Wielka namiętność rodząca się w sercu Afryki.
Miłość, która musi zmierzyć się z tajemnicami i zdradą.
Coral Sinclair - piękna, ale naiwna młoda fotografka - kilka dni po odwołaniu ślubu dostaje wiadomość o śmierci ojca.
Opuszcza Anglię i płynie do Kenii, by przejąć swoje dziedzictwo - Mpingo, plantację, w której dorastała.
Podczas podróży spotyka charyzmatycznego obcego mężczyznę.Czuje, że coś ich do siebie przyciąga. To doznanie jest tak silne i zagadkowe, że wywraca jej życie do góry nogami. Dopiero później Coral dowiaduje się, kim jest ten człowiek, do tego wszyscy ostrzegają ją, że nie powinna mu ufać. Rafe de Monfort, właściciel nocnego klubu i sąsiadującej z posiadłością Coral plantacji, słynie z łamania kobiecych serc, a w dodatku mówi się o jego romansie z macochą dziewczyny, który podobno mógł przyczynić się do śmierci jej ojca. Coral nie potrafi się oprzeć urokowi Rafe'a i w egzotycznej scenerii niebezpiecznych, dzikich terenów Afryki rozkwita ich miłość. Jednak pogłoski o przeszłości mężczyzny nie dają Coral spokoju.
Jakie naprawdę są jego intencje? Czy możliwe, że owiany złą sławą uwodziciel poluje jedynie na jej majątek? Czy też za każdym jego posunięciem kryje się cierpienie i jest to człowiek bardziej wrażliwy, bardziej podatny na zranienie, niż Coral mogłaby to sobie wyobrazić?
Zapraszamy do lektury książki Niegasnący żar Hannah Fielding. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać premierowy fragment książki Niegasnący żar. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Rozdział 9
Dwa dni później Coral i Cybil były zmuszone usiąść ze sobą tylko we dwie do śniadania. Inni goście mieli jakieś swoje plany i gdzieś się porozjeżdżali, a lady Langley wybrała się na lokalny targ. Żadna z młodych kobiet nie odzywała się zbyt wiele i atmosfera była zdecydowanie chłodna. Cybil wyraźnie nadal jeżyła się na wspomnienie, jak to Rafe troszczył się o Coral podczas wyprawy balonem, i była wściekła, że władował ją razem z Dale’em na tylne siedzenie land rovera w drodze do domu. Coral z kolei nie za bardzo mogła się we wszystkim połapać. Było jasne, że Rafe żywił wobec niej jakieś uczucia, ale dlaczego nadal pozwalał, by jej macocha z nim flirtowała? Rafe okazał żywe zainteresowanie jej pracą. W jego obecności zawsze wyczuwała to zmysłowe napięcie, namiętność, a czasami miała nawet wrażenie, że on ją kocha. Kiedy tak zastanawiała się nad tym, do jadalni wszedł Rafe. Zdawał się bardzo z siebie zadowolony. Właśnie odwiózł Dale’a do Nairobi, bo Amerykanin miał odlecieć do Stanów.
− Co się dzieje, Rafe? Przecież nie znosisz tego człowieka – powiedziała Cybil, kiedy oznajmił, że chce towarzyszyć Dale’ owi w drodze na lotnisko.
− Wolę mieć pewność, że wsiądzie do tego cholernego samolotu – odparł Rafe. – Dale lubi się popisywać, a to jest najbardziej niebezpieczne. Nie ma za grosz rozsądku w tej swojej przystojnej, zakutej główce. Niewiele brakowało, a parę dni temu zostałby rozszarpany przez to zwierzę, ale wątpię, by to go czegokolwiek nauczyło. Kto wie, co może znów wykombinować. Lepiej, żeby to działo się już nie tutaj.
Teraz, uwolniwszy się nareszcie od obecności Dale’a, posłał Coral oszałamiający uśmiech.
− Może przelecimy się śmigłowcem nad dżunglą po południu? Moglibyśmy znaleźć tego lwa, który dotąd tak sprytnie się przed nami ukrywał.
Zanim Coral zdążyła odpowiedzieć, odezwała się Cybil.
− Z przyjemnością! Ostatni raz zabrałeś mnie na taką wyprawę wieki temu!
Zmarszczyła nosek i uśmiechnęła się do niego zaczepnie, jakby łączył ich jakiś sekret.
− Ciebie nie zapraszałem – zaznaczył bez ogródek, nie przejmując się jej skonsternowaną miną na tak brutalną ripostę. – Poza tym to samolot dwuosobowy.
Obrócił się do Coral i uśmiechnął się znowu.
− Lecimy?
− Jak mam się ubrać?
− W swój ulubiony zapach i uśmiech. – Jego ciemne brwi powędrowały do góry.
Coral popatrzyła na niego z ukosa.
− Zobaczę, co da się zrobić.
Cybil ostentacyjnie odchrząknęła.
− Tak naprawdę przypomniało mi się, że mam dziś coś do załatwienia w Nairobi. I tak nie mogłabym do was dołączyć – parsknęła i obracając się na eleganckim obcasiku, wyszła z pokoju, kołysząc biodrami.
Coral ruszyła do siebie, żeby wziąć aparat i sprzęt fotograficzny. Rafe traktował ją w tym tygodniu jak królową swojego haremu. No, jeśli bawi go takie myślenie… Musiała przyznać, że dwoił się i troił, byle pomóc jej zebrać materiał do reportażu. Oczywiście domyślała się, że ma w tym swój ukryty cel, ale to do niej należało, by nie dać się mu złapać w pułapkę. Mimo wszystko matka zawsze jej powtarzała, że żaden mężczyzna nie weźmie od kobiety tego, czego ona dać mu nie zechce.
Wyruszyli godzinę przed lunchem. Mały dwuosobowy samolot już czekał na nich, połyskując na polu. Rafe porozmawiał chwilę z urzędnikami na płycie małego lotniska, pomógł Coral wsiąść i sam wdrapał się do samolotu. Coral jeszcze nigdy nie latała czymś tak małym, ale ze względu na swoją pracę miała pełną świadomość, jak wiele takich maszyn miewa awarie i spada do dżungli. Nie napawało to optymizmem. Jednak wielkie odległości i marne drogi w Afryce nie pozwalały na szybkie i łatwe przemieszczanie się, dlatego wielu ludzi korzystało tu z transportu lotniczego. Mimo wszystko czuła w brzuchu odzywające się motylki niepokoju.
− Denerwujesz się trochę? – Rafe popatrzył na nią z troską, gdy obejrzał się i nachylił, by sprawdzić, czy właściwie zapięła pasy.
Coral wzruszyła ramionami.
− Nigdy wcześniej czymś takim nie latałam.
− Zawsze kiedyś jest ten pierwszy raz.
Zaśmiał się lekko. Coral miała wrażenie, że tego dnia w oczach Rafe’a, jego uśmiechu, głosie nawet, wyczuwa stale jakiś podtekst seksualny. Trudno będzie trzymać to dzikie stworzenie na wodzy. Ale czy naprawdę tego chciała? Ukradkiem spojrzała na niego raz jeszcze. Miał na sobie beżową koszulę safari i obcisłe dżinsy. Przystrzyżone nieco krócej włosy nadawały mu chłopięcy wygląd, dość wzruszający.
− Masz, załóż sobie. – Podał jej słuchawki i mikrofon. – Żebyśmy mogli prowadzić przyjacielską pogawędkę – dodał, kiedy zobaczył, że zdziwiona unosi brwi.
Wystartowali wprost w kierunku słońca, wzbijając za sobą czerwononiebieski pył. Popołudnie było pogodne, bez cienia chmurki. Coral czuła euforię, kiedy wznosili się nad doliną Rift wyżej i wyżej. To było coś innego niż lot balonem, robiło nawet większe, bardziej ekscytujące wrażenie. Coral patrzyła zdumiona na niezwykłą panoramę − doliny, góry o zaśnieżonych szczytach, skarpy, jeziora i łańcuchy wzniesień ciągnące się kilometrami, a wszystko to setki metrów pod nimi.
W zasięgu wzroku pojawiało się mnóstwo zwierząt – żyrafy, zebry, impale i bawolce przestawały skubać trawy i patrzyły zbite w gromadę, jak samolot zbliża się do nich, a kiedy przelatywał nad nimi, zrywały się do ucieczki. Gdziekolwiek lecieli, widzieli zadziwiająco dużo zwierząt przeróżnych gatunków.
− Zauważyłem, że bardzo lubisz swoje zajęcie – powiedział Rafe, gdy Coral wyjmowała aparat.
− Hmm… − Skupiła się na dobieraniu obiektywu. – Najłatwiej mi się wyrazić poprzez zdjęcia. Zawsze lubiłam rzeczy piękne, a co może być piękniejsze niż świat, który nas otacza? Każdego dnia człowiek trafia na to piękno, widoki, które podnoszą na duchu – zapierający dech w piersiach zachód słońca, matkę kołyszącą w ramionach dziecko, samotne drzewo na pustkowiu, wyraz twarzy starego mądrego Afrykańczyka, zachwyt malujący się na buzi dziecka jedzącego lody… Poprzez fotografię mogę uchwycić i utrwalić na zawsze piękno chwili.
Coral przymocowała do aparatu inny obiektyw i spojrzała przez niego, sprawdzając przesłonę.
− Oczywiście wokół nas jest też wiele brzydoty i nieszczęścia i czasami to również mogę utrwalić na kliszy, w nadziei, że obudzi uśpione sumienia. Pewnie to zarozumialstwo z mojej strony, ale uważam, że mogę zmieniać świat na lepsze.
Zaśmiała się, żeby nie zabrzmiało to zbyt pompatycznie.
− Rozumiesz mnie?
− Doskonale rozumiem – odparł.
− A ty? Gdzie nauczyłeś się latać? Nie wiedziałam, że jesteś takim dobrym pilotem.
Rafe uśmiechnął się do niej zza gogli.
− Och, moja droga, nie znasz jeszcze wielu moich umiejętności.
Coral nie podjęła jego zaczepki.
− Poważnie, gdzie nauczyłeś się latać?
Wzruszył ciężko ramionami.
− O, tu i tam…
Nadal unikał odpowiedzi na jej pytania.
− Jesteś myśliwym, tak? Ktoś wspomniał, że organizujesz safari. Nie patrzyła na niego zajęta fotografowaniem bocianów, które zbierały się wokół jeziora przed długim lotem do Europy.
− Kiedyś polowałem, ale już tego nie robię.
Wyciąganie z niego informacji przypominało wyrywanie zęba.
− Dlaczego?
− W ostatnich latach polowanie bardzo się zmieniło. To już nie ten szlachetny sport. Obawiam się, że za dużo jest takich jak Dale na tym świecie, spragnionych krwi kłusowników, którzy zabijają dla zdobycia trofeów i nie liczą się z tym, że jakieś zwierzę należy do rzadkości. Podczas pewnej wyprawy milionerów zastrzelono dwanaście lwów w dwa dni. Uczestnicy tej jatki nie szli piechotą. Pędzili po dolinach małymi ciężarówkami i zabijali wszystko, co tylko udało się im dogonić. Od takich historii robi mi się niedobrze. Tacy ludzie doprowadzą wreszcie do tego, że wyginą wielkie stada zwierząt, które dotąd wędrowały po tym kontynencie swobodnie.
− Ty nie polowałeś dla trofeów?
– Nie, niespecjalnie, choć czasami musiałem, dla klientów, których zabierałem na safari. To należało do obowiązków w tego rodzaju pracy. Nie można się było wyłamać. Ci goście przyjechali do Afryki polować i nie zamierzali od tego odstąpić.
− Gdzie to było, w Kenii? – Coral uparła się drążyć dalej.
Jednak jeszcze nim dokończyła to pytanie, Rafe krzyknął, wskazując na coś, co wydawało się żółtą plamką na wzniesieniu przy polanie w oddali.
− Są! Twoje lwy! – Wyraźnie był podekscytowany, tak samo jak ona, na ten widok. – Podlecimy najbliżej jak się da, żebyś miała dobre ujęcia.
Kiedy to mówił, samolot zaczął się zniżać. Rafe sprowadził go tak nisko, że niemal muskali szczyty akacji. Coral dostrzegła dumną parę lwów z młodymi, leżącą na małym pagórku przy polanie, wygrzewającą się w słońcu w cieple wczesnego popołudnia. Gdy Rafe przeleciał nad nimi, samiec wstał. To było wspaniałe zwierzę, potężne i silne. Ogromny drapieżnik spokojnie popatrzył w górę, przeszedł kilka kroków i położył się w cieniu akacji. Lekki wiaterek targał mu grzywę.
− Mam go, będzie dobre zdjęcie – powiedziała Coral i zaśmiała się z radością.
Po chwili Rafe znów wzbił się wyżej w błękitne niebo, zataczając wielki krąg, po czym ponownie zniżył lot nad stadem. Lwica leżała kilka kroków od młodych. Teraz podchodziła do nich, obnażając kły, z wyprężonym grzbietem, napiętymi mięśniami łap. Coral niemal czuła, jak zwierzę jeży się zaniepokojone hałasem, kiedy z gracją skradało się, popatrując na boki, starając się ocenić niebezpieczeństwo.
− Zakłóciliśmy ich spokój. Ona czuje się zagrożona – powiedział Rafe. − Cieszę się, że nie jesteśmy na dole. Nie wygląda na zadowoloną.
− Zrobiłam zdjęcia i jej, i młodym – szepnęła zachwycona Coral. – Dziękuję, Rafe. Myślę, że wystarczy. Jesteś nieoceniony.
− Cała przyjemność po mojej stronie. – Uśmiechnął się lekko. – Mam ze sobą prowiant. Śniadanie było dawno, umieram z głodu. Nie wziąłem niczego specjalnego. Kilka kanapek i butelkę wina, jeśli masz chęć na kieliszek i sok z owoców. Niedaleko jest dolina. Możemy tam wylądować?
Popatrzył na nią śmiejącymi się oczami, jakby prowokował ją do podjęcia wyzwania.
− Czemu nie? Myślę, że to wspaniały pomysł.
Coral postanowiła się nie cofać. Wiedziała, w co się pakuje, ale to tylko jeszcze bardziej rozpaliło jej zmysły. Czuła lekki niepokój. Tego dnia zamierzała żyć chwilą i ta chwila właśnie trwała. Po huśtawce emocji, kiedy Rafe był tak blisko niej, miała niemal niepohamowaną chęć go dotknąć. On wyraźnie był w swoim żywiole, robiąc to, w czym był dobry. Od czasu do czasu zerkał na nią, jego zmysłowe usta rozciągały się w uśmiechu, który sprawiał, że cała topniała. Po co martwić się tym, co może się stać? Nawet jeśli jemu nie zależy na niej tak, jak by chciała, była pewna że pragnie jej równie mocno jak ona jego. Łączyło ich instynktowne, niemal pierwotne zauroczenie.
Samolot był w powietrzu ponad godzinę. Lecieli ponad niebieskimi jeziorami, rwącymi potokami, strumieniami płynącymi przez ogromne równiny i rozległymi sawannami z wysuszonymi korytami rzek tworzącymi wielkie rany czerwieni, żółci i bieli na ziemi. Wreszcie trafili nad jakąś polanę. Coral dostrzegła wąski potok i ciemniejszą kępę wielkich akacji na dole. Brzegi porastała wysoka, na oko półtorametrowa trawa. Dalej była szara skarpa, srebrzyste szczyty pięły się w niebo, ginąc w osiadającej mgle popołudnia.
Samolot wylądował w dolinie otoczonej górami o białych szczytach. Sceneria była szokująco piękna, jednak z jakiegoś powodu Coral czuła się tu nieswojo.
− Dotarcie tu zajęło nam nieco więcej niż się spodziewałem powiedział Rafe, kiedy otwierał kokpit, po czym stanął na skrzydle i zeskoczył na ziemię. – Ale już jesteśmy.
Coral wyzwoliła się z pasów i ostrożnie wyszła na skrzydło. Siedziała na nim chwilę, rozglądając się po okolicy. Miała dziwne, trochę upiorne wrażenie, jakby nie byli tu sami, jakby obserwowały ich jakieś dzikie stworzenia. Ogarnęły ją złe przeczucia. Musiała się nachmurzyć, bo Rafe zmarszczył brwi.
− Co się stało? Martwisz się czymś?
Coral uśmiechnęła się do niego z góry. Nie chciała psuć tej chwili.
− Tak tu dziko. Pięknie. Zdajesz się lubić magiczne, odludne miejsca.
− Tak naprawdę to miejsce nie jest takim odludziem, jak ci się może zdawać. Jesteśmy na skraju masajskiej wioski. drogi, która prowadzi wprost do Naroku, dość blisko plantacji lady Langley.
Rafe uniósł ręce, by pomóc jej zejść na ziemię. Przyciągnął ją do siebie i poczuła jego silny tors przy swoich piersiach. Serce waliło jak szalone. Jej? Jego? Ich obojga? Nie umiałaby powiedzieć. Kiedy ją postawił, podniosła na niego wzrok.
− Och, Coral, nie patrz na mnie takimi oczami. Nie ręczę za siebie, jeśli nie przestaniesz – powiedział zmysłowo niskim głosem. Puścił ją i delikatnie odsunął od siebie. Wyciągnął z samolotu kosz i koc i dodał – Zjedzmy coś i wypijmy po kieliszku wina.
Choć popołudniowe słońce nie paliło już tak mocno, powietrze nadal było gorące i ciężkie. Coral uderzyła otaczająca ich tu zdumiewająca cisza. Nie widać było żadnych ptaków, żadnego ruchu w trawach, nawet owadów. Wdrapali się nieco wyżej na skarpę nad równiną i znaleźli miejsce, z którego roztaczał się widok na całą polanę. Rafe rozłożył koc pod akacją. Zjedli kanapki z kurczakiem i jajka i wypili butelkę soku z owoców. Rozmawiali swobodnie, jak starzy przyjaciele, o mało ważnych, prozaicznych sprawach, jakby oboje celowo starali się unikać poruszania kwestii podstawowej, stłumić żar czający się w ich umysłach i ciałach, grożący wybuchem płomieni namiętności, której już nie dałoby się powstrzymać.
Cały czas Coral miała świadomość narastającego w niej pragnienia, pożądania przyćmiewającego rozsądne myśli. Widziała, że Rafe też stacza wewnętrzną walkę. Dlaczego tak się wstrzymywał? Czy czekał, żeby to ona zrobiła pierwszy ruch? Leżał na boku, wsparty na łokciu, z głową na dłoni, obserwując ją spod swoich długich czarnych rzęs. Miał lekko przyspieszony oddech. Dostrzegła też małą żyłkę pulsującą mu na skroni. Jedno i drugie świadczyło o tym, że coś się z nim dzieje. Wyciągnął rękę, jakby chciał jej dotknąć, ale rozmyślił się i ją cofnął. Coral patrzyła na niego pociemniałymi z tęsknoty oczami, starała się odczytać wyraz jego twarzy.
Odgradzał się od niej.
Powieść Niegasnący żar kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,