Strzeż się lasu! „Gdzie słychać szepty" Kate Pearsall

Data: 2024-03-13 15:13:40 | artykuł sponsorowany | Ten artykuł przeczytasz w 18 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet
News - Strzeż się lasu! „Gdzie słychać szepty

Co stało się zeszłego lata? Dlaczego zniknęły wszystkie wspomnienia tamtej mrocznej nocy, a została tylko tajemnicza blizna, niejasne poczucie niepokoju na widok ciemnego lasu i koszmary, które wracają po zmroku?

Gdy w spokojnym miasteczku Hollow ginie nastolatka, Tilia wie, że musi przełamać swój strach i zmierzyć się z demonami przeszłości. Może liczyć na pomoc kochających sióstr i niezwykłe moce, które kobiety w jej rodzinie od pokoleń czerpią z bliskości z naturą.

Zanurz się w opowieści, która otuli cię zapachem ziół, górską mgłą, szelestem liści... i przeszyje twoje serce lodowatym niepokojem.

Obrazek w treści Strzeż się lasu! „Gdzie słychać szepty" Kate Pearsall [jpg]

Do przeczytania książki Gdzie słychać szepty zaprasza Books4YA. Dziś na naszych łamach przeczytacie premierowy fragment książki Gdzie słychać szepty:

To wiem na pewno: żeliwne rondle trzeba smarować smalcem; przetwory najlepiej robić, gdy Księżyc jest w fazie ubywającej; a głęboko skrywane sekrety zawsze wychodzą na jaw.

Usadawiam się przed wbudowanym w okno wentylatorem i unoszę rąbek koszuli tak, żeby powietrze muskało mi skórę. Harvest Moon to stary młyn zbożowy, a jego grube wapienne ściany zapewniają miły chłód. Tylko że przez sześć dni w tygodniu serwujemy śniadania i lunche, a gdy w kuchni praca wre, nie sposób uciec przed gorącem.

Babcia wpatruje się we mnie z drugiego końca niewielkiej kuchni, gdzie przygotowuje jedzenie na jutrzejszy festiwal. Zręcznie manewruje nożem w porcji wieprzowych żeberek, którą dostała w podzięce za wyleczenie dziecka Thompsonów z kolki. Przebija się przez kości i rozbiera mięso kawałek po kawałku; tnie bez przerwy, bez zawahania, nawet gdy wzrok ma skupiony na mnie. Kawałki mięsa wrzuca do miski z pikantną marynatą według jej sekretnego przepisu, a kości na rosół układa na blasze. Nic się nie marnuje.

Razem z siostrami dorastałyśmy w tej kuchni, pośród stołów ze stali nierdzewnej, białych ścian i delikatnej woni wybielacza. Dlatego wiem, co chodzi babci po głowie. Takie tkwienie przy wiatraku może zostać odebrane jako nieróbstwo, którego babcia nie toleruje, nawet w czerwcu, gdy temperatura w cieniu przekracza już trzydzieści stopni.

Po karku spływa mi kropelka potu. To przez wilgoć, która od tygodni utrzymuje się u podnóża gór. Kiedyś czytałam, że istnieje pewna korelacja między wzrostem temperatury i brutalności. Podobno najgorętsze lata budzą w ludziach największą agresję. Nie wiem, czy to prawda, ale nawet teraz, gdy powietrze jest tak gęste i ciężkie, emocje zdają się gotować we wszystkich.

Na tyłach kuchni Aster, moja starsza o jedenaście miesięcy siostra, podnosi metalową rączkę przemysłowej zmywarki do naczyń i uwalnia kłęby pary, która przykleja jej ciemne włosy do ładnej twarzyczki. Wszystkie cztery mamy ciemne włosy, błękitne oczy i pełne, różowe usta, ale to właśnie Aster ma najciemniejsze, najbłękitniejsze i najpełniejsze. Jednak swoje piękno traktuje jak zbroję, która nie pozwala innym zanadto się do niej zbliżyć. Jest jak róża z kolcami.

Kiedy sięga, by odstawić szklanki na wysoką półkę, jej uniesiona koszulka odsłania kilka linii czarnego tuszu, które wiją się i pełzają wzdłuż biodra. Po tym, jak mama odkryła u Aster wytatuowanego węża, na całe lato przeniosła ją na zmywak. I chociaż chętnie uniknęłabym wychodzenia na salę restauracyjną, nie zazdroszczę jej. Zmywak to najgorętsza robota w kuchni.

Rosa, nasza najstarsza siostra, przechodzi przez wahadłowe drzwi, trzymając na ramieniu tacę zastawioną brudnymi naczyniami. Mija mnie spiesznie i pędzi w kierunku zmywaka. Aster, która w tym momencie słyszy tylko dudnienie programu mycia pod wysokim ciśnieniem, nagle się odwraca i wpada prosto na siostrę. Talerze i szklanki obijają się o siebie z brzękiem, a ja obserwuję całą akcję w oczekiwaniu, aż wszystko runie na ziemię. Jakimś cudem jednak Rosa w ostatniej chwili opanowuje sytuację.

Kiedy wydaje z siebie powolne westchnienie ulgi, nóż do steków balansujący na krawędzi tacy nagle spada. Z ostrym dźwiękiem giba się czubkiem w deski podłogowe i gibie na boki.

– Nóż na ziemi – ostrzega mama, która zawiesza na moment ząbkowane ostrze swojego noża nad zieloną skórką pomidora.

– Będą kłopoty. – Babcia kończy starą ludową mądrość i spogląda przez okno.

Niebo ma niezdrowy odcień zieleni, a nad górami kłębią się burzowe chmury.

Być może brzmi to jak bzdurne zabobony, ale to prawdziwe dziedzictwo rodziny Jamesów. Odkąd pamiętam, wieczorami na długo po tym, gdy ostatni klient opuszczał restaurację, pisałyśmy swoje życzenia białym atramentem na liściach laurowych, a potem zgniatałyśmy je w palcach i wypuszczałyśmy na wiatr, czekając, aż powietrze wypełni się ich gorzkim aromatem. Uczyłyśmy się specjalnych słów, których nigdy nie wolno nam było zapisać, tylko należało je wypowiedzieć szeptem na jednym oddechu. Obserwowałyśmy, jak babcia, mrucząc pod nosem tych kilka wyrazów, sprawiała, że oparzenia od gorących patelni znikały z naszych ciał, pozostawiając po sobie nienaruszoną skórę.

– Uważaj – przebąkuje Rosa, nachylając się, by taca ześlizgnęła się na blat z jej ramienia. Później spogląda na mnie. – Dzięki, że po prostu tam stoisz, Tilio. Jak zwykle. – Jej uwaga jest jak ukąszenie osy. Zanim zdążę poczuć żądło, Rosa już się odwraca.

Zawsze byłyśmy blisko. Cztery siostry urodzone rok po roku. Po prostu nie mogło być inaczej. Ale teraz, gdy Rosa wróciła z college’u, wszystko wydaje się inne. To pierwsza z dziewczyn Jamesów, która stąd wyjechała. Chyba nie pasuje już do świata, jaki za sobą zostawiła.

Mama wyciera ręce w ścierkę wepchniętą za pasek fartuszka, którym obwiązała się w talii, i stawia dwa ostatnie talerze na dużej tacy.

– Zamówienie gotowe – mówi, ruchem głowy wskazując mi salę restauracyjną.

Żadne życzenia na liściach laurowych nie pomogą mi wymigać się od pracy. Jeszcze raz rzucam okiem na nóż wbity w podłogę i przeciskając się obok Rosy, wychodzę z kuchni.

Gdy docieram do swojego stolika, stawiam tacę na stojaku, a potem zsuwam każdy talerz i kładę go przed odpowiednim gościem. Kanapka ze smażonymi zielonymi pomidorami dla pana z brodą; bułeczki maślane polane sosem z kiełbasą dla młodszego mężczyzny z niewielką dziurą w kołnierzyku; miodowy kurczak z patelni i zupa z fasoli pinto dla kobiety w okularach; i hot dog z sałatką coleslaw dla małego chłopca, który nieustannie wyciera nos w rękaw.

– Proszę powiedzieć, gdyby potrzebowali państwo czegoś jeszcze – rzucam, kładąc dodatkowe serwetki obok chłopczyka, a goście zabierają się do jedzenia.

Kiedy sięgam po pustą tacę, po moim języku rozchodzi się słodko-ostry smak kandyzowanych papryczek jalapeño, które babcia przyrządza zawsze pod koniec lata. Ze zdziwieniem podnoszę głowę i widzę, jak pod nieuwagę pana z brodą młodszy mężczyzna zerka na kobietę siedzącą przy tym samym stoliku.

Kieruję się do kuchni, bo nie chcę odkrywać cudzych sekretów, ale nagle na kogoś wpadam. Z impetem. Krawędź tacy uderza mnie w brodę, przez co gryzę się w język. Tracę równowagę i potykam się o własne nogi. Już mam przewrócić się na oczach wszystkich, gdy ktoś wyciąga dłoń i łapie mnie za ramię. Mój wzrok wędruje wzdłuż silnej ręki aż do zbyt doskonałej twarzy i ostatecznie tylko przewraca mi się w żołądku.

Cole Spencer. Złoty chłopak naszego miasteczka, przynajmniej według plotek, które codziennie krążą po restauracji. Prymus, przewodniczący klasy, gwiazda futbolu, innymi słowy – wysoki na sto osiemdziesiąt centymetrów boży dar dla Caball Hollow, zapakowany w mięśnie i promienną skórę. Jego muśnięte słońcem włosy równie dobrze mogłyby być jakąś cholerną aureolą.

Puszcza mnie i wkłada ręce do kieszeni.

– Patrz, gdzie idziesz, James.

J a m e s. Zupełnie jakby nie odróżniał mnie od moich sióstr. Jakbyśmy nigdy nie byli blisko. Jakby nic się nie wydarzyło.

Przez ostatni rok nie bywał tu zbyt często, ale słyszałam, że pomaga przy obozie futbolowym, a po nim tradycyjnie przychodzi się do Harvest Moon. To Cole zapoczątkował ten zwyczaj jeszcze za czasów, gdy nasi ojcowie między zmianami okupowali stolik na rogu. Za czasów, gdy wszystko było inaczej.

– Wybacz. – Niespiesznie kiwam głową i kąśliwie dodaję: – Nie wszyscy potrafią latać nad ziemią na anielskich skrzydłach.

Kąciki jego oczu się zwężają, a całe ciało napina się pod znoszoną szarą koszulką. Gdybym nie spodziewała się tej subtelnej reakcji, pewnie bym jej nie dostrzegła. Rodzina Spencerów cieszy się sporym poważaniem w całym miasteczku, ale Cole nigdy nie czuł się komfortowo z tą adoracją i presją zachowywania pozorów. Spencerowie bowiem też mają sekrety.

Moje drobne zwycięstwo nie trwa jednak zbyt długo, bo usta wypełnia mi smak dzikiego czosnku, ostry i gryzący, przesycony strachem i obrzydzeniem. Odruchowo marszczę nos i z trudem przełykam ten atak, staram się odepchnąć uczucia, które nie należą do mnie. Uczucia, które gdy tylko stracę czujność, wsiąkają we mnie tak, że aż jestem nimi przesycona.

Nie dość, że mimowolnie poznaję czyjeś najskrytsze uczucia, to jeszcze coś tak dosadnie przypomina mi, jak bardzo inaczej postrzega mnie teraz Cole. I że ma do tego prawo.

– Siadamy tu czy…? – Bryson Ivers, kopacz drużyny futbolowej i osobisty cień Cole’a, przewiesza rękę przez ramię Spencera i gestem wskazuje wolny stolik w pobliżu drzwi. Płoszy mnie jego nagłe nadejście. – O, przepraszam, nie chciałem przeszkadzać w… – macha do mnie – w czymkolwiek, co się tu dzieje.

Gdy Cole znów wbija we mnie miodowe oczy, czuję ciepło na policzkach i zaciskam palce na tacy. Jest coś w wyrazie jego twarzy, ale znika zbyt szybko, bym mogła to nazwać. Zaraz potem Spencer uśmiecha się w samozadowoleniu i dociera do mnie, jak długo się w niego wpatrywałam. Mrugam i odwracam wzrok.

– Co to było? – pyta Bryson, ciągnąc Cole’a w kierunku stolika. Albo nie zdaje sobie sprawy z tego, że nadal jestem tak blisko, by to słyszeć, albo go to nie obchodzi.

– Wiesz, jaka ona jest. – Cole lekko wzrusza ramionami. Zniża głos na tyle, że nie słyszę, co mówi dalej, ale w odpowiedzi Bryson odchyla głowę i zanosi się śmiechem.

Wchodzę do kuchni przez wahadłowe drzwi. Czuję w ustach gorzki smak korzenia cykorii. Jestem pewna, że Cole zapomni o mnie, gdy tylko skończy lunch, tymczasem ja będę jeszcze długo wracać myślami do tej chwili i wkurzać się na siebie, że pozwoliłam, by znów zagościł w moim umyśle.

– Co jest? – pyta Aster, gdy przechodzę na tyły kuchni.

– Nie mogę wziąć nowego stolika – wyszeptuję od razu, zerkając na mamę i babcię. – Roso, zrobisz to?

– Moja sekcja jest załadowana po brzegi, Tilio. – Nawet nie podnosi wzroku znad tacy, którą przygotowuje do wydania. – Mam dość problemów ze swoimi stolikami.

– Kto cię tak wpienił? – Aster opiera się biodrem o blat tuż obok Rosy i krzyżuje ręce. – Wiesz, że Tilia by to dla ciebie zrobiła.

Rosa parska z irytacją i odwraca się do mnie plecami.

– Nie zawsze będzie ktoś, kto stoczy batalie za ciebie, Tilio. Im szybciej się tego nauczysz, tym lepiej. – Rzuca Aster ponure spojrzenie. – W ten sposób jej pomogę. Wpycha notes do przedniej kieszeni fartucha, nachyla się do mnie i szepcze tak, żebym tylko ja mogła ją usłyszeć: – Boże, dorośnij wreszcie.

Spuszczam wzrok i przyglądam się swoim dłoniom.

– Chodzi o Cole’a – mówię cicho, a słowa więzną mi w gardle. Nienawidzę faktu, że nawet po takim czasie nadal mnie to rusza.

Aster wzdycha i odsuwa się od blatu. Ściąga brudny fartuch, zupełnie jednolity, taki, który z łatwością można potraktować wybielaczem, po czym wymienia go na ładniejszy, haftowany, czekający na wieszaku przy drzwiach.

Rosa kręci głową.

– Mama powiedziała, że cały miesiąc szorujesz gary. Żadnych stołów i żadnych napiwków – przypomina siostrze. – Wścieknie się, jeśli zaraz nie wrócisz do naczyń.

Spoglądam na mamę, która stoi do nas plecami z telefonem wciśniętym między ucho i ramię i gryzmoli coś w notesie. Pewnie przyjmuje zamówienie albo dopiero składa je u dostawcy. W każdym razie nie zajmie jej to zbyt długo.

Nim zbieram się na odwagę, by zatrzymać Aster, ta już przeciska się obok Rosy i popycha wahadłowe drzwi.

– Zaraz będę – rzuca przez ramię.

Rosa wodzi za nią wzrokiem z zaciśniętymi ustami. Jeszcze przez chwilę zwlekam, a później w ślad za Aster wychodzę z kuchni, jednak zatrzymuję się przy ladzie. Zdążyła już dotrzeć do stolika, przy którym siedzi Cole otoczony znajomymi. Obserwuję ją, jak zapisuje w notesie zamówienia i stanowczo odmawia prośbom Brysona o podmianę składników. W drodze powrotnej do kuchni puszcza do mnie oczko i wręcza mi karteczkę. Jeśli powieszę ją teraz na szynie z zamówieniami, mama nawet się nie połapie.

Już zaczynam się rozluźniać, gdy wtem Harvest Moon zalewa ciemność. Na sali zapada cisza, a niebo spowija czerń. Spoglądam przez duże frontowe okno i widzę, jak autobus dalekobieżny włącza światła i odjeżdża z przystanku na rogu. Letnie burze w Caball Hollow potrafią być potężne i gwałtowne, ale ta nadciąga wyjątkowo szybko.

Poryw wiatru otwiera drzwi frontowe z takim impetem, że uderzają w ścianę. Unoszę rękę, by ochronić się przed naporem kurzu i pyłu, który wdziera się do środka wraz z powiewem pachnącym słodkimi kwiatami złotogłowu i pieprzem. Zaraz wiatr cichnie i drzwi się zamykają.

Kiedy otwieram oczy, z drugiej strony lady spogląda na mnie twarz, której nie widziałam od dawna.

– Dalia – cedzę, mimo że zaschło mi w gardle. – Nie wiedziałam, że wróciłaś.

Dalia Calhoun ukończyła szkołę razem z Rosą, później wyjechała do college’u w mieście, nie oglądając się za siebie. Kiedyś byłyśmy przyjaciółkami. Nawet mnie wydawało się to zaskakujące, bo Dalia zawsze była wygadana i lubiana, ja natomiast dziwna i cicha. Teraz z trudem ją rozpoznałam. Jej włosy, kiedyś w kolorze mysiego futerka, teraz są zupełnie czerwone, wyglądają, jakby wylały się z butelki wiśniowego soku.

– Cześć, Tilio. – Dalia wychyla się nad laminowany blat i na moment mnie obejmuje. Czuję, jak po moim podniebieniu rozchodzi się orzeźwiający smal cytryny. – Wiesz, jak to działa. Obecna Królowa Ciem musi ukoronować przyszłą, więc jestem. – Wzrusza ramionami, ale oczy jej błyszczą. – Wystartujesz na królową, prawda?

Każdego roku podczas Festiwalu Ciem dziewczęta z ostatnich klas zgłaszają projekty, którymi oddają cześć Caball Hollow. Mają nadzieję, że to pozwoli im uzyskać tytuł Królowej Ciem i zdobyć stypendium w college’u. Dalia w ramach projektu stworzyła podcast o legendarnym człowieku-ćmie, który stał się inspiracją dla całego festiwalu. Teraz studiuje dziennikarstwo telewizyjne i radiowe, i nic w tym dziwnego, jeśli wziąć pod uwagę jej głos, przydymiony i maślany jak miód z kwaśnodrzewu, i jej niekończący się arsenał pytań. Ale pomysł, żebym ja została Królową Ciem, jest śmiechu wart z wielu powodów.

– To chyba nie jest dobry pomysł – wykręcam się.

– Żartujesz? Twój bank przepisów na pewno wygra. Moja babcia była zachwycona, gdy chciałaś poznać jej stare receptury. Zanim odeszła, często wspominała czas, który z tobą spędziła.

Zawsze lubiłam piec i gotować, więc z początku z czystej ciekawości prosiłam starszych sąsiadów, by zdradzili mi rodzinne przepisy. Okazało się, że ulubione potrawy nierzadko zawierają tyle wspomnień, co składników.

Widziałam, że ludzi cieszy dzielenie się wiedzą z kimś, kto chce ich słuchać.

Babcia Dalii, Parlee Wilkerson, zgodziła się nauczyć mnie przyrządzać jej słynny chleb bez drożdży. Kiedyś było to tradycyjne pieczywo Caball Hollow, a liczba istniejących przepisów dorównywała niemal liczbie rodzin zamieszkujących tę okolicę. Teraz jednak niewielu osobom wystarcza czasu i chęci, by przyrządzać tak pracochłonne wypieki. Dalia mieszkała wtedy z babcią i poznałyśmy się właśnie w trakcie tego dwudniowego rytuału pieczenia. Później pani Wilkerson zapraszała mnie jeszcze, by podzielić się kolejnymi przepisami: na placek z octem, którego recepturę udoskonaliła jej cioteczna babka, kluski z jeżynami przyrządzane z resztek ciasta biszkoptowego, które uwielbiała jej mama, i cynamonową szarlotkę skropioną odrobiną domowego bimbru jej męża. Przez cały ten czas zbliżałyśmy się do siebie z Dalią, a nasza przyjaźń zawiązana w kuchni przekroczyła jej próg i przeniosła się do szkoły, a także poza nią.

Ale to było kiedyś. Ciasto na chleb bez drożdży jest niezmiernie kapryśne, a wedle tradycji nieudany bochenek to zwiastun nieszczęścia. Tamtego dnia w kuchni z Dalią i jej babcią pieczywo się udało, ale sama nigdy później nie powtórzyłam tego sukcesu.

– Właściwie już tego nie robię. – Na szyi czuję gorąco, koniuszki palców mam za to lodowate. Jak to możliwe, że tęsknię za czymś i jednocześnie się tego boję? Przenoszę wzrok z Dalii na stolik, przy którym siedzi Cole ze znajomymi. – Od zeszłego lata.

– Och. – Widzę, że wyciąga błędne wnioski, bo ze współczuciem ściąga brwi. – Jeśli obawiasz się, że komisja weźmie pod uwagę to, co wydarzyło się rok temu, to niepotrzebnie. Wszyscy wiedzą, że to był straszny wypadek.

– Wypadek, właśnie. – Wzruszam ramionami i odwracam wzrok. Raczej skandal.

Gdy znów na siebie spoglądamy, Dalia obdarza mnie pełnym zrozumienia uśmiechem i nachyla się bliżej.

– Naprawdę nic nie pamiętasz?

Całe moje ciało przechodzi dreszcz, zupełnie jakby krew w żyłach zmieniła się w lodowatą wodę; zaciskam powieki. Właśnie dlatego unikam każdego, kto był tam podczas nocy, gdy zaginęłam. Przez ostatnie dwanaście miesięcy próbowałam zapomnieć o tym, jak mało pamiętam, a teraz za sprawą tych kilku słów znów jestem w lesie. Ciemność napiera na mnie jakimś nienaturalnym ciężarem, niewidzialne gałęzie ciągną mnie za włosy i kaleczą mi skórę, gdy biegnę coraz szybciej. I szybciej. Najszybciej, jak potrafię. Moja klatka piersiowa unosi się i opada, a skrawki wspomnień nawet teraz kradną mi oddech. Zdaje się, że Dalia nic nie zauważa.

– Tylko urywki – odpowiadam wreszcie. Przyciskam do czoła trzęsącą się rękę. – Nic się nie klei. Lekarze mówią, że to amnezja pourazowa.

Na zewnątrz rozlega się dźwięk klaksonu i Dalia odwraca się, by spojrzeć w tamtym kierunku.

– Muszę iść, ale jest coś, o czym chcę z tobą porozmawiać. Będziesz jutro na festiwalu, prawda?

Przełykam palący mnie strach i udaje mi się skinąć głową. Dalia uśmiecha się szeroko, ściska moją rękę, a potem rusza w kierunku drzwi. Zatrzymuje się na chwilę, by poklepać Cole’a po ramieniu i pomachać do Brysona z drugiego końca stołu. Drzwi otwiera jej jakiś nieznany mi mężczyzna w koszulce licealnego klubu sportowego Caball Hollow.

Gdy tracę ją z oczu, zmuszam się, by odtworzyć urywki wspomnień z tamtej letniej nocy. Ale to jak odwzorowywanie w myślach kształtu siniaka na podstawie postrzępionych krawędzi wygryzionego przez mole materiału.

Appalachy to jedne z najstarszych gór świata, w zamierzchłych czasach razem ze szkockimi Highlands stanowiły jedno pasmo górskie. To pośród tych gór i dolin zrodziły się żywe legendy i historie. Moja opowiada o dziewczynie, która znika na noc w bezkresie lasu narodowego, o strachu przed nieznanym i o tym, co może kryć się w cieniach najgłębszej ciemności. Ale nie dajcie się zwieść, to niejedyna tajemnica, jaka czai się u podnóża tych pradawnych szczytów.

I choć bardzo chcę zapomnieć, wiem, że czasami tajemnice to nasiona, które tylko czekają na odpowiednie warunki, by wykiełkować. Im głębiej się je zakopie, tym silniejsze wyrosną.

W naszym serwisie przeczytać możecie już kolejny fragment książki Gdzie słychać szepty. Powieść kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Tagi: fragment,

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Gdzie słychać szepty
Kate Pearsall0
Okładka książki - Gdzie słychać szepty

Tilia tylko na pozór jest zwykłą nastolatką. Jej życie od zawsze przenika magia, wpisana w losy kobiet z rodziny James od pokoleń. Babka, matka i siostry...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Wstydu za grosz
Zuzanna Orlińska
Wstydu za grosz
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Pokaż wszystkie recenzje