W NeoSybirsku uczył się jak parzyć najlepszą herbatę. Potem przyszli ludzie z bronią. Ich cel: zabić go. Tak zakładał. Opuścił więc miasto. Z Psem. Żeby dowiedzieć się, dlaczego.
W NeoSybirsku uczył się też, jak stać się dobrym człowiekiem. Tak bardzo to nie wyszło, ale wina zawsze jest przecież po stronie tego drugiego.
Scenografia wygląda następująco. Trasa NeoSybirsk-Barnał: trzy samochody, kilka trupów, ślady krwi. Bar dla kierowców: prawdziwy krajobraz zniszczenia. Bohaterowie: sierżant Wolf, który wśród syfnych ochłapów zleceń znalazł swoją perłę. Oraz Mykoła, cyborg, któremu los rzucił w ramiona… dziewczynkę. I choć niewiele go dzieci interesują, Mykoła zawodowiec czuje, że jego obowiązkiem jest zapewnienie jej bezpieczeństwa. Bo gdzieś w tej cywilizacji skleconej na sznurek i szmatę jest ktoś, kto poświęci wiele, aby ją zdobyć.
Nie wszystko na świecie daje wynik zgodny z logiką i obliczeniami. Czasem plany skutecznie zmienia ci ktoś inny.
Do przeczytania książki Michała Gołkowskiego Mykoła zaprasza Fabryka Słów. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach zaprezentowaliśmy premierowy fragment książki Mykoła. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Mykoła wszedł za garaż warsztatu, minął skład części zapasowych, przeszedł obok zionącej zapachami wywiewów kuchni... W końcu sapnął z ulgą, widząc już przed sobą wyłaniający się zarys mechanicznego zadu.
– No i co to miało być, hę? Przecież mówiłem ci tyle razy... – zaczął, podchodząc do Psa, ale potem gwałtownie urwał.
Urwał, chwilę wcześniej uświadomiwszy sobie, że ten ostatni merda krótkim ogryzkiem stalowego ogona, patrząc nieustannie w jeden i ten sam punkt przed sobą.
Zaś to, co Mykoła wcześniej wziął za jeden z elementów stojącego pod ścianą, ledwie widocznego w białej zamieci śmietnika, poruszyło się i odwróciło ku niemu.
Dwaj ludzie – ci sami, którzy weszli wcześniej do baru – spojrzeli na niego spod obszytych futrem kapturów i okularów antyśniegowych. Pomiędzy nimi zauważył jeszcze jeden kształt, o wiele mniejszy, skulony pomiędzy pojemnikami na odpadki.
Bucząca lampa nad ich głowami migotała nierówno, kołysząc się na wietrze.
– Przepraszam panów najmocniej – powiedział Mykoła, ujmując Psa za pierścień prowadzenia. Czworonóg spiął się, wyciągnął w przód. – Nie chcieliśmy przeszkadzać.
Ludzie wymienili spojrzenia.
Jeden z nich przesunął się tak, żeby zasłonić kulącą się obok kontenerów istotę.
Drugi wyprostował się, stanął naprzeciwko Mykoły.
– Spierdalaj – charknął, niedwuznacznym gestem sięgając za pazuchę.
– Już sobie idę. Proszę się nie denerwować... Nie, proszę tego nie robić! – Cyborg wyciągnął przed siebie rękę.
Jednak mężczyzna dobył broni, wycelował prosto w Mykołę.
Pies położył po sobie uszy, przysiadł na tylnych łapach. Sygnał radiowy zmienił się z radosnego pikania w niskie, modulowane buczenie, zdające się dobiegać skądś z gardła maszyny.
– Spierdalaj, powiedziałem, menelu jeden! – powtórzył człowiek.
– Błagam pana – powiedział Mykoła. – Zaklinam. Proszę tego nie robić. Proszę pozwolić mi wyjaśnić, bo...
– Co ty, jakiś jebnięty jesteś czy downa masz? Powiedziałem chyba, co masz zrobić!
Szczęknął odwodzony kurek.
– Naprawdę wolałbym tego uniknąć – szepnął Mykoła.
Palec tamtego drgnął na spuście w tym samym momencie, kiedy Pies wybił się ze wszystkich czterech łap i rzucił mężczyźnie do gardła.
Huknął strzał, kula gwizdnęła gdzieś nad głową Mykoły, który przypadł do ziemi, jednocześnie sięgając ręką do paska.
Rozległ się dziki wrzask, chrupnęły pękające niczym zapałki kości. Człowiek zaskowyczał, ale jego krzyk przeszedł w charkot, kiedy stalowe szczęki zamknęły mu się na karku.
Drugi z mężczyzn obrócił się, w jego rękach pojawił się skrócony karabinek.
– Nie!... – krzyknął Mykoła.
Trzasnął rwany materiał i mlasnęło paskudnie, kiedy Pies szarpnął łbem na boki, wyrywając kawał mięsa. Zakrwawiona stalowa paszcza zwróciła się ku drugiemu napastnikowi, promień laserowego wskaźnika celu zatańczył w obiektywach kamer czworonoga.
Ręka cyborga zakreśliła krótki łuk.
Nóż świsnął w powietrzu, z chrzęstem wbił się w rękojeść karabinka i przeszedł na wylot, przebijając trzymającą go protetyczną dłoń.
Człowiek krzyknął – bardziej z zaskoczenia i przerażenia niż bólu. Chciał wypuścić broń, ale ta zwisła na jego mechanicznej ręce, przyszpilona niczym gwoździem.
Pies już, już prawie wybijał się na niego, ale Mykoła był szybszy: skoczył szczupakiem, złapał czworonoga wpół, szarpnął pierścieniem prowadzącym w górę i obrócił do połowy.
Zbir rzucił się do ucieczki, zniknął w śnieżycy.
– Stój! – charknął cyborg, ze wszystkich sił trzymając trzęsącą się aż maszynę, której siłowniki dosłownie buczały od nadmiaru ciśnienia. – Nie!... Co ja ci tłumaczyłem! Nie wolno, przecież nie...!
Spojrzał na leżącego w szybko rozlewającej się kałuży krwi człowieka z pistoletem, który usiłował podnieść się, podpierając złamaną w dwóch miejscach ręką. Połowa szyi tamtego była dosłownie wyrwana, plastikowe kłębki waty z kołnierza kurtki nasiąkały czerwienią.
Mykoła dopadł do niego, spróbował przyłożyć kawałki mięsa na miejsce i docisnął ręką, jednocześnie drugą sięgnął ku torbie, wyciągnął i rozdarł opakowanie z bandażem, usiłując na szybko przewiązać ranę.
– Przepraszam pana najmocniej! – wyrzucił z siebie. Ja nie chciałem, naprawdę! On tak czasami... Przepraszam, przepraszam... Przepraszam...
Odsunął się, widząc, że tamten przestał się ruszać, a zeszklone oczy patrzą nieruchomo w jeden punkt.
Westchnął spazmatycznie, pokręcił głową. Wytarł zakrwawione ręce o śnieg, przeniósł wzrok na Psa.
Czworonóg jednak nawet nie spoglądał na niego. Pomimo włączonej blokady dał radę przekręcić łeb i teraz obiektywy kamer uporczywie wpatrywały się w ciemną przestrzeń pomiędzy dwoma pojemnikami.
Zaś tam kuliła się...
– Ojej. A co też panienka tutaj robi? – zapytał Mykoła, próbując na szybko przekalkulować możliwe sposoby zachowania.
Na razie ostrożnie, powoli przekręcił pierścień prowadzący. Pies drgnął, obrócił się i podszedł nieco bliżej do dziewczynki, merdając ogonem. Mykoła też wstał, zbliżył się... Przykucnął obok niej.
Miała jakieś osiem lat, nie więcej. Ubrana w zdecydowanie zbyt lekką kurtkę, bez rękawiczek i czapki... Aż trzęsła się z zimna, przytulając plecami do kratki wyrzutu powietrza z części technicznej warsztatu i przyciskając do piersi pluszowego cybermisia. Kiedy Mykoła ruszył ku niej, wcisnęła się jeszcze mocniej w ciemny kąt pomiędzy pojemnikami.
– Spokojnie... panienko – powiedział cokolwiek niepewnie Mykoła.
Nigdy do tej pory nie miał kontaktu z dziećmi. Owszem, zdawał sobie sprawę z ich istnienia i miał świadomość, że spora część życia powinna kręcić się
właśnie wokół nich – najpierw prób doprowadzenia do tego, aby się pojawiły, potem wychowania, w końcu jak najszybszego wyekspediowania w świat, aż wreszcie z jakiegoś powodu nieśmiałego zachęcania do powrotu.
Natomiast po raz pierwszy był z dzieckiem sam na sam.
Nie wiedział nawet, jak do niego mówić, więc zdecydował się na taką właśnie formę. O ile się orientował, tak zwracać się należało do osobnika płci żeńskiej, niezamężnego, zdecydowanie młodszego.
– Panienka zgubiła się? Pomogę panience wyjść, a potem...
Pies szczeknął sygnałem radiowym, a dziewczynka rzuciła się na cyborga.
Mykoła nawet nie drgnął.
Nie miał powodu, bo przecież ona nie stanowiła dla niego żadnego widocznego zagrożenia.
Tymczasem dziewczynka złapała go za kark, zaplotła chude niczym patyki nóżki wokół jego korpusu i wtuliła buźkę w jego bark.
– Ejże, panienko. – Cyborg wyprostował się, zrobił krok w tył. Chciał rozłożyć ręce gestem bezradności, ale zamiast tego zupełnie odruchowo przytulił ją delikatnie i poklepał po plecach podpatrzonym gestem. – Ale ja nie jestem przecież panienki rodziną. Jeśli panienka tylko pozwoli, to poszukamy kogoś, kto się nią zajmie.
Odwrócił się, chciał odejść, niosąc dziewczynkę w tym samym momencie wśród śnieżnej zamieci zamajaczyły sylwetki, błysnął promień latarki.
– Och, jak dobrze, że panowie tu są! Obawiam się, że doszło do nieporozumienia. Znalazłem...
Urwał, kiedy latarka przesunęła się i podjechała do góry w mocno charakterystyczny sposób. Nie tak, jakby ktoś trzymał ją w ręku – ale jakby była doczepiona do montażu taktycznego pod lufą broni.
Mykoła skoczył w bok, jednocześnie karabin plunął ogniem.
Kule zagrzechotały o pojemniki na śmieci, brzęknęły o kratkę wyciągu powietrza.
Cyborg niezgrabnie przetoczył się po ziemi, starając się nie zrobić krzywdy wczepionej w niego kruchej, białkowowapniowej istotce, poderwał i popędził ile sił w systemie ku zaparkowanym samochodom.
– Chodź! – krzyknął błagalnie, mając nadzieję, że Pies nie rzuci się na tamtych, kimkolwiek byli. O dziwo, czworonóg ruszył za nim i teraz zrównał się w biegu, radośnie patrząc na dziewczynkę.
Coś szarpnęło plecakiem, Mykoła poczuł ukłucie kuli grzęznącej w kompozytowej płaszczyźnie łopatki. Drugi pocisk przeorał kurtkę i odbił się od płyty naramiennika.
– Przepraszam, ja nie chciałem! – zawołał przez ramię, chowając się za cielskiem ciężarówki. – Coś ty najlepszego narobił?!
To ostatnie było oczywiście skierowane do Psa.
Ten tylko usiadł na zadzie i zamerdał radośnie ogonem, nie spuszczając obiektywów kamer z uwieszonej na szyi cyborga dziewczynki.
Mykoła delikatnie odczepił od siebie wciąż drżącego z zimna dzieciaka, spojrzał w wielkie ze strachu oczy.
– Niechże mnie panienka na chwilę puści. Proszę, to naprawdę konieczne. Nie zostawię panienki, obiecuję, ale teraz muszę...
Ostrożnie wychylił się zza przyczepy i od razu zagrzechotały strzały, pociski uderzyły o żelazną budę tira. Mykoła cofnął się, zjechał plecami po burcie samochodu i z ciężkim westchnieniem zaczął rozpakowywać plecak.
No tak. W końcu musiało przecież dojść i do tego. Wyjął walizeczkę, w której miał rozłożony na części subkarabinek – i zamarł, widząc w niej świeżą przestrzelinę. Otworzył, szybko ocenił zniszczenia – kula zahaczyła o szczęki gniazda magazynka, metal wgiął się paskudnie do środka.
Trzeba będzie poradzić sobie inaczej.
– Pilnuj! – rzucił do Psa.
Ten od razu stanął na tylnych łapach, żelazną paszczęką delikatnie chwycił dziewczynkę za kołnierz na karku i ściągnął ku ziemi. Ona pisnęła cichutko, klapnęła tyłkiem w śnieg – czworonóg pociągnął ją w tył, pod podwozie ciężarówki.
Mykoła podniósł się, otrzepał spodnie i lekko schylił, jak zapaśnik oczekujący na gong sygnalizujący początek rundy.
Przez świst wiatru słyszał zbliżające się kroki i krótki, nerwowy oddech. Skrzypnięcie podeszwy, brzęknięcie sprzączki... Poszum słów w komunikatorze dousznym.
– Przepraszam – mruknął jeszcze raz sam do siebie. Gdy tylko sam koniuszek hamulca wylotowego broni wyłonił się zza rogu naczepy, skoczył w przód.
Karabin już przesuwał się ku niemu, błysnął ogień.
On jednak zdążył chwycić lufę gołą dłonią i odsunąć na bok – huknęło, podmuch szarpnął połą jego kurtki, systemy wspomagania od razu zwinęły membrany w przewodach słuchowych, żeby zapobiec uszkodzeniu receptorów.
Bez trudu wykręcił broń i uderzył drugą ręką, wytrącił ją tamtemu niczym dziecku, przerzucił w dłoniach.
Oczy mężczyzny w puchowej kurtce powiększyły się ze zdumienia, kiedy jego własny karabin spojrzał mu w pierś.
– Przepraszam – powtórzył Mykoła, po czym ściągnął spust.
Broń charknęła krótką serią, człowiek poleciał w tył, na nagle poplamiony czerwienią śnieg.
Cyborg przerzucił skrzydełko bezpiecznika na ogień pojedynczy i zrobił krok w przód, czując, jak świat nagle nabiera ostrości, a poszczególne elementy wizji wskakują na swoje miejsce. Już teraz widział jeszcze jednego, idącego cieplejszą plamą przez chłodny świat w odcieniach błękitu i granatu.
Przycelowanie, strzał – tamten też musiał zorientować się, że coś jest nie tak, bo dał ognia i skoczył w bok.
Niedobrze, uświadomił sobie nagle Mykoła.
Stał właśnie z karabinem w rękach, u jego stóp konał człowiek.
Już drugi człowiek.
A przecież chcieli tylko naładować baterie i coś zjeść.
– Tam jest, widzę ją! – wysunięty z ucha trupa komunikator zaszumiał czyimiś słowami.
Mykoła przebiegł wzdłuż ciężarówki, zerknął tylko z ukosa na Psa. Wystarczyło: czworonóg złapał dziewczynkę, powlókł za nim... Cyborg zahamował, odebrał ją i jedną ręką przytulił do siebie, w drugiej wyciągając karabin.
– Są tu! – krzyknął ktoś, wyskakując z podniesionym pistoletem zza kabiny kierowcy.
Mykoła zdążył tylko obrócić się i przerzucić karabin do góry nogami przez ramię, kiedy huknęły wystrzały. Dwie kule uderzyły go w plecy, dziecko krzyknęło i skuliło się zaś on pociągnął za spust, posyłając jedną kulę na oślep.
„Na oślep” w rozumieniu człowieka.
Tak, nie patrzył akurat w tamtą stronę, natomiast natomiast świat pozostawał na swoim miejscu, układ współrzędnych się nie zmieniał. Reszta była kwestią czystej geometrii, ta zaś jest bądź co bądź dla cyborga czymś zupełnie naturalnym.
Odwrócił się i pobiegł dalej, przesadził susem leżącego z rozrzuconymi rękoma trupa.
Zdążył tylko zerknąć na pistolet, wystarczyło – Pies chwycił broń w zęby i popędził za nim.
Zaplątany w osłonę spustu palec i doczepiona do niego reszta ciała przez kilkanaście metrów wlokła się za nim, ale potem miękka tkanka puściła, martwy w pełnym tego słowa znaczeniu balast został z tyłu.
– Do lasu! – krzyknął cyborg do Psa.
Ten posłusznie skręcił w bok, Mykoła zaś dopadł do ściany budynku stacji.
Jego obwody aż grzały się, analizując setki, tysiące wariantów w ułamkach sekund. W końcu doszedł do jednego z nielicznych nie tylko logicznych, ale też rozsądnych wniosków i modeli postępowania.
Wcisnął karabin pod kurtkę.
Przerzucił dziewczynkę tak, żeby jej ramiona i włosy chociaż częściowo zasłoniły wystającą mu spod pachy rękojeść.
Szybkim krokiem przeszedł pod zadaszeniem i popchnął drzwi wejściowe do baru.
– Hej, tatuśku, a nie chciałbyś... – głos stojącej na ganku prostytutki przepadł w gwarze i muzyce, a potem za Mykołą zamknęły się drzwi.
Szedł pomiędzy stolikami, świadom, że obecni patrzą na niego.
Na pewno się wręcz aż gapili, rejestrował ich spojrzenia kątem oka.
On jednak wiedział, że może liczyć w tej chwili wyłącznie na element zaskoczenia.
Sprzedawca nadal nie skończył remanentu, teraz jednak oderwał się i podniósł głowę, patrząc z zaskoczeniem na dziecko.
– Dobry wieczór ponownie – uśmiechnął się Mykoła. – Poproszę cztery opakowania pasty sojowej, litr napoju energetycznego, paczkę suplementów poliwitaminowych, sześć batoników proteinowych i dwa pudełka tabletek spirytusowych.
– Co to za mała? Nie widziałem jej tutaj, może... mruknął tamten, ale cyborg przechylił się przez kontuar i powiedział:
– Już.
Człowiek przełknął ślinę, wzruszył ramionami i odwrócił się do szafek z zaopatrzeniem.
– Hej, ty!
W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Mykoła. Powieść kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment, dystopia, cyberpunk, humor,