Kuchennymi drzwiami Katarzyny Majgier to porywająca saga, w której wielka historia splata się z codziennym życiem, przeszłość kryje sekrety, a miłość odmienia losy bohaterów... Właśnie ukazał się drugi tom serii – Światło i cień.
Minęło dwadzieścia lat czasu, kiedy Teodor Lutoborski spisał testament, a podkuchenna Zosia wyruszyła do Krakowa. Teraz dorastają jej dzieci:najstarsza, Klementyna, interesuje się fotografią, Bronek dobrze sobie radzi w szkole, a Staszek - na gospodarstwie. Największy niepokój matki budzi najmłodsza, Janka, świadoma swojej urody i sprytu.
Kuzynka Zofii, Franciszka, w końcu się ustatkowała, ale czy niedoręczone listy, odnalezione po latach, nie zniszczą jej małżeństwa? Olek Dąbrowski planuje pójść w ślady ojca i zostać lekarzem, a Kazik Rozchodowski, pracujący u krewnych, myśli o karierze w wojsku. Coraz częściej ogarniają go wątpliwości co do okoliczności śmierci jego ojca i postanawia zbadać tę sprawę, nieświadomy, że odkryje więcej, niż się spodziewał.
Jednak kiedy młodzi krakowianie snują plany na przyszłość, w Sarajewie ich rówieśnicy przygotowują zamach... Na losy bohaterów wpływa wielka historia - Titanic, statek ,,niezatapialny" wypływa w swój pierwszy rejs, wybucha I wojna światowa, Kraków zmienia się w twierdzę, a mieszkańcy są ewakuowani do obozów dla uchodźców, pojawia się epidemia grypy zwanej hiszpańską....
Do lektury powieści Światło i cień zaprasza Wydawnictwo Słowne z uczuciem. Dziś na naszych łamach prezentujemy premierowy fragment książki:
Karol Rozchodowski podniósł zakrwawioną głowę i rozejrzał się wokół, mrużąc napuchnięte powieki. Zofia cofnęła się przestraszona, a on wbił w nią wzrok.
– Myślałaś, że mnie zabiłaś? – odezwał się ochrypłym głosem.
Zofii zakręciło się w głowie. Dygotała z przerażenia.
– Myślałaś, że możesz mnie zabić? – Roześmiał się.
Oparł ręce na biurku i spróbował się podnieść. Zofia chciała uciec, ale poczuła, że nogi wrosły jej w podłogę.
* * *
– Ma gorączkę – doszedł ją głos jakby z innego świata.
– Trzeba będzie iść po Mikoszową.
– Może by sprowadzić doktora? Czy to groźne? Nigdy tak nie chorowała.
Głosy należały do jej synów: Bronka i Staszka, a ona była w domu. Leżała w łóżku i… to wszystko tylko jej się przyśniło!
Odetchnęła z ulgą, patrząc na przyglądających jej się chłopaków. W izbie było już jasno.
– Zaraz wstanę – mruknęła, unosząc się na łokciach.
Głowa ją bolała. I była jakaś słaba…
– Mama zostanie w łóżku – powiedział stanowczo Bronek. – Zachorowała mama – wyjaśnił.
– Ja? – zdziwiła się.
Rzadko chorowała. Czasem tylko bolało ją gardło, ale zwykle samo przechodziło. Teraz jednak czuła się dziwnie słaba i roztrzęsiona. „To przez ten koszmarny sen” – pomyślała, ale wtedy uświadomiła sobie, że nie wszystko było snem. I że nie minęła jeszcze doba, odkąd po latach zobaczyła Karola Rozchodowskiego i…
„O Boże! Co ja zrobiłam?!” – przypomniała sobie i opadła na łóżko.
– Mama leży i odpoczywa – nakazał Bronek. – Żeby się mamie nie pogorszyło.
Ledwie go słyszała.
– Pójdę po Mikoszową – zdecydował Staszek. – Może już wstała?
Zofia popatrzyła na swoich niczego nieświadomych synów. Za nimi, w drzwiach, zamajaczyła postać Janki, najmłodszej z rodzeństwa.
Zofia zamknęła oczy i zastanowiła się, co właściwie jest snem, a co zdarzyło się naprawdę.
Była w dworku, w gabinecie, znalazła tam broń i trzymała ją w ręce, przypominając sobie napad na sklep. A wtedy wszedł Karol Rozchodowski. Starszy, zniszczony przez wiek i nałogi. Nawet jej nie rozpoznał. Nie miał pojęcia, że kiedyś…
Zadrżała. Może to też jej się śniło? Może wcale nie wzięła pistoletu? Może wcale go nie zastrzeliła?
A jednak ciągle czuła w rękach chłodny dotyk broni. I myślała o napadzie w sklepie, który kiedyś tak ją przeraził, a teraz sama zrobiła coś podobnego.
Ona, Zofia Muchowa, szanowana gospodyni z Korczyc, wymierzyła lufę w głowę człowieka i powiedziała: „Rób, co każę, bo łeb odstrzelę!”…
A potem strzeliła.
* * *
– Ano, ma gorączkę – orzekła Mikoszowa, staruszka pełniąca w Korczycach funkcję znachorki.
– Ale wyzdrowieje? – upewnił się Staszek.
Mikoszowa wzruszyła ramionami.
– Wszystko w rękach Boga – oświadczyła, nabożnie wznosząc oczy ku niebu. – Będzie chciał, to wyzdrowieje.
– To coś groźnego? – zaniepokoił się Bronek.
– Wszystko może być groźne – ucięła Mikoszowa. – Gorączka nie bierze się z niczego. Coś musi jej być. Boli cię coś? – spytała Zofię.
– Nie – mruknęła chora. – Tak – zmieniła zdanie. – Głowa…
Mikoszowa zrozumiała, że się z nią nie dogada.
– Zjadła wczoraj coś nadpsutego? – spytała synów.
Nie wiedzieli.
– A może długo była na słońcu i jej przygrzało?
To było całkiem możliwe.
– Poszła wczoraj piechotą do Zbuczyny – powiedział Staszek.
– Niech leży i śpi – zarządziła Mikoszowa, wychodząc przed dom. – A co te krowy tak ryczą? – zainteresowała się. – Niewydojone?
Krowy ciągle jeszcze były w oborze, a Janka gdzieś przepadła.
Staszek zajrzał do domu. Siostra siedziała przed lustrem, napawając się widokiem swoich bujnych jasnych włosów.
– Krowy wydojone? – spytał, choć widział w kuchni puste wiadra.
Nie odpowiedziała. Nie będzie jej rozkazywał.
– Ogłuchłaś? – nie wytrzymał.
Spojrzała spod oka i uśmiechnęła się kpiąco, ale nadal się nie odzywała.
– Jazda, gówniaro, do obory! – warknął, wyszarpując spod niej krzesło. – Ale już!
– Co robisz?! – krzyknęła.
– Myślisz, że jak matka chora, to będziesz się lenić?
Spojrzała groźnie, jakby zamierzała rzucić się na niego i wydrapać mu oczy, ale do izby zajrzała Mikoszowa.
– A ta co? Dopiero wstała? – oburzyła się, widząc nieprzebraną jeszcze Jankę z rozpuszczonymi włosami. – Krowy ryczą, niewydojone i głodne. Taka z ciebie gospodyni rośnie?
Janka dobrze wiedziała, że stara ma długi język, a co gorsza we wsi ją szanują i słuchają, co mówi. Zależało jej na dobrej opinii.
– Zaraz je wydoję – powiedziała poważnie. – Ale mama ważniejsza od krów i najpierw musiałam zająć się nią – dodała.
Staszek wiedział, że nawet nie podeszła do łóżka matki. Janka coraz bardziej go drażniła.
* * *
Zofia siedziała przed trzema poważnymi funkcjonariuszami. Ten pośrodku, dowódca, patrzył na nią przenikliwie.
– Widziała pani zajście? – pytał.
Usiłowała mu odpowiedzieć, ale głos uwiązł jej w gardle.
– Co robił denat, kiedy weszła pani do pokoju?
Otwierała usta, ale nie mogła wykrztusić ani słowa.
– Opowie nam pani, co się zdarzyło?
– Ja… – odezwała się wreszcie, ale nie była w stanie powiedzieć nic więcej.
– Zabiła go pani – orzekł dowódca, a jego podkomendni powstali.
– Czeka panią kara śmierci.
Zerwała się gwałtownie, aż Janka, która szukała czegoś w szafie, podskoczyła i spojrzała na nią badawczo. Zofia jednak nawet nie odwróciła się w jej stronę. Dziewczyna odetchnęła z ulgą i schowała jedwabną chustkę matki za koszulę.
– Ja… – wykrztusiła.
Bronek, który wszedł do kuchni, usłyszał ją i zajrzał. Zauważył Jankę grzebiącą w szafie.
– Co ty robisz? – spytał.
– A co ci do tego? – odburknęła, ale Bronek patrzył na matkę. Była rozpalona i cała się trzęsła.
– Za obiad byś się wzięła! – rzucił do Janki, która udała, że go nie słyszy. – Przyniosłaś matce pić?
Nie odpowiedziała, więc sam poszedł po wodę.
– Bierz się do roboty, bo pożałujesz! – warknął na siostrę, która odpowiedziała pogardliwym spojrzeniem i wyszła z izby tanecznym krokiem.
„Chcą mi rozkazywać!” – pomyślała obrażona.
Stanęła przed lustrem i zawiązała jedwabną chustkę matki, a potem potarła usta i policzki świeżo rozkrojonym burakiem. Tak udała się do swoich przyjaciółek – najpierw do Nastki, potem do Władki. Obie miały przystojnych braci…
Przy okazji zamierzała przejść się przez wieś, żeby wszyscy ją zobaczyli. Lubiła, jak ludzie na nią patrzyli. Wiedziała, że jest ładna.
Kiedy Staszek i Bronek wrócili z pola, spodziewali się, że czeka na nich obiad, ale w domu była tylko matka, która spała rozpalona gorączką. Jankę gdzieś poniosło. Nawet nie pozmywała po śniadaniu, nie wspominając o tym, że nie wzięła się do gotowania obiadu.
Zaniedbała wszystkie obowiązki i zostawiła matkę samą, nie przynosząc jej nawet nic do picia. Po krowy poszła tylko dlatego, że Nastka i Władka też musiały przyprowadzić i wydoić swoje, a ona nie chciała, by we wsi gadali, że jest leniwa.
Bronka i Staszka, choć byli tak różni, jednakowo oburzały poczynania młodszej siostry.
– Darmozjad rośnie! Matkę chorą samą zostawiła…
– Trzeba pojechać po Klimę – orzekł Bronek, a Staszek przyznał mu rację.
Zamierzali tego popołudnia skończyć kosić zagon za domem, ale zmienili plany.
– Mogę pojechać – dodał Bronek nieśmiało. Nie chciał tego narzucać, bo Staszek mieszkał tu na co dzień i lepiej wiedział, co trzeba zrobić.
– Dobra – zgodził się Staszek, który nie lubił jeździć do Krakowa.
– Jedź, a ja zostanę z mamą.
W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Światło i cień. Powieść kupicie w popularnych księgarniach internetowych: