
Witaj w świecie, w którym przemówią do Ciebie drzewa. Nimfy zanucą magiczną pieśń. Potwory kryją się w głębinach. Nieznani bogowie spiskują przeciwko Tobie.
A ludzie?
Ludzie mają zamiar pozabijać się nawzajem.
Eli, Ha’akon i Temina wyruszają na spotkanie przeznaczenia. Kręte drogi zaprowadzą ich w strony, gdzie kryje się zło i niepokój, lecz także każde z nich ma szansę odkryć swoje prawdziwe człowieczeństwo, przyjaźń i lojalność… Czy okrucieństwo i podłość są skazane na zwycięstwo?
Do przeczytania powieści Uli Gudel Smocza żona – trzeciego tomu cyklu Dziewczyna bez imienia – zaprasza BookEdit. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach zaprezentowaliśmy premierowy fragment książki Smocza żona. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Sig odczekała chwilę po tym, jak wrota budynku się zatrzasnęły, a następnie wymknęła się chyłkiem na zewnątrz. Na szczęście, poranek nie wstał całkiem jeszcze i mogła liczyć, że dzięki jego szarzyźnie uda jej się pozostać niezauważoną. Czym prędzej podreptała w stronę wojowników zgromadzonych do wymarszu, starając się odnaleźć tego jednego brata, z którym musiała podzielić się niewiarygodnymi nowinami, jakie udało jej się właśnie podsłuchać.
Nigdy nie ufała tej obcej, która kalała ich ziemie swoją obecnością. Powinna była sczeznąć dawno temu, na placu przed Świątynią, wybatożona za swojej przewinienia tak, jak na to zasługiwała.
Tak się jednak nie stało.
Od tamtej pory jej jedyny, wierny sprzymierzeniec w sprawie przykazał jej trzymać się na uboczu, gdyż uczestnictwo Sig w nakłonieniu Ta’umy do zgłoszenia Koroi Karn ściągnęło na nią zbyt wiele wścibskich spojrzeń. Przeto grała swoją rolę i nie kwestionowała decyzji Rady, jednak kiedy tylko nadarzyła się sposobność, starała się uprzykrzyć życie obcej, choćby zwiększając dawkę ziół podczas rytuałów.
Niestety, to było wszystko, co mogła w tej chwili zdziałać. Jej zemsta za znieważenie Alikii wciąż się oddalała, a Sig gorzkniała coraz bardziej, gdy patrzyła na honory, którymi obdarzana jest ta przybłęda…
To, co właśnie usłyszała… To, o czym szeptali Ha’akon i Ta’uma, było sekretem, na który warto było czekać. Już podczas seansu przed Rytuałem Przejścia wydawało jej się, że ciało obcej nie nosiło śladów bata, lecz tak Akona, jak i Temina zbyły jej dociekania. Przekonywały ją, że była to część jej halucynacji. A teraz miała potwierdzenie, że w uzdrowienie Berennike zaangażowały się moce nie z tego świata. Ta informacja mogłaby stać się zaczątkiem końca obojga – Namiestnika i księżniczki.
Nareszcie ujrzała sylwetkę swego zaufanego brata. On najlepiej będzie wiedział, co z tym dalej począć…
* * *
Ha’rim tkwił w malignie, która zdawała się nie mieć końca. Pamiętał, że wydobyto go z czeluści kopalni i przetransportowano do krasnoludzkiej faktorii. Usiłował powstać, zerwać się, biec z powrotem, lecz druhowie przyszpilili go do łoża, a ostatecznie, by nie musieć nieustannie go pilnować, przywiązali do posłania. Wiedział, że spierzchniętymi ustami nie potrafi wymówić jednego składnego zdania. Tylko pojedyncze słowa wyrywały się z jego zachrypniętego gardła. Zbyt krótkie, by być pomocne, by przekazać wiadomość. W końcu niema krasnoludzka szamanka podała mu jakieś zioła, które odesłały go w krainę snu. Nie zaznał tam jednak spoczynku. Te same sceny przewijały się przed oczyma wojownika raz po raz w upiornych majakach. Wracały zawsze od tego samego momentu.
Elf zszedł pertraktować z nimfą, a ona ni stąd, ni zowąd poczęła rzucać jakieś zaklęcie. Ha’rim nie wahał się i w powietrzu zajęczała wypuszczona przez niego strzała. Nie udało mu się dojrzeć, czego dosięgnęła, ale w coś trafiła, gdyż rozpętał się istny chaos. Macki potwora, który czaił się w jeziorze, wystrzeliły ku nim. Krasnolud pociągnął go za sobą i rzucili się w dół, na łeb na szyję, w stronę niewielkiej plaży. Nie wiedział, jakim cudem przeżył to karkołomne zejście po ostrych skałach w ciemności, do tego unikając grubych jak pnie odnóży, które ścigały ich na każdym kroku. Kiedy stanęli u brzegu zbiornika, nagle zapanowała głucha cisza, jakby czas się zatrzymał, a wszystko wokół zastygło. Tafla wody znieruchomiała. Następnym dźwiękiem, który do niego dotarł, był trzask zapalanego łuczywa. Z ulgą ujrzał żarzącą się pochodnię w rękach krasnoluda.
– Trzymaj! – zawołał Yanko. – Idę po niego! – I z falcatą w jednej, a młotem w drugiej ręce popędził przed siebie i dał nura prosto w mroczną głębinę.
Szczęka opadła wojownikowi ze zdumienia, lecz niemal jednocześnie z wody znowu wystrzeliły macki potwora, jedna zamierzyła się wprost na niego. Instynktownie oprzytomniał i uskoczył. Ujął miecz i ciął prostym brutalnym ruchem od góry. Poczuł, jak ostrze przebija łuski i grzęźnie w miękkim ciele. Szarpnął je do siebie w samą porę, gdyż odnóże odwinęło się i cofnęło. Ha’rim zaatakował ponownie, tym razem mierzył wyżej. Macka była szybka jak wąż i tryskała z rany ciemną posoką. Dołączyła do niej kolejna i wojownik, zmuszony odpierać wielokrotne ciosy, został przyparty do ściany. Cuchnący śluz, który sączył się z obrażeń potwora, pryskał mu na twarz jak błotnisty deszcz. W ferworze walki nie myślał o tym, nie miał zamiaru oddać pola tej wstrętnej kreaturze.
Był Ha’ami. Honor i siła, powtarzał w myślach z każdym cięciem.
Raptem macki odstąpiły i wszystko ucichło. Wyrównał oddech, wytarł rękawem posokę z czoła, gotowy na kolejny atak. Usłyszał cichy chlupot od strony jeziora. Ostrożnie postąpił do przodu. Podniósł pochodnię, która jakimś cudem nie zgasła, pomimo że leżała na zawilgoconej ziemi. Ostrożnie zbliżył się do brzegu. Coś płynęło ku niemu. Rozwarł powieki, aż czuł, że gałki za chwilę wyskoczą mu z oczodołów. W końcu zrozumiał, że kształt, który majaczył na powierzchni, był jasną czupryną elfa. Podbiegł, chwycił go za ramię i pomógł wydostać się na brzeg.
– Jak to zrobiłeś? – wydyszał nieczłowiek.
– Co?
– Potwór nagle mnie puścił. Spojrzeli na siebie.
– Gdzie krasnolud? – zapytał elf.
– Wskoczył za tobą w tę przeklętą topiel.
Nieczłowiek nic nie odrzekł, chwycił włócznię Ha’rima, zawrócił w stronę ciemnych odmętów i zanurkował.
– A trzeba było siedzieć na tyłku i żreć to śniadanie, jak cię częstowano… – mruknął dowódca Ha’ami i wzniósł miecz gotowy do obrony. Zachciało ci się kontroli kopalni klejnotów, to trafiłeś do pandemonium.
Jednakże tym razem to nie potwór wyłonił się z głębin, a wątła postać nimfy, której czułki jarzyły się ostrym, zielonym światłem. Pofrunęła pod sklepienie, a z jej gardła wyrwał się krzyk tak przeraźliwy, iż Ha’rim poczuł, jak cała góra trzęsie się w posadach, a jego głowa gotowa jest rozpaść się na kawałki. Upuścił miecz i zakrył uszy, ale niewiele to pomogło. W następnej chwili fala przypływu zbiła go z nóg i uniosła ze sobą. Nie zdążył złapać tchu. Rozpaczliwie machał rękoma, starając się wypłynąć na powierzchnię. W ciemności nie mógł się zorientować, czy podąża we właściwym kierunku. Wkrótce jego płuca zaprotestowały, a członki osłabły. Wiedział, że kres jest bliski. Wtem poczuł mocne szarpnięcie. Coś chwyciło go za kołnierz i pociągnęło. Jego głowa przebiła taflę wody. Zakrztusił się i zaczerpnął oddech.
– To nie koniec! – usłyszał głos elfa. – Gotuj się! – Palce nieczłowieka zacisnęły się na jego ramieniu w żelaznym uścisku.
Ha’rim zrozumiał. Nabrał powietrza. Woda uderzyła z jeszcze większą furią. Tym razem jednak czuł silną dłoń swego towarzysza, który pewnie go prowadził. Nie był sam. Starał się płynąć, by nie być balastem, lecz z trudem poruszał się w wodnej kipieli. Elf wydawał się mieć niesłabnącą krzepę. Mięśnie jego ręki nie rozluźniły się nawet na moment. Po chwili, która wydawała się wiecznością, dotarli do twardej skały, wspięli się na nią i wydostali na powierzchnię. Uczepiony kamienia Ha’rim łapał oddech. Nie mógł uwierzyć, że przeżyli.
– Daj mi swój pas! – Jak przez ścianę dotarł do niego głos.
– Co takiego?
– Twój pas! Szybko! Yanko się wykrwawia!
Wojownik drżącymi dłońmi sięgnął do klamry, odpiął i na oślep wyciągnął w stronę nieczłowieka swój skórzany pas. Usłyszał krótką szamotaninę i cichy jęk krasnoluda.
– Na nogi! – rozkazał elf. Znowu chwycił ramię Ha’rima, pomógł mu wstać i pociągnął za sobą. – Biegiem!
Dowódca Ha’ami ruszył przed siebie, potykając się w ciemności. Jego kończyny były sztywne, jakby był zakuty w żelazną zbroję. Niespodziewanie ujrzał delikatne światło, które rozjarzyło się wokół dłoni nieczłowieka zaciśniętej na jego własnej ręce. Ciepło rozlało się po jego zbolałych członkach i poczuł nagły przypływ mocy.
Przyspieszyli.
Ha’rim jęknął przez sen na wspomnienie tej ucieczki w ciemność.
Powieść Smocza żona kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
[tabela=6373498
Tagi: fragment,