To była szczęśliwa rodzina. Właśnie – była. Wspaniałe życie pewnego naukowca obróciło się w niwecz, gdy na szali znalazły się żona, córka i kariera lub... sumienie. Do czego może doprowadzić niedopowiedzenie? Czy jego skutki okażą się nieodwracalne? Wydawnictwo Szara Godzina zaprasza do lektury powieści Beaty Zdziarskiej Szepty sumienia. Dziś w naszym serwisie możecie przejrzeć jej premierowe fragmenty:
Pochyliłem się nad muszlą. Męczyły mnie mdłości. Wyrzuciłem z siebie całą zawartość żołądka. Później odkręciłem kran i usiadłem na brzegu wanny. Zakryłem dłońmi twarz. Nie, to nie może być prawda, powtarzałem w myślach. Pragnąłem odpędzić natarczywe obrazy, ale one uparcie wracały. Przesuwały się w głowie bezszelestnie niczym kadry z niemego filmu. Oczy w kolorze orzecha, w których odbijało się zachodzące słońce, i ta wzniesiona Pochyliłem się nad muszlą. Męczyły mnie mdłości. Wyrzuciłem z siebie całą zawartość żołądka. Później odkręciłem kran i usiadłem na brzegu wanny. Zakryłem dłońmi twarz. Nie, to nie może być prawda, powtarzałem w myślach. Pragnąłem odpędzić natarczywe obrazy, ale one uparcie wracały. Przesuwały się w głowie bezszelestnie niczym kadry z niemego filmu. Oczy w kolorze orzecha, w których odbijało się zachodzące słońce, i ta wzniesiona ręka z szeroko rozsuniętymi palcami, kiedy się z nami żegnała. Pomyślałem sobie wtedy, że człowiek z natury wcale nie jest zły albo dobry. To byłoby zbyt proste. Jest nieokreślony, zanurzony w niedomówieniach. Dopiero sytuacje, jakie nas spotykają, dopiero konfrontacja z życiem sprawia, że niedopowiedzenia napełniają się konkretną treścią.
Ja, naukowiec, człowiek intelektu – rozważny i roztropny –zapętliłem się na dobre. Coraz bardziej pogrążałem się w bagnie.
Tamtej nocy długo nie mogłem zasnąć. Nasłuchiwałem głośnego tykania zegara, a kiedy uniosłem głowę, w wąskiej smudze światła ujrzałem, że nie ma jeszcze pierwszej, chociaż wydawało mi się, że noc trwa i trwa. Potem zamknąłem oczy i po chwili dostrzegłem w pokoju Ewę ze swoją matką. Nachyliły się nade mną tak blisko, że widziałem wyraźnie ich twarze. Coś mówiły, ale z ruchu warg niczego nie mogłem zrozumieć. Denerwowałem się. Chciałem krzyknąć, żeby mówiły wolniej, jednak słowa ugrzęzły mi w gardle i zacząłem się dusić. Kiedy się ocknąłem, byłem mokry od potu. Dochodziła trzecia rano. Później leżałem z otwartymi oczami, czekając na świt.
Kolejny fragment powieści Beaty Zdziarskiej zaprezentujemy Wam w przyszłym tygodniu.