Oto zaczyna się niespokojny rok 1793… „Pożegnanie z ojczyzną" Renaty Czarneckiej

Data: 2024-03-20 10:07:12 | artykuł sponsorowany | Ten artykuł przeczytasz w 7 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Księżna Helena Radziwiłłowa marzy o wyswataniu córki z rosyjskim księciem, a jej przyjaciółka, Maria Czetwertyńska poślubiona hrabiemu Naryszkinowi, z utęsknieniem czeka na męża, który służy w carskiej armii. Gdy na jej drodze staje pułkownik Markow, Maria nie przeczuwa, że los rzuci ich w wir zdarzeń, które zaważą na ich życiu…

Po przegranej wojnie z Rosją Polacy z niepokojem myślą o przyszłości. Gdy wojska carskie zajmują Warszawę, a potem do stolicy przyjeżdża nowy ambasador Katarzyny II, już nikt nie wątpi, że los Polski jest przesądzony. Tymczasem w magnackich pałacach, w szulerniach, domach schadzek i kawiarniach toczy się zwykłe życie podszyte strachem.

Pożegnanie z ojczyzną Renata Czarnecka grafika promująca książkę

Pożegnanie z ojczyzną to gorzka lekcja historii o tym, że nie wszystko jest tylko dobre albo złe, a świat nie ma wyłącznie czarnych lub białych barw. Niniejsze wydanie to zmieniona i uzupełniona wersja książki Renaty Czarneckiej Pożegnanie z ojczyzną: rok 1793. Do lektury zaprasza Wydawnictwo Lira. Dziś na naszych łamach przeczytacie premierowy fragment książki Pożegnanie z ojczyzną

Prolog

Warszawa, listopad 1794 roku

— Ludzie! Ludzie! Suworow idzie!! Ryglujcie drzwi! Uciekajcie na piętra! Ratujcie się!!

Przerażający krzyk zadrgał w lodowatym porannym powietrzu i wpadł w łomot końskich kopyt.

Odpowiedziały mu turkoczące w pędzie koła umykających powozów, a także krzyki i płacz dzieci mieszające się z wrzaskiem ptactwa, które gwałtownie poderwało się do lotu i czarną chmurą zakotłowało nad miastem, by krążyć nad nim złowrogo i przeraźliwym krakaniem potęgować trwogę. Odkąd spłonęła pobliska Praga, a jej mieszkańcy zostali wycięci w pień, warszawiacy każdego dnia spoglądali na drugą stronę Wisły w oczekiwaniu na wjazd zwycięskiego wodza, który przemarsz swoich wojsk znaczył krwią wroga i pożogą. Ludzie w strachu siedzieli po domach, oczekując wieści, co spotka Warszawę. Tymczasem jeździec, który galopował od placu Zamkowego w kierunku Nowego Światu, przemknął jak błyskawica, siejąc śmiertelną ciszę. Minął jakiś kwadrans, gdy znowu rozbrzmiał tętent końskich kopyt i na Krakowskim Przedmieściu pokazała się setka Kozaków. Część z nich w okamgnieniu obstawiła ulice i zaułki. Pozostali podjeżdżali konno pod drzwi kamienic oraz pałaców i uderzali w nie bagnetami, jakby chcieli sprawdzić, czy w myśl rozkazu ich wodza mieszkańcy zaryglowali drzwi, to znowu zaglądali w okna na parterze jak wilcy wypatrujący zwierzyny. Zdawało się, że miasto w jednej chwili wymarło, gdy naraz od Podwalnej dał się słyszeć rytmiczny dźwięk uderzeń. Był jeszcze tak delikatny i cichy, że tylko wprawne ucho mogło go wyłowić, lecz z każdą sekundą stawał się donośniejszy, pewniejszy i coraz bardziej budzący trwogę. To grały wojskowe werble. Naraz w ulicę zaczęła wpełzać sunąca nisko nad ziemią chmura, która kierowała się wprost ku sercu miasta i niebawem na placu Zamkowym pojawiły się pułki Kozaków, którym przewodzili oficerowie. Nad oddziałami powiewały pułkowe chorągwie. Pierwsza kolumna wojska licząca kilka tysięcy żołnierzy wlewała się rytmicznie w Krakowskie Przedmieście, rozsiewając odór krwi, dymu i spalenizny. Drzwi przyulicznych domów i pałaców zgodnie z rozkazem Suworowa były zamknięte i zaryglowane na wszystkie spusty, a okna na najniższych kondygnacjach szczelnie zasłonięte, żeby wzrok żołnierzy nawet przypadkiem nie wślizgnął się do wnętrza. Kozacy, uzbrojeni w broń palną, odkryte szable oraz piki, jechali na małych wierzchowcach, ciągnąc za sobą juczne konie z furażem i rzucając butne, ciekawskie spojrzenia, jakby chcieli przeniknąć mury i rozeznać, jakie łupy kryją te ogromne pałace polskich buntowników. Z najwyższych pięter przyglądali się im warszawiacy, a srogość wypisana na twarzach najeźdźców budziła w nich strach. Tymczasem oni łakomym okiem spoglądali na kobiety, a chmurnym obrzucali swojego wodza, nienawidząc go za to, że wzbronił im takich łupów. Mieli jeszcze nadzieję, że mimo rozkazu feldmarszałka Suworowa ktoś ukaże się na parterze, a to oznaczałoby przyzwolenie na grabież. Ale zewsząd wyzierały spokój i strach. Niepozornej postury, mały i krępy Aleksander Wasiliewicz Suworow jechał na pstrym koniu, prowadząc pierwszą kolumnę wojska. To rzucał dumnym spojrzeniem przed siebie, to znowu oglądał się do tyłu na swoich ludzi, sam ubrany w prosty żołnierski mundur. Miał powód do dumy. Oto zdławił rewolucję, ugasił pożar, który wiosną tego roku ogarnął umysły szalonych Polaków. Zwyciężył, dzięki czemu teraz wkraczał do Warszawy w najwyższej randze — feldmarszałka.

— Pułkowniku Naryszkin! — zawołał Suworow schrypniętym głosem i kątem oka spojrzał za siebie.

Oficer o poszarzałej, zmęczonej twarzy, z kilkudniowym zarostem natychmiast popędził konia i zrównał się z wodzem.

— Jak ludzie? Spokojni? — dopytywał Suworow.

— Tak, panie feldmarszałku — zapewnił pułkownik.

— Pilnujcie ich! — przestrzegł go Aleksander Wasiliewicz. — Jak mi się który rzuci do okien, odpowiecie własną głową.

Dmitrij Naryszkin poczuł grozę tych słów. To właśnie jego ludzie najgłośniej krzyczeli w dzień poprzedzający wjazd do Warszawy, mając za złe naczelnemu wodzowi, że nie pozwala im złupić warszawiaków.

— Tak jest — odparł prędko Naryszkin, dobrze wiedząc, że to nie żarty ani słowa rzucane na wiatr, bowiem Suworow był trzeźwy.

Tymczasem w głowie feldmarszałka kołatały myśli. Oto Warszawa, jeszcze tak niedawno dumna i pewna zwycięstwa, dziś korzy się przed nim i godzi na wszystkie jego warunki, byle uniknąć losu Pragi. Tam, po drugiej stronie rzeki, na przedmieściach, Suworow pozostawił kilkanaście tysięcy żołnierzy, którym kazał koczować i czekać na rozkazy. Ze zgryzoty, że musieli tam zostać, zamiast iść na Warszawę, by wziąć na niej odwet i się obłowić, popili się na umór.

— Dwadzieścia tysięcy ludzkich istnień! — grzmiał Suworow, mając w pamięci ofiary rzezi na Pradze. — Mało wam łupów?! Chcecie więcej?! Po moim trupie!!

Zagroził, że jeśli któryś w czasie przemarszu wojsk przez Warszawę rzuci się z bagnetem do okien, to strzeli mu w łeb. Spotulnieli przed tym małym człowiekiem, choć znienawidzili go i odtąd tylko czekali okazji, by rzucić się do grabieży. Naryszkin zawrócił do swojego pułku. W oddali przed sobą miał pałac Czetwertyńskich. To ożywiło wspomnienia i jakimś ciepłem rozlało się w jego sercu. Gdy przejeżdżał koło pałacu, wbił wzrok w okna na parterze, lecz te były szczelnie zasłonięte, uniósł więc głowę i spojrzał w okiennice na piętrze. Zdawało mu się, że za firanką stoi jakaś kobieta.

— Marina… — szepnął, a w oczach zakręciły mu się łzy.

W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Pożegnanie z ojczyzną. Powieść kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Tagi: fragment,

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Pożegnanie z ojczyzną
Renata Czarnecka 1
Okładka książki - Pożegnanie z ojczyzną

Oto zaczyna się niespokojny rok 1793… Księżna Helena Radziwiłłowa marzy o wyswataniu córki z rosyjskim księciem, a jej przyjaciółka, Maria Czetwertyńska...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Recenzje miesiąca
Jak ograłem PRL. Na rowerze
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na rowerze
Dziewczynka ze srebrnym zębem
Andrzej Marek Grabowski
Dziewczynka ze srebrnym zębem
Mój brat Feliks
Regina Golińska-Barancewicz
Mój brat Feliks
Pies
Anna Wasiak
Pies
OdNowa
Anna Kasiuk ;
OdNowa
Cienie. Po prostu magia
Katarzyna Rygiel
Cienie. Po prostu magia
Opowieści o porach roku
Karine Tercier
Opowieści o porach roku
Dori
Andrzej Kwiecień ;
Dori
Suplementy siostry Flory
Stanisław Syc
Suplementy siostry Flory
Pokaż wszystkie recenzje