Warszawa, lata 20.
Świat skurczył się do enklaw stłoczonych w zasięgu życiodajnego światła. Zwykła, dobrze znana ciemność stała się Ciemnością - nieznaną siłą spychającą ludzi w otchłań obłędu i sprowadzającą nieuchronną śmierć na każdego, kto wyjdzie poza obszar światła. Tuż obok śmiercionośnego niebezpieczeństwa nadal tętni życie. Niezmiennie pieniądze przechodzą z rąk do rąk, w knajpach strumieniami leje się zakazany koniak a w luksusowych burdelach czekają zupełnie inne przyjemności.
W tym świecie żyje Jerzy, weteran trzech wojen, alkoholik z zamiłowania i prywatny detektyw z konieczności. Poszukiwania zaginionej dziedziczki znakomitego rodu od początku wydawały się śliską sprawą. I najchętniej odmówiłby przyjęcia tego zlecenia, gdyby nie absurdalne wręcz wynagrodzenie. Strzeżcie się Greków, nawet gdy przynoszą dary. Jerzy powinien był o tym pamiętać.
Do przeczytania powieści Andrzeja Pupina Szepty ciemności zaprasza Fabryka Słów. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach opublikowaliśmy premierowy fragment książki Szepty ciemności. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Szybko rozlał wino z karafki. Tym razem nie było tak dobre jak wczoraj, przy pańskim stole. Za to towarzystwo znacznie lepsze.
Wypili duszkiem, nalał kolejne, czując jak przyjemne ciepło rozlewa się po brzuchu. Zaczęli jeść, nie wiedział nawet, co wkłada do ust. Dziewczyna jadła jak ptaszyna, nieco niezgrabnie kroiła malutkie kęsy i z widocznym zakłopotaniem wkładała do ust. Najwyraźniej sądziła, że tak jest bardziej elegancko. Rozczulił się na ten widok. Siedzieli obok siebie, coraz bliżej i bliżej, aż zetknęły się ich nogi. Nie mógł powstrzymać się od ciągłego zerkania na falujący, okryty tylko cienką tkaniną biust. Czuł, że ciężko oddycha, a ona drży niczym schwytana w potrzask sarenka. Delikatnie objął ją prawą ręką w talii. Nie wzdrygnęła się i nie odtrąciła dłoni. Jej sprężyste ciało drżało coraz bardziej. Serce biło mu tak szybko, że obawiał się, czy nie pęknie. Sprawy Brzozowskich, Maciejewskich, odeszły w niepamięć. Była tylko ta chwila, ten krótki moment absolutnej uwagi między dwojgiem ludzi, gdy nikt i nic się nie liczy. Lewą dłonią dotknął jej policzka, koniuszkami palców gładził wrażliwą skórę. Ona poddawała się pieszczocie z zamkniętymi oczami. Delikatnie, ale stanowczo skierował jej oblicze ku sobie. Spojrzenia zwarły się w namiętnym oczekiwaniu. Jednak chciał więcej, niż tylko patrzeć. Nic nie mogło go powstrzymać.
Zbliżył wargi do czerwonych ust. Początkowo całował delikatnie, muskał koralową słodycz dotykiem motylego skrzydła. Potem zdecydowanie i mocno, tak jakby była to ostatnia chwila w ich życiu.
Wtem poczuł coś dziwnego, z każdym pocałunkiem robiło się coraz gorzej. Potworny zapach i smak zgnilizny wypełnił mu usta. Odsunął się gwałtownie. Zęby Kaliny, przynajmniej te, które pozostały, były pokrzywione i pokryte czarnym osadem zepsucia. Niewiarygodne, że tak młodym wieku dziewczę doprowadziło swe uzębienie do rozpaczliwego stanu. Dopiero teraz do niego dotarło, dlaczego Kalina zawsze tak się krygowała. To, co brał za dziewczęcą skromność i niewinność okazało się śmiertelną pułapką. Wolałby znów dostać w głowę i wylądować w kanale, niż zmierzyć się z tym wyzwaniem. Co miał teraz zrobić? Poza ewentualnymi wymiotami, na które zresztą coraz bardziej mu się zbierało.
– Proszę mi wybaczyć, panienko Kalino, na zbyt wiele sobie pozwalam. – Postanowił salwować się ucieczką. – Nie godzi się oficerowi tak nastawać na cześć niewieścią.
– Tak mi pan zawrócił w głowie, że chyba się zakochałam. – Podchmielona i rozochocona dziewczyna chichotała z otwartymi ustami. Ich wnętrze kojarzyło się Jerzemu z czeluścią piekielną.
– Dokończymy kolację, ślicznotko. – Musiał jak najszybciej znaleźć wyjście z sytuacji. Nie tak planował spędzić ten wieczór. – Schowaj się, poproszę o jeszcze wina.
Dziewczyna, nadal chichocząc schowała się w szafie. Widać, że nie była to dla niej pierwszyzna. Jerzy złapał służącego na korytarzu i poprosił o dwie butelki wina, przy okazji wsunął dwuzłotówkę na zachętę. Miał chwilę czasu, żeby się zastanowić.
– Możesz już wyjść – szepnął, stawiając alkohol na stoliku. – Wypijmy za spotkanie. – Podał pełny kieliszek i wzniósł szklankę w toaście. Strategicznie usiadł po drugiej stronie stołu. Podsunął dziewczynie jedzenie. – Prawie nic nie zjadłaś, szkoda, żeby się zmarnowało.
Miał szczęście, kobieta rzuciła się na posiłek niczym wygłodniała lwica. Domyślił się, że nie często miała do czynienia z takimi frykasami. Trochę to uspokoiło jego sumienie. Nie wylewała też za kołnierz, wino znikało w okamgnieniu.
– Opowiedz, jak ci się tutaj żyje – zagaił, gdy otworzył drugą butelkę. Kalina wreszcie wyglądała na nieźle wstawioną. – Zapewne masz dużo przyjaciółek w kuchni?
– Gdzie tam. Same złośnice i zazdrośnice. Jedna gorsza od drugiej. Nienawidzą mnie. – Jesteś taka sympatyczna, że aż trudno mi w to uwierzyć. O co się czepiają?
– Wściekają się, że chłopcy wolą mnie bardziej niż je. Idiotki. – Dziewczyna zaczynała bełkotać. – Jestem od nich lepsza i tyle. Są jeszcze ryksy, ale z nimi nikt nie gada.
– Jakie ryksy?
– A takie marudy. Cięgiem ryczą po tym, jak panicze się im do tyłka dobierali jeszcze przed pierwszym krwawieniem. Zdziebko za wcześnie, i co. Nie ubyło im.
– Panicze?
Dziewczyna coraz bardziej go irytowała. Jeszcze chwilę temu jej współczuł, jednak ostry, nienawistny język sprawiał, że ledwie mógł na nią patrzeć. Mimo wszystko, pozyskiwane informacje były na tyle cenne, że warto było się pomęczyć.
– Lubomir, a czasem ten drugi. Co poradzić, lubią młode. Takie już te chłopy są.
– Ten drugi? Sambor?
– Sambor to mięczak i sodomita. Gania za chłopami, każdy to wie. Ale nie tyka młodych.
– Czyli ktoś jeszcze gwałci dzieci?
– Zaraz tam gwałci. Bierze co swoje. – Kalina postukała paznokciem w pusty kieliszek.
Jerzy natychmiast dolał kolejną porcje.
– Niby nie wiadomo kto to, bo jest zawsze w masce. Zresztą Lubomir też ją lubi zakładać. Ale on się z niczym nie kryje.
– Czyli ty wiesz, kim jest ten drugi? – Czuł się niczym rasowy ogar na tropie zwierzyny.
– No bo to zawsze było, jak Maciejewski przyjeżdżał . A ten drugi też był gruby. A gorzej, że w tym czasie ten stary zboczeniec robi zdjęcia, Wilhelm znaczy – mlasnęła z niesmakiem. – To jest już dziwne. Chore.
– Ale dzieci?! Oni je krzywdzą. – Nie mógł się powstrzymać.
– Ty nic nie rozumiesz. Jesteś z wielkiego miasta, innego świata – zaśmiała się szyderczo. – Tutaj, kto ma światło i jedzenie jest bogiem. A bóg może brać co chce. I kiedy chce.
– Czyli tak po prostu, wybierają sobie dziewczynki i robią, co chcą?
– Dziewczynki, ładnych chłopców. Co akurat chcą.
– Nikt nie reaguje? Na przykład Sambor?
– Sambor sam lata za chłopami, ale dzieciaków nie rusza. – Podekscytowana plotkami dziewczyna nachyliła się w stronę Jerzego. Wypity alkohol sprawił, że zapach z ust stał się jeszcze gorszy. – Ale nic z tym nie robi. Za bardzo się boi brata.
– Hrabia na to wszystko pozwala? – Jerzy dolał wina do obu naczyń, sam jednak tylko udawał, że pije.
– Jestem tu cztery lata, ale nigdy nie widziałam, żeby coś robił. Mówią, że słabuje od wielu, wielu lat. Już nie wychodzi ze swoich pokoi.
– A ta Wanda? Ona też jest taka jak bracia?
– Mało z nią miałam do czynienia. Niby ją wszyscy lubili, ale ja nie. Coś z nią było nie tak. – A dokładnie? – dociekał.
– Krążyła po domu, jak jakiś duch. Nawet w czasie Ciemności. Człowiek wracał po cichutku, a tu nagle wpadał na nią. Stała tak na korytarzu jak kołek. Chyba, nawet mnie nie widziała. Do tego ciągle ryczała. Ile razy sprzątałam jej pokój to gapiła się na mnie i płakała. Wariatka.
– Widziałem, że zamontowano zamek na jej drzwiach. Chyba niedawno?
– Michaś, no strażnik, mówił, że próbowała uciekać. W Ciemność. Wyobrażasz sobie? Głupia, miała wszystko, a tu takie wariactwa. My tu całe życie ciężko pracujemy. –
Zaczęła się po pijacku roztkliwiać. – A ona dostawała wszystko na tacy. Nie ma sprawiedliwości na tym świecie.
– Może jej życie wcale nie było takie cudowne? – Prowokował.
– Miała tyle sukienek. Pięknych sukienek. – Kalina zafiksowała się na jednym, łzy leciały ciurkiem po twarzy. – A pierścionki? Kolczyki? Naszyjniki? Ze złota! Nawet nie chciała ich nosić. Tylko jak ten Maciejewski przyjeżdżał to się stroiła. Taka paniusia.
– Szykowała się na jego przyjazdy? Musiała go bardzo lubić.
– Gdzie tam. Ostatnio zaczęła robić fochy. Głupia i tyle.
– Fochy? – Czuł że znów jest na tropie czegoś ważnego.
– Wyrzuciła mnie z pokoju i zaczęła tłuc głową w ścianę. Mówię ci, wariatka i tyle. Tak się
przestraszyłam, że uciekłam. Krwi było co niemiara, trzeba było zszywać jej czoło. Niezła heca.
– Co na to rodzina?
– E tam. To nie był pierwszy raz. A Maciejewski to taki bogaty wdowiec. Zakręciłaby się i mieszkałaby w Warszawie. Pewnie w jakim pałacu. Głupia baba. – Kalina zaczęła ziewać.
– No to napijmy się. Za nas. – Wzniósł toast. – Do dna.
Chwilę później już spała. Przeniósł ją na łóżko, zdjął buty i otulił kołdrą. Patrzył przez chwilę na jej twarz, wydawała się taka spokojna i niewinna. Ciekawe, czy w innym świecie, pozbawionym destrukcyjnego wpływu Ciemności też byłaby pozbawiona wrażliwości na ludzką krzywdę? Czy po prostu już taka była, niezależnie od okoliczności? Odgonił czarne myśli i możliwie najwygodniej umościł się na fotelu. Oczy same mu się zamykały.
Powieść Szepty ciemności kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,