Książka W drodze to zapis trzytygodniowej podróży konnej wzdłuż Via Francigena. Na kartach tego swoistego dziennika odżywają nie tylko przeżycia związane z miejscami kultu, którymi usiany jest ten szlak, ale również to poczucie pokoju i głębi, ten intymny kontakt z ciszą, te spotkania z ludźmi, te momenty pobudzające do refleksji i szukania duchowości, jakich Andrea Bocelli wraz z żoną Veronicą Berti mogli doświadczyć na własnej skórze podczas pielgrzymki prowadzącej od placu Świętego Piotra w Rzymie do Lajatico, miejscowości, w której rodzina Bocellich żyje od pokoleń.
Opowiadanie to staje się metaforą życia jako ciągłego poszukiwania istotnych wartości, które często bywają zagłuszane codziennym zgiełkiem: związku z przyrodą, relacji z bliskimi nam osobami, nieustannego dialogu z samymi sobą i z Bogiem, drobnych, niekiedy tylko ledwie dostrzegalnych śladów i świadectw, jakie pozostawili nam nasi poprzednicy, a także tych, które my chcemy przekazać przyszłym pokoleniom.
To nie wszystko. Opowiadanie często przeradza się w refleksję nad całym życiem, odwołując się do anegdot i wspomnień związanych z wyjątkową, inspirującą i pouczającą osobistą drogą tego wspaniałego reprezentanta Włoch na świecie. Artysta zastanawia się nad sensem, jaki miała dla niego muzyka, nad trudnościami, jakie życie przed nim stawiało, a także nad wartością dokonanych przez siebie wyborów i osiągniętych celów.
Publikacja jest prawdziwą perłą nie tylko dla wielbicieli talentu Andrei Bocellego, lecz dla każdego, kto pragnie zastanowić się nad sensem życia i zanurzyć w urzekającym pięknie toskańskich krajobrazów.
O swej podróży Andrea Bocelli opowiedział także w wywiadzie, którego udzielił Robercie Scorranese (Corriere della Sera, 05.02.2023). Oto jego fragmenty:
Maestro, tę podróż podjął Pan razem ze swoją żoną Veroniką Berti, a w trakcie spotkał Pan wielu swoich przyjaciół?
W pierwotnych planach miała to być po prostu zwykła wycieczka w siodle. Później jednak projekt się rozrósł: od zamiaru wykonania jedynie kilku zdjęć z podróży doszliśmy do zaangażowania amerykańskiej stacji i ekipy liczącej prawie 150 osób, którą kierowali dwaj reżyserzy, nasi serdeczni przyjaciele: Paolo Sodi i Gaetano Morbioli. Jednakże pierwotny zamysł, by było to wydarzenie intymne i w pełni duchowe, został zachowany.
Czym dla Pana jest koń?
W siodle przeżyłem kilka najpiękniejszych chwil mojego życia. Począwszy od momentu, gdy będąc nastolatkiem otrzymałem pierwszego mojego konia, klacz Stellę. Koń potrafi być wspaniałym towarzyszem podróży. Koń jest dla mnie także jak rower, jak skuter. Co więcej, to żywa istota, która jest zdolna wyrazić swoje uczucia i bliskość, jednym słowem – na swój sposób przyjaciel. Myślę o przyjacielu, gdy wspominam Giasira, araba którego dosiadałem przez wiele lat. W czasie pielgrzymki zaangażowaliśmy kilka moich najlepszych koni rasy andaluzyjskiej.
Cała podróż jest przeniknięta wiarą. Jest ona, jak wiele razy Pan podkreślał, bardzo ważna w jego życiu. Czy tak?
Mógłbym przywołać nie jedno, ale wiele wydarzeń, na pierwszy rzut oka niewytłumaczalnych, których byłem często naocznym świadkiem, które uważam za jaskrawe dowody cudotwórczej mocy modlitwy i wiary. Tak, wierzę w cuda i wierzę w to, że dobro – i jego cudowna moc – dokonuje cudów.
W czasie tej podróży jest też Pana miłość do książek. Jakiś przykład?
Oczywiście na początku Pismo Święte. Potem dzieła filozofów, od wielkich mistrzów myśli starożytnej Grecji aż po geniusz Pascala, skończywszy na Schopenhauerze. Bardzo znaczący dla mnie byli mistrzowie wielkiej literatury od Alessandra Manzoniego aż po Lwa Tołstoja. Bardzo lubiłem Wiktora Hugo i jego Nędzników, ze wspaniałym ukazaniem odwiecznej walki dobra ze złem. Czytałem wiele razy książki Antonia Fogazzaro oraz imponujące dzieło włoskiej mistyczki Marii Valtorty.
Pan kocha życie. Co chciałby Pan powiedzieć tym licznym młodym ludziom, którzy ulegają zniechęceniu i próbują nawet pozbawić się życia?
W czasach „pokazania się za wszelką cenę”, gdzie dominuje silna konkurencji, w której nie ma już miejsca na współpracę, w czasach sukcesu, pojawiły się pewne „tabu”, z których jednym jest odrzucenie prawdy o śmierci. Starożytni powtarzali: „pamiętaj, że umrzesz” i pamiętając o tym celebrowali życie, podkreślali wartość i doniosłość upływającego tu na ziemi czasu, jego piękno i wyjątkowość. No właśnie, swoisty cud: życie, które należy czcić i kochać z wdzięcznością. Dziś, niestety, człowiek udaje, że nasza fizyczna słabość nie istnieje. Młodzi i bardzo młodzi są narażeni na ryzyko nie poznania absolutnego priorytetu wartości życia. Tylko w ten sposób mogę sobie wytłumaczyć pewne absurdalne śmierci, często owoc bzdurnych wyzwań, tragicznej ciekawości czy też prowokowane reakcjami na pierwsze rozczarowania czy cierpienia. Uważam za bardzo ważne, aby każdy obudził w sobie swoistą wewnętrzną rewolucję za sprawą tego nowego spojrzenia na świat, dokonując refleksji, słuchając własnego sumienia i szukając realnych i trwałych wartości.
[1] Via Francigena – historyczny, transalpejski szlak komunikacyjny w Europie, biegnący od Canterbury w Anglii przez Arras, Reims, Lozannę, Wielką Przełęcz Św. Bernarda, Pawię i Sienę do Rzymu. Jeden z najdłuższych europejskich szlaków pielgrzymkowych, wiodący do grobu Św. Piotra.
(Fragmenty wywiadu Roberty Scorranese z Maestro Andrea Bocellim, Corriere della Sera, 05.02.2023)
Do przeczytania książki W drodze. Zapiski pielgrzyma zaprasza Wydawnictwo Jedność. Dziś na naszych łamach prezentujemy premierowy fragment publikacji:
Wprowadzenie
Powody podróży
To marzenie nosiłem w sobie od dawna. Wiosną 2021 roku stało się ono rzeczywistością, która przybrała konkretną postać ponad trzystu siedemdziesięciu kilometrów przebytych na koniu. Doświadczenie to było mocne, złożone, poruszające, niepozbawione trudności, ale też pełne nadzwyczajnych niespodzianek.
Pielgrzymkę wymyśliliśmy z żoną jako formę modlitwy, która wyrazi się przez pewną dyscyplinę i wysiłek fizyczny, przez muzykę i liczne spotkania.
Via Francigena, jak wiadomo, ucieleśnia pragnienie pielgrzymów z całej Europy, aby pomodlić się przy grobie apostoła Piotra. Ten liczący ponad trzy tysiące kilometrów szlak prowadzi przez święte miejsca, wiekowe świadectwa wiary utrwalone w kamieniu, w dziełach sztuki pełnych olśniewającego piękna, w widokach, które nie mogą nie wzbudzić pytań o cały świat stworzony, a więc i o jego Stwórcę.
Prowadząc przez pięć krajów i setki miejscowości, Via Francigena jest także potężnym łącznikiem kultur. Stanowi miejsce spotkania, koczownicze siedlisko wspólnoty, rozciągnięte na ogromnej przestrzeni, czy to w żarze słońca, czy to w kościelnych nawach, między murami klasztorów czy w małych osiedlach.
Cudowny i niejednolity trakt, złożony z łąk i lasów, gdzie można spotkać ludzi niezłomnych, szukających swego wewnętrznego świata, ludzi, którzy nie zadowalają się wygodnymi paradygmatami materializmu, ale chcą pójść dalej, gotowi podać w wątpliwość własne schematy myślenia i zadziwić się. Świat duchowości bowiem, jak ktoś powiedział, jest dla odważnych.
Nasza podróż, choć duchowa, to jednak bardzo konkretna i uciążliwa, czy to w rzęsistym deszczu, czy to między raniącymi twarz suchymi gałęziami – zaczęła się w sercu chrześcijańskiego świata, przy grobie Piotra, aby dobiec kresu na łagodnych wzgórzach toskańskich, gdzie moja rodzina żyła od pokoleń i gdzie ja sam się urodziłem i wychowałem. Była to więc droga na opak, nie z domu do Rzymu, lecz z Rzymu do domu.
Ze wzruszeniem rozpoczęliśmy naszą wędrówkę, pokrzepieni pozdrowieniem wielkiego męża Bożego, pielgrzyma na ziemi, Ojca Świętego Franciszka, który zechciał nam udzielić swego błogosławieństwa.
Zwykle celem pielgrzymki jest umocnienie wiary odbywającego ją pątnika. W naszym przypadku wiara była już obecna, była już kamieniem węgielnym duszy. Z takim przekonaniem wyruszyliśmy z najmniejszego państwa świata, które jednak duchowo obejmuje wszystkie pozostałe, to znaczy z Watykanu. Następnie, opuściwszy Rzym, jego wielkość i hałaśliwe piękno, rozpoczęliśmy podróż w odwrotnym kierunku, do Toskanii, a w szczególności do regionu Valdery, gdzie są moje korzenie.
W moim osobistym rozumieniu egzystencji ster życia nieuchronnie obiera kurs powrotny do domu Ojca.
Każdy może nadać temu Boskiemu Rodzicowi imię, jakie uzna za najbardziej odpowiednie. Ale nawet świecki filozof, jakim był Arthur Schopenhauer, musiał przyjąć istnienie czegoś, z czego wszystko wypływa i do czego wszystko powraca. O naturze pisał, że jest ona całkowicie obojętna na los pojedynczego stworzenia, wszak kiedy jej dzieci umierają, wpadają do jej łona, tam gdzie się zrodziły. Krótko mówiąc, postrzegał ją jako postać matki czekającej na powrót własnych dzieci. Ale wystarczy odrobina pokory i optymizmu, by chcieć także samej naturze przypisać jakiegoś rodzica. A wówczas ludzka perspektywa natychmiast się zmienia, przechodząc od rozpaczy do nadziei, do wiary.
W głębokim przekonaniu o istnieniu Ojca w niebie, którego głos rozbrzmiewa w licznych cudach i którego ręka nieustannie wskazuje właściwą ścieżkę, Veronica i ja wyruszyliśmy w naszą podróż. Jej wspomnienie będzie nam towarzyszyć przez cały dalszy czas większej pielgrzymki, jaka pozostaje nam jeszcze do przejścia.
Książkę W drodze kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,