Gdy na rampę kolejową niemieckiego obozu Auschwitz-Birkenau wjeżdzął pociąg z nowymi więźniami, wśród esesmanów bijących i popychających, kogo popadnie, oraz towarzyszących im agresywnych wilczurów przechadzał się on – oficer SS w eleganckim, odprasowanym mundurze, w lśniących butach i siodłatej czapce z trupią główką. Decydował o dalszym losie przywiezionych. Jego kciuk zwrócony w lewo oznaczał odesłanie do obozowego baraku, a więc życie - przynajmniej na jakiś czas. Kciuk w prawo - straszliwą śmierć w komorze gazowej. Wybierał też ofiary do swoich okrutnych eksperymentów medycznych, zwłaszcza kobiety i dzieci, najchętniej bliźnięta. To był doktor Josef Mengele, prawdziwy Anioł Śmierci.
Ten superzbrodniarz nie poniósł odpowiedzialności za swoje zbrodnie. Po wojnie uciekł do Argentyny. Ścigany zaszył się w Paragwaju, a potem w Brazylii. Po latach rozpoznała go tam Polka, była więźniarka z Auchwitz.
Książka Spowiedź doktora Mengele to efekt jej – zaskakująco szczerych – rozmów z Mengelem i sporzadzonych z nich notatek, które zdobył Christopher Macht, autor trzech części bestsellerowych Spowiedzi Hitlera oraz Spowiedzi Stalina. Do lektury zaprasza Wydawnictwo Bellona. W ubiegłym tygodniu w naszym serwisie mogliście przeczytać premierowy fragment książki Spowiedź doktora Mengele. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Moim oczom ukazał się człowiek w podeszłym wieku. Zadbany, z daleka widoczne były jego siwe włosy. Nie namyślając się długo, postanowiłam zagaić rozmowę:
– Przepraszam, czy my się znamy?
– Nie sądzę – odburknął, naciągając głębiej kapelusz.
– No tak…
W niezbyt zatłoczonym pomieszczeniu rozbrzmiało skromne echo, które przerodziło się w kilkusekundową pauzę.
– No tak… – powtórzyłam. – Ma pan rację. W takim miejscu jak to dyskrecja jest najważniejsza.
Jego cierpliwość osiągnęła szczyt możliwości.
– Czego, do cholery, pani chce?! – jego krzyk pobrzmiewał mieszanką złości i stresu.
– Spokojnie… Nie ma się pan czego obawiać. W końcu jest pan klientem mojego zakładu – mówiąc te słowa, spojrzałam na niego zalotnie.
– Zakładu? Toż to zwykły burdel połączony z salą do jogi i medytacji!
W tym momencie mężczyzna nieco zbliżył się do kobiety, chcąc jej wyszeptać prosto do ucha słowa, które miały odpowiednio wybrzmieć:
– I nie sądzę, by poza tym łączyło nas cokolwiek innego.
– Skoro tak, to może przejdę do meritum, panie Helmucie Gregor…
Te słowa uderzyły w niego niczym grom z jasnego nieba. Skąd, do cholery, ta kobieta zna jedno z jego fałszywych nazwisk? I to takie, którego używał jakieś dziesięć, a może nawet piętnaście lat temu?! Zapewne takie myśli zaprzątały jego głowę w tej chwili… To zresztą musiało wywołać tylko jedną reakcję. Poczuł, jak całe ciało oblewa zimny pot. Tak długo udawało mu się ukrywać przed sprawiedliwością, a teraz, będąc w jakiejś brazylijskiej kwaterze, gdzie chciał nieco pomedytować i być może nawiązać jakąś znajomość, zaczepia go nieznajoma kobieta, która czegoś od niego chce, choć jeszcze nie wiadomo dokładnie, co to miałoby być? A może to agentka Mosadu, mająca wymierzyć sprawiedliwość? Albo kobieta, która ma go uwieść, by w odpowiednim momencie obezwładnić i przekazać w ręce izraelskich agentów? W tej chwili w głowie Mengelego kłębią się tysiące myśli. I żadna z nich nie daje mu nadziei na jakikolwiek spokój. W związku z tym postanowił brnąć dalej w wersję niefortunnej pomyłki.
– Słucham? Helmut Gregor? Chyba mnie pani z kimś pomyliła. Jestem…
Przyłożyłam mu palec do ust, by darował sobie dalszy wywód.
– Doskonale wiem, kim pan jest, Herr Josefie. Porozmawiamy na osobności, czy woli pan robić sceny w recepcji mojego skromnego lokalu?
Mężczyzna lekko skinął głową, ze zrezygnowaniem potwierdzając, że zgadza się na moją propozycję. Widząc to, wskazałam drzwi po jego prawej stronie.
– Te uchylone, na których wiszą dwa pióropusze – wyjaśniłam.
Starzec potulnie wstał z sofy, poprawił kapelusz i ruszył we wskazanym kierunku. W pomieszczeniu tliła się świeca, dająca skromne światło. Przy ścianie stało wielkie łóżko z dwiema poduszkami i kołdrą. Wszystko okrywała czerwona kapa. Obok ulokowana była niewielka komoda, a na niej olejki, służące zapewne do podgrzewania atmosfery wśród klientów. Były też okrągły dywan, ozdobiony frędzlami, jakaś replika obrazu Da Vinci i czerwona róża, nieco już zwiędnięta. Spośród tych wszystkich przedmiotów wzrok starca ciągle skupiał się na wielkim łóżku, wpatrywał się w nie bez przerwy, co zresztą dało się zauważyć.
– Proszę się tak nie wpatrywać w łóżko, nic z tego nie będzie, Herr Josefie – mówiąc to, zalotnie puściłam oko, poprawiając przy tym bluzkę, która odsłaniała sporą część wydatnych piersi.
– Usiądźmy tutaj – zadecydowałam, wskazując skromne biurko i dwa drewniane krzesła, które mężczyzna zauważył dopiero teraz.
Z obrzydzeniem i wielką niechęcią podałam mu rękę na powitanie.
– Cristina Droha, Polka o dziwnie brzmiącym nazwisku, dzień dobry.
– Ekhm... Ja się przedstawiać chyba nie muszę…
– Polowałam na pana od dawna, zresztą nie tylko ja, prawda?
Mężczyzna zareagował nerwowym śmiechem, co nie umknęło mojej uwadze.
– Na pana miejscu też bym się stresowała. Polowania na nazistów to ostatnio dość modny sport. I do tego można na tym nieźle zarobić…
Po czole Mengelego spłynął strumień potu. Czuł się gorzej, niż mógłby sobie to wyobrazić. Niepewność tego, co go za chwilę spotka, potęgowała strach. A przecież był świadkiem wielu zdecydowanie straszniejszych sytuacji. Jednak wówczas żadna z nich go nie dotyczyła – dopiero teraz dotknął tego bezpośrednio. Mimo to milczał, licząc, że rozwój sytuacji będzie lepszy, niż podpowiadał mu instynkt.
Długo nie zwlekając, kontynuowałam:
– Pewnie zastanawia się pan teraz, czego od pana chcę, prawda?
– Jakże mogłoby być inaczej, droga pani. Owszem… ostatnie słowa wybrzmiały z tak wielkim przekąsem, że nie sposób było tego nie zauważyć.
– Przejdę do sedna, by nie trzymać pana w niepewności. Mieliśmy już okazję się spotkać. Choć nie były to tak przyjemne okoliczności jak dzisiaj... Zapewne domyśla się pan, co mam na myśli.
– Niekoniecznie. Mam grubo ponad sześćdziesiąt lat. Mogliśmy się spotkać w wielu różnych miejscach – odpowiedział Mengele, badawczo spoglądając na kobietę.
– Miejsce, z którego jest pan znany, jest właściwie tylko jedno...
– To znaczy?
– Zdaję sobie sprawę z tego, że czuje się pan teraz jak czytelnik kryminału, który jak najszybciej chce poznać zakończenie, pomijając przy tym zbędne ozdobniki.
Mężczyzna przyglądał mi się wnikliwie. Przypuszczał, że na oko mam ponad pięćdziesiątkę, choć trzeba przyznać, że poza dojrzałymi rysami twarzy takiej figury nie powstydziłaby się żadna dwudziestoparolatka. Poza tym byłam zdecydowanie inna niż tutejsze kobiety. Mam białą karnację, niepodobną do brazylijskich mulatek. Wyrwałam go z zamyślenia:
– Halo!? Czy pan mnie słucha? Chyba odpłynął pan myślami.
– Tak. Nieco tak…
– Dobrze. Niechaj będzie. A skoro tak, to powiem panu, jaki jest plan. Oficjalnie nazywam się Cristina Droha, jednak prawda jest zupełnie inna. Jestem Polką, która szczęśliwie ocalała w obozie w Auschwitz.
Mengele słysząc słowo „Auschwitz”, mocno się wzdrygnął. Jak to możliwe, że po tylu latach przeszłość zatoczyła koło i będąc na drugim końcu globu, dziesięć tysięcy kilometrów od Auschwitz, musiał spotkać swoją niedoszłą ofiarę? Nieprzypadkowo w Niemczech mawiało się, że „Gott kommt langsam, aber gewiss”6 . Mengelemu zaczęły się pocić ręce. Czego może chcieć kobieta z obozu śmierci, w którym decydował o tym, kto przeżyje, jeśli nie zemsty? Odpowiedź była tak oczywista, że dalsze oczekiwanie w niepewności było zdecydowanie zbędne. Trzeba było sobie również darować bajki, że kobieta pomyliła go z kimś innym. Skoro znała jego starą przykrywkę, to pewnie wiedziała o nim zdecydowanie więcej. Widocznie na razie nie chciała odkrywać kart. Matka powtarzała mu, by zawsze milczał i słuchał uważnie, kiedy mówi do niego kobieta. Tak też właśnie zrobił.
– Nawet nie ma pan pojęcia, jak wiele razy po tym, jak ocalałam z Auschwitz, zastanawiałam się, w jaki sposób bym pana zabiła, gdybym tylko miała okazję! Proszę mi wierzyć, że tych pomysłów nie powstydziłby się żaden seryjny morderca. I proszę, po tylu latach Josef Mengele zjawia wprost w moim domu rozkoszy. Cóż za ironia losu!
Mengele jedynie odchrząknął, aby potwierdzić, że wciąż uważnie słucha, a przy tym zachowywał się, tak by nie musieć wtrącać się w ten monolog.
– Na pańskie szczęście czas leczy rany. Albo przynajmniej po części je goi, pozwalając zapomnieć chociaż na chwilę o tym, co boli. I tak było w moim przypadku. W pewnym momencie zaczęła we mnie słabnąć chęć zemsty, którą zaczęła wypierała ciekawość. Zaczęłam się zastanawiać, jak to możliwe, że człowiek może stać się takim potworem jak pan.
Cierpliwość starca sięgnęła zenitu. Miał już tego dość. W przeszłości mistrzem w wygłaszaniu monologów był Hitler. Jego przemówienia czasem trwały kilka godzin. Tyczyło się to zresztą nie tylko oficjalnych wieców, ale i mniejszych narad partyjnych. Wówczas Mengele wsłuchiwał się w każde słowo swojego przywódcy. Teraz jednak nie był w stanie wykrzesać z siebie więcej cierpliwości. Tym bardziej że nadal nie wiedział, o co chodzi tej kobiecie. Czas, by przejąć inicjatywę.
– Szanowna pani...
Mengele zaczął się zastanawiać, jak mam na imię.
– Jestem Cristina Droha.
– No właśnie. Pani Cristino... Czego konkretnie pani ode mnie chce, skoro nie zemsty?
– Chcę prawdy, szanowny panie!
– Phi! No to nie mamy o czym gadać. Wszystko, co miałem do powiedzenia, już dawno powiedziałem. Zresztą to, czego pani ode mnie oczekuje, jest dość dziwne. Na pani miejscu najmocniej na świecie pragnąłbym zemsty. Szczególnie teraz, gdy ma mnie pani na widelcu.
Kobieta pokiwała głową, dając wyraźny znak aprobaty, co jeszcze bardziej nakręciło Mengelego:
– W związku z tym proponuję, by pani jak najszybciej postarała się o broń i palnęła mi prosto w łeb. Zapewniam, że nie będę stawiał żadnego oporu. Przed tą egzekucją, jeśli to możliwe, prosiłbym jedynie o szklankę wody. Chciałbym odpowiednio nawodnić moje ciało.
W pokoju rozległ się głośny śmiech. To zaśmiała się Cristina, która tym samym dała wyraźnie do zrozumienia, co sądzi na temat pomysłu Mengelego.
– Szanowny panie Mengele! Proszę nie mierzyć wszystkich swoją miarą! Owszem, w obozie koncentracyjnym w Auschwitz zginęły miliony niewinnych ludzi. Nie znaczy to jednak, że to wyraźny znak, by pana natychmiast skazać i zabić.
– Nalegam jednak, by rozważyła pani tę propozycję.
– Herr Mengele. Czasy, kiedy pan nalegał, na szczęście już minęły. Teraz to nie pan wydaje dyspozycje. Proszę spojrzeć w tamto miejsce.
Kobieta wskazała róg sufitu. Mengele posłusznie wykonał polecenie, ale nic ciekawego tam nie było. Ot, sufit. Kiedy jednak wrócił wzrokiem do wnętrza pokoju, dostrzegł, że na stoliku pojawiła się skórzana, brązowa kabura. Kobieta bez słowa wyciągnęła jej zawartość. Dopiero wtedy jego oczom ukazał się pistolet, niemiecki glock.
Widząc to, zaśmiał się nerwowo.
– Trzeba przyznać, że działa pani błyskawicznie. Przed momentem prosiłem o śmierć i tu nagle znalazł się pistolet. No proszę…
Sztuczności śmiechu Mengelego nie da się opisać. W przeszłości udawało mu się wielokrotnie zbiec przed sprawiedliwością. Zapewne nie sądził, że może zginąć właśnie teraz. I to z rąk jakiejś Polki, której sam podrzucił pomysł o zabiciu!
– Proszę wziąć – kobieta podała Mengelemu broń Chciał pan szybkiego rozliczenia ze swoją przeszłością, to będzie pan je miał.
Zdezorientowany starzec nieśmiało sięgnął po glocka. Za moment jego wieloletnie ucieczki przed wymiarem sprawiedliwości, życie w ukryciu, brak codziennego kontaktu z rodziną, to wszystko pójdzie na marne. Od końca życia dzieli go już tylko jeden nabój. No, chyba że…
– Niech pan się nawet nie waży celować we mnie! Taki pomysł może pan sobie od razu wybić z głowy. Jeden zły ruch i wypruję z pana flaki!
Jednak nic z tego. Kobieta jest zbyt pewna siebie, by ten numer przeszedł. Tym bardziej że trudno uciec od jej spojrzenia. Jej zielone oczy przeszywają na wylot. Wystarczy, by wzrok spotkał się z jej… W tym momencie w wąsach Josefa Mengelego pojawiają się pierwsze krople potu, a po chwili jest nim oblepione całe ciało. Sześćdziesięcioparoletni Mengele wie, że nie ma już ucieczki.
– No to jak, strzela pan czy nie? Męska decyzja!
Na twarzy starca zarysowało się zwątpienie. Chwilę temu dałby wiele, by móc jak najszybciej się zabić. Jednak gdy doszło do takiej możliwości, jego wewnętrzną odwagę osłabiły różne wątpliwości. Czy byłaby roztropna śmierć z własnych rąk? Przecież dotychczas tyle razy uciekał przed wymiarem sprawiedliwości. Zapewne i teraz będzie dobrze. Żal byłoby się zabić, gdy na horyzoncie widać szansę przetrwania.
– Pasuję. Nie zabiję się…
Dźwięk odkładanego na stół glocka odbił się w pokoju solidnym echem. Mengele wiedział, że przed nim jeszcze długa droga. Ściągnął kapelusz, położył go na brzegu biurka i oparł się o drewniane oparcie krzesła, czekając na dalszy rozwój wydarzeń.
W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment ksiażki Spowiedź doktora Mengele. Publikację kupicie w popularnych księgarniach internetowych: