Mam na imię Zuza, Zuza Wróbel i jestem detektywką. No dobrze, może formalnie jeszcze nią nie jestem, ale jestem pewna, że nią zostanę w najbliższej przyszłości. Któż inny nadawałby się do tej roli bardziej, niż ja?
Skąd u Zuzy taka pewność siebie? Otóż jest bratanicą Antoniego Wróbla, słynnego komisarza policji.
A ponieważ kłopoty zawsze jej szukają, w pierwszą aferę pakuje się niemal zaraz po przyjeździe do stolicy.
Kiedy w tajemniczych okolicznościach zostaje porwany nauczyciel matematyki, Zuza postanawia dowiedzieć się, kto za tym stoi. Do swojego planu włącza koleżankę Ankę Sikorę, gazeciarza Franka i jego kumpli, a także (niechętnie) gimnazjalistę Tadeusza z Domu pod Dębem. Trop prowadzi do matematyków pracujących nad złamaniem Enigmy - niemieckiej maszyny szyfrującej.
Kłopoty czekają Zuzę niemal na każdym warszawskim skrzyżowaniu. Do tego musi prowadzić sprawę w tajemnicy przed wujostwem. Rozwiązywanie kryminalno-szpiegowskiej afery to absolutnie nie to, czego oczekuje się od gimnazjalistki! Czy Zuzi i jej przyjaciołom uda się wywieść w pole groźnych przeciwników?
Wartka akcja, zaskakujące wydarzenia, Enigma, wybitni szyfranci, obcy wywiad, rywalizacja między młodymi detektywami, a do tego humor, przedwojenna stolica z jej gwarą, klimatem i mieszkańcami. Wszystko to razem tworzy znakomitą powieść detektywistyczną z Warszawą w tle. Do lektury książki Tomasza Duszyńskiego Detektywi z Domu pod Dębem zaprasza Wydawnictwo Dwukropek. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach zaprezentowaliśmy premierowy fragment książki Zuza Wróbel na tropie. Detektywi z Domu pod Dębem. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Rozmowy w klasie ucichły, gdy uchyliły się drzwi. Pułkownik przywitał się, wmaszerował do wnętrza i usiadł za biurkiem. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w okno i się nie poruszał. Wydał mi się bardziej poważny niż zazwyczaj.
– Znowu mnie przepyta. Zobaczysz. Uwziął się na mnie, zaraz mnie przepyta! – Anka jak zwykle panikowała.
– Weź głęboki wdech. Dzisiaj Kostrzewski da ci spokój – powiedziałam.
– Obiecujesz?
Położyłam dłoń na ramieniu koleżanki.
– Jestem tego pewna.
– W takim razie już mi lepiej. – Anka odetchnęła głęboko. Wierzę ci. Wyczuwasz to tymi swoimi zdolnościami?
– Tak. Pomnożyłam dzisiejszą datę przez liczbę zajęć w tym semestrze, dodałam wiek Kostrzewskiego, czyli jakieś sto siedemdziesiąt, i podzieliłam przez trzy.
– Dlaczego przez trzy?
– I akurat ta liczba wzbudziła twoje wątpliwości? – Przewróciłam oczami. Otworzyłam teczkę i przypomniałam sobie, że oprócz kanapki mam tam tylko gazetę i książkę. Powieść położyłam na stoliku, mając nadzieję, że Kostrzewski nie zorientuje się, że jestem nieprzygotowana do lekcji. – To numer kamienicy, w której mieszkasz.
– Rzeczywiście – przyznała skołowana Anka. Trudno było mi powstrzymać śmiech.
– Żartowałam, to mniej skomplikowane. Dzisiaj pada, prawda?
– Pada – potwierdziła Anka.
– A do tego wczoraj też padało.
– Też.
– Więc dzisiaj nie przepyta nikogo.
Patrzyłam rozbawiona na Ankę, która dalej nic z tego nie rozumiała. Ta wersja z pogodą nie wydawała jej się wcale mniej skomplikowaną od poprzedniej.
Ja natomiast byłam pewna tego, co mówię. Już w pierwszych dniach szkoły zaobserwowałam, że nasz nauczyciel matematyki popada w melancholię, gdy nieprzerwanie pada przynajmniej dwa dni z rzędu. Wtedy wszystkim odpuszcza. W takie dni opowiada różne ciekawostki związane z matematyką, a trzeba przyznać, że potrafił to robić jak mało kto.
Dziś jednak wszystko wyglądało nieco inaczej. Deszcz bębnił w szyby, a Kostrzewski wciąż się nie poruszał.
– Oddycha czy wykitował? – Kaśka Małkiewicz zachichotała za moimi plecami.
Znów zapadła cisza. Wszyscy patrzyli na Kostrzewskiego, czekając na to, co się stanie.
– Może zrobi nam sprawdzian? Albo rozmyśla nad tym, czy nie urządzić nam musztry?
Przestałam słuchać przypuszczeń koleżanek. Gdy wszyscy wpatrywali się w Kostrzewskiego, ja popatrzyłam za okno. Zastanawiałam się, czego Pułkownik tak tam szuka. Po szybie spływały strużki wody, rozmazując obraz. Widziałam szary budynek naprzeciw i fragment ulicy wraz ze skrzyżowaniem. Przechodniów nie było zbyt wielu. Kilka parasoli przemieściło się obok sklepu spożywczego. Jakiś klient wyszedł z torbą pełną zakupów, którą trzymał pod pachą, żeby nie rozmokła od deszczu. Przejechały samochód i dorożka.
Dopiero po chwili dostrzegłam mężczyznę stojącego przy słupie ogłoszeniowym. Na głowie miał melonik. Jego długi płaszcz sięgał butów, lśniąc od spływającej po nim wody. Facet stał z uniesioną wysoko głową. Wpatrywał się w okna naszej szkoły, dokładnie w to okno, za którym widać było siedzącego Kostrzewskiego. Czy mężczyźni na siebie patrzyli?
Miałam ochotę przetrzeć dłonią szybę, żeby lepiej widzieć. Nie miało to jednak sensu, krople deszczu rozmazywały przecież obraz po drugiej stronie. Zmrużyłam powieki. Tamten mężczyzna nie był wysoki, ale trzymał się równie sztywno jak Kostrzewski. Wyciągnął dłoń przed siebie. Coś w niej miał?
Przeniosłam wzrok na profesora. Po moich plecach przebiegły ciarki. Pułkownik patrzył teraz na mnie. Jego nieruchome spojrzenie przyprawiło mnie o drżenie. Nagle Kostrzewski podniósł się z krzesła i ruszył w moją stronę.
– Rany… – Anka skuliła się w sobie. – Mnie tu nie ma!
Przełknęłam nerwowo ślinę. Nauczyciel wyglądał tak, jakby szykował się do natarcia. Czułam, że zaraz usłyszę: „Baczność, szeregowa Wróbel, spocznij, cztery pompki, dwa przysiady, sprint ze szkolną teczką, a potem czołganie się pod ławkami do upadłego, wykonać!”. Pułkownik zamiast tego zatrzymał się obok naszej ławki i sięgnął po książkę, która leżała przede mną.
– Złoty żuk autorstwa Edgara Allana Poego… Panna Wróbel lubi przygody, skarby, zagadki i tajemnice?
– Uwielbiam, profesorze.
Pułkownik przechylił głowę, spojrzał na mnie z zainteresowaniem. Naprawdę wyglądał jak struś tuż przed dziabnięciem kogoś w nos.
– Co panna myśli o zaszyfrowanej wiadomości, którą autor opisał w noweli? Rozszyfrowałaby ją panna sama? – dodał jeszcze na zachętę.
Zastanowiłam się. Nie chciałam wyjść na samochwałę. Pewnie, że rozłożyłam ten szyfr na łopatki w kilka minut. Był wskazówką prowadzącą głównego bohatera do skarbu. Na szczęście pasjonująca opowieść na tym nie straciła.
– Edgar Allan Poe, drogie uczennice, przyczynił się do popularyzacji kryptografii, czyli gałęzi wiedzy służącej utajnianiu wiadomości…
– Szyfrowaniu? – wyrwało się Ance Sikorze.
– Szyfrowaniu. – Pułkownik pokiwał głową. – Poe publikował w różnych gazetach, na łamach jednego z tygodników poprosił czytelników, żeby przysłali do niego zaszyfrowane wiadomości, i zapewnił, że złamie każdą z nich. Gdy zdał sobie sprawę z ogromnego zainteresowania tym tematem, napisał właśnie tę opowieść, Złotego żuka… Chcecie spróbować swoich sił przy innej kryptologicznej zagadce?
Usłyszałam entuzjazm koleżanek. Każdy wolał zagadki od odpytywania.
– Świetnie!
Kostrzewski podszedł do tablicy i chwycił za kredę. Wykorzystałam ten moment, żeby jeszcze raz wyjrzeć przez okno. Mężczyzna zniknął. Zdałam sobie jednak sprawę, że tuż za rogiem stoi ktoś jeszcze. Był tam wcześniej, obserwował faceta w meloniku, może go nawet śledził? Wysoki, chudy chłopak. Wytężałam wzrok, ale nie mogłam rozpoznać rysów jego twarzy. Deszcz wciąż wszystko rozmywał. Byłam jednak pewna, że gdzieś go już widziałam. Patrzył w okna. Zupełnie jakby spoglądał na mnie…
– Czas start!
Przeniosłam wzrok na tablicę. Oto, co zobaczyłam. Sześć wydawałoby się – zupełnie przypadkowych liter oraz równanie.
HRLJPD
A=D
Uwielbiam zagadki i szyfry. Ten był dla mnie oczywisty. Czytałam kiedyś o szyfrach podstawieniowych. Używał ich już ponad dwa tysiące lat temu rzymski cesarz Gajusz Juliusz Cezar. Gdy szyfrował listy, zastępował każdą literę inną, tą, która znajdowała się w alfabecie dwie pozycje dalej. I tak: literę A zastępował literą D, literę B literą E i tak dalej. Byłam więc pewna, że profesor Kostrzewski wybrał dla nas najprostszy szyfr, jaki przyszedł mu do głowy.
Podniosłam rękę.
– Tak, Zuzanno Wróbel?
– Enigma, profesorze.
– Że co, proszę? – Nauczyciel wydawał się roztargniony. Zawahałam się, może źle rozszyfrowałam tę zagadkę?
– Rozwiązaniem jest słowo „enigma”…
Kostrzewski przechylił głowę, wydawało mi się, że się uśmiechnie, skoro uczennica rozwiązała szyfr tak szybko. Zamiast tego zobaczyłam, że przez twarz Pułkownika przesunął się jakiś cień. Jakby to słowo, które wypowiedziałam, miało głębsze znaczenie, i dopiero teraz je sobie uświadomił.
Ku zaskoczeniu wszystkich nauczyciel odwrócił się do tablicy, chwycił gąbkę i zaczął ścierać litery. Robił to długo i dokładnie. W końcu znów na nas popatrzył i pociągnął z namysłem swój spiczasty wąs.
– Bardzo dobrze – powiedział. – Powróćmy jednak do tematu dzisiejszych zajęć…
W klasie rozległ się jęk zawodu, ale Kostrzewski zdawał się tego w ogóle nie zauważać. Na tablicy pojawiło się równanie, a on zaczął je objaśniać.
Dziwna to była lekcja i z ulgą doczekałam dzwonka na przerwę. Schowałam książkę Edgara Allana Poego do teczki. Wtedy przypomniałam sobie o gazecie. Wyciągnęłam ją i odnalazłam rubrykę, którą ostatnio codziennie sprawdzałam. Popatrzyłam na dziwne ogłoszenie. Po raz pierwszy zwróciłam na nie uwagę dwa tygodnie temu, gdy wujek zostawił „Kurier Poranny” na stole w kuchni. Dziwny zbitek słów, pozornie zupełnie pozbawiony sensu.
Dla cyklistów, dziś ostateczne, czwarte niecałe, wezwanie. Meta w Ogródku.
BLEF DEKEZ
Zastanawiałam się, czy podejść do Kostrzewskiego i go o to zapytać. Pomyślałam jednak, że mógłby mnie potraktować jak wariatkę z bujną wyobraźnią, poza tym byłoby to pójście na łatwiznę. Jeśli był to szyfr albo jakaś tajna wiadomość, powinnam złamać kod sama.
BLEF DEKEZ. Co mogły oznaczać te słowa? Pojawiały się w podpisie każdego ogłoszenia. Nie pochodziły z żadnego obcego języka. Czytałam je na różne sposoby: od tyłu, przestawiając litery, składając je na nowo. LEK, FEZ, BLEF… liczba liter E była przytłaczająca.
– Idziesz, Zuzka?
– Jeszcze chwilę…
Coś mnie tknęło. Gdy wszyscy opuszczali klasę, sięgnęłam po pióro, które pożyczyłam od Anki, i wykreśliłam z podpisu samogłoski E. BLFDKZ. Poczułam, jak pocą mi się ręce. Schowałam gazetę z powrotem do teczki i ruszyłam za koleżankami do wyjścia. Unikałam patrzenia na profesora Kostrzewskiego, czułam jednak na sobie jego wzrok. Czy widział, że przeglądam gazetę? Zorientował się, że skreślam w niej literki, a potem obserwował moją reakcję i wyraźną bladość? Nie byłam pewna. Byłam jednak pewna czegoś innego. Wiedziałam, jakie słowo kryje się pod szyfrem BLFDKZ, i zastanawiałam się, ile ma z tym wspólnego nasz profesor od matematyki.
BLFDKZ
Jeśli i tu zastosuje się przesunięcie, ale w drugą stronę, i każdą literę zastąpi literą, która znajdowała się w alfabecie dwie pozycje wcześniej... Wtedy literę B zastąpi litera E, literę L – litera N, a rozwiązaniem będzie… ENIGMA! To samo słowo, które dziś na lekcji zaszyfrował w podobny sposób nasz nauczyciel.
To nie mógł być przypadek! Pieska niebieska! Co teraz?
Książkę Detektywi z Domu pod Dębem kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,