Gdy miłość staje się przekleństwem... „Głęboko pod powierzchnią" Konrada Makarewicza

Data: 2023-07-14 11:14:14 | artykuł sponsorowany | Ten artykuł przeczytasz w 13 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Tymon zrobiłby wszystko dla ukochanej Nadii. Chcąc zapewnić obojgu lepszą przyszłość, wyjeżdża do Szwecji, by rozpocząć pracę jako robotnik budowlany. Niecierpliwie wyczekuje dnia, w którym Nadia do niego dołączy. Gdy po wielotygodniowej rozłące dziewczyna się zjawia, wszystko zaczyna się psuć. Nadia jest ciągle rozdrażniona i niezadowolona, a jej zachowanie staje się coraz mniej racjonalne i trudne do przewidzenia. Pewnego dnia bez słowa znika. Pełen złych przeczuć Tymon postanawia za wszelką cenę odnaleźć ukochaną. Rusza jej śladem do Norwegii. Zrażony fiaskiem poszukiwań wraca do Polski. Kiedy wydaje się, że życiowe zawirowania ma już za sobą, Nadia kolejny raz wywraca jego życie do góry nogami. Zdruzgotany Tymon trafia do Ukrainy, gdzie jest świadkiem rosyjskiej inwazji. Ryzykowne decyzje, które podejmie, na zawsze odcisną piętno na jego życiu. Ale czy sprawią, że odzyska miłość Nadii?

Głęboko pod powierzchnią grafika promująca książkę

Do lektury książki Konrada Makarewicza Głęboko pod powierzchnią zaprasza Wydawnictwo Novae Res. Dziś na naszych łamach prezentujemy premierowy fragment powieści:

I

– Jestem z ciebie dumny! Tak się bałaś, a zdałaś przy pierwszym podejściu… I to na piątkę! – Zanim dokończył, usłyszał szlochanie.

– Tymon, tęsknię…

– Też tęsknię, Nadi – odparł i mocniej przysunął telefon do policzka.

Od miesiąca miał dla niej tylko słowa. Nie mógł obetrzeć jej łez, nie mógł przytulić ani skutecznie pocieszyć. Była w trakcie sesji egzaminacyjnej, mnożyły się problemy w pracy, a nade wszystko doskwierała jej rozłąka. Kiedy wyjeżdżał do Szwecji, miała do niego po kilku tygodniach dołączyć. Plany się zmieniły, gdy nie dostała urlopu.

– Jeszcze cztery tygodnie. – Rozpłakała się w głos.

– Nadi… – Próbował dodać dziewczynie otuchy. – Po wszystkim lecimy na Sycylię, a później do Grecji i nie będę cię odstępował na krok. Zatęsknisz, żebym znów gdzieś wyjechał.

Zapłakała jeszcze rzewniej.

Nie widzieli się od maja, ale oboje czuli, że od ich rozstania minęło znacznie więcej. Dziewczyna praktykowała codzienne samoumartwianie się, a on trafił w otoczenie osób, z którymi nijak nie potrafił, a nawet nie chciał znaleźć wspólnego języka. Nie odnajdywał się w robotniczym światku. Na budowie znalazł się trochę dla odmiany, trochę dla dziewczyny, która chciała poznać Szwecję, a głównie – dla pieniędzy. Przed podjęciem ostatecznej decyzji targały nim wątpliwości. Rozmawiali o tym. Męczyło go przeczucie, że z powodu wyjazdu straci Nadię. W ciągu ich ostatnich wspólnych tygodni w Polsce kładła się spać osobno. Coś wisiało w powietrzu, lecz nie umiał dookreślić co.

– W takim razie… zostań – mówiła wtedy. – Ale możesz żałować, bo drugiej propozycji pracy od Darka pewnie już nie dostaniesz.

Czasu nie było wiele, a mimo to kilka dni zwlekał. Kiedy postanowił, że jednak pojedzie, wszystko musiał załatwiać w biegu: założyć działalność, zdobyć ubezpieczenie, kupić bilet na prom, przygotować motocykl, a później się spakować. Nadii udzielało się jego podenerwowanie, oddalali się od siebie.

– Kolejne cztery cholerne tygodnie! – przeklął, gdy się rozłączyli, rzucając kielnią zaprawę na nierówną ścianę.

Chciał zarobić i możliwie prędko wrócić do Polski, dlatego od początku brał nadgodziny, które właśnie zaczynał odczuwać w kościach. Walczył z każdym dniem, a teraz stał przed perspektywą dwudziestu ośmiu kolejnych. „Wytrwać do przybycia Nadii – pomyślał. – Z nią będzie łatwiej i jakoś zleci”.

Pracował przy remoncie szkoły – odświeżał pomieszczenia. Zobowiązał się zostać na cztery miesiące i już żałował. Wiedział, że to nie jest praca dla niego, bo próbował tego pięć lat wcześniej. Nie miał wtedy bladego pojęcia o wykończeniówce. Nie miał pojęcia o budowlance. Podjął się tamtej pracy po tym, jak poznał dziewczynę ze Szwecji. Z dziewczyną nie wyszło, ale nauczył się malować, szpachlować i stawiać ścianki działowe. Proponowano mu, by został na stałe, ale po kilku miesiącach miał dość. Do Polski wracał, jakby opuszczał obóz pracy. Obiecywał sobie, że nigdy więcej tam nie wróci, chyba że turystycznie.

A jednak wrócił i znów się zajeżdżał. Obserwował pozostałych roboli, jak snują się, chodząc z kąta w kąt, udając, że coś robią, albo zbijają się w kilkuosobowe grupki i oddają pogaduszkom. Nie był pracowity, lecz nie potrafił tak, jak oni. Robił swoje i robił to na tyle dobrze, na ile potrafił.

Kończył wieczorem. Miał do dyspozycji samochód, zwykle ktoś z nim jechał. Podróż autostradą zajmowała trzydzieści minut. W aucie oddawał się bezproduktywnym dyskusjom, którymi gardził, a które zwykle kończyły się nieporozumieniami.

– No, ja pierdzielę! – Włodek, emerytowany policjant, gromko się zaśmiał. Patrząc na ekran telefonu, czytał na głos: – „Samolot rozpadł się i runął z wysokości dwóch tysięcy metrów. Na miejscu katastrofy wciąż trwają poszukiwania ocalałych”. Ocalałych!

– Kurwa! Powodzenia! – skomentował Marek, wierny kumpel Włodka, który jeśli coś mówił, to z nerwem i wulgarnie.

– W latach siedemdziesiątych jakaś Niemka przeżyła upadek z kilku tysięcy metrów – wtrącił Tymon.

– Ta, kurwa! – parsknął Marek. – Chyba debil w to uwierzy.

– Znajdę i sam przeczytasz. Zobaczymy, co wtedy powiesz.

Włodek wybuchnął śmiechem.

– Ha, ha, ha! Jak na płocie przeczytasz: „cipa”, to ściągasz gacie do bzykania?

Tymon oderwał na chwilę wzrok od drogi i spojrzał na łysiejącego pięćdziesięciolatka, kolejny raz zachodząc w głowę, jak to możliwe, że przy zapoznaniu jego oczy i twarz wydawały mu się inteligentne.

– Do jutra – rzucił Włodek, wysiadając. – Bądź o tej, co dziś.

– Okay, cześć.

*

Dzielnicę, w której mieszkał, Darek nazywał gettem. Tymon poznał to miano przy okazji wyprowadzki z wieloosobowej kwatery, w której musiał znosić regularne pijatyki. Udało się wynająć kawalerkę i zajął ją na wyłączność.

Ciągi bliźniaczo podobnych jednopiętrowych szeregowców, oddzielone od siebie zieloną szachownicą trawników, z zewnątrz nie wyglądały źle. Klatka schodowa witała obcym, drażniącym nos zapachem gumy. Identyczny zapach unosił się w mieszkaniu.

– Wszystkie czynszówki w Trelleborgu śmierdzą tak samo – zaręczył Dariusz, rozglądając się po pomieszczeniach. – Trochę zapuszczone, szczególnie kuchnia.

– Myślałem, że będzie gorzej.

Darek wyszczerzył zęby – często to robił, gdy się nad czymś zastanawiał.

– Weź jutro z budowy wszystko, co trzeba. Dwa dni będziesz pracował tutaj, pomalujesz pokój, korytarz i kuchnię.

– Dzięki – powiedział Tymon, przyjmując dwa komplety kluczy.

– Kiedy przyjeżdża Nadia?

– W następną sobotę. Muszę ją odebrać z promu, będzie miała dużo rzeczy… Motocyklem chyba nie damy rady.

– Dostałeś saaba, możesz nim jeździć, gdzie chcesz.

Lokal leżał na parterze. Uścisnęli sobie dłonie i Darek wyszedł drzwiami balkonowymi, skąd miał bliżej na parking. Tymon stanął w progu i patrzył za odchodzącym mężczyzną, który, choć od zawsze mówił o diecie, wciąż przybierał na wadze. Był tęgi, ale mocny, i krok miał sprężysty. W Szwecji osiadł na stałe, poznał język. Pełnił na budowie rolę kierownika i ze swą niewzruszoną pewnością siebie zdecydowanie się do tego nadawał. Z natury prostolinijny, łatwo zjednywał sobie ludzi. Był religijny, a może właściwiej byłoby rzec, że bogobojny, i w wieku zaledwie trzydziestu jeden lat doczekał się ze swą żoną już czworga pociech – pierworodnego oraz trzech córek. Mimo wszystko duszę miał prawdziwie sarmacką. Kochał dobrze zjeść, wypić i się zabawić. Kochał wreszcie i swego Boga, gdyż miłosierny puszczał mu to wszystko płazem.

Rozbrzęczał się komunikator, dzwoniła Nadia.

– I co, już?

– Zobacz. – Tymon włączył kamerę i obszedł mieszkanie. – Prosto z pokoju wchodzisz do własnego ogródka.

– Ooo… i leżak. Będę na nim czytać.

– Ciągle męczysz ten kryminał po czesku? Nadia się roześmiała.

– Nie, już skończyłam. Porywający nie był, ale językowo dał mi dużo. A słyszałeś o Castanedzie?

– Przeglądałem którąś z jego książek. Jakieś szamańskie rojenia… A skąd to pytanie?

– Właśnie czytam.

– Co?!… – Tymon uniósł brwi w teatralnym geście. Znając twoje poglądy, nawet bym nie pomyślał.

– Na grupie o alternatywnych terapiach odezwał się do mnie taki Francuz. Polecił mi ją.

– Jakiś nie wiadomo kto do ciebie pisze, a ty czytasz z jego polecenia taką książkę? Wiedziałaś, że Castaneda był zwolennikiem narkotyków? Niby dla poszerzania świadomości. Wiem jedno: jego poglądy były nieźle pokręcone.

– Wysłał mi w załączniku, więc tak sobie czytam z ciekawości.

– Co to w ogóle za człowiek?

– Uczy medytacji i coś tam z reiki.

– Chce cię uwieść.

– No, przestań. – Zachichotała.

– To niby po co pisze? Tacy jak on mają ogromne ego i, świadomie czy nie, manipulują innymi.

– Uspokój się – zaniosła się śmiechem – przecież nie mam z nim kontaktu. Odpisałam tylko raz.

– Dobra, kończę. Może jeszcze wieczorem pogadamy, zabieram się za sprzątanie, bo brudno. Zanim przyjedziesz, wszystko odmaluję i będzie ładnie.

– To ja przelecę się gdzieś rowerem. Buziaki!

Kiedy pozamiatał i umył podłogi, wypakował kilka niezbędnych rzeczy i wrzucił marynarski worek do wnękowej szafy na korytarzu. Pokój był obszerny, a przez to zdawał się jeszcze bardziej pusty. Pod oknem stało rachityczne krzesło, a w rogu leżała cienka, robiąca za materac gąbka.

Siadł oparty o ścianę, z laptopem na udach, założył słuchawki. Była niedziela, jedyny dzień, gdy mógł się w pełni zająć tym, czym naprawdę chciał. Przeniósł się w świat, nad którym miał niepodzielną władzę i w którym czas nie istniał – pracował nad powieścią.

Do nocy zdążył rozpisać wszystkie pomysły, jakie przyszły mu do głowy podczas tygodnia pracy. Położył się spać i wtedy, jakby na sygnał, u sąsiadów zaczęła się awantura. Ściana była zbyt licha; wrócił do słuchawek i muzyki.

Alarm hałasował punkt szósta – co rano zbyt wcześnie. Golił się, mył zęby. Zakładał robocze ciuchy, chował żarcie do plecaka i szedł do auta. Trelleborg jest w Szwecji znany jako miasto o najdłuższych ulicach. Przemierzał je regularnie, z rana zawijał po dwie, trzy osoby. Z czasem coraz chętniej milczał. Po przywitaniu się, aby nie wsiąkać w toczące się w drodze rozmowy, włączał radio. Ściskając kierownicę, tyle samo uwagi, co samej jezdni, poświęcał szybującym powyżej rybitwom.

Do południa wyrównywał ściany. Gdyby od ciągłego trzymania kielni nie robiły się na dłoni odciski, nawet by lubił to zajęcie.

Właśnie skończyła mu się gładź. Zszedł na parter i przyniósł kolejne dwa wiadra. Pod jego nieobecność ktoś zabrał drabinę. W sali obok stały trzy, w tym ta jego.

– Biorę ją.

– Ej, ej, ej, kolego! – zaprotestował konusowaty Radek. Używam jej!

– Jak używasz, kiedy stoi wolna?

– Będzie mi mówił, że nie używam, jak używam – upierał się Radek, stojąc przy drugiej drabinie i podając kasetony partnerowi, układającemu je na podwieszanym suficie. – Weź tę niższą.

– Nie sięgnę z niej – odparł Tymon i wziął drabinę pod pachę.

– O, kolego, skończysz i masz ją zaraz przynieść! – zażądał Radek. – Słyszysz?!

– Słyszę – rzucił na odchodne, ale wcale nie miał na myśli tego, że się zgadza.

Po godzinie dobiegł go krzyk:

– Czekam na drabinę!

– To czekaj! – odkrzyknął Tymon.

– Powiedziałeś, że przyniesiesz! – upierał się Radek.

– Nic takiego nie powiedziałem.

– Słyszycie? Nie powiedział… Chyba masz coś z pamięcią!

– Moja pamięć ma się na pewno znacznie lepiej niż twoje poczucie humoru!

– Jebaniec, będę musiał z nim porozmawiać – orzekł Radek już ciszej, jakby mówił do kogoś innego.

W Tymonie się zagotowało. Raptem obleciał go strach. Radek był na budowie od tygodnia i widać było, że próbuje się wykazać. Kiedy zostawali sam na sam, wydawał się w porządku. Co innego, gdy miał audytorium. Widząc, że Tymon trzyma się trochę poza ekipą, raz po raz próbował go zdominować.

Przez resztę dnia Tymon miał się na baczności. Uprzednio zdążył się nasłuchać o pobiciach, których dopuścił się Radek. Mężczyzna wspominał je z wyczuwalną w głosie satysfakcją.

– Ależ mu wtedy wpierdoliłem – podsumował jedną ze swych opowieści i ze smakiem oblizał wargę.

Tymon liczył, iż Radek jednak nie zostanie na nadgodziny i zjedzie z budowy po siedemnastej lub najpóźniej – dziewiętnastej.

Wybiła dziewiętnasta. Tymon pracował na końcu długiego korytarza.

– Jednak został – mruknął pod nosem, gdy dostrzegł idącego w jego kierunku Radka.

Mężczyzna był młodszy od blisko czterdziestoletniego Tymona. Mierzył nie więcej niż sto sześćdziesiąt pięć centymetrów i prezentował się dość groteskowo. Poruszał się ociężale jak niedźwiedź i chwiał się na boki. Stopy i dłonie miał chłopięce, za to pierś, uda i bicepsy – iście bycze. Można się było domyślić, że kompleks niskiego wzrostu leczył swego czasu sterydami.

Tymon nie miał wątpliwości, że jeśli dojdzie do konfrontacji, stoi na przegranej pozycji. Nie był ani rosły, ani mocnej budowy. Miał siłę i kondycję, ale nie mógł się równać ze zbliżającym się osiłkiem. Pół dnia myślał nad tym, co zrobi w podobnej sytuacji. Postanowił, że nie pozwoli się poniżyć ani pobić. Miał przy nodze budowlany nóż i w razie potrzeby zdecydowany był go użyć. W poczuciu zagrożenia gotów był na wszystko.

– To co, zostaliśmy dwaj? – zapytał retorycznie niskorosły mocarz.

– Wszyscy pojechali? – Tymon sondował nabrzmiałą twarz oponenta i zaraz odetchnął z ulgą.

– Dawaj na bajerę – zaproponował Radek i siadł na odwróconym wiadrze po farbie. – Cały dzień zapieprzasz, musisz wreszcie odsapnąć.

– Co ty masz takie czerwone te oczy?

Radek poprawił przerzedzoną, nażelowaną grzywkę.

– Siedem lat pracowałem w lakierni. Chroniczne zapalenie spojówek i uszkodzona wątroba po dziś dzień mi zostały.

– Wątroba to przez…

– A gdzie tam przez picie… – przerwał Tymonowi. Opary, chemia…

Książkę Głęboko pod powierzchnią kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Głęboko pod powierzchnią
Konrad Makarewicz11
Okładka książki - Głęboko pod powierzchnią

Gdy miłość staje się przekleństwem... Tymon zrobiłby wszystko dla ukochanej Nadii. Chcąc zapewnić obojgu lepszą przyszłość, wyjeżdża do Szwecji, by rozpocząć...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Recenzje miesiąca
Z pamiętnika jeża Emeryka
Marta Wiktoria Trojanowska ;
Z pamiętnika jeża Emeryka
Obca kobieta
Katarzyna Kielecka
Obca kobieta
Katar duszy
Joanna Bartoń
Katar duszy
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Oczy Mony
Thomas Schlesser
Oczy Mony
Rok szarańczy
Terry Hayes
Rok szarańczy
Pokaż wszystkie recenzje