Zimna wojna pomiędzy USA i Związkiem Radzieckim oraz ich satelitami miała swój gorący, tajny front – rywalizację wywiadowczą. Amerykanom było bardzo trudno werbować agentów w ZSRR, państwie w dużym stopniu zamkniętym, w którym policja polityczna KGB na masową skalę inwigilowała społeczeństwo i śledziła obcokrajowców, zwłaszcza dyplomatów. Jednym z największych sukcesów amerykańskiej CIA (Centralnej Agencji Wywiadowczej) na terenie przeciwnika było pozyskanie w 1979 roku Adolfa Tołkaczowa.
Ten inżynier z Moskwy, specjalista od radarów, powodowany niechęcią do systemu komunistycznego i sympatią do dysydentów takich jak Andriej Sacharow czy Aleksander Sołżenicyn, przekazał CIA tysiące stron tajnych dokumentów. Dzięki niemu Amerykanie poznali silne i słabe strony radzieckich systemów radarowych i obrony powietrznej. Mogli też namierzać i wprowadzać w błąd urządzenia radarowe montowane w radzieckich samolotach wojskowych. Cenny agent działający pod nosem KGB wpadł w 1985 roku wskutek zdrady w szeregach CIA i rok później został stracony. Wartość informacji dostarczonych przez Tołkaczowa wyceniono w USA na okrągły miliard dolarów.
David E. Hoffman, znany amerykański dziennikarz specjalizujący się w sprawach rosyjskich, laureat Nagrody Pulitzera, opisał tę nieznaną historię na podstawie rozmów z emerytowanymi funkcjonariuszami CIA oraz odtajnionych raportów wywiadowczych. Książka Szpieg za miliard dolarów od początku do końca trzyma w napięciu, czyta się ją niczym powieść szpiegowską spod pióra Johna le Carré. Tyle że przedstawione w niej wydarzenia zdarzyły się naprawdę.
Do lektury zaprasza Wydawnictwo Bellona. Dziś w naszym serwisie prezentujemy premierowe fragmenty książki:
Szpieg zniknął.
Przez dwa dziesięciolecia był najskuteczniejszym i najcenniejszym agentem amerykańskim działającym na terytorium Związku Radzieckiego. Zgromadzone przez niego dokumenty i szkice ujawniły sekrety radarów radzieckich oraz tajnych planów badawczych wybiegających w przyszłość o dekadę. Podejmował makabryczne ryzyko, wynosząc z instytutu wojskowego, w którym pracował, drukowane płytki oraz plany nowych urządzeń, by przekazać je CIA. Jego wysiłki zagwarantowały Stanom Zjednoczonym pozycję mocarstwa powietrznego, odsłaniając jednocześnie słabości radzieckiego systemu obrony przeciwpowietrznej amerykańskie pociski manewrujące i bombowce przemieszczały się poza zasięgiem radarów radzieckich.
Na przełomie jesieni i zimy 1982 roku CIA utraciła z nim kontakt. Nie pojawił się na pięciu zaplanowanych spotkaniach. Mijały kolejne miesiące. W październiku przerwano próbę skontaktowania się z nim na ulicy z powodu bliskiej obecności kilku agentów KGB. Do szpiega nie potrafili dotrzeć nawet „utajnieni” oficerowie prowadzący z komórki moskiewskiej CIA, o działaniach których nie wiedzieli Rosjanie. Jeden z nich 24 listopada zatelefonował z budki do mieszkania agenta. Gdy w telefonie rozległ się głos nieznanej osoby, oficer pospiesznie odwiesił słuchawkę. 12 |
Wieczorem 7 grudnia, czyli w dzień kolejnego planowanego spotkania, przyszłość operacji spoczęła w rękach Billa Plunkerta. Po krótkiej służbie w lotnictwie marynarki wojennej Plunkert przeniósł się do CIA, przeszedł specjalistyczne szkolenie i został tajnym agentem. Miał trzydzieści kilka lat i około metra dziewięćdziesięciu centymetrów wzrostu. Do Moskwy przyleciał latem z misją przejęcia opieki nad kluczowym szpiegiem. Rosjanin wydawał mu się bratnią duszą, choć nigdy nie spotkał się z nim twarzą w twarz. Plunkert otrzymał zadanie przechytrzenia agentów KGB i nawiązania kontaktu z Tołkaczowem.
W dniach poprzedzających właściwą operację grupa dyplomatów amerykańskich zorganizowała przyjęcie urodzinowe, celowo korzystając z aparatów telefonicznych podsłuchiwanych przez KGB. W czwartkowy wieczór do auta stojącego na parkingu przy ambasadzie amerykańskiej wsiadło czworo ludzi bacznie obserwowanych przez umundurowanych milicjantów zabezpieczających budynek. Jeden z dyplomatów trzymał w dłoniach tort urodzinowy. Gdy samochód ruszył, ciasto spoczęło na kolanach siedzącej z tyłu kobiety.
Za kierownicą siedział szef komórki moskiewskiej CIA. Sąsiedni fotel pasażera zajmował Plunkert. Za plecami mężczyzn siedziały ich małżonki. Przed wyjazdem cała czwórka przećwiczyła w gmachu ambasady plan działania, posługując się w tym celu krzesłami. Nadeszła pora rozpoczęcia operacji .
Szpiegostwo to sztuka iluzji. Tego wieczoru rolę prestidigitatora odgrywał Plunkert. Pod wierzchnim ubraniem miał na sobie strój typowy dla moskwiczanina. Tort był rekwizytem – słodka, zewnętrzna warstwa ukrywała urządzenie skonstruowane przez techników z CIA. Plunkert liczył na to, że pozwoli mu ono wyprowadzić w pole śledzących przejazd samochodu agentów KGB.
Wspomniane urządzenie nazywano „diabełkiem z pudełka”, w skrócie DzP. Lata spędzone w Moskwie pozwoliły agentom CIA poznać sposób działania radzieckich służb wywiadowczych – ogon prawie zawsze trzymał się z tyłu i rzadko skracał dystans. Śledzone auto, wykonując jeden bądź dwa zakręty, znikało na moment z oczu. W tej sposobnej chwili oficer prowadzący mógł wyskoczyć na chodnik i wmieszać się w tłum. Jego rolę przejmował wówczas „diabełek z pudełka” – manekin wyglądem i gabarytami przypominający pasażera.
Urządzenie skonstruowali dwaj młodzi inżynierowie z Wydziału Serwisu Technicznego, którzy najpierw wybrali się do podejrzanej dzielnicy Waszyngtonu i w pozbawionym okien sex-shopie nabyli trzy dmuchane lalki. Początkowo problem nastręczało szybkie ich nadmuchiwanie i spuszczanie powietrza – nie były dość szczelne. Młodzi inżynierowie ponownie udali się do sklepu, by zakupić inne manekiny, lecz mimo dalszych prób nie znaleźli zadowalającego rozwiązania. Olśnienie przyszło nagle. Odległość, jaką agenci KGB utrzymywali za śledzonymi samochodami, sprawiała, że manekin nie musiał być trójwymiarowy – wystarczała dwuwymiarowa wycinanka o ludzkich wymiarach. Liczyła się iluzja. I tak narodził się „diabełek z pudełka”.
Prototypowego urządzenia nie użyto do tej pory w Moskwie, lecz pozbawieni kontaktu ze szpiegiem oficerowie prowadzący chwytali się brzytwy. Do ambasady amerykańskiej wysłano z kwatery głównej doświadczonego charakteryzatora, który miał pomóc w dostosowaniu urządzenia, a dodatkowo zaopatrzyć Plunkerta w „sterylne” – nowe, pozbawione zapachów ubrania, których wytropienie nastręczyłoby trudności wyszkolonym psom wykorzystywanym przez KGB.
Gdy samochód pokonywał kolejne ulice, Plunkert zdjął ubranie i wsunął je do małego worka podobnego do tych, których używali moskwiczanie. Jego ucharakteryzowana, przesłonięta okularami twarz nie różniła się od twarzy mijanych przechodniów. W stosowanej odległości za autem podążał ogon. Minęła dziewiętnasta, słońce dawno już zaszło.
Samochód skręcił ponownie, znikając z oczu agentom KGB. Kierowca wyhamował, zaciągając ręczny hamulec, by nie włączać tylnych świateł. Plunkert otworzył drzwi i wyskoczył na chodnik. W tej samej chwili żona kierownika zdjęła z kolan tort urodzinowy i przełożyła go na zwolnione siedzenia pasażera. Małżonka Plunkerta wychyliła się do przodu, by pociągnąć za drążek urządzenia.
Wieko ciasta otworzyło się z głośnym dźwiękiem, uwalniając imitację ludzkiej głowy i korpusu. Samochód przyspieszył.
Plunkert zrobił cztery kroki. Gdy stawiał piąty, minął go ogon KGB.
Światła reflektorów przemknęły pospiesznie po człapiącym chodnikiem mężczyźnie. Agenci KGB skupili całą uwagę na śledzonym samochodzie, w którym siedziały, jak im się wydawało, cztery osoby. Pociągając za małą wajchę, szef placówki poruszał nieznacznie głową manekina, jakby toczył z nim rozmowę.
„Diabełek z pudełka” celująco zdał egzamin.
Pozostawiony na chodniku Plunkert poczuł ogromną ulgę, która jednak szybko się ulotniła. Wiedział, że kolejne godziny wystawią go na próbę. Zagrożony agent był niezwykle cenny nie tylko dla komórki moskiewskiej, lecz dla całej CIA, a nawet dla Stanów Zjednoczonych. Plunkert dźwigał na barkach wielki ciężar. Jeden fałszywy krok prowadził do niepowodzenia całej operacji. Pojmanych szpiegów sądzono za zdradę i bezzwłocznie likwidowano.
Nikt nie wiedział, dlaczego agent zapadł się pod ziemię. Czy ktoś niepożądany zwrócił na niego uwagę? Nie był oficerem wywiadu, lecz inżynierem. Popełnił niefrasobliwy błąd? Aresztowano go i przesłuchano, wydobywając wszystkie informacje?
Osamotniony Plunkert podążał mroźnymi, oszronionymi, zacienionymi ulicami Moskwy. Sceneria wydawała się wprost idealna do filmu szpiegowskiego. Jako praktykujący katolik Plunkert odmawiał pod nosem krótkie modlitwy. Gdy wydychał powietrze, okulary zachodziły mgiełką. Po pewnym czasie przystanął na chodniku, zdjął maskę, raz jeszcze zmieniając swój wygląd. Przesiadał się do miejskich trolejbusów i autobusów, wybierając na miejsce spotkania okrężną, wydłużoną drogę. Bezustannie wypatrywał agentów KGB, lecz nikt nie zwrócił jego uwagi.
Musiał odnaleźć szpiega. Nie mógł zawieść.
W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Szpieg za miliard dolarów. Publikację kupicie w popularnych księgarniach internetowych: