Czasem wystarczy jedna chwila, by na zawsze odmienić czyjeś życie. Leigh Collier ciężko pracowała, żeby zbudować swoje pozornie normalne życie. Jest dobrze opłacaną adwokatką, ma nastoletnią córkę, która świetnie radzi sobie w szkole, nawet jej rozwód przebiega w miarę kulturalnie. O takiej zwyczajności marzyła.
Pewnego dnia na jej biurku lądują akta dobrze sytuowanego młodego mężczyzny oskarżonego o gwałt. Leigh nigdy dotąd nie miała do czynienia ze sprawą takiego kalibru – jeśli ją wygra, jej kariera zawodowa nabierze rozpędu. W trakcie spotkania z oskarżonym uświadamia sobie jednak, że nieprzypadkowo wybrał ją na swojego obrońcę. Leigh zna podejrzanego. Podejrzany zna ją. W dodatku doskonale wie, co zdarzyło się dwadzieścia lat temu i dlaczego Leigh od tamtego czasu ucieka.
Do lektury najnowszej książki Karin Slaughter Fałszywy świadek zapraszamy wraz z HarperCollins Polska. Ostatnio mogliście przeczytać pierwszą część prologu, tymczasem już teraz zapraszamy do sięgnięcia po kolejny fragment powieści:
Callie drgnęła.
Buddy nie krzyczał na nią.
Drobna zmiana w powietrzu powiedziała jej, że Trevor znowu jest w korytarzu. Próbowała sobie wyobrazić, co zobaczył. Muskularne łapska Buddy’ego zaciśnięte na blacie, biodra napierające rytmicznie na coś pod kontuarem.
– Tatusiu? – zaczął Trevor. – Gdzie jest…
– Co ci mówiłem?! – ryknął Buddy.
– Nie chce mi się spać…
– To wypij swoje lekarstwo. Idź!
Callie podniosła wzrok na Buddy’ego, który grubym paluchem wskazywał kuchnię.
Słyszała, jak krzesło Trevora szura po linoleum. Oparcie uderza w kontuar. Drzwiczki szafki otwierają się ze skrzypnięciem. Klik, klik, klik, gdy Trevor odkręcił butelkę z NyQuilem. Buddy nazywał ten syrop lekiem na spanie. Leki antyhistaminowe zwaliłyby Trevora z nóg na resztę nocy.
– Wypij – polecił Buddy.
Callie pomyślała o delikatnych fałdkach w gardle Trevora, kiedy odchylił głowę i wypił mleko.
– Odstaw to na blat – polecił Buddy. – Wracaj do pokoju.
– Ale ja…
– Wracaj do pokoju i nie wyściubiaj nosa, bo stłukę ci tyłek.
Callie znowu wstrzymała oddech, póki nie usłyszała kliknięcia zamka w drzwiach sypialni Trevora.
– Przeklęty bachor.
– Buddy, może powinnam…
Wstawała z ziemi, gdy Buddy okręcił się na pięcie i przypadkiem trafił ją łokciem prosto w nos. Nagły trzask pękających kości przeszył ją jak błyskawica. Była tak ogłuszona, że nawet nie mrugnęła.
Buddy był przerażony.
– Laleczko? Wszystko w porządku? Przepraszam, nie…
Zmysły Callie włączały się na nowo jeden po drugim. Do uszu dotarły dźwięki. Ból rozszedł się promieniście po całym ciele. Świat wirował jej przed oczami. Usta napełniły się krwią.
Nie mogła złapać tchu, krew spływała jej do gardła, pokój zaczął wirować, kolana ugięły się pod nią. Rozpaczliwie wyciągnęła ręce, by chronić się przed upadkiem za ziemię. Kartonowe pudło spadło z półki, a Callie uderzyła potylicą w podłogę. Korki po winie spadły jej na twarz i piersi jak wielkie krople deszczu. Zamrugała i zobaczyła przed sobą dwie dwubarwne rybki, które miotały się jak oszalałe. Gdy ponownie zamrugała, rybki odpłynęły. Powietrze wirowało jej w płucach, czuła pulsowanie w skroniach w rytm uderzeń serca. Strzepnęła coś z klatki piersiowej. Paczka Black & Mild wypadła Buddy’emu z kieszeni i cienkie cygaretki wysypały się prosto na nią. Wykręciła szyję i uniosła głowę, szukając go wzrokiem.
Spodziewała się zobaczyć skruszoną minę szczeniaczka, ale Buddy nie zwracał na nią uwagi. Trzymał w dłoniach kamerę wideo. Callie zrzuciła ją z półki razem z kartonem i narożny skrawek plastikowej obudowy odłupał się przy upadku.
– Cholera – rzucił krótko i ostro.
W końcu spojrzał na nią. Miał rozbiegany wzrok, zupełnie jak Trevor przyłapany na gorącym uczynku i rozpaczliwie szukający wyjścia z trudnej sytuacji.
Callie opuściła głowę na wykładzinę. Wciąż czuła się zdezorientowana. Wszystko, na co patrzyła, pulsowało w rytm pulsowania w czaszce: kieliszki wiszące za nóżkę, zbrązowiałe plamy po wodzie na suficie. Zakasłała, osłaniając usta dłonią. I słyszała kroki Buddy’ego.
Znowu uniosła głowę, żeby na niego spojrzeć.
– Buddy, ja już…
Bez ostrzeżenia podniósł ją z ziemi szarpnięciem za ramię. Nie była w stanie ustać na własnych nogach, znak, że dostała łokciem mocniej, niż myślała. Świat jej się zacinał jak igła gramofonu poruszająca się w jednym i tym samym rowku. Zakasłała i omal nie straciła równowagi. Czuła się tak, jakby zamiast twarzy miała otwartą ranę. Gęsta strużka krwi spływała jej do gardła, pokój wirował jak kula ziemska. Czyżby wstrząśnienie mózgu? Przynajmniej takie miała objawy.
– Buddy, myślę…
– Przestań. – Złapał ją za kark i przeprowadził przez pokój do kuchni jak niegrzecznego psa.
Callie była zbyt zaskoczona, żeby protestować. Zawsze wybuchał wściekłością jak nagły i wszechogarniający pożar.
– Buddy, ja…
– Zamkniesz się, kurwa, i posłuchasz?! – Pchnął ją w stronę stołu.
Wyciągnęła ręce do tyłu, żeby oprzeć się o stół. Zebrało się jej na wymioty, kuchnia się zakołysała. Musiała dotrzeć do zlewu.
Buddy walnął pięścią w blat.
– Przestań pajacować, psiakrew!
Zatkała uszy. Widziała, że Buddy spurpurowiał z wściekłości. Ale dlaczego?
– Mówię poważnie, jak cholera. – Jego ton złagodniał, ale wciąż nie wróżył nic dobrego. – Musisz mnie wysłuchać.
– Dobrze, daj mi chwilę. – Nadal trzęsły się jej nogi. Rzuciła się do zlewu, odkręciła kran i poczekała, aż poleci czysta woda. Wsadziła głowę pod zimny strumień. Nos ją palił, ból przeszył całą twarz.
Buddy czekał, zacisnąwszy dłoń na krawędzi zlewu.
Callie wyprostowała się, ale silny zawrót głowy omal nie zwalił jej z nóg. Wyjęła z szuflady ręcznik. Szorstki materiał drapał jej policzki. Podłożyła go pod nos, by zatamować krwawienie.
– O co chodzi? – zapytała.
– Nie powiesz nikomu o kamerze, dobrze? – odparł, kołysząc się na piętach.
Ręcznik przesiąkł krwią, krew leciała z nosa, spływała do ust i gardła. Nigdy dotąd Callie tak rozpaczliwie nie pragnęła położyć się do łóżka i zamknąć oczu. Buddy zwykle wiedział, kiedy tego potrzebowała. Brał ją wtedy na ręce, niósł do pokoju, kładł i gładził po włosach, aż zasnęła.
– Obiecaj mi, Callie. Spójrz mi w oczy i obiecaj, że nie powiesz.
Znowu położył jej rękę na ramieniu, tym razem delikatniej. Gniew zaczął się w nim wypalać. Grubymi palcami wziął ją pod brodę. Poczuła się jak Barbie ustawiana przez niego w pożądanej pozie.
– Rany, skarbie. Twój nos… W porządku? – Chwycił świeży ręcznik. – Przepraszam. Jezu, twoja śliczna mała buźka. Dobrze się czujesz?
Callie odwróciła się do zlewu i wypluła krew. Czuła, jakby jej nos dostał się między koła zębate. To musiało być wstrząśnienie mózgu, bo widziała podwójnie. Dwa ślady krwi. Dwa krany. Dwie suszarki na naczynia.
– Słuchaj… – Złapał ją za ramiona, okręcił i przycisnął do szafek. – Nic ci nie będzie, rozumiesz? Postaram się o to. Ale nie mów nikomu o kamerze, dobrze?
– Dobrze – odpowiedziała, bo zawsze łatwiej było się z nim zgodzić.
– Mówię serio, laleczko. Spójrz mi w oczy i obiecaj. – Nie wiedziała, czy martwi się, czy denerwuje, póki nie potrząsnął nią jak szmacianą lalką. – Spójrz na mnie.
Była w stanie tylko powoli zamrugać. Od całej reszty oddzielała ją chmura.
– Wiem, że to był wypadek.
– Nie chodzi o twój nos. Mówię o kamerze. – Oblizał usta, wysuwając język jak jaszczurka. – Ani pary z ust o kamerze, laleczko. Mógłbym pójść do więzienia.
– Do więzienia? – To słowo pojawiło się znikąd, nic nie znaczyło. Równie dobrze Buddy mógł powiedzieć „jednorożec”. – Niby czemu…
– Laleczko, proszę. Nie bądź głupia.
Znów zamrugała, wracała jej ostrość widzenia.
Buddy nie był ani przejęty, ani zły, ani nie poczuwał się do winy z powodu jej nosa. Buddy był przerażony.
Tylko dlaczego?
Wiedziała o kamerze od miesięcy, ale nie rozgryzła, po co została zamontowana. Pomyślała o weekendowych przyjęciach Buddy’ego. Lodówka pełna piwa. Powietrze gęste od dymu. Ryczący telewizor. Rechoczący pijani faceci, klepiący się po plecach, gdy próbowała wyciągnąć Trevora do kina, do parku czy gdziekolwiek, byle tylko wyjść razem z domu.
– Muszę… – Wydmuchała nos w ręcznik, a niteczki krwi utworzyły na białym tle wzór pajęczyny. Odzyskiwała jasność myśli, ale ciągle dzwoniło jej w uszach. Buddy przypadkiem trafił ją w nos. Czemu był taki nieostrożny?
– Posłuchaj mnie, laleczko. – Wbił jej palce w ramiona.
– Przestań powtarzać, żebym słuchała. Przecież słucham. Słyszę wszystko, co do mnie mówisz. – Zakasłała tak mocno, że musiała pochylić się i odkrztusić wszystko. Wytarła usta i podniosła wzrok na Buddy’ego. – Nagrywasz swoich kumpli? Po to zamontowałeś kamerę?
– Zapomnij o kamerze. – Buddy cuchnął paranoją. – Dostałaś w dziób, laleczko. Nie wiesz, co gadasz.
Co jej umykało?
Mówił, że jest przedsiębiorcą, ale nie miał biura. Przez cały dzień jeździł corvettą i stamtąd prowadził interesy. Wiedziała, że jest bukmacherem sportowym. I egzekutorem, mięśniakiem do wynajęcia. Nosił przy sobie mnóstwo gotówki. Zawsze znał gościa, który znał innego gościa. Czy nagrywał znajomków, którzy prosili go o przysługi? Płacili mu za zgruchotanie komuś kolana, spalenie czyichś budynków, szukanie haków na wroga czy wywieranie nacisków na opornych?
Nie potrafiła złożyć kawałków tej układanki w logiczną całość.
– Co robisz, Buddy? Szantażujesz ich?
Przygryzł zębami czubek języka. Namyślał się odrobinę za długo, zanim powiedział:
– Tak, skarbie. Szantażuję ich. Stąd mam gotówkę. Nie możesz zdradzić, że o tym wiesz. Szantaż to poważne przestępstwo. Mogliby mnie posłać do więzienia na resztę życia.
Znowu zerknęła w głąb pokoju. Wyobraziła sobie, że jest pełen ludzi. Za każdym razem tych samych. Niektórych nie znała, ale inni byli częścią jej życia i miała wyrzuty sumienia, że stała się beneficjentką nielegalnych działań Buddy’ego. Doktor Patterson – dyrektor szkoły. Trener Holt prowadzący Bellwood Eagles. Pan Humphrey – sprzedawca używanych aut. Pan Ganza, który obsługiwał dział delikatesowy w supermarkecie. Pan Emmett z gabinetu stomatologa.
Co złego zrobili? Co strasznego mieli na sumieniu trener, sprzedawca aut, stetryczały dupek o lepkich łapach, z czego zwierzyli się Buddy’emu Waleskiemu?
I czemu ci idioci przychodzili do niego co weekend oglądać futbol, koszykówkę, bejsbol, piłkę nożną, skoro Buddy ich szantażował?
„Chodź, skończymy na kanapie”.
Wzrok Callie powędrował od dwuipółcentymetrowego otworu na froncie baru ku kanapie dokładnie na wprost otworu i dalej ku cięższemu od niej ogromnemu telewizorowi.
Pod odbiornikiem znajdowała się szklana półka.
Dekoder. Kabel rozdzielający. Odtwarzacz wideo.
Przywykła do widoku potrójnego kabla RCA podłączonego do gniazd w odtwarzaczu. Czerwona wtyczka do prawego kanału audio. Biała do lewego kanału audio. Żółta do wideo. Kable tworzyły jeden długi przewód zwinięty na dywanie pod telewizorem. Nieraz zastanawiała się, do czego jest podłączony jego drugi koniec.
„Skończymy na kanapie”.
– Moja mała. – Buddy pocił się z desperacji. – Może spróbujesz się ogarnąć, co? Dam ci pieniądze. Już mówiłem, że dostałem kasę za jutrzejszą robotę. Dobrze się podzielić, prawda?
Callie najpierw zerknęła na niego, a potem przeszyła go wzrokiem.
Buddy wyjął z kieszeni plik banknotów. Odliczył kilka, jakby przeliczał metody jej kontrolowania.
– Kup sobie nową bluzkę, dobrze? Może spodnie i buty do kompletu czy co tam chcesz. Może naszyjnik? Podoba ci się ten, który ci dałem, prawda? Kup sobie jeszcze jeden. Albo cztery. Bądź jak Mr. T., no wiesz, ten mięśniak obwieszony biżuterią.
– Filmujesz nas? – Zadała to pytanie, zanim dotarło do niej, że odpowiedź rozpęta piekło. Już nie robili tego w łóżku, tylko zawsze na kanapie. Kończyli, a on zanosił ją do łóżka. – Tak, Buddy? Nagrywasz, jak mnie pieprzysz, i pokazujesz to kumplom?
– Nie bądź głupia. – Miał ten sam ton głosu co Trevor, kiedy zarzekał się, że nie stuka w akwarium. – Nigdy bym tego nie zrobił. Kocham cię.
– Ty przeklęty zboczeńcu!
– Uważaj na słowa – ostrzegł, i było to poważne ostrzeżenie.
A ona pojęła wszystko, co działo się przynajmniej od pół roku.
Doktor Patterson machający do niej z trybun w trakcie występów czirliderek.
Trener Holt puszczający do niej oko z bocznej linii w trakcie meczów.
Pan Ganza posyłający jej uśmiech, gdy podawał jej matce krojony ser w plasterkach na stoisku delikatesowym.
– Ty… – wykrztusiła przez ściśnięte gardło. Ci mężczyźni widzieli ją bez ubrania. Widzieli, co robiła Buddy’emu na kanapie. Co Buddy robił jej.
– Callie, uspokój się, bo zaczynasz histeryzować.
– Ja już histeryzuję! – wrzasnęła. – Oni mnie widzieli. Oglądali mnie. Wiedzą, co ja… co my…
– Daj spokój, laleczko.
Upokorzona zakryła twarz dłońmi.
Doktor Patterson. Trener Holt. Pan Ganza. Nie byli mentorami, ojcowskimi figurami czy uroczymi starszymi panami. Okazali się zboczeńcami, którzy jarali się oglądaniem, jak Buddy ją posuwa.
– Daj spokój – powiedział Buddy. – Robisz z igły widły.
Łzy jak grochy leciały jej po policzkach. Nie była w stanie wykrztusić słowa. Kochała go. Zrobiła dla niego wszystko.
– Jak mogłeś?! Jak mogłeś tak mnie upokorzyć?!
– Co? – rzucił nonszalancko i spojrzał na plik banknotów. – Dostałaś, co chciałaś.
Potrząsnęła głową. Tego nigdy nie chciała. Zależało jej na poczuciu bezpieczeństwa, pewności, że jest chroniona. Chciała, żeby ktoś interesował się jej życiem, myślami, marzeniami.
– Daj spokój, maleńka. Płaciłem za twoje stroje, twój obóz czirliderski, a twoja…
– Powiem matce – zagroziła. – Powiem, co mi zrobiłeś.
– Myślisz, że ją to obejdzie? – Śmiech Buddy’ego był szczery. Oboje wiedzieli, że to prawda. – Póki gotówka płynie, twojej mamie to wisi.
Callie przełknęła ślinę. Miała wrażenie, jakby łykała potłuczone szkło.
– A Linda? – Gdy Buddy otworzył usta jak pstrąg wyrzucony na brzeg, atakowała dalej: – Ciekawe, co powie twoja żona, gdy się dowie, że od dwóch lat posuwasz czternastoletnią opiekunkę jej syna?
Usłyszała syk powietrza, które Buddy wciągnął przez zaciśnięte zęby.
Odkąd z nim była, ciągle mówił o jej drobnych rączkach, szczupłej talii, małych ustach, ale ani razu nie wspomniał o ponad trzydziestu latach różnicy między nimi.
Był przestępcą.
– Linda jest jeszcze w szpitalu, tak? – Callie podeszła do telefonu wiszącego przy tylnych drzwiach i palcami powiodła po numerach alarmowych spisanych na kartce przy aparacie. Walczyła z sobą, zastanawiając się, czy zdoła odbyć tę rozmowę. Linda zawsze była dla niej dobra, a ta informacja mogła ją zdruzgotać. Wiedziała, że Buddy do tego nie dopuści.
Mimo to sięgnęła po słuchawkę. Spodziewała się, że Buddy zacznie zawodzić i błagać ją o wybaczenie, a potem zapewni o miłości i oddaniu.
Ale nic takiego nie zrobił, tylko bezgłośnie otwierał i zamykał usta. Stał jak znieruchomiały goryl z rękami odstającymi od tułowia.
Odwróciła się do niego plecami, oparła słuchawkę na ramieniu, rozplątała skręcony sznur i dotknęła ósemki na klawiaturze.
Cały świat zwolnił, zanim jej mózg zarejestrował, co się dzieje.
Dostała cios w nerkę, zupełnie jakby potrącił ją pędzący samochód. Telefon zsunął się z ramienia, rozłożyła ręce, stopy oderwały się od podłoża. Poczuła na skórze powiew powietrza, gdy wyleciała w górę.
Klatką piersiową zderzyła się ze ścianą i do końca rozkwasiła nos, zostawiając w regipsie ślady zębów.
– Głupia suka. – Buddy położył rozczapierzoną dłoń na jej potylicy i walnął jej głową w ścianę raz i drugi, a po trzecim cofnął się o krok.
Callie zmusiła się do zgięcia kolan. Czuła, że ma wyrwane włosy. Zwinęła się w kłębek na podłodze. Była już bita i potrafiła przyjąć cios, ale wtedy miała do czynienia z kimś o jej gabarytach. Z kimś, kto nie tłukł ludzi dla zarobku. Kto nigdy przedtem nie zabił.
– Szantażu jej się zachciewa, kurwa! – Kopnął ją w brzuch z mocą stalowej kuli do wyburzania.
Callie dźwignęła się z ziemi i wypuściła powietrze z płuc. Przeszywający ból powiedział jej, że ma złamane żebro.
Gdy Buddy padł na kolana, spojrzała na niego. Miał oszalały wzrok i ślinę w kącikach ust. Jedną ręką złapał ją za szyję. Próbowała się wyrwać, ale wylądowała na plecach. Buddy usiadł na niej okrakiem całym ciężarem ciała i zwiększył ucisk na tchawicę, odcinając dopływ powietrza. Zamachnęła się pięścią w jego krocze. Raz. Drugi. Trafiła bokiem pięści, ale to wystarczyło, żeby poluzował chwyt, a ona przeturlała się po podłodze. Chciała wstać, pobiec, uciec.
Powietrze przeciął świst, którego nie umiała zidentyfikować.
Poczuła palący ból, jakby ktoś zdarł jej skórę z pleców. To Buddy smagnął ją przewodem telefonicznym. Z przeciętej skóry wzdłuż kręgosłupa popłynęła krew. Podniosła rękę i patrzyła, jak skóra jej pęka, a przewód okręca się wokół jej nadgarstka.
Odruchowo szarpnęła rękę do tyłu i przewód wypadł Buddy’emu z dłoni. Zobaczyła zaskoczenie na jego twarzy. Chciał pchnąć ją na ścianę. Zaatakowała go, kopiąc i młócąc pięścią, wywijając przewodem, wrzeszcząc jak opętana.
– Wal się, sukinsynu! Zabiję cię!
Jej głos odbił się echem w kuchni.
Nieoczekiwanie wszystko znieruchomiało.
Callie udało się skoczyć na równe nogi. Uniosła rękę nad głowę, gotowa zamachnąć się sznurem. Żadne nie ustąpiło pola, stali naprzeciwko siebie w bliskiej odległości.
Wystraszony śmiech Buddy’ego przeszedł w pełen uznania chichot.
– Cholera, dziewczyno.
Rozcięła mu policzek, a on otarł krew palcami, włożył je do ust i zaczął głośno ssać.
Poczuła, jak żołądek jej się przewraca.
Wiedziała, że przemoc nakręca mroczną stronę jego natury.
– No dalej, tygrysico. – Uniósł pięści jak bokser gotowy do znokautowania rywala. – Rzuć się na mnie jeszcze raz.
– Buddy, proszę. – Chciała utrzymać mięśnie w gotowości i rozluźnione stawy, by stawić opór do końca, ponieważ spokój Buddy’ego mógł mieć tylko jedną przyczynę: postanowił ją zabić, nieźle się przy tym bawiąc. – To nie musi tak się skończyć.
– Laleczko, od początku było wiadomo, że tak się skończy.
Jej mózg musiał przetrawić te słowa. Wiedziała, że Buddy ma rację. Była głupia.
– Nikomu nic nie powiem. Przyrzekam.
– To zaszło za daleko, laleczko. Myślę, że to wiesz. – Ciągle trzymał pięści na wysokości swojej twarzy i prowokacyjnie nimi zamachał. – No, dalej, maleńka. Nie daj się pokonać bez walki.
Był od niej wyższy ponad czterdzieści centymetrów i cięższy prawie o siedemdziesiąt kilo, jakby w zwalistym ciele dźwigał dwoje ludzi.
Podrapać go? Ugryźć? Wyrwać mu włosy? Umrzeć z jego krwią w ustach?
– I co teraz zrobisz, kruszynko? – Nie opuszczał pięści ani na chwilę, trzymał je w gotowości. – Daję ci szansę. Zaatakujesz mnie czy spasujesz?
Korytarz?
Nie mogła skierować go do Trevora.
Frontowe drzwi?
Za daleko.
Drzwi kuchenne?
Kątem oka dostrzegła złotą gałkę.
Błyszczała. Czekała. Zapraszała.
Przeanalizowała w myślach sekwencję ruchów. Zwrot, stopa lewa, stopa prawa, złapać gałkę, przekręcić, przebiec pod wiatą, wybiec na ulicę, wrzeszcząc co sił w płucach.
Kogo chciała oszukać?
Wystarczy, że zrobi zwrot, a Buddy od razu rzuci się na nią. Nie był szybki, ale wystarczył jeden sus i znów miałaby jego łapę na szyi.
Posłała mu pełne nienawiści spojrzenie.
Wzruszył ramionami, nic sobie z tego nie robiąc.
– Czemu? – zapytała. – Czemu pokazałeś im nasze nagrania?
– Kasa. – Buddy wydawał się rozczarowany jej naiwnością. – Niby co innego?
Nie była w stanie myśleć o dorosłych mężczyznach, którzy widzieli ją, jak robi rzeczy, na które nie miała ochoty, z facetem, który jej obiecał, że bez względu na wszystko zawsze będzie ją chronić.
– No, dalej. – Buddy wykonał leniwy prawy sierpowy, poprawił hakiem w zwolnionym tempie. – No, Rocky, pokaż, co potrafisz.
Szybkim spojrzeniem omiotła wzrokiem kuchnię.
Lodówka. Piekarnik. Szafki. Szuflady. Blacha do pieczenia. NyQuil. Suszarka do naczyń.
Buddy uśmiechnął się pogardliwie.
– Walniesz mnie patelnią, Kaczorze Daffy?
Skoczyła prosto na niego jak nabój z lufy. Buddy trzymał dłonie na wysokości twarzy, a Callie pochyliła się najniżej, jak mogła, i gdy opuścił pięści, była już poza jego zasięgiem.
Z impetem wpadła na kuchenny zlew i okręciła się na pięcie, przecinając powietrze stalowym ostrzem.
Buddy skwitował uśmieszkiem widok noża do steków, który należał do sześcioczęściowego kompletu wyprodukowanego na Tajwanie, kupionego przez Lindę w spożywczaku. Pęknięty drewniany trzonek, cienkie ząbkowane ostrze. Callie kroiła nim hot dogi dla Trevora, bo w przeciwnym razie wsadziłby sobie do buzi całą parówkę i mógłby się udławić.
Zobaczyła na ostrzu resztkę keczupu.
Na ząbkach widniała czerwona smużka.
– O Jezu… – jęknął zaskoczony Buddy.
Oboje utkwili wzrok w tym samym punkcie.
Ostrze przecięło nogawkę w spodniach Buddy’ego, a dokładniej, w górnej części lewego uda, około dziesięciu centymetrów poniżej krocza.
Callie patrzyła, jak tkanina khaki powoli przybiera szkarłatną barwę.
Od piątego roku życia trenowała gimnastykę sportową i doskonale znała wszystkie sposoby na zrobienie sobie krzywdy. Jeden niezgrabny ruch wystarczył, by zerwać więzadła w kręgosłupie czy naderwać mięśnie pleców. Nieuważny zeskok mógł się skończyć zerwaniem ścięgien w kolanie. Kawałek metalu – nawet najtańszego metalu – mógł przeciąć tętnicę udową, główną arterię dostarczającą krew do dolnej części ciała.
– Cal. – Buddy przyciskał dłoń do nogi, a krew przesączała się między jego ściśniętymi palcami. – Przynieś… Jezu, Callie. Przynieś ręcznik albo…
Zatoczył się, uderzył szerokimi barami w szafki, walnął głową w blat i osunął się na podłogę. Pokój zadrżał od ciężaru jego padającego ciała.
– Cal? – Grdyka Buddy’ego poruszyła się kilkakrotnie, strużki potu spływały mu po twarzy. – Callie?
Stała napięta do granic wytrzymałości. Ciągle ściskała w dłoniach nóż. Spowijał ją chłodny mrok. Miała wrażenie, że osaczył ją własny cień.
– Callie, skarbie, musisz… – Jego wargi traciły kolor. Zaczął szczękać zębami, jakby jego też okrył chłód. – We…wezwij karetkę, skarbie. Wezwij…
Callie powoli odwróciła głowę. Spojrzała na telefon na ścianie. Słuchawki na widełkach nie było. Końcówki kolorowych przewodów wystawały z miejsca, w którym Buddy wyrwał sprężysty sznur. Odszukała jego koniec. Idąc po nitce do kłębka, zlokalizowała słuchawkę. Leżała pod kuchennym stołem.
– Callie, skarbie, zostaw ją tam. Musisz…
Uklękła i sięgnęła pod stół. Podniosła słuchawkę i przyłożyła ją do ucha. Nadal nie wypuszczała noża z ręki. Dlaczego ciągle go trzyma?
– Ta jest zepsuta – powiedział Buddy. – Idź do sypialni, skarbie. Wezwij karetkę.
Mocniej przycisnęła plastik do ucha. Przywołała z pamięci dźwięk, buczenie, które wydawała słuchawka, gdy zbyt długo nie leżała na widełkach.
Pii-pii-pii.
– Sypialnia, skarbie. Idź do…
Pii-pii-pii.
– Callie.
Gdyby podniosła słuchawkę w sypialni, usłyszałaby nieubłagane buczenie i zapętlony mechaniczny głos: „Jeśli chcesz wykonać połączenie…”.
– Callie, kochanie. Nie chciałem cię skrzywdzić. Nigdy bym cię nie skrzy…wdził…
„Rozłącz się i spróbuj ponownie”.
– Skarbie, proszę, potrzebuję…
„Jeśli to nagły wypadek…”.
– Potrzebuję twojej pomocy, skarbie. Pro…proszę, wyjdź na korytarz i…
„Rozłącz się i wybierz dziewięć-jeden-jeden”.
– Callie?
Odłożyła nóż na podłogę i przysiadła na piętach. Kolano już nie rwało. Plecy nie bolały. Skóra na szyi – tam, gdzie ją dusił – nie pulsowała. Żebro nie paliło od kopniaków.
„Jeśli chcesz wykonać połączenie…”.
– Ty jebana suko – wychrypiał Buddy. – Ty je…bana suko bez serca.
„Rozłącz się i spróbuj ponownie”.
Książkę Fałszywy świadek kupić można w popularnych księgarniach internetowych: