Wszyscy kochają prawdę, ale to skomplikowana miłość. Jak przyjdzie co do czego, bardziej kusi słodki smak kłamstwa.
Vincent to słynny youtuber kulinarny. Jest przystojny i uwielbiany, mieszka w romantycznej starej willi odziedziczonej po dziadku. Charyzmatyczny przodek dał mu nie tylko posiadłość, lecz także zeszyt z przepisami na potrawy, które kiedyś przyrządzał w prestiżowej francuskiej restauracji. Idealna sytuacja?
Mnóstwo kobiet kocha go wirtualnie. W tym również Wiki, która uwielbia zmiany - farbuje włosy tak często, że nawet jej narzeczony za nią nie nadąża. Franek to ciepły, serdeczny mężczyzna. Wzór męża dla Wiki?
Mirki nikt nie oszuka. Wynajęta przez Wiktorię detektyw specjalizująca się w tropieniu wszelkich kłamstw jest twarda i rzeczowa. Ma na swoim koncie wiele rozwiązanych spraw. Ale wyciąganie sekretów na światło dzienne zwykle przynosi kłopoty.
Czy kiedy wszyscy spojrzą prawdzie w oczy, coś się wreszcie zmieni?
Do lektury nowej powieści Krystyny Mirek Miłość, kłamstwa i sekrety zaprasza Wydawnictwo LUNA. Niedawno na naszych łamach mogliście przeczytać pierwszy i drugi fragment książki Miłość, kłamstwa i sekrety. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Zrządzenie losu
Wiki jechała szybko.
– Uważaj! Tramwaj! – Franek złapał ją delikatnie za rękę. – Poza tym jesteśmy w terenie zabudowanym, ograniczenie do pięćdziesiątki – przypomniał. Miał wrażenie, że kolor włosów wpływa na kompetencje Wiktorii. Kiedy nosiła rude, jakoś lepiej jeździła.
– Proszę cię! – prychnęła dziewczyna. – Nawet mi o tym nie mów. Niska prędkość podnosi mi ciśnienie. Wiesz, że to źle dla zdrowia.
Skręciła gwałtownie w boczną uliczkę, wciskając się w niewielką szparę pomiędzy dwoma samochodami. Cud, że nie zarysowała żadnego z nich. Franek na chwilę przymknął oczy. Co w nią dzisiaj wstąpiło? Nie mógł tego zrozumieć. Wróciła wczoraj od Michaliny dziwnie zamyślona, a na wszelkie pytania reagowała nerwowo.
Postanowił to przeczekać.
– Możesz mnie tutaj wyrzucić – powiedział pospiesznie, kiedy tylko dojechali w okolice dworca autobusowego. – Wypiję kawę w galerii i pojadę do biura.
– Dobrze – zgodziła się nieco nieuważnie. Wydawało mu się, że jest całkowicie zasłuchana, choć w radiu leciała tylko jakaś nudna audycja o prywatnej pani detektyw tropiącej niewiernych mężów. Ani Wiki, ani tym bardziej on nie mieli takiego problemu. Coś ją jednak wyraźnie w tym temacie fascynowało.
Uznał, że lepiej będzie, jak ją z tym zostawi. Może po prostu potrzebowała się oderwać od ślubnych przygotowań? Pożegnał się, pocałował ją jak zawsze, po czym wysiadł, pozostając po tym drobnym geście z miłym uczuciem gładkości skóry na ustach. Przyjemności każdego, choćby najdrobniejszego fizycznego kontaktu z tą wyjątkową dziewczyną.
Wiki nawet nie spojrzała w jego stronę. Franek po chwili odszedł. Ale ona wciąż nie ruszyła z miejsca, choć auto stało krzywo zaparkowane na poboczu. Ledwo się zatrzasnęły drzwi za narzeczonym, pogłośniła radio.
– Nie znoszę kłamstwa – mówiła jakaś kobieta przyjemnym miękkim głosem. – Może dlatego jestem taka dobra w swoim fachu. Nie tylko wiem, jak gromadzić materiały, prowadzić dochodzenie czy też jakiego użyć sprzętu, lecz także mam mocny emocjonalny stosunek do każdej sprawy. Jeśli ktoś chce oszukać bliską osobę, jego plan może się rozbić właśnie o mnie!
Wiki kiwnęła głową. To popierała. Okropne uczucie, kiedy ktoś cię okłamuje. Nikt by tego nie chciał.
– Znajdę go, wytropię i sprawię, że poniesie konsekwencje.
Rozmowa została przerwana i włączono muzykę. A Wiktoria wciąż siedziała w samochodzie, czując, jak dreszcze przebiegają jej wzdłuż kręgosłupa.
Czyż to nie było prawdziwe zrządzenie losu? Zbiegi okoliczności nie istnieją, to jasne.
Jeździła tą trasą setki razy, zawsze słuchała radia i nigdy nie zdarzyło jej się trafić na taki wywiad. A tu proszę, zaraz po wczorajszej rozmowie pojawił się ważny trop. Wyciągnęła telefon z torebki i weszła na stronę radia. Sprawdziła, z kim przeprowadzona została rozmowa. Mira Kalinowska – odczytała imię i nazwisko. – Była policjantka. Pięć lat temu założyła własną firmę, by tropić niewiernych mężów. Ceniła się. Podobno miała wysokie stawki, bo potrafiła być bardzo skuteczna i jednocześnie dyskretna. Z jej pomocy korzystali nawet celebryci, ale rzecz jasna na ten temat nie istniały żadne konkretne przecieki.
W pewnym sensie przekopane – pomyślała Wiktoria. – Mieć taką gorącą plotkę o kimś z pierwszych stron portali internetowych i nie móc na ten temat słowa pisnąć.
Takie info postawiłoby dyskrecję pani detektyw pod ogromnym znakiem zapytania, z drugiej strony nazwisko celebryty mogłoby pchnąć jej karierę do przodu. Ciężki wybór. Wiki pokręciła głową, po czym westchnęła.
Zazdrościła tej kobiecie z radia takich dylematów. Świetnych klientów. Do niej, do banku przychodzili tylko nudni inwestorzy lub zdesperowani pożyczkobiorcy. A ona uwielbiała świat Instagrama, influencerów o wielkich zasięgach, ludzi, którzy z porannego picia kawy potrafili zrobić wydarzenie.
Sama też czasem próbowała. Ale wychodziło to zwykle zupełnie inaczej, niż planowała. Ubrała się starannie, zrobiła perfekcyjny makijaż, oparła nonszalancko o szafkę kuchenną jak pewna znana blogerka, wzięła do ręki kubek z kawą i poprosiła przewracającego oczami Franka, by zrobił jej zdjęcie.
Wyszło jakoś tak komicznie, sztucznie. Pośmiali się więc oboje, a potem ona wysłała tę fotkę tylko do Miśki. Miała dystans. Ale było jej przykro, że nie potrafi się tak dobrze odnaleźć w świecie, który podziwiała. Należało też spojrzeć prawdzie w oczy, że Franek był marnym fotografem. Zapewne gdyby to Vincent zdecydował się zrobić jej jakieś ujęcie, efekt byłby dużo lepszy.
Rozmarzyła się. Ruszyła w drogę i nawet nie zauważyła, kiedy dotarła pod biuro. Wepchała się swoim zielonym garbuskiem w ciasną szczelinę między okazałym samochodem prezesa a równie szerokim autem głównej księgowej, po czym znowu wzięła do ręki telefon i choć powinna się była spieszyć, włączyła kolejny raz wczorajszy filmik.
– Witajcie, kochani. – W samochodzie rozległ się ciepły, pełen energii oraz entuzjazmu głos youtubera kulinarnego.
Ładowała się jego mocą słyszalną wyraźnie w każdym słowie. Wpatrywała w przystojną sylwetkę, piękne oczy. Podziwiała, jak dłonie sprawnie się poruszają, przygotowując wspaniałą potrawę. Była zafascynowana, jakby naprawdę go poznawała. A z każdą chwilą podobał jej się coraz bardziej. Czuła przyjemne ciepło w brzuchu.
Nagle oprzytomniała. Zerknęła na zegarek, to wystarczyło, by zrobiło jej się znacznie chłodniej. Wyskoczyła z auta.
– Mało czasu! – wyszeptała. Ale nie mogła od razu pobiec do biura. Musiała jeszcze w pobliskim barze kupić sobie jakieś naleśniki na wynos. Czuła, że w przeciwnym razie nie zdoła się skupić na pracy. Nawet przez kilka minut. Ciągle będzie o nich myśleć. Przypominać sobie ociekające złocistym pomarańczowym sosem cuda. Oczywiście takich wspaniałości, jakie Vincent smażył na swojej patelni, nikt w mieście nie miał. Tu podawano tylko zwykłe cienkie placki z różnymi rodzajami nadzienia.
Wzięła takie z nutellą, na wszelki wypadek trzy sztuki. Zaraz potem podjęła postanowienie, że po południu zadzwoni do tej obrotnej pani detektyw i wynajmie ją, choćby ta operacja miała pochłonąć znaczną część jej oszczędności.
Czuła, że trafia jej się okazja życia. Znała się na tym. Kilka razy los już jej podsunął takie złote strzały. Jeszcze na studiach zgłosiła się jako kandydatka do pracy, do której nie miała kompletnie żadnych kwalifikacji, ale urokiem osobistym i siłą przekonywania sprawiła, że szef dał jej szansę. Dzięki temu szybko zaczęła karierę zawodową.
Dwa razy była w związkach ze świetnymi facetami, choć podobno niełatwo dziś takich znaleźć. Ona nawet szczególnie się nie starała.
Franek też trafił się właściwie za darmo. Poznała go przypadkiem na imprezie. Okręciła sobie wokół palca i bardzo była zadowolona ze swojej sytuacji.
W loterii losu potrafiła wyciągać właściwie karty.
Taki dar – pomyślała. Warto go wykorzystać i rozejrzeć się za czymś więcej. Nigdy przecież nie jest tak dobrze, żeby nie mogło być lepiej.
Mimo wszystkich swoich zalet Franek nie jest sławny ani aż tak zamożny jak jego niezwykle charyzmatyczny brat. Okazja sama weszła w ręce.
To będzie skok życia. Prawdziwy strzał.
Szybka zamiana pana młodego.
Michalina by się oburzyła, gdyby usłyszała, jakie przyjaciółka ma plany. Ale Wiktoria nie chciała zrobić niczego złego. Szczerze kochała Franka i była gotowa równie szczerze pokochać jego brata.
Miłość to niezwykle łatwe uczucie, a faceci w gruncie rzeczy wszyscy tacy sami. Wystarczy znaleźć odpowiedni egzemplarz, a potem zwyczajnie o niego dbać i już związek się rozwija. Co to za różnica: Franek czy Vincent? Jej serce było dość elastyczne, a związki zawsze spokojne i szczęśliwe, bez większych kłótni czy dramatów.
No, może z wyjątkiem tych momentów, kiedy odchodziła, bo na horyzoncie pojawiła się lepsza okazja.
Czuła jednak, że tym razem dobija do mety. Kogoś lepszego niż Vincent Żmirski po prostu nawet nie potrafiła sobie wyobrazić.
Jednak kiedy wchodziła do biura, zarejestrowała ukłucie w okolicach serca, lekki niepokój, jakby druga strona medalu nagle pojawiła się przed jej oczami.
A jeśli Franek jej tego nie wybaczy?
Miał do historii swojego brata dziwnie emocjonalny stosunek. Co będzie, jeśli straci dobrego narzeczonego, a słynny youtuber okaże się odporny na jej sztuczki. Czy wtedy zamiast się przejechać windą do nieba, nie roztrzaska się przypadkiem o beton?
Nie! – pomyślała stanowczo. – Takie rzeczy zdarzają się innym. Myśl pozytywnie – nakazała sobie.
Ten niepoprawny optymizm już wiele razy pomagał jej grać va banque i wygrywać.
Nie moja wina – zastanawiała się radośnie, wchodząc do windy – że ten świat jest tak skonstruowany, że ci, którzy grają zbyt zachowawczo, nie mają szans.
Uśmiechnęła się, wyobrażając sobie, jak na jej związek z Vincentem zareagują znajomi. Ależ będą mieć miny!
– Kuźwa! Wiktoria! Czy ty musisz się zawsze spóźniać? – Bańka nagle prysła. Zamiast uśmiechniętej twarzy przystojnego mężczyzny zobaczyła skrzywioną minę koleżanki z pokoju. Olga przywitała ją w progu biura wyraźnie zła.
– Oj tam! – Wiki machnęła dłonią, weszła do ich wspólnego pokoju, po czym położyła jedzenie na biurku. Postanowiła podzielić się z koleżanką dla rozluźnienia atmosfery.
– Przyjęłam dziś rano dwóch twoich dwóch klientów. – Olga stanęła nad nią ewidentnie rozwścieczona.
To wyglądało na złość, której nawet czekolada może nie dać rady.
– Dziękuję ci, ale nie przesadzaj – próbowała łagodzić Wiktoria. – O co ten hałas? Spóźniłam się może dziesięć minut. – Spojrzała na zegarek i trochę ją zmroziło. Gdzie ten czas tak uciekł? Owszem wyjechali dziś z domu troszkę później, potem chwilę siedziała w samochodzie, poszła po naleśniki i nieco się rozmarzyła, ale przecież to nie mogło trwać aż tak długo!
– Ja cię więcej kryć nie będę! – złościła się Olga. Choć targały nią gwałtowne emocje, jednocześnie wyglądała, jakby ta przemowa została dobrze przemyślana i stanowiła część jakiegoś dłuższego procesu. – Szef cię lubi – dodała z wyraźną nutą goryczy. – Ale ja już chyba nie. Następnym razem twoi klienci będą stać w kolejce przed salą konferencyjną i wszyscy zobaczą, że cię nie ma.
Wiki zacisnęła zęby, choć kilka celnych komentarzy pchało jej się na usta. Olga zasadniczo była miła, choć jej nastroje ulegały pewnym wahaniom w zależności od cyklu. Starali się z mężem o dziecko. Wszystko, a przede wszystkim humor koleżanki, było temu podporządkowane. Na początku miesiąca nadzieja, potem oczekiwanie i pod koniec frustracja.
I tak już od trzech lat. Wiktoria nie mogła jednak użyć tego argumentu, ponieważ – o ile się dobrze orientowała – Olga była w początkowej fazie cyklu, a poza tym byłoby świństwem wykorzystywać to teraz.
Wzięła głęboki wdech. Uspokoiła się.
– Obsłużę dzisiaj dwóch twoich klientów, zostanę po godzinach – powiedziała, starając się zachować spokój. Jak na złość właśnie teraz jej się przypomniało, że rzeczywiście spóźniała się ostatnio coraz częściej. Przygotowania do ślubu wciągały. Wciąż mieli coś do załatwienia.
– Czterech klientów! – podkręciła stawkę Olga.
Boże! Co za jędza z niej dzisiaj! – pomyślała Wiki, ale uśmiechnęła się.
– Dobrze. – Kiwnęła głową, zanim poczuła dziwny chłód, bo uświadomiła sobie, że ostatnie terminy Olgi są przecież w późnych godzinach wieczornych i w związku z tym ona nie zdąży już pojechać do pani detektyw, nawet jeśli ta miałaby dla niej czas.
Cholerny świat! Wiki zła na wszystko usiadła przy biurku i włączyła komputer. Chciała jak najszybciej odpowiedzieć na bieżące maile, żeby ukryć fakt swojego spóźnienia. Olga tylko się skrzywiła, przewróciła oczami, po czym wskazała brodą salę konferencyjną.
No tak! – teraz dla odmiany Wiktorii zrobiło się gorąco. Całkiem zapomniała o umówionym spotkaniu. Jeszcze nie zdążyła sprawdzić terminarza. Zwykle robiła to, pijąc w biurze pierwszą kawę, ale dziś wszystko wyglądało inaczej. Nawet na espresso w najmniejszej filiżance nie miała szans.
Czekali już na nią kolejni klienci.
Szlag by to trafił! – Takie wpadki jej się nie zdarzały. Szczyciła się mianem najbardziej skrupulatnej pracownicy. A przez Vincenta kompletnie traciła głowę. Zapomniała, że to jest ta cholerna środa, kiedy postanowiła w naiwności swojej zostać pracownikiem miesiąca albo i nawet dekady. Ustawiała sobie tak dużo rozmów, że nie miała pojęcia, jak temu podoła.
Porwała do ręki telefon i służbowy notatnik. Spojrzała w stronę, gdzie czekali na nią klienci. Jacyś młodzi ludzie chcieli właśnie podpisać cyrograf, zwany inaczej kredytem hipotecznym o zmiennej stopie procentowej. Tuż przed podwyżkami, o których już huczało w środowisku bankowym. Szef kazał takich łapać.
Handel marzeniami – pomyślała Wiki. To uprawiali w tym banku. Za obietnicę własnego dachu nad głową ludzie byli gotowi oddać większość swojego życia, wolnego czasu, zdrowia.
Marzenie całkiem zrozumiałe, ale wiedza ludzi, jak je z głową zrealizować, wciąż była porażająco mała. Westchnęła, wzięła swój brązowy notes i ruszyła w ich stronę.
– Dzień dobry – uśmiechnęła się do klientów, a potem spojrzała im w oczy. Byli tacy młodzi, wyraźnie zakochani. Zapewne też bez żadnej wiedzy finansowej. Aż jej dreszcz przebiegł po plecach na myśl, co ich czeka, gdy stopy procentowe wzrosną, a materiały budowlane też pójdą w górę.
Nieprofesjonalnie. Ale dziś jej nie zależało, by być przede wszystkim kompetentną.
Pomyślała, że chrzani to wszystko. Naprawdę udzieli tym młodym dobrej porady inwestycyjnej. Wbrew zaleceniom z ostatniego zebrania i interesom banku.
Mogła mieć z tego powodu kłopoty, ale nie chciała, by ten piękny związek rozpadł się z tak banalnych powodów jak pieniądze. Sama też przecież była marzycielką.
Pomyślała o Vincencie, najwspanialszym facecie, jakiego miała okazję poznać, choćby tylko przez internet, a potem starannie zamknęła drzwi sali konferencyjnej. Myślała o jego wspaniałym domu, fascynującym, luksusowym życiu i ujmującej osobowości.
Pragnęła szczęścia i zamierzała się swoim nastawieniem podzielić z młodymi klientami.
Książkę Miłość, kłamstwa i sekrety kupicie w popularnych księgarniach internetowych: