiąt pięć centymetrów ciało pokrywają same mięśnie. Skóry nie szpecą żadne szramy. Prawdziwe blizny znajdują się w środku. Twarz mam podłużną, kości policzkowe odstające, a oczy niebieskie. Moją głowę pokrywają włosy koloru słomianego blondu. Odkąd pamiętam, zawsze miałem je niesamowicie jasne. Są średniej długości, a ich uczesanie polega na roztrzepaniu kłaków we wszystkich kierunkach.

Teraz pora na śniadanie. Jajecznicę popijam filiżanką espresso. Po posiłku zaglądam do szafy. Dziś decyduję się na granatowe dżinsy, białą koszulkę i ciemnoniebieską marynarkę. Na rękę zakładam breitlinga navitimera. Do wewnętrznej kieszeni marynarki chowam mały sprężynowy nóż. Czasem noszę go tak na wszelki wypadek, w końcu nie wiadomo, kto może czaić się za rogiem. W ten sposób kończę mój poranny rytuał. Jest dokładnie jedenasta pięćdziesiąt pięć. Włączam alarm i wychodzę.

Mieszkanie, które dostałem w prezencie za to, że postanowiłem wynieść się z rodzinnego piekła, mieści się na ostatnim piętrze Salwator City, ekskluzywnego apartamentowca. Jest wspaniałe, ale ma kilka wad. Między innymi długą podróż windą. Wciskam przycisk minus jeden. Garaż. Winda rusza tylko po to, żeby zatrzymać się już po kilku piętrach. Spodziewam się zobaczyć starego mężczyznę z nadwagą, jakich mieszka tu wielu, ale ku mojemu zaskoczeniu w drzwiach pojawia się urocza dziewczyna. Ma długie, ciemne włosy opadające za ramiona, ostre rysy twarzy i piękne zielone oczy. Nasze spojrzenia zatrzymują się na sobie, gdy wsiada do windy. Jest szczupła, wygląda na wysportowaną. Przypomina kogoś, kto prawie uciekł z mojej głowy. Po plecach przechodzą mi zimne dreszcze, świat wiruje przed oczami. Muszę podeprzeć się ściany, żeby nie upaść.

– Wszystko w porządku? – pyta ze szczerą troską dziewczyna. – Źle się czujesz?

W tym momencie jakaś część mnie widzi ją obezwładnioną, a jej los ogranicza jedynie moja wyobraźnia. Wizja pojawia się automatycznie. Nie mam na nią wpływu.

Weź się w garść, człowieku! – wewnętrzny głos momentalnie przywołuje mnie do porządku.

– Eee, tak, jasne. Miałem ciężką noc i chyba jeszcze nie doszedłem do siebie. – Robię minę, jakiej używam do wykręcania się z niewygodnych sytuacji. Zwykle działa. Jestem Kuba, miło mi cię poznać. – Odzyskuję panowanie nad sytuacją i podaję jej rękę.

– Natalia, mnie również – odpowiada łagodnym głosem.

Dotyk jej dłoni pobudza zmysły, które od roku miały drzemkę.

– Długo tu mieszkasz? Nigdy wcześniej cię nie widziałem, a jestem pewien, że bym cię nie zapomniał.

Słowa wychodzą ze mnie automatycznie. Nie myślę o tym, co mówię. Serce zaczyna bić bardzo szybko. Pocę się, co na ogół mi się nie zdarza, gdy rozmawiam z dziewczyną.

– Wprowadziłam się w zeszłym tygodniu. Mieszkam na siódmym piętrze, a ty?

Przyglądam się jej twarzy. Jest śliczna. Ma oczy prawdziwego anioła, grzywka kusząco opada na czoło. I jeszcze ten zalotny uśmiech…

– Prawie od trzech lat na ostatnim piętrze. Mieszkasz sama?

Wewnętrzna ciekawość nie pozwala nie spytać. Przecież nikt mnie dzisiaj oprócz niej nie widział, mógłbym z nią pójść… Nie! To złe myśli.

– No co ty. Z rodzicami i młodszą siostrą. Wiesz, ile musieliśmy oszczędzać, żeby zdobyć mieszkanie w tej lokalizacji?

Prawdę mówiąc, nie wiem, ale jej odpowiedź doprowadza nieco moje myśli do ładu i składu. Chwilowe zatracenie mija. Pożądanie pędzące w moim wnętrzu wyhamowuje i w końcu staje. Winda też staje. Na trzecim piętrze. Tym razem wsiada spaślak w podeszłym wieku i czar rozmowy pryska. Gość przepycha się między nas, puszcza Natalii głupkowaty uśmiech. Dojeżdżamy na parter w milczeniu. Gdy dziewczyna wysiada, rzucam do niej:

– Miło cię było poznać, do zobaczenia.

– Ciebie też, pa – odpowiada i znika za zamykającymi się drzwiami windy.

Wraz ze spaślakiem zjeżdżam do podziemnego garażu. Idę w kierunku mojego boksu, palę po drodze papierosa i próbuję zrozumieć, co to było przed chwilą. Myślałem, że poprzestanę na jednorazowym incydencie. Minął rok, dotąd wspomnienia w zupełności wystarczały. Ale Natalia swą osobą narobiła mi chęci. O dziwo dzięki niej mam lepszy humor. Łapię się na tym, że podśpiewuję, otwierając pilotem boks mojego garażu.

W środku czeka srebrne bmw M3. Wyjeżdżam na ulicę. Promienie słońca, dźwięk potężnego silnika, klasyczny rock i żądze falujące pod czaszką sprawiają, że czuję się niemal doskonale. Kilka minut później czar pryska za sprawą wielkiego korka, w którym staję na ulicy Bronowickiej i pewnie będę stał aż do samej uczelni.

Znów zaczynam rozmyślać nad nową sąsiadką. Czuję się jak nastolatek, który odważył się podejść do najładniejszej dziewczyny w szkole, a ona zgodziła się z nim umówić. Czysta dziecinna euforia. Tyle że nie jestem nastolatkiem i nie chcę randkować. Rozsądek podpowiada, że zrobienie tego, o czym teraz myślę, byłoby bardzo ryzykowne, a przede wszystkim głupie. Burza w mózgu toczy się do momentu, w którym dzwonek marimba zmusza mnie do ściszenia radia. Spoglądam na wyświetlacz telefonu. Julia.

– Cześć, ślicznotko, wstałaś w końcu? – odbieram radosnym głosem.

– Hej, Kubuś, niedawno. Zamierzam skończyć ten przeklęty pierwszy rok i nie wylecieć. Dużo się wczoraj uczyłam, a ty co robisz? – Jej słodki głos zawsze działa na mnie jak woreczek lodu na rozpalone czoło.

– Stoję w korku. Próbuję dostać się na uczelnię. Dzisiaj głupi dzień socjologii. Widzimy się później?

Chwila przerwy, Julia dopiero wstała i właśnie ziewa.

– Pewnie, że się widzimy. Będę tam, gdzie zawsze w czwartki, napisz mi, jak skończysz. Buziaki.

– Buziaki – odpowiadam, ale tylko sobie, bo zdążyła się rozłączyć.

Z Julią spotykam się od siedmiu miesięcy, sypiam od sześciu, co uważam za osiągnięcie godne odnotowania, zwłaszcza że była dziewicą. Poznałem ją podczas jednego z alkoholowych transów na rynku. Jest żywym dowodem na to, że moje życie emocjonalne zaczyna się stabilizować. Pochodzi z Krakowa, więc nie wpadła na pomysł, żeby ze mną zamieszkać, co bardzo mi odpowiada. Ma dwadzieścia lat, boskie ciało i długie blond włosy. Najbardziej lubię w niej naiwność i wiarę w tak zwaną miłość. Przeżywa ją po raz pierwszy i myśli, że to najpiękniejsze uczucie na świecie. Nie próbuję wyprowadzać jej z błędu. Przeciwnie – robię wszystko, żeby utwierdzić ją w tym przekonaniu. Julia znakomicie wkomponowuje się w misternie uknuty plan mojej przyszłości.

Spotkanie „tam, gdzie zawsze w czwartki” oznaczało Starbucks Coffee w Galerii Krakowskiej. Widujemy się po moich zajęciach, które kończę około siedemnastej, i jej shoppingu, który zaczyna około czternastej. Później różnie bywa. Czasami jedziemy do mnie, czasami do kina, a czasami odwożę ją do domu i mam czas dla siebie. Kiedyś bardzo go potrzebowałem, ostatnio coraz mniej.

Po kwadransie korkowych przepychanek dojeżdżam na uczelnię. Zmierzam w kierunku auli, po drodze spotykam Tomka.

– Siemasz! Co słychać? – rzuca na powitanie. – Przyszedłeś na socjologię prawa? Współczucie.

Nie, przyszedłem, bo nie mam nic, kurwa, innego do roboty – odpowiadam w myślach.

– Nie ma wyjścia. Jak nie wysiedzę tu kilku godzin, raszpla nie dopuści mnie do egzaminu – silę się na uprzejmą odpowiedź.

– Poratować cię czymś? – pyta, puszczając oko.

– Zdecydowanie.

Zacząłem z nim rozmowę, bo liczyłem, że o to zapyta. Tomek jest tu lokalnym dilerem. Gdy ktoś potrzebuje zioła albo śniegu, zawsze uderza do niego. Prawdopodobnie gdyby nie był chodzącym coffee shopem, nigdy nie trzymalibyśmy ze sobą. Uważam go za dziwnego typa. Często chodzi swoimi drogami i prawie zawsze znika w trakcie imprez. Dosłownie znika. Jest, siedzi z nami, bawi się i nagle wyparowuje. Pochodzi z jakiegoś zadupia w okolicach Łodzi. Chyba ze Zgierza. Nie wiem, jakim cudem znalazł się akurat w Krakowie. Jest niższy ode mnie, chudszy i ma kręcone ciemne włosy, które powinien skrócić.

Idziemy do łazienki. Pierwsza ścieżka i świat nabiera jaskrawych barw. Kokaina wita się z mózgiem i po chwili dopada mnie ulubione uczucie. Euforia.

– I jak? – Tomek dopytuje, robiąc przy tym minę, jakbym był jego panienką, a on pierwszy raz ściągnął spodnie. W podnieceniu oczekuje reakcji.

– Prima sort – odpowiadam zgodnie z prawdą. – Poproszę tyle, co zwykle.

Narkotyki czynią mój świat nierzeczywistym, ale kolorują go i potrafią redukować negatywne myśli. Nigdy się na nich nie zawiodłem. Kupuję tyle, ile mi potrzeba na zabicie żądz w długie samotne wieczory, i trochę do poszerzenia erotycznych horyzontów Julii.

Tomek oddziela odpowiednią działkę i mówi:

– Biała Dama. Chyba najlepsza w tym roku. Będzie idealna na sobotnie świętowanie prawa karnego. Wybierasz się z Królową Piękności?

Rzadko wyraża się o Julii inaczej niż per Królowa Piękności. Nigdy za nią nie przepadał i nie kryje się z tym. Jest zazdrosny, bo to ja mam Julię, a nie on. Wiele razy widziałem, jak ślinił się na jej widok. Nie podoba mu się nasz wspólny styl bycia i to, że wyglądamy na obrzydliwie szczęśliwych. Nie wyobrażam sobie, żebym mógł sprawiać inne wrażenie. Julia pewnie też nie.

– Nawet nie wiem, jakie są plany.

Kokainowy trans pobudza wyobraźnię. Myślę sobie: gdyby tak pójść bez Julii, spędzić trochę czasu ze znajomymi, a potem ulotnić się w stylu Tomka, pójść na rynek, pospacerować po Szewskiej, Brackiej, Plantach, może spotkałbym tę idealną, a potem zaprosił ją do siebie lub w jakieś ustronne miejsce. Musiałbym wziąć ze sobą noże…

– Pobudka! Nie odfruwaj, czeka cię wykład. – Tomek strzela z palców przed moimi oczami.

Szybko wracam do rzeczywistości. Wyszedłem wyobraźnią daleko poza granice rozsądku.

– Jak to, nie pamiętasz planów? Balujemy w Gorączce! – Po kresce staje się głośniejszy.

– Dobra, to before robimy u mnie, wpadniesz? – Spoglądam na zegarek. – Muszę lecieć, wykład już się zaczął.

– Pewnie, że wpadnę! – odpowiada, a jego twarz przybiera coraz bardziej radosny wygląd.

Klepię go w ramię i ruszam pospiesznie do auli, zastanawiając się, co ja takiego wygaduję. Wcale nie miałem zamiaru robić u siebie żadnego spotkania poprzedzającego imprezę. Cały dzisiejszy poranek jest jakiś popaprany. Najpierw sąsiadka, żądze powracające jak bumerang po rocznej podróży dookoła świata, a teraz to. Before party? U mnie?

Wykład dłuży się niemiłosiernie, a muszę wysiedzieć. Chcę skończyć studia i zostać adwokatem. To część mojego planu. Doskonale zdaję sobie sprawę, że jest wielu morderców, którzy popełnili błędy i potrzebują pomocy. Jestem osobą stworzoną do tego, żeby ich bronić. Ludzie za wolność są w stanie zapłacić każdą cenę.

W trakcie wykładu mam dużo czasu na przemyślenia. Zdaję sobie sprawę, że nowa sąsiadka rozochociła mnie. Wiem, że chcę znów to zrobić. Chcę szukać, obserwować, planować i doprowadzić do aktu. Potrzebuję muzy… Walcząc z myślami, wiercę się na krześle. Ten stan trwa do końca wykładu.

Po kilku godzinach czuję się zmęczony, jakbym przebiegł maraton. Niesamowite, jak nicnierobienie potrafi dać w kość. Skończywszy zajęcia, jadę na Pawią. Czas spotkać się z Julią.

Książkę Pamiętnik diabła kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Pamiętnik diabła
Adrian Bednarek12
Okładka książki - Pamiętnik diabła

Tylko wielcy potrafią realizować swoje żądze. Ja jestem największy... Witaj w moim idealnym świecie. Jestem Kuba, mam dwadzieścia dwa lata i wszystko...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Recenzje miesiąca
Kobiety naukowców
Aleksandra Glapa-Nowak
Kobiety naukowców
Kalendarz adwentowy
Marta Jednachowska; Jolanta Kosowska
 Kalendarz adwentowy
Grzechy Południa
Agata Suchocka ;
Grzechy Południa
Stasiek, jeszcze chwilkę
Małgorzata Zielaskiewicz
Stasiek, jeszcze chwilkę
Biedna Mała C.
Elżbieta Juszczak
Biedna Mała C.
Sues Dei
Jakub Ćwiek ;
Sues Dei
Rodzinne bezdroża
Monika Chodorowska
Rodzinne bezdroża
Zagubiony w mroku
Urszula Gajdowska ;
Zagubiony w mroku
Jeszcze nie wszystko stracone
Paulina Wiśniewska ;
Jeszcze nie wszystko stracone
Pokaż wszystkie recenzje