W świecie dwóch rodów rdzeń poszerzający zdolności człowieka jest najcenniejszym darem. W zamierzchłych czasach rodzeństwo Roomouerów stało się legendą, gdy zdobyło nieosiągalny stuprocentowy rdzeń i przejęło kontrolę nad rodem „F”izyków. Jednak zdrada jednego z braci znanego jako Bezwładny obaliła ich imperium, a on sam zniknął w mrocznym cieniu.
Tysiąc lat później świat staje na krawędzi przemiany, gdy pewien młodzieniec zostaje obdarowany niezwykłym stuprocentowym rdzeniem – darem, który miał być zarezerwowany tylko dla króla „F”izyków. Jednocześnie Bezwładny wychodzi z ukrycia, gotów zdobyć władzę raz jeszcze. Ale nie jest sam – pozostałe rodzeństwo, nawet martwe, zastawiło przed śmiercią na niego pułapki.
W tej epickiej opowieści o mocy, zdradzie i przetrwaniu ścierają się całe pokolenia, a losy obu rodów spoczywają w rękach młodego bohatera. Z każdym dniem walki każdy zaczyna wątpić w słuszność swojej idei. Czy nowy dziedzic jest kluczem do przyszłości, czy może stać się narzędziem zagłady? Rozpoczyna się walka, w której intrygi, tajemnice i potęga rdzeni kształtują losy wszystkich ludzi.
Do przeczytania książki Jana Woźniaka Fizyka równa śmierci zaprasza BookEdit. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać premierowy fragment książki Fizyka równa śmierci. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Joanna otworzyła oczy. Mężczyzna podający się za Ericka Klinelfeina wpatrywał się teraz prosto w jej twarz. Była cała zlana potem ze strachu. Erick był ubrany w swoją białą kapotę i białą peleryną na plecach, a wiatr to ją unosił, to zaraz pozwalał opaść jej na ziemię. Stał w bezruchu. Joanna rozglądała się po okolicy. Wisiała tak, jak poprzednio jej mąż w powietrzu, lecz bez żadnego przytrzymywania kończyn gałęziami lub czymś podobnym. Nie zmieniało to jednak faktu, że nie mogła się ruszyć.
Zauważyła, że dość spory pęk – jeżeli można tak to nazwać – liści, leży pomiędzy Erickiem a nią, wiszącą tuż nad ziemią z rozdartymi na oścież rękoma. Nie była to jesień. Więc i nie był to czas, by na ziemi leżały liście. W dodatku całkowicie brązowe. Utkwiła wzrok w drzewach znajdujących się za Klingelfeinem. Były na nich zupełnie zielone letnie, choć trochę wiosenne, liście, które wiatr wprawiał w ruch, dzięki czemu dało się usłyszeć lekki szmer lasu. Nigdzie indziej – przynajmniej wokół nich – nie leżały na ziemi liście, a na pewno nie brązowe. Spojrzała w górę, jakby nic ją nie obchodziło. W jej oczach Erick nie mógł ujrzeć strachu lub lęku, co wprawiało go to w lekki stan osłupienia. Mocno lśniło słońce. Promienie świetlne padały na cały las. Do ich uszu dochodził śpiew słowików, a także łamiących się gałęzi. To pewnie zwierzęta, chociaż teraz są szczęśliwe – pomyślała Joanna. – Jak tu pięknie, To dobre miejsce, by umrzeć. Spojrzała w końcu na twarz „białasa” – jak to lubiła na niego mówić w czasach szkolnych. Co znowu ten idiota wymyślił? Zresztą nie powinno cię to obchodzić. Pomyśl o Cluzivie – wmawiała sobie w duszy. – On teraz cierpi. Jeżeli rzeczywiście przekazał mu ten... A zresztą po tylu latach... Teraz trzeba zacząć rozmowę jakoś w taki sposób, by zabił mnie od razu... Hm... Może nazwę go idiotą? A może zdrajcą rodu? Nie... Co może mu się nie spodobać?
Erick Klingelfein jakby wyczuł jej zamiary, bo w końcu delektując się tą chwilą, zrobił krok w stronę wiszącej nad ziemią, a może lewitującej, Joanny. Na jego twarzy pojawił się uśmiech.
– Na co ci to wszystko? CO?! – Joanna nie wytrzymała. – Dlaczego to robisz?
Klingelfein wyjął z wewnętrznej kieszeni kaftana swój lśniący, nawet w dzień, bielszy od zwykłej bieli, długopis. Nie odpowiadając na pytania kobiety, skierował go prosto w pęk liści leżących bez ruchu. Zastygł na chwilę. Zapanowało kilka minut głuchej ciszy, które przerywał dość często szelest ściółki leśnej. Joanna kontynuowała.
– Uważasz, że sława i potęga są ważniejsze od prawdziwej miłości i rodziny, tak? – westchnęła, starając się nie płakać. – Jak mam ci wytłumaczyć, byś odczepił się w końcu od mojej rodziny i założył własną!
Nie wytrzymała emocji. Zalała się płaczem, mrucząc coś pod nosem. Ericka najwyraźniej poruszyło jej szlochanie, bo oderwał wzrok od liści i spojrzał na jej przepiękną twarz. W końcu przemówił dość zimnym, lecz opanowanym tonem:
– Jesteś na tyle mądra, że potrafisz domyślić się, do czego zmierzam. Możesz oszczędzić sobie trudu i przestać zadawać mi pytania. – Objął ją teraz chłodnym spojrzeniem. – Zanim zacznę prawdziwą ucztę dla mego podniebienia, chcę, żebyś coś zobaczyła. Jesteś gotowa?
W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Fizyka równa śmierci. Powieść kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,