Bohater Sztuki noszenia masek Huberta Fryca rodzi się z ojca alkoholika i zdaje się sądzić, że każdy ma swój los, więc musi go wypełnić punkt po punkcie – od narodzin aż po sam koniec. I że nie ma miejsca na wolną wolę człowieka. Ale podświadomie próbuje się wymknąć tej wizji. Bezustannie prowokuje, bada siłę krępujących go więzów, wykorzystując do tego kolejne związki z otoczeniem, potęgując dramatyzm relacji, sprawdzając, czy scenariusz jest domknięty, czy jednak da się w nim znaleźć jakieś szczeliny, choćby przez tworzenie literatury. Podejmowane gry i zakładane maski są jak uniki, chronią przed ryzykiem prawdziwych zapasów ze światem.
Sztuka noszenia masek to opowieść o zagadkach przeznaczenia, o źródłach twórczości, o walce woli życia z instynktem śmierci. A także o mrozie, który skuwa serca.
„Sztuka noszenia masek” Huberta Fryca to interesujące studium ludzkiej samotności. Samotności i z wyboru, i z konieczności. Samotności bolesnej i powodującej ból, odbierającej tożsamość i tworzącej nową osobowość bohatera, bowiem ta prawdziwa, najskrzętniej ukrywana, jest nieakceptowalna i niebezpieczna.
- recenzja książki „Sztuka noszenia masek”
Do lektury powieści zaprasza Wydawnictwo Janka. Warto obejrzeć także nagranie wywiadu z Hubertem Frycem, a dziś na naszych stronach znajdziecie premierowy fragment powieści:
W łóżku Hanny wylądowałem dlatego, że była cierpliwa jak Brutus. Wiernie czekała, aż skończę liceum i będę pełnoletnim facetem. Powtarzam: dla własnego dobra nie przekraczaliśmy granic. Cztery lata pisania listów, intymnych zwierzeń. Pisarz i czytelniczka. Barter z gatunku najuczciwszych.
Zaprosiła mnie do siebie na sobotnie popołudnie. Oboje wiedzieliśmy, jaki jest cel spotkania. Żadne z nas nie udawało, że przychodzę na herbatę albo żeby porozmawiać o Sienkiewiczu i Nałkowskiej.
Zanim zrobiliśmy sobie coś bardzo pięknego, zanim wpuściła mnie dalej niż do korytarza, nawet zanim zdążyliśmy się przywitać - szybkim ruchem zdjęła bluzeczkę. A pod spodem chudziutkie ciało, jej ciało trzydziestokilkuletnie o gładkiej skórze, która dawno nie widziała słońca, o wydatnych obojczykach, o łopatkach nieco zbyt opuszczonych, jakby się chciała skulić w sobie, jakby się chciała pokazać kochankowi i ukryć przed kochankiem jednocześnie. A zwieńczeniem tego obrazu spod bluzeczki - tylko jedna pierś, prawa, mała, niezdolna, żeby przezwyciężyć siłę grawitacji, ale jeszcze dosyć jędrna. A w miejscu lewej - blada, płaska szrama, blizna, ślad po szwach spinających ciało i nic więcej. I wtedy pomyślałem, że każdy człowiek na świecie nosi w sobie jakiś brak i jakąś pustkę. Nie w imię solidarności międzyludzkiej, ale że to kara za grzechy ojców szaleńców, dziadków pijaków, babć owładniętych demencją i matek smutnych, rozpłakanych o każdej porze dnia i nocy.
- Nie wpuszczę cię dalej, dopóki nie powiesz, że jestem piękna.
- Jesteś piękna, Hanno, najpiękniejsza na świecie.
Wszędzie, w korytarzu i w pokoju, walały się książki, kupki książek jak przycupnięte zwierzęta, a my między nimi wiliśmy sobie gniazda i leża. Pachniało potem i pożółkłymi kartkami.
A później już tylko leżeliśmy, ścięci z nóg zaspokojeniem, leżeliśmy obok siebie na wznak, łóżko za wąskie, nieprzywykłe do dźwigania dwojga ludzi, moje ciało męskie i silne, i młode, a jej słabe i zniszczone, niekompletne, niesymetryczne.
- Miałam dwadzieścia lat. Rak piersi w tym wieku, to jak wygrać na loterii, wielkie szczęście. - Zaśmiała się gorzko. - Wszystko się posypało. Zawsze byłam bardzo skryta i wstydliwa, a po mastektomii przestałam się umawiać z chłopakami. Bałam się, bardzo. Strach jest najgorszym wrogiem człowieka, bo krępuje ruchy. Oczywiście miałam później jakieś epizody z mężczyznami, ale? Mógłbyś mnie dotykać, kiedy o tym mówię? O, tutaj, dziękuję. No więc były epizody, ale strach paraliżował. Dochodziło do zbliżeń, ale zwykle nie zdejmowałam koszulki i stanika. Trudno trafić na kogoś, kto to zaakceptuje na dłuższą metę i nie zacznie tego uznawać za idiotyczny fetysz. No i przecież w ogóle nie jestem urodziwa, nigdy nie byłam, a moja matka taka piękna, ojciec przystojny? Przestań, nie mów tak, wiem, że nie jestem urodziwa. Dlatego byłam w szoku, że ktoś taki jak ty, śliczny chłopiec, mężczyzna? Byłam w siódmym niebie, kiedy przeczytałam twój pierwszy list. Nie dlatego, że przystojniak zwrócił na mnie uwagę, byłeś przecież taki młody - zachwyciło mnie, jak pięknie potrafisz pisać. Strasznie mnie to kręciło. Jakbym czytała powieść w odcinkach, rozumiesz? Ale taką naturalistyczną, wyrwaną z wnętrzności, a nie cyzelowaną pod gusta. No i dla mnie, dla nikogo innego. Mam całe pudło twoich listów, wyciągam je z szafy, kiedy czuję się naprawdę samotna. Tak, to był romans, na który mogłam sobie pozwolić. Wiesz, ile razy marzyłam, żeby cofnąć się w czasie i przeżyć te piętnaście lat normalnie, z dwiema piersiami, z odwagą i podniesioną głową? Być gotową na zaloty, odwzajemniać je, chodzić na randki, zrywać z facetami, zdradzać ich, rzucać, rozpoczynać nowe związki? Byłam przeraźliwie samotna, zahukana - i nawet jeżeli trafiał się jakiś chłopak, to udawałam, że nie jestem zainteresowana. Panicznie bałam się rozczarowania w oczach mężczyzn, gdy poznają prawdę o mnie. Chcę, żebyś powiedział, że mnie rozumiesz.
Przytaknąłem.
Miałem zdrowe, silne ciało i budziłem zazdrość. Za to w środku siedziała zgnilizna. Hanna na odwrót - wnętrze miała piękne i urodziwe, ale bardzo, bardzo wstydziła się powłoki, która to wnętrze okrywa.
Jej skóra miła w dotyku, pokryta gęsią skórką, sutek twardy. Zamknęła oczy. Wzięła głęboki oddech, jakby chciała mówić dalej, ale zamilkła. A wtedy ja zacząłem opowiadać Hannie o tym, że to, co nas w życiu spotyka, nie jest dziełem ślepego przypadku ani zrządzenia losu.
- Więc wszystko stało się tylko po to, żebyśmy teraz mogli obok siebie leżeć? - zapytała. - Nie przestawaj dotykać, proszę.
- W pewnym sensie. Ale dzisiejsza noc nie jest punktem kulminacyjnym. To tylko kolejny odcinek drogi, jeszcze jeden punkt, który należy odhaczyć. I ze spokojem czekać na następne dni.
Nie wiem, czy zrozumiała mnie właściwie, ale uśmiechnęła się.
- I nie przeszkadza ci to, jak wyglądam?
- W ogóle. Ani trochę. Piękna jesteś, dojrzała, mądra.
- A pierś? A siwiejące włosy? Jestem bardzo brzydka, powiedz, często myślałeś, że jestem szkaradna?
- Przestań. Jesteś najpiękniejsza z plemienia amazonek. Uśmiechnęła się znowu. Wiedziała, że mówię prawdę.
- Tylko jednego się boję - podjąłem po chwili ciszy. Odwróciła ku mnie głowę, ja wciąż patrzyłem w sufit. - Że wiesz o mnie wszystko. A wiedzieć o kimś wszystko, to zdecydowanie za dużo.
Nie w tym rzecz, co do Hanny pisałem - bo pisałem prawdę i tylko prawdę, i dobrowolnie godziłem się na to, by mnie poznała dobrze, lepiej niż ktokolwiek na świecie. Ale nawet w najszczerszych relacjach przyjacielskich, nawet podczas spowiedzi, jakoś podświadomie staramy się zachować okruszek tajemnicy o samych sobie, chociażby przez dobór słów, przez przecinek zamiast kropki, przez wielokropek zamiast przecinka albo poprzez intonację, głos rozedrgany, wzrok umykający, przeciągłe westchnięcie - to się dzieje samo w ramach instynktu samozachowawczego. W tych zbyt cichych szeptach, we wzroku wbitym tu albo tam próbujemy szukać usprawiedliwienia dla samych siebie. Zgrzeszyłem myślą, mową, uczynkiem, zaniedbaniem, ale czy to moja wina? Czy to moja bardzo wielka wina? No bo przecież gdyby ojciec, gdyby matka albo gdybym ja wtedy wiedział, gdybym się nie przestraszył, gdyby nie kłody pod nogami, gdyby nie nieprzychylny świat? Szukamy pocieszenia, usprawiedliwienia.
Odpychamy grzechy, szukamy sojuszników w drodze na manowce.
A ona była bardzo domyślna, wypełniała luki, dopowiadała niedopowiedzenia. Miała czas, wieczór po wieczorze, tydzień po tygodniu, rok po roku. Czytała zwierzenia, układała klocuszki, moja prywatna spowiedniczka. Hanna Gawron, zalękniona i piękna urodą niepiękną, umiała czytać między wierszami i wydobywać z tekstu nie tylko esencję, ale coś więcej, coś, co unosiło się ponad.
Weszła do mojej głowy, bo otworzyłem drzwi, rozsiądź się, powiedziałem, a Hanna przyjęła tę propozycję z radością, bo całe życie czekała na podobną okazję. A miniony czas stał pod znakiem bólu i upokorzeń, więc teraz sądziła, że dobre chwile, piękne listy ode mnie i seks - że to zadośćuczynienie.
Ale nikomu nie powinno się pozwalać na wejście sobie do głowy, choćby się nie miało niczego do ukrycia. Bo to sfera najprywatniejsza. Tam w środku mieszka prawdziwa nagość i obezwładniający wstyd, i wszystko, co najpiękniejsze, i wszystko, co najbrzydsze. Cała szpetota ludzka nie kryje się w rzadkich włosach, ani w szramie po piersi, ani w prawej piersi obwisłej, ani w krzywych zębach - tylko właśnie gdzieś w zakamarkach serca. Noc była ciepła. Hanna zasnęła i spała twardo, oddychała spokojnie. A ja nie zmrużyłem oka. Tej nocy postanowiłem zabić ojca.
Powieść Sztuka noszenia masek kupicie w popularnych księgarniach internetowych: