Początek osiemnastego wieku. Szlachcianka Wera, córka właściciela Jazłowa, nie ma widoków na zamążpójście. To harda, niezależna, a w rozmowie cięta jak osa, młoda dziewczyna. Któregoś razu podczas konnej przejażdżki zostaje napadnięta przez zbójów i potem uratowana przez chłopską rodzinę. Ojciec, by uspokoić złe języki, wysyła ją do rodzinnego majątku we wsi Naprawka.
W Naprawce Wera dużo czasu spędza w siodle, zachwycając się okolicą oraz z pasją oddaje się zarządzaniu folwarkiem. Pewnego dnia nad jeziorem poznaje Marcina. Czy miłość panny ze szlacheckiego dworu i pańszczyźnianego chłopa może przetrwać?

Chłop i szlachcianka Wiesławy Bancarzewskiej to wyjątkowa opowieść o miłości wbrew wszelkim normom, która jest pretekstem do snucia pięknej historii o ludziach z różnych warstw społecznych - o ich namiętnościach, radościach i smutkach. Autorka przedstawia codzienność szlacheckiego dworku i realny obraz życia chłopów pańszczyźnianych. To doskonała lektura dla miłośników literatury obyczajowo-historycznej i dla tych, których pasjonuje ludowa historia Polski. Do lektury zaprasza Wydawnictwo Szara Godzina. Dziś na naszych łamach prezentujemy premierowy fragment książki Chłop i szlachcianka:
Wera do domu wróciła po zachodzie słońca. Na widok powozu państwa Tomeckich od razu zrzedła jej mina. Zostali zaproszeni na obiad i dlatego uciekła do lasu. Nie miała ochoty siedzieć przy stole w roli piątego koła u wozu, wysłuchując gładkich, polanych miodem rozmów i oglądać umizgi Henryka do rumieniącej się co rusz Urszulki.
Okna izby jadalnej wychodziły na tyły domu, więc nikt Wery chyba nie zobaczył. Szybko skręciła w lewo, na podwórze. Oddała Bławata stajennemu i poszła ukryć się do ciotki Matysowej. Ciotka mieszkała pod bokiem, w oficynie, do której wchodziło się z podwórza.
Odkąd Wera sięgała pamięcią, ciotka zawsze rezydowała w Jazłowie. Ale kiedyś, dawno temu, mieszkała ze swoim mężem, Janem Matysem, w Ciborach. Ciotka nie miała jeszcze osiemnastu lat, gdy kraj najechali szwedzcy barbarzyńcy i dodarli do Ciborów. Szwedzi zarąbali Matysa, dwór obrabowali i spalili wraz z folwarkiem. Chłopów pozabijali, a jeśli który uszedł z życiem, to uciekł nie wiadomo dokąd. Ciotka ocalała, ponieważ w oczekiwaniu na najgorsze mąż kazał jej się ukryć w lesie.
Naturalną koleją rzeczy ziemie ciborskie, pozbawione chłopów, zarosłe perzem i wrotyczem, poszły za bezcen, zaś ciotka wróciła do rodzinnego domu, do Jazłowa. Pozostała już tu na zawsze, najpierw pod opieką swoich rodziców, a gdy pomarli, pod opieką młodszego brata Juliana, ojca Wery. Tylko on jej pozostał, bo dwaj starsi bracia, Józef i Franciszek Jazłowscy, jeszcze zanim wyszła za Matysa, padli w bitwie pod Ujściem. Gdy Wera podeszła do oficyny, ciotka już stała w drzwiach.
– Zobaczyłam cię przez okno! – zawołała. – Uciekłaś przed Tomeckimi i za szybko wróciłaś, tak?
– Nie inaczej, ciotko Anielo. Posiedzę tu i poczekam, aż odjadą. Mogę?
– A siedź, ile chcesz, chociaż parę słów prawdy ode mnie usłyszysz.
Ciotka Matysowa była nie w ciemię bita, w dodatku lubiła rezonować, kiedy więc na stole znalazły się dwie cynowe czarki i dzban piwa, Wera usłyszała to, czego wolałaby nie słyszeć.
– Zazdrosna jesteś, ot co. Krzywo patrzysz na Urszulkę Tomecką, bo Henryś się z nią żeni. Urszulka wejdzie do rodziny, będzie Jazłowska. Twój ojciec bardzo rad przyszłej synowej, dwa razy na dzień mówi, że panna Tomecka uległa i płocha, jak być powinno. I jeszcze, że krągła, z jasnymi lokami. Ale to nie jest przeciwko tobie, Wera. Ty jesteś ojca córka i nic tego nie zmieni, ty jesteś panna Jazłowska i…
I nic tego nie zmieni, już zawsze pozostaniesz panną Jazłowską, dopowiedziała Wera w myślach, parskając złym śmiechem. Ciotka tego nie zauważyła, właśnie sięgnęła po czarkę i małymi łyczkami sączyła piwo. Skądinąd nieco prawdy w ciotczynym gadaniu było. Przecież nie jest winą Urszulki, że wygląda jak z obrazka. Tyle że trudno ścierpieć towarzystwo mydlanej wody w miednicy, kiedy samemu jest się zwykłą wodą w cebrze. Wera była chuda, miała ciemne, proste włosy, kilka dziobów na policzkach i małych blizn, które zostały jej po chorobie, jaką przeszła w dzieciństwie. Prócz tego była o cztery lata starsza od Urszulki i prawie straciła nadzieję na zamążpójście. Owszem, kiedyś kręciło się koło niej kilku konkurentów, dwóch się nawet oświadczyło: pan Wacław Perzanowski i pan Wincenty Pociej. Pierwszy pochował trzy żony, ślinił się i miał chyba sto lat. Wera wciąż pamiętała jego obwisłą twarz z kępkami żółtych włosków. Drugi, świeży wdowiec, był w kwiecie wieku, ale został z gromadką drobiazgu do odchowania, bowiem Bóg pobłogosławił go dwanaściorgiem dzieci. Obaj dostali kosza, a po nich żaden absztyfikant się nie pojawił. Może inaczej by się ułożyło, gdyby miała duży posag. Czasy były jednak ciężkie, ojciec nie mógł wiele jej dać. Już dawno zostało ustalone, że w posagu Wera dostanie drugą wieś należącą do ojca, Naprawkę. Ale cóż, Naprawka to zaledwie kilka łanów, kawałek lasu, sześć chłopskich chat i zmurszały dwór z połatanym dachem.
– Wera!
– Tak, ciotko?
– Tomeccy odjeżdżają. – Ciotka Matysowa stała przy oknie i patrzyła na odjeżdżający powóz. – Możesz iść do domu, moja kochaneczko.
– Jeszcze trochę posiedzę…
– Jak chcesz, ale bura cię nie ominie.
Książkę Chłop i szlachcianka kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,