W roku 1618 I Rzeczpospolita szlachecka Obojga Narodów osiągnęła szczyt swej potęgi. Jej terytorium zajmował ponad milion kilometrów kwadratowych, rozciągało się miedzy dwoma morzami i było istnym tyglem kulturowym. Do końca XVIII wieku ten kolos całkowicie znikł z mapy Europy. Znikła nie tylko pamięć o Rzeczypospolitej, ale nawet jej nazwa.
Jak doszło do tego, że tak wielkie, dumne i potężne państwo przestało istnieć?

Upadek. Jak straciliśmy I Rzeczpospolitą? Jacka Komudy to opowieść o tym, jak Rzeczpospolita zadziwiająca świat swoimi wolnościami, kulturą i potęgą, sławna z wielkich królów, nieustraszonych hetmanów i skrzydlatych husarzy – została roztrwoniona przez swoich dumnych Obywateli. Do lektury zaprasza Fabryka Słów. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach zaprezentowaliśmy premierowy fragment książki Upadek. Jak straciliśmy I Rzeczpospolitą? Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Czy Rzeczpospolita była mocarstwem? Nie jest to proste pytanie. Co bowiem wpływa na to, że dane państwo wyrasta ponad przeciętność i narzuca swoją wolę ościennym domenom? Gdyby przyjąć, że decyduje o tym powierzchnia, liczba ludności i prowadzona z pozycji siły polityka, Rzeczpospolita spełniała w całości pierwsze dwa kryteria – z prawie milionem kilometrów kwadratowych powierzchni na początku XVII stulecia i 10–11 milionami ludności przed 1648 rokiem wyprzedzała poszczególne księstwa Rzeszy Niemieckiej, państwa Habsburgów, Niderlandy, Szwecję, Anglię, ustępując Francji, Włochom (ale liczonym jako całość, a nie podzielonym na księstwa), Hiszpanii oraz Turcji razem z częścią azjatycką. Wielkie Księstwo Moskiewskie także z 11–12 milionami ludności zaczynało powoli, aby z czasem nieubłaganie przewyższać swoim potencjałem demograficznym Koronę i Litwę.
Czy Rzeczpospolita prowadziła mocarstwową politykę? Po części tak. Spośród wszystkich wojen, począwszy od 1569 roku do końca kolejnego stulecia, tylko małą część z nich wypowiedziały Korona i Litwa. Mowa tu o wojnie z Moskwą rozpoczętej w 1609 roku (chociaż wcześniej Rzeczpospolita nieoficjalnie popierała Dymitrów Samozwańców), wojnie ze Szwecją w latach 1600–1609, której powodem była inkorporacja Estonii do naszego kraju, a także wojnie polsko-tureckiej zapoczątkowanej w 1620 roku wyprawą do Mołdawii. I ostatniej fazie konfliktu z Turcją, który wybuchł w 1683 roku, kiedy Jan III Sobieski zdecydował się iść na odsiecz pod Wiedeń. Wszystkie pozostałe konflikty były wojnami obronnymi. Czy jednak znaczy to, że Rzeczpospolita nie miała mocarstwowych ambicji?
Cóż, szlachta współrządząca krajem wielokrotnie da wała do zrozumienia, że nie interesują ją zaborcze wojny i podbój ziem sąsiadów. Dlaczego? Wcale nie z przyrodzonego pacyfizmu. Otóż Rzeczpospolita po rozejmie w Dywilinie tak bardzo powiększyła swoje terytorium, że było w niej wystarczająco dużo ziem do zagospodarowania. Ogromne połacie Ukrainy i Litwy leżały odłogiem, było to dość terenów, aby obdzielić rozrodzone na początku stulecia rzesze szlachty. Dlatego sejm przeciwstawił się planom wojny tureckiej króla Władysława IV. „Król zamiast polowania wykoncypował sobie wojnę z Turkami” – pisał o tym kanclerz litewski Albrycht Stanisław Radziwiłł, przeciwny temu starciu. Elita polityczna Rzeczypospolitej po prostu zdawała sobie sprawę z tego, że państwo osiągnęło ogromny przyrost i nie jest w stanie utrzymać i podporządkować sobie dalszych terytoriów.
Mocarstwa zwykle prowadzą wojny równocześnie na różnych teatrach operacyjnych. Tak było na przykład w XVII wieku w przypadku Hiszpanii, która walczyła przez lata ze zbuntowaną Holandią i jednocześnie interweniowała we Włoszech, a w trakcie wojny trzydziestoletniej – w Rzeszy. W tym samym czasie toczyła bój z Francją, który zresztą przegrała. Państwo Habsburgów z kolei prowadziło krwawą wojnę trzydziestoletnią, odpierając, z pomocą Rzeczypospolitej, atak księcia siedmiogrodzkiego Bethlena Gábora, a później rywalizowało z Francją, przeciwstawiając się atakom tureckim.
Rzeczpospolita zaś była uwikłana w jeszcze bardziej skomplikowane konflikty. W 1618 roku toczą się walki w Inflantach i pod Moskwą, a w tym czasie na południu hetman Żółkiewski próbuje odeprzeć najazd Tatarów.
W 1621 roku, kiedy główne siły Korony i Litwy walczą z całą potęgą turecką pod Chocimiem, na północy atakuje Szwecja – Gustaw Adolf zajmuje Rygę. Gdy wybucha potem wojna w Prusach o ujście Wisły, Ukraina zostaje zaatakowana przez Tatarów. Kilka lat później, w 1633 roku, Rzeczpospolita toczy wojnę na dwa fronty: pod Smoleńskiem walczy główna armia pod wodzą króla Władysława IV, odpierająca atak wojsk moskiewskich, podczas gdy pod Kamieńcem hetman Stanisław Koniecpolski przeciwstawia się uderzeniu tureckiemu Abazego paszy wspartym Tatarami z ordy budziackiej Kantymira Murzy.
Najkrwawsza, prowadzona na wielu frontach wojna zaczyna się w 1648 roku powstaniem Kozaków zaporoskich pod wodzą Bohdana Chmielnickiego, wspieranych przez siły ordy z Chanatu Krymskiego. W 1653 roku do konfliktu dołączają Siedmiogród, Mołdawia i Wołoszczyzna.
Rok później dochodzi do odwrócenia przymierzy – Chmielnicki w Perejasławiu poddaje się Moskwie, która rozpoczyna krwawy najazd na ziemie Wielkiego Księstwa Litewskiego i odbija Smoleńsk; jednocześnie Tatarzy przechodzą na stronę Rzeczypospolitej. W następnym roku od strony Pomorza i Inflant atakują Koronę i Litwę Szwedzi, do których wkrótce dołączają Siedmiogrodzianie, Brandenburczycy i posiłkowe oddziały kozackie. W 1658 roku po krótkiej przerwie dochodzi do wznowienia wojny z Moskwą – Rzeczpospolita zostaje zmuszona do odparcia ataków wojsk moskiewskich na Litwę, a w tym samym czasie w ramach działań wojennych przeciwko Szwecji oblega garnizon szwedzki w Toruniu i wysyła korpus po siłkowy Stefana Czarnieckiego do Danii. W 1660 roku, po zawarciu pokoju w Oliwie, następuje kolejna faza długo trwałej wojny polskomoskiewskiej, podczas której Kozacy przechodzą znowu na stronę Rzeczypospolitej. Walki kończą się w 1667 roku rozejmem w Andruszowie. Później zaś Rzeczpospolita prowadzi działania zbrojne ze znów buntującymi się Kozakami i wspierającymi ich Tatarami, zakończone uderzeniem tureckim na Kamieniec Podolski w roku 1672. Pod koniec stulecia wyczerpana Rzeczpospolita prowadzi wojnę już tylko z Turcją i zależnym od niej Chanatem Krymskim i do 1699 roku odzyskuje Podole z Kamieńcem.
Tak długotrwały okres wojen w XVII wieku wymagał oczywiście utrzymywania silnych armii. Z wojskiem koronnym i litewskim związanych jest zatem najwięcej mitów i półprawd. Największa z nich to ta, często głoszona przez historyków z czasów komunizmu, że Rzeczpospolita upadła z powodu braku stałej armii lub niedostatecznej liczby wojska. Istotnie, pod sam koniec XVII wieku szlacheckie państwo nie przeprowadziło modernizacji sił zbrojnych, reform skarbowych i politycznych umożliwiających zwiększenie liczebności armii i wymianę jej formacji na nowocześniejsze. Jednak przez całe poprzedzające ten upadek stulecie Rzeczpospolita wystawia armie liczące nieraz więcej niż siły mobilizowane przez sąsiadów – zwłaszcza Szwecję i państwo Habsburgów. Wojsko te ustępowało pod względem jakości i liczebności jedynie Francji, a pod względem tylko liczebności – Moskwie oraz Turcji. Kłopot w tym, że armie Rzeczypospolitej często były niedoszacowane, gdyż składały się z kilku rodzajów oddziałów.
Wojsko dzieliło się na armie koronną i litewską, nie zawsze działające razem; wsparciem dla nich były siły prywatne (wystawiane przez magnatów przebywających przy królu), chorągwie powiatowe (organizowane przez samorząd szlachecki ziem Rzeczypospolitej), a także pospolite ruszenie, zwoływane zwykle z części ziem dotkniętych wojną, a tylko niekiedy z całości, czasem przedstawiające słabą, a innym razem dużą wartość bojową, ale jednak wspierające główną armię w polu. Do tego doliczyć należy załogi wystawiane przez miasta, wojska ordynacji, siły pomocnicze zobowiązanych do walki Tatarów, tak zwanych Lipków, oraz oddziały Kozaków, zarówno rejestrowych, pozostających na służbie państwowej, jak i powoływanych doraźnie – wypiszczyków, o których będę jeszcze pisał.
Liczebność armii Rzeczypospolitej w bitwach aż do początków XVIII wieku nie odbiega od liczebności armii zachodnioeuropejskich. W 1633 roku w bitwie i działaniach oblężniczych pod Smoleńskiem uczestniczyło, jak podaje Jan Wimmer, około 13 900 żołnierzy piechoty i 8 tysięcy jazdy wspieranych przez kilka tysięcy Kozaków. A zatem armia licząca nawet 25 tysięcy ludzi. Na przeciwko ich stanęło około 30 tysięcy żołnierzy moskiewskich Michaiła Szeina.
Tymczasem rok wcześniej w krwawej bitwie pod Lützen król Szwecji Gustaw Adolf, który zresztą poniósł w tym starciu śmierć, miał pod rozkazami 18–19 tysięcy wojska, podczas gdy dowodzący wojskami cesarskimi Albrecht von Wallenstein – około 21 tysięcy jazdy i piechoty. W bitwie pod Rocroi w 1643 roku Hiszpanie wystawili 27 tysięcy żołnierzy, a Francuzi mieli ich około 23 tysięcy. Było to jednak być albo nie być dla monarchii z Madrytu; Hiszpania przegrała w tej bitwie swoją mocarstwowość i stała się zrujnowanym, zbankrutowanym państwem tracącym jedną kolonię po drugiej.
Ile wojska wystawiła Rzeczpospolita do bitwy pod Beresteczkiem w 1651 roku, kiedy to – jak pisał Albrycht Stanisław Radziwiłł – przyszedł „upragniony dzień, w którym los religii katolickiej, Rzeczypospolitej, króla i, żeby prawdę powiedzieć, całego chrześcijaństwa zawisł od beresteckich pól”? Do dziś dokładnie nie ustalono. Przyjmując najniższe liczby podawane przez historyków, wychodzi około 27 tysięcy wojska koronnego zaciężnego i 30 tysięcy pospolitego ruszenia, w sumie 57 tysięcy ludzi. Armia kozackotatarska liczyła zaś około 60 tysięcy Kozaków i 20 tysięcy Tatarów, czyli przynajmniej 80 tysięcy ludzi. W porównaniu z tym Rocroi wygląda trochę jak potyczka.
Na wyprawę wiedeńską 1683 roku Rzeczpospolita wystawiła około 44 750 żołnierzy, wspartych kilkoma ty siącami formacji Kozaków zaporoskich. Z tego mniej więcej 25 tysięcy wyruszyło wraz z Janem III Sobieskim pod Wiedeń. W tym samym czasie Austria zaciągnęła około 55 tysięcy żołnierzy, pozyskała też pomoc sprzymierzonych sił książąt z Rzeszy.
Obie armie Rzeczypospolitej Obojga Narodów odnosiły w XVII stuleciu wielkie zwycięstwa, czasami przeciwstawiając się o wiele liczniejszemu przeciwnikowi. Największe to: Kircholm nad Szwedami w 1605 roku, Kłuszyn w 1610, Chocim nad Turkami w 1621 roku, Smoleńsk w latach 1633–1634, później Ochmatów w roku 1644. Czasy wojen kozackich zaczęły się od haniebnych klęsk, o których będziemy jeszcze mówili, choć nie sposób nie wspomnieć zakończonej wygraną Rzeczypospolitej bitwy pod Beresteczkiem w 1651 roku, uznawanej za jedną z największych bitew lądowych tamtego stulecia. Później mamy jeszcze wielki rok 1660: Połonkę, Cudnów, Słobodyszcze. Wreszcie błyskotliwe zwycięstwa Jana Sobieskiego nad Tatarami i Kozakami pod Podhajcami w 1667 roku, pod Bracławiem w 1671, a także Chocim w 1673, Wiedeń w 1683 i Parkany w tym samym roku. Jak ostatni akord brzmi bitwa pod Hodowem 11 czerwca 1694 roku, kiedy około 400 polskich kawalerzystów obroniło wieś przed atakiem ponad 4 tysięcy Tatarów.
Niewielu jednak badaczy zdaje sobie sprawę, że sławne zwycięstwa jazdy polskiej odniesione w dodatku prawie bez wsparcia piechoty spowodowały głębokie zmiany w organizacji i taktyce wojsk naszych przeciwników – Szwecji i Moskwy. Król Gustaw Adolf zreformował piechotę w stylu niderlandzkim: wprowadził zasady taktyki linearnej i tworzył bataliony, łącząc je potem w brygady i dodając im artylerię polową. Zreformował też jazdę, rezygnując z karakolu, czyli manewru polegającego na walce ogniowej, na rzecz szarży – jak w jeździe polskiej. Przede wszystkim jednak kompletnie zmienił sposób prowadzenia walki. Zamiast staczać bitwy w otwartym polu, gdzie husaria bez trudu rozbijała szwedzką rajtarię i piechotę, bił się na takim terenie, gdzie jazda po prostu nie mogła wykorzystać swojej największej broni: impetu szarży. A jeśli nawet szwedzki władca musiał walczyć na otwartym polu – wykorzystywał fortyfikacje polowe, kozły hiszpańskie zabezpieczające przed atakiem jazdy, wilcze doły, rowy i inne przeszkody. Przykładem takich działań jest bitwa pod Gniewem w 1626 roku, nazywana przez Jerzego Teodorczyka pierwszą porażką husarii. Tymczasem walka ta odbywała się w niesamowicie trudnym terenie – husaria musiała szarżować przez wał przeciwpowodziowy i pocięte rowami zagajniki na piechotę osłoniętą być może dodatkowymi polowymi przeszkodami. Żadna jazda nie poradziłaby sobie z tak wymagającym zadaniem.
Śladem Szwecji kroczyła Moskwa, która po wielkiej smucie zaczęła wprowadzać w armii pułki nowowo stroja, wzorowane na formacjach zachodnio-europejskiej piechoty. W roku 1633 pod Smoleńskiem na polu walki wojska polsko-litewskie spotkały się już z zupełnie inną armią niż oddziały Stanisława Żółkiewskiego pod Kłuszynem. Jednak najważniejsze reformy przeprowadzi pod koniec wieku car Piotr I i uczyni z Moskwy praw dziwą potęgę na Wschodzie. Potęgę śmiertelnie niebezpieczną dla Rzeczypospolitej.
Stanisław Alexandrowicz i Karol Olejnik, opisujący teatry operacyjne dawnej Rzeczypospolitej w publikacji pod tytułem Charakterystyka polskiego teatru działań wojennych, wymieniają kilka najważniejszych elementów, które musiała wykorzystywać operująca na nim armia, chcąc odnieść zwycięstwo. Pierwszym była sztuka przemarszów na długich odległościach, w kolumnach albo szyku ubezpieczonym, umożliwiającym nie tylko uniknięcie zasadzek wroga, ale także podjęcie w każdej chwili walki. Drugim – umiejętność rozpraszania wojska w terenie, wykonywania pozorowanego odwrotu, a potem niespodziewanego zebrania sił i przejścia do ataku. Trzecim – dążenie do maksymalnego wykorzystania terenu, nawet pozornie niesprzyjającego ruchom wojska. Czwartym – umiejętność wyzyskania każdego elementu teatru działań wojennych, niezależnie od tego, czy zdawał się sprzyjający zamierzeniom taktycznym. Ostatnim – zdolność do niespodziewanego przegrupowania się w trakcie bitwy.
W XVII wieku armia koronna przyswoiła sobie tych pięć zasad, dzięki czemu wygrała liczne bitwy i kampanie. Zadaniom tym podporządkowany był również skład armii złożonej na przełomie XVI i XVII wieku w większości z jazdy, potem natomiast, od lat 20., mniej więcej w połowie z jazdy i piechoty. Wielu historyków widzi w tym anachronizm. Bzdura – taka forma armii odpowiadała warunkom prowadzenia wojen we wschodniej Europie, na terenie dzisiejszej Polski, Białorusi, Ukrainy, części Rosji, Mołdawii i Rumunii, Litwy, Łotwy i Estonii. W terenie, na którym totalną klęskę poniosły armie typu zachodnio-europejskiego, króla Szwecji Karola XII i Napoleona, a wykrwawiły się ogromne wojska III Rzeszy po nieudanej operacji „Barbarossa” – siły Rzeczypospolitej radziły sobie bez trudu, pokonując bezkresne przestrzenie, zaskakując wroga i zadając mu ciężkie straty. Podobne zmiany nastąpiły w większości armii zaangażowanych w wojnę trzydziestoletnią. W drugiej bitwie pod Nördlingen stoczonej w 1645 roku Francuzi mieli w armii ponad 9 tysięcy jazdy i 7 tysięcy piechoty, podczas gdy wojska cesarskie – 7,2 tysiąca jazdy i ponad 8 tysięcy piechoty, zupełnie jak armie Rzeczypospolitej z czasów wojen ze Szwecją i Moskwą. Wiązało się to ze zmianą teatru działań – wojna toczyła się w spustoszonych, wyniszczonych Niemczech, gdzie jazda potrzebna była do zwiadu i zdobywania żywności i furażu.
W czasie bitwy pod Warszawą w 1656 roku sprzymierzona armia szwedzkobrandenburska składała się, jak pisze Mirosław Nagielski, z 12,5 tysiąca jazdy i tylko 5,5 tysiąca piechoty. Pod względem struktury przypominała zatem armie Rzeczypospolitej.
Największą słabość wojska koronnego i litewskiego stanowiły finanse. Wiecznie brakowało pieniędzy na żołd, podatki wpływały zbyt późno lub były zbyt małe. Problemy finansowe trapiły w XVI i XVII wieku większość europejskich armii; ostatecznie jednak przeważająca część państw potrafiła się z nimi uporać, wprowadzając szczelny i skuteczny system podatkowy. Jego brak spowodował kryzys i upadek wojskowości staropolskiej pod sam koniec XVII wieku. O tym jednak piszę w rozdziale o kryzysach trapiących szlacheckie państwo. Teraz zaś przypomnijmy choć trochę chwały wojska i oręża Rzeczypospolitej Obojga Narodów.
Książkę Upadek. Jak straciliśmy I Rzeczpospolitą? kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,