Bez wątpienia była księżniczką. "Księżniczka Zoja"

Data: 2021-10-07 08:00:01 | Ten artykuł przeczytasz w 9 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Zoja jest superbohaterką a na dodatek księżniczką. Zupełnie taką jak każda z nas, małych i dużych, dziewczyn i kobiet. Nie wierzysz? Zajrzyj do opowieści, które przyniosą ci siłę, niezależnie od tego, ile masz teraz lat.

Czy bycie księżniczką lub superbohaterką oznacza, że otacza nas magia? Oczywiście, ale nie zupełnie taka, o jakiej dotąd czytaliście w bajkach. Ponieważ to magia, którą nie tworzą ani magiczne zaklęcia, ani magiczne różdżki. Nie ma też tu wróżek chrzestnych ani elfów czarodziejów. Jest za to moc, płynąca prosto z serca. Z czyjego serca? Ano właśnie z twojego!

Nikt nie będzie w stanie wyczarować dla ciebie tego, co możesz przywołać tylko ty sama. A kiedy opanujesz tę sztukę, będziesz mogła też dzielić się szczęściem z innymi i żadna magia nie jest do tego potrzebna.

Obrazek w treści Bez wątpienia była księżniczką. "Księżniczka Zoja"  [jpg]

Księżniczka Zoja to piękna opowieść o tym, jak znaleźć klucz do serca i głowy, by życie, którym żyjemy, stało się naprawdę, naprawdę magiczne. Do lektury książki zaprasza Wydawnictwo Papierowy Motyl, tymczasem już teraz prezentujemy premierowy fragment powieści:

Księżniczka Zoja miała lat niespełna dziesięć i bez wątpienia była właśnie księżniczką – nosiła przecież piękne sukienki ozdobione kaskadami falbanek i kolorowe wstążki we włosach (jeśli akurat miała na to ochotę, co prawdę mówiąc, nie zdarzało się zbyt często), władała całkiem pokaźnym dworem pluszowych poddanych, zasiadała na tronie z poduszek, a kiedy wpadała w zły humor, cały świat spełniał jej życzenia, by przepędzić smutki.

No, może nie cały świat i nie wszystkie smutki, ale czasami „na podkówkę” udawało się ugrać jakiegoś łakocia, a już z pewnością uścisk mamy i kilka słów pocieszenia. Jeździła też konno – skoro mowa o podkówkach – a to już zdecydowanie wyróżnik księżniczek. Podobnie jak gra w szachy, nauka śpiewu, rysunku, tańca, fechtunku czy języków obcych krain na wypadek, gdyby przyszło jej kiedyś spotkać na balu jakiegoś zalotnika, który przybył z dalekich stron, a którego trzeba przywołać do porządku.

Zoja miała to nieoczywiste szczęście, że mogła wciąż próbować nowych zajęć, i tę zgryzotę, że w praktyce nie wszystko sprawiało taką radość jak w wyobrażeniach. Rodzice westchnieniami kwitowali kolejne pomysły i świeżo odkrywane pasje, a także pełne rozczarowania próby. Ona zaś powiedzenie o słomianym zapale uważała za dalece niesprawiedliwe – w końcu dziesięć lat to zbyt mało, by wiedzieć już, co stanie się magicznym odkryciem i pomysłem na przyszłość, ale za to w sam raz na wszelkie próby.

Zamieniała więc pędzel na pianino albo baleriny na hulajnogę. Nie mieszkała w zamku o stu i jednej wieży, co najwyżej w nieszczególnie wyjątkowej wieży o stu i jednej komnacie, gdzie mieszkańcy wymieniali uprzejmości w windzie lub na parkingu. Wieży nie otaczały rozległe ogrody, tylko dość zwyczajna sieć ulic i biurowców, a strażników na granicach dawno już zastąpiły kamery i domofon. Ale przecież jej mama była księżną, która potrafiła oczarować cały świat, roztaczając aurę majestatu i spokoju, piękna oraz uprzejmości typowej dla szlachetnej damy. Musiała więc być księżną.

Tata władał państwem małym jak codzienność, a zarazem wielkim jak serce, i nawet jeśli składało się ono głównie z piwnicy, garażu oraz biurka zapełnionego nieprzebranymi stosami dokumentów, schematów i analiz, to jednak był księciem. Miał własną pieczęć, a zamiast korony wolał wtykać za ucho ołówek.

Księżniczka Zoja była księżniczką właśnie dlatego, że mogła nią być i mogła się nią poczuć. Mama każdego dnia stawała się dla niej na przemian wojowniczą amazonką i wytrawną dyplomatką, a tata gotów był zastąpić setkę ciężkozbrojnych rycerzy albo długobrodego mędrca, by dzieciństwo Zoi otaczały bezpieczne mury. Magiczne mury w dodatku – przezroczyste, kiedy spoglądać na zewnątrz, dzięki czemu wcale nie przesłaniały świata z jego wszystkimi cudami i tajemnicami, ale niezdobyte dla wrogów.

Dobrze się domyślacie. Zoja była taką księżniczką, którą bywa zazwyczaj każda inna dziewczynka na świecie. Co wcale nie oznacza, że księżniczką udawaną. Nie ma prawdziwszych księżniczek ani bardziej wyjątkowych niż wszystkie córeńki swych zatroskanych rodziców. Tylko one potrafią sprawić, że wszystko staje się tym, co sobie same wymarzą, a w codzienność wlewa się magia. Choćby na moment i choćby tylko w maleńkim domowym królestwie. Ale któż inny może sprawić, by plastikowa zastawa przeistoczyła się w wytworną porcelanę, drewniane klocki – w marmurowe kolumny sali balowej, a sprana maskotka – w szlachetnego księcia? Każda niewielka księżniczka w każdym niewielkim królestwie – którego rytm wyznacza poranny budzik, popołudniowa krzątanina i wieczorna zaduma nad tym, w jaką rolę musi się jutro wcielić mama, a w jaką tata, by nic nie zmąciło marzeń ich dzieci – posiada moc sprawiania prawdziwych cudów. Sama w sobie jest bowiem cudem.

Zoja miała sto czterdzieści centymetrów wzrostu, duże, pełne blasku i radości oczy, drobny nosek, zgrabną bródkę, charakterek małej buntowniczki oraz głowę pełną pytań. Nie przepadała za truskawkowymi deserami, za to uwielbiała same truskawki. Nazywało się to paradoks, a ponieważ uwielbiała kolekcjonować nieoczywiste słowa o ciekawym brzmieniu, dopisała i to do swojej listy językowych ciekawostek. Nie potrafiła zdecydować, czy woli rower, czy hulajnogę, aż spróbowała jazdy konnej, która stała się jej największą pasją. Uwielbiała też mniejsze i większe wyprawy, te większe chyba nawet trochę bardziej. Rodzice woleli wyjazdy w góry, ona – nad morze, rodzice lubili szybkie wypady do lasu, ona zaś – na łąkę lub na starówkę jakiegoś nieodległego miasta. Planowanie wolnych chwil wymagało  zatem zgody wszystkich na różne ustępstwa i dzielenia czasu na różne aktywności. Nazywa się to kompromis – kolejne kapitalne słówko.

Zoja kochała zwierzaki, z równą fascynacją odkrywała tajemnice delfinów i maleńkich skoczogonków (skoczogonek – czyż to nie brzmi słodziaśnie?). A czasami najzwyczajniej w świecie dopadała ją nuda i samotność księżniczki zamkniętej w wysokiej wieży.

Dzieciństwo Zoi było zatem pełne wielkich radości i zaledwie maleńkich smutków. Dni nie różniły się specjalnie od siebie, ona zaś, tak jak każda inna dziewczynka na świecie, odliczała czas do tych kilku szczególnych kratek w kalendarzu, za którymi ukrywały się święta i rocznice. Uwielbiała nastrój rodzinnej radości i prezenty, ma się rozumieć. Szczególnie niecierpliwie czekała na swoje dziesiąte urodziny. W tej dziesiątce było coś tajemniczego, ekscytującego, nowego, coś niemal dorosłego, kryła się jakaś zapowiedź przyszłości, a kończył czas odliczania kolejnych urodzin na palcach. Dziesiąte urodziny to nie przelewki – towarzyszą im poważniejsze lektury na półce i mniej różu w szafie oraz w głowie, nowe przedmioty w Bardzo Poważnej Szkole Dla Najprawdziwszych Księżniczek (przypadkowo całkiem podobnej do tej na osiedlu), a nawet zupełnie samodzielne porządki w pudłach z klockami. Ale kiedy ten dzień – pełen życzeń, radości, nadziei i ciepła – przetoczył się już w wieczór, poczuła jakiś rodzaj żalu i rozczarowania. Tort był przepyszny, a prezenty zarazem niespodziewane, jak i wyjątkowo wyczekiwane. A jednak, gdyby spojrzeć głębiej, było to po prostu kolejne „dzisiaj”, które już jutro zamieni się we „wczoraj”. Następne dni przyniosą te same radości i te same smuteczki, a cała magia dziesiątych urodzin może okazać się wyłącznie powolnym wyrastaniem z koronek i poduszkowego tronu. I to, że jedną cyferkę zastąpiły dwie, nie ma żadnego znaczenia.

Zoja, choć nie miała, prawdę powiedziawszy, żadnych powodów do zawodu i narzekań, poczuła dziwną pustkę i długo rozmyślała ze wzrokiem utkwionym w sufit. Czy jest jeszcze dzieckiem, ze wszystkimi przywilejami beztroski, czy już nastolatką? Czy powinna w związku z tym zmienić coś w zachowaniu? Czy nie zrazi do siebie w ten sposób przyjaciół? Pewnie powinna zmienić zainteresowania, odłożyć lalki, a zająć się czymś dorosłym, zatem bez wątpienia trudnym i nudnym. A może zmienić garderobę? Czego świat od niej oczekuje?

Rodzice na pewno będą ją wciąż kochać tak samo, przynajmniej tego może być pewna. Ale kim teraz powinna być dla innych, a kim dla siebie? I czy w ogóle ktoś będzie pamiętał o jej pragnieniach, skoro przestaje być dzieckiem? 

Jedenaste urodziny pewnie już w ogóle nie będą wyjątkowe. A może dzieckiem przestaje się być już w wieku lat siedmiu? Nie, raczej dziewięciu, choć siódemka podobno ma jakieś czarodziejskie znaczenie. Albo dopiero dwunastu! A może nawet trzynastu? Czy musi zmienić dietę i odstawić ulubione naleśniki?

A kino, co z kinem? Kreskówki wypada jeszcze oglądać? Chyba tak, skoro nawet rodzice zaśmiewają się przy kreskówkach. A co z przyszłością? Co jej przyniesie przyszłość?

Czy przygody i zwiedzanie dalekich krain, czy też wyłącznie jakieś koszmarne obowiązki? Czy będzie umiała marzyć? Sen nie chciał nadejść, a kiedy w końcu zmrużyła powieki, jej rozterki i rozmyślania przelały się na drugą stronę rzeczywistości i porwał je strumień nocnej tajemnicy.

Książkę Księżniczka Zoja kupić można w popularnych księgarniach internetowych:

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Księżniczka Zoja
Marcin Szmel0
Okładka książki - Księżniczka Zoja

Zoja jest superbohaterką a na dodatek księżniczką. Zupełnie taką jak każda z nas, małych i dużych, dziewczyn i kobiet. Nie wierzysz? Zajrzyj do opowieści...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Autor
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Wstydu za grosz
Zuzanna Orlińska
Wstydu za grosz
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Pokaż wszystkie recenzje