Matka i córki - połączone więzami krwi na dobre i złe, muszą przetrwać w świecie, który właśnie runął.
Lucille Maubaut, wdowa po oficerze, wychowuje na luizjańskiej plantacji trzy córki. Pośród pól bawełny i grania rzekotek kultywują pełen przepychu styl życia. Ich bajkowa egzystencja legnie w gruzach, gdy wojna domowa i idące za nią przemiany społeczno-gospodarcze sprawią, że wszystko, co znały i kochały, przeminie jak sen złoty.
Czy pokonane Południe podźwignie się ruiny? Czy Akacjowy Zakątek, miejsce nasiąknięte niewolniczą krwią, uda się odbudować? Czy drogi trzech sióstr ponownie się zejdą?
Do przeczytania książki Agaty Suchockiej Grzechy Południa zaprasza Oficyna Wydawnicza Silver. Dziś na naszych łamach przeczytacie premierowy fragment książki Grzechy Południa:
Część I
ZIEMIA
Rozdział pierwszy
Kiedyś posłańców przynoszących złe wieści pozbawiało się życia.
W promieniach zachodzącego słońca niebo nad Magnoliowym Wzgórzem krwawiło.
Lucille przez chwilę patrzyła za oddalającym się jeźdźcem, po czym gestem nakazała służącemu otwarcie furtki przy głównej bramie prowadzącej na teren jej posiadłości.
Gdyby mogła, rzuciłaby się biegiem w stronę pól i dalej, aż do rzeki. Nieelegancko, bo przecież damy nie biegają. Gdyby ktoś ją zobaczył, zacmokałby z dezaprobatą. Lecz kto niby miałby ją zobaczyć? Niewolnik w liberii?
Ledwie chwilę temu konny podał jej zapieczętowaną kartkę, a ona od razu wiedziała, że to nie jest wiadomość, na którą trzeba będzie odpowiedzieć. Posłaniec był szeregowcem w mundurze, więc jaką wieść mógł przynieść?
Za sztabu nigdy nie przychodzą dobre wieści. Informacje o przedłużeniu kampanii, ranach, dyzenterii tak często kończącej się śmiercią. Haniebną.
Odpieczętowała list i przebiegła wzrokiem po tekście. Wciąż wyniosła jak posąg, gestem pokazała żołnierzowi, że jest wolny. Po chwili podobnym ruchem machnęła w stronę furtki.
Służący brata otworzył przed nią ozdobną kratę, nie pytając o nic. Wyszła więc na drogę i dalej w stronę pól, a niewolnik zamknął za nią furtkę, jakby miała już nie wrócić. Tacy jak on nigdy nie pytają, wykonują polecenia bez szemrania, nawet najbardziej niedorzeczne. A zachowanie tej damy zaiste było zadziwiające. Inspekcja ziem podczas balu wydała się odźwiernemu dziwna, jednak nie skomentował tego nawet jednym słowem. Siostra pana nakazała otwierać, więc otworzył, zamknął i teraz chyba miał czekać, aż pani wróci. A może powinien pobiec do domu i poinformować gospodarza, że wyszła bez asysty w szybko zapadającą ciemność?
Patrzył obojętnym wzrokiem za jasną plamą kobiecej sylwetki, grzebiąc przykurzonym butem w szybko parującej kałuży. Niech idzie. Może się gdzieś zgubi, ugryzie ją żmija, dopadnie aligator z pobliskich bagien albo sfora zdziczałych psów. Jego powieszą za to, że nie poinformował nikogo o tym przedziwnym spacerze, ale i ona będzie martwa. Jedna cholerna biała damulka mniej. Będą po niej płakać, rozpaczać, urządzą wystawny pogrzeb i stypę. Po nim nie zapłacze nikt. Ciało odetną ze sznura przerzuconego przez konar dębu, po czym zakopią na skraju pola, przy niewolniczych chatach. Nie pierwsze i nie ostatnie będzie to ciało, które spocznie w bezimiennym grobie.
Tymczasem Lucille Maubaut szła przed siebie, miętosząc w dłoniach depeszę. Nawet nie usłyszała szczęknięcia furty.
Dobrze zrobiła, zachowała się poprawnie. Przestrzega etykiety, jak zawsze, jak wszędzie. Nawet gdy nikt nie patrzy. Damy takie jak ona używają furtek, nie wychodzą przez główną bramę, no chyba że wyjeżdżają powozem. A ona ma na sobie balową suknię. W takiej sukni się nie spaceruje, w takiej sukni się tańczy. Czuła jeszcze oplecioną wokół kibici obcą rękę, zdaje się, że należącą do jakiegoś senatora.
Obcy dotyk.
Tego znajomego dotyku, dotyku męża, już nigdy nie poczuje.
Damy takie jak ona nie płaczą publicznie.
Delikatne obcasiki trzewików przeznaczonych na gładkie parkiety grzęzły w błocie rozmiękczonego porannym deszczem traktu. Wyciągała stopy z mlaśnięciem, mając wrażenie, że przytrzymują je niewidzialne ręce. Zaraz będzie rozwidlenie, na prawo ‒ na północny wschód, do Baton Rouge, na lewo ‒ na południowy zachód, do Nowego Orleanu.
Pójdzie przed siebie, jeszcze tylko jakieś trzy mile. Dojdzie do rzeki. Nigdy w życiu nie pokonała pieszo takiego dystansu. Damy takie jak ona nie chodzą, są wożone. Ale teraz musi iść, dobrnąć do brzegu, zanurzyć się w wodzie, a ciężka suknia pociągnie ją na dno.
Nigdy w życiu nie zamoczyła choćby stopy w mętnej wodzie żadnej rzeki. Damy kąpią się wyłącznie w miedzianych wannach na lwich łapach.
Podobno w Nowym Jorku mają już bieżącą wodę i toalety w każdym domu. Nie potrafiła sobie tego wyobrazić, bo damom nie wypadało mówić o takich sprawach jak defekacja. Paul przywiózł nowojorskie gazety i razem z innymi dżentelmenami omawiali te nowinki przy cygarach i bourbonie. Ona tylko rzuciła okiem na ryciny w porzuconej przez panów, sczytanej prasie.
Mężczyźni omawiali również inną ciekawostkę, a mianowicie abolicjonizm. Nie tyle omawiali, co obśmiewali. Tutaj, na Południu, nikt nie traktował poważnie ruchu wyzwolenia niewolników.
Dlaczego teraz zawraca sobie tym głowę? Przed chwilą dowiedziała się o śmierci męża. Mogła się wyłącznie domyślać, że jego okaleczone przez Indian ciało zostało gdzieś tam, na podbijanych nowych terytoriach, że nie udało się go odzyskać, zwieźć z pola walki. Pewnie go oskalpowano. W tym momencie szczerze nienawidziła Paula za to, że opowiedział jej, na czym polega ta barbarzyńska praktyka. Dostała tylko list z kondolencjami i informację, że mąż umarł po chorobie. Nawet epoletów nie przysłali. Być może jego kurtę nosi teraz jakiś dzikus, może ten sam, który zdarł mu skórę z głowy.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie może urządzić Alainowi pożegnania z odpowiednimi honorami. Nikt nie powinien wiedzieć, że został zamordowany przez Indian, bo to obniżyłoby morale, byłoby złym świadectwem dla armii. Oficjalną przyczyną śmierci jest dyzenteria. Ale ona wiedziała lepiej. A może po prostu chciała wierzyć w to, że mąż umarł na polu chwały, a nie w latrynie.
Wzdrygnęła się.
Dlaczego nie wyperswadowała mu tej kampanii? Dlaczego pozwoliła wyjechać tak daleko na terytoria Indian, gdy sytuacja tutaj stawała się coraz bardziej napięta? Być może Paul i inni dżentelmeni mają kobiety za głupie, ale one wiedzą swoje. Wiedzą też, że nikt nie zechciałby posłuchać ich opinii na temat eskalacji napięć pomiędzy północą kraju a ich pozornie sielskim Południem.
Wojna, wojna, wojna. Jak nie z Indianami, to domowa. Goście na pikniku w Magnoliowym Wzgórzu udawali tylko, że świetnie się bawią, że nie widzą, iż nadchodzi coś złego. Tama pomiędzy starym i nowym kruszała coraz bardziej. I mimo że panowie śmiali się nad szklaneczkami bourbona i puszczali beztrosko kółka z cygarowego dymu, one, kobiety, wiedziały swoje.
Jak teraz poradzą sobie same? Ona i dorastające córki? Jak towarzystwo zareaguje na wiadomość, że to Lucille od miesięcy sama nadzoruje plantację i wciąż będzie to robić? Słomianej wdowie to jakoś uchodziło, widmowa obecność męża dawała jej do tej pory pozorną ochronę, lecz teraz szepty zamienią się w krzywe spojrzenia i gadanie za plecami.
Zgodnie ze zwyczajem powinna scedować ziemie i dom na Paula i pozostać zależna od niego. Jej córki byłyby skazane na łaskę wuja do czasu wyjścia za mąż.
Nie ma mowy! Lucille musi obmyślić inne wyjście. Musi im znaleźć mężów teraz, zaraz, nawet trzynastoletniej CeeCee, która właśnie debiutuje. Debiutuje w dniu, w którym jej matka odebrała wiadomość o śmierci męża na froncie gdzieś w Górach Kaskadowych.
Niebo ciemniało szybko, nad horyzontem kłębiły się stalowe, burzowe chmury, gdzieś w dali rozległ się złowrogi bulgot. Za chwilę znowu zacznie padać, a wówczas nie będzie musiała iść aż do rzeki. Jej suknia nasiąknie wodą i stanie się tak ciężka, że uniemożliwi dalszy spacer donikąd. Lucille upadnie twarzą w błoto i utopi się w kałuży. Nie potrafi pływać, można by ją utopić choćby w kuchennym cebrzyku.
Musi powiedzieć Paulowi, by zmienił kucharzy, bo dzisiejsze potrawy były niesmaczne. A może to tylko jej się wydawało, że wszystko smakuje jak ocet?
Przeczuwała… przewidziała, że mąż nie wróci. Dostał order za zasługi podczas ostatniej kampanii i status weterana. Rana nie była poważna, ale musiał używać laski. I taki kulawy pojechał na następną wojnę! Tysiące mil stąd! Po co? Dlaczego? „Muszę chronić i wspierać moich chłopców!”, powtarzał, a jej za każdym razem zaciskało się gardło. No tak, generał musi się troszczyć o szeregowych. Bzdurne gadanie, przecież posyłał ich na śmierć z rąk dzikusów!
Co jednak dama taka jak ona może wiedzieć o dżentelmeńskiej logice? Co o mężczyznach może wiedzieć matka trzech córek?
Zatrzymała się.
Ubłocona suknia kleiła się jej do łydek.
Teraz, gdy on nie żyje, może myśleć o tym bez wyrzutów sumienia. Powróciło przekonanie, które toczyło jej umysł jak czerw od dwóch dekad. Alain uciekał do „chłopców”, bo nie dała mu syna. Po narodzinach drugiej córki kupił tytuł oficerski, po narodzinach trzeciej w zasadzie przestał bywać w domu.
Panią Akacjowego Zakątka stała się ona.
I damą przestała być już dawno.
To na jej barkach nawet nie od miesięcy, a od lat spoczywa ciężar prowadzenia domu i doglądania plantacji. Mąż od dekady był jedynie nieobecnym widmem, wspomnieniem, zbiorem anegdot z czasów, które zdawały jej się teraz bajką przeczytaną w jakiejś książce.
Poczuła, że wrasta w grząską ziemię.
To ona doprowadziła do tego, że Alain Maubaut został zarąbany tomahawkiem przez jakiegoś dzikusa. Albo zastrzelony z łuku. A może zamęczyli go w inny sposób? Z pewnością generała potraktowali ze szczególnym okrucieństwem.
Nie. Nie będzie o tym myśleć. Właśnie takie myśli prawie doprowadziły ją do pomieszania zmysłów po powiciu CeeCee, gdy zamiast gratulacji przyszła do niej informacja o tym, że jej mąż jest poważnie ranny.
Alain był mężczyzną i dżentelmenem, sam o sobie decydował. Wybrał ścieżkę kariery, która go zabiła. Zginął w boju, Lucille nie wiedziała nawet, o co tak naprawdę walczył i z kim, zginął, chroniąc „swoich chłopców”, a ją zostawił na pastwę losu z trzema córkami na wydaniu!
Bawią się na balu, nie wiedząc, że ojciec nie żyje. Nie wiedząc, co je czeka.
No właśnie, a co je teraz czeka?
– Lucille!
Przez moment zdawało się jej, że to głos męża. Odwróciła się z trudem, bo obrót spowalniała ciężka, nasiąknięta spódnica. Zaciśnięte wokół kibici fiszbinowe palce gorsetu odbierały oddech. Dama nigdy nie uda się na bal bez gorsetu…
– Paul?
– Lucille, na miłość boską, dlaczego wyszłaś w ciemność bez asysty? Dlaczego w ogóle wyszłaś z domu? Czy coś się stało?
Rzeczywiście na dworze zrobiło się niemal zupełnie ciemno. Jak długo tu stoi? Zachód słońca był już tylko wspomnieniem, ognistą kreską tuż nad linią horyzontu, pod kłębiącymi się chmurami.
– A dlaczego ty wyszedłeś bez asysty? – zapytała półprzytomnie.
– Lucille, co ty bredzisz?
Czemu zasugerowała dżentelmenowi, że powinien chodzić po swoich włościach z asystą?
– Lucille, dobrze się czujesz?
Nie. Nie czuje się dobrze.
Wyciągnęła rękę z wymiętą kartką, ale przecież w ciemności Paul i tak nie będzie w stanie jej odczytać. Zbliżyła się do niej sfera latarnianego światła. Niski odźwierny unosił w górę lampę. A więc zaalarmował pana domu, że wyszła. Jakżeby inaczej. Może powinna była mu powiedzieć, że ma trzymać gębę na kłódkę.
– Dostałam depeszę ze sztabu. Alain… On…
Błyskawica rozcapierzyła się pod obłokami przypominającymi bawełniany puch wykąpany w atramencie.
Grzmot przerwał pulsującą graniem cykad i skwierczeniem rzekotek pozorną ciszę.
Poczuła, że nogi się pod nią uginają, a gdy zaczerpnęła głębszy oddech, fiszbiny boleśnie wpiły się w żebra.
Kompletnie pociemniało jej w oczach czy po prostu je zamknęła?
Paul Lalouche, właściciel plantacji Magnoliowe Wzgórze, odepchnął służącego, by przytrzymać mdlejącą siostrę. Lampa upadła w błoto i zgasła.
Kolejna błyskawica obrysowała świetlistym konturem ich splecione sylwetki, przygięte nawzajem swoim ciężarem.
Książkę Grzechy Południa kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,