Galopem do gwiazd to ostatnia część opowieści o Szogunie – niezwykłym koniu na receptę. Nowa książka Agaty Widzowskiej ukazała się właśnie nakładem Wydawnictwa Dreams.
Tym razem grupa przyjaciół z Dąbrówki staje w obliczu tajemniczych zjawisk występujących w przyrodzie i próbuje rozwikłać zagadkę podejrzanej rośliny, znamion na końskich brzuchach i siwiejących ogonów. Atrakcją wakacji jest wizyta ekipy filmowej z reżyserem Sebastianem Nieziemskim na czele, która zamierza nakręcić dokument o historii Szoguna. Co wydarzy się na planie? Czy zwierzęta wyczują nadchodzące niebezpieczeństwo?
Galopem do gwiazd to poruszająca opowieść o wszechświecie, ludziach i zwierzętach, którzy na różne sposoby próbują okazać sobie miłość. To historia prawdziwa, wywołująca zarówno radosny śmiech, jak i łzy. Bo po burzy zawsze wychodzi słońce. Warto się o tym przekonać. Warto sięgnąć po powieść Agaty Widzowskiej. Za sprawą naszego konkursu możecie zadać pytanie autorce książki. A dziś prezentujemy premierowy fragment Galopem do gwiazd:
– Dzień dobry! Nazywam się Joanna Trzebińska i jestem kierownikiem planu. Dąbrówka jest piękna! A to kwiaty dla pani, nazrywałam po drodze.
– Dziękuję, dziękuję. – Ciocia przyjęła bukiet z lekkim zdziwieniem, bo przecież polnych kwiatków miała dookoła sto tysięcy na stu tysiącach łąk. Ale podarunek to podarunek, liczy się dobra intencja.
Pozostali filmowcy przywitali się z nami, począwszy oczywiście od gospodyni i gospodarza, a kończąc na mnie i Macieju. Oprócz nieziemskiego reżysera i ślicznej pani Joanny, przedstawił się potargany kamerzysta, Rafał Górecki. Choć wyróżniał się wyglądem i był raczej małomówny, od razu zyskał moją sympatię. Sądzę, że ten, kto trzyma w ręku kamerę, powinien przede wszystkim umieć patrzeć i słuchać, a nie trajkotać z innymi o tym, co widzi.
Wujek Leon pokazał gościom, gdzie najbezpieczniej zaparkować samochód, a ciocia zaprosiła wszystkich na ciasto i kompotnicę. Sebastian Nieziemski chciał rozmawiać głównie o Szogunie i wypytywał o jego przeszłość, rybie oko i hipoterapię. Ciekawiła go legenda jednorożca i pytał, czy nadal pleciemy wianki i przyozdabiamy nimi konie w czasie pełni księżyca.
– Mamy tydzień na zrobienie reportażu. Proszę się nie przejmować, gdy będziemy się kręcili w stajni, na podwórku i filmowali codzienne zajęcia, jasne? Zależy nam na autentyczności, więc proszę nie patrzeć w kamerę, tylko zachowywać się swobodnie i żyć swoim rytmem, jasne? I wszyscy mogą nam mówić po imieniu, żadne tam „pani” i „pan”, jasne?
Zrozumiałam już, że słowo „jasne?” należy do ulubionych wyrazów pana Sebastiana i nie pomyliłam się. W ciągu następnych dni słyszeliśmy je na okrągło.
– Niech się pani nie martwi o spanie, zakwaterowaliśmy się trzy domy dalej.
– U weterynarza Wojnarowskiego? – spytał wuj.
– Tak. Już nam wspominał o wypisywaniu recept na Szoguna. – Reżyser zaśmiał się. – Możemy go wreszcie poznać?
– Proszę, proszę bardzo. – Wuj Leon ruszył z gośćmi w stronę stajni, a ja oczywiście za nimi.
Konie wystawiły łby ze swoich boksów. W ich brązowych oczach odbijały się twarze przybyszów, a następnie zostawały poddawane analizie: „Kto to taki?”, „Można mu zaufać czy trzeba się bać?”, „Ta dziewczyna ma ładną grzywę”.
Sebastian Nieziemski szedł jako pierwszy i chociaż wuj po kolei prezentował konie, wymieniając ich imiona, reżyser wypatrywał tylko „rybiego oka” Szoguna. Gdy je dostrzegł, przystanął przy zwierzęciu i mierzył je wzrokiem najpierw z bliska, a potem z odległości kilku metrów. Joanna witała się ze wszystkimi rumakami po kolei, kładła im dłoń na czole i przytykała policzek do ciepłych nosów. Była zachwycona małym Asanem, synkiem Alaski. Od razu ją polubiłam.