Nie wierzyłem w przygody na jedną noc ani też w miłość od pierwszego wejrzenia. Żadne z nas nie piło alkoholu tego wieczoru, więc możemy winić tylko siebie... Bibiana była boginią. Jej ciało otaczała aura czułości, miłości i siły. Kryła jednak sekret, który miał zmienić wszystko... Czy miłość będzie wystarczająco silna, by pokonać wszystkie przeszkody? A może lepiej nie być razem i dzięki temu nie cierpieć?
36 pytań, by Cię poznać, 4 minuty, by pokochać to genialnie napisana, z dużą lekkością i wciągającą fabułą powieść o miłości autorstwa hiszpańskiego pisarza Jordi Sierra i Fabra. Do lektury zaprasza Wydawnictwo Zielona Sowa. Ostatnio mogliście przeczytać pierwsze dwa rozdziały powieści, a dziś zachęcamy do lektury kolejnych części:
ROZDZIAŁ 3
W kuchni było pełno ludzi. Ci, którzy pili, nie ruszali się z niej na krok, okopali się tam, gotowi bronić swoich pozycji niczym partyzanci. Stali, gadali i własnymi ciałami blokowali dostęp wszystkim innym. Musiał nieźle się naprzepychać, żeby złamać te zasieki. Na środku kuchni stały trzy, niemal już puste, wiaderka z lodem. Miał szczęście. Uchowały się w nich dwie ostatnie lemoniady. Wyłowił je z roztapiającego się lodu i zaczął rozglądać się za szklankami. Żadnej nie znalazł. Na szczęście napoje były w puszkach, więc łatwo je będzie otworzyć; w zasięgu jego wzroku nie było żadnego porzuconego otwieracza.
Wydostać się stąd to kolejna przeprawa.
– Przepraszam…
Minął atrakcyjną blondynkę, która pomimo upału pachniała tak, jakby właśnie wzięła prysznic i dopiero co wyszła z domu. Rozmawiał z nią nie mniej oszałamiający przedstawiciel gatunku ludzkiego, jeden z tych, którzy mogliby reklamować męską bieliznę. Przez Boga stworzeni, sobie przeznaczeni. Oboje sprawiali wrażenie chłodnych, wyniosłych, perfekcyjnych.
– Ale sztos – powiedziała ona.
– Dokładnie, ideolo – przytaknął on.
– Są takie rzeczy, dzięki którym czuję, że wzrastam. Nie wiem, czy mnie rozumiesz – ciągnęła ona.
– Rozumiem cię. Dokładnie. Ja mam tak samo – zgadzał się on.
Marcos opuścił kuchnię i ich planetę. Chciał jak najszybciej wrócić do Bibiany. Nie mógł w to wszystko uwierzyć. Dziewczyna, na którą zwrócił uwagę, była tam, z nim, jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie.
– Tylko tego nie zepsuj – wymamrotał przez zęby.
Prawdopodobnie już nigdy jej nie zobaczy. Taki imprezowy przebłysk i adiós. Nawet jeśli uda mu się dostać od niej numer telefonu, pewnie nie będzie od niego odbierać albo spławi go jakąś kiepską wymówką.
Bo czy kiedykolwiek szło mu z dziewczynami?
Czyjaś dłoń chwyciła go za ramię i zmusiła, żeby się zatrzymał.
– Wiesz, gdzie jest Marelu?
Pierwszy raz widział na oczy tego chłopaka. Tak samo nie miał pojęcia, kim jest Marelu. Zresztą, co to w ogóle za imię?
– Nie widziałem jej.
– Aha.
– Przykro mi.
Chłopak rozluźnił uścisk. Miał już zaczerwienione oczy. Był wysoki jak tyczka i całą twarz obsypaną trądzikiem. Marcos zostawił go i kontynuował swoją przeprawę. Drzwi do ogrodu były tuż-tuż. Do pokonania zostały ostatnie przeszkody. Coś jak czterysta metrów przez płotki.
Przeszedł pomiędzy dwiema dziewczynami, a te spojrzały na niego niechętnie. Gdy je minął, doszły go jeszcze ich komentarze.
– Słodziak, nie?
– Ten? Chyba żartujesz. Ty chyba naprawdę masz coś z oczami.
Niewiele brakowało, a by się zatrzymał.
Drzwi.
Ogród.
Bibiana.
– Marcos!
Jasne, przez cały wieczór nie mógł go znaleźć, a teraz się objawił.
Josema.
– Dokąd to się tak spieszysz?
– Do ogrodu. – Spróbował go wyminąć.
– Z dwiema puszkami? – Josema uniósł brwi. – No nieźle.
– A Maru?
– Rzyga. – Josema wzruszył ramionami. – Kim ona jest?
– Nie wiem. Ma na imię Bibiana.
– I jak?
– Spoko.
– A nie chciałeś przychodzić! – Josema trzepnął go w ramię. – Czasami mam ochotę cię walnąć.
– Okej. – Marcos usiłował uciąć rozmowę.
– Przedstawisz mnie?
– Nie.
– Ale jesteś.
– Stary, idź zaopiekować się Maru!
– Nie masz pojęcia, jak się porobiła. – Josema gwizdnął przeciągle. – Już ją widziałem w takim stanie.
– To nie pozwalaj jej pić.
– Taaa, jasne!
W końcu udało mu się odejść.
Usłyszał jeszcze za sobą krzyk:
– Dwie lemoniady? Tywlko nie przesadźcie. Wiesz, żebym nie musiał cię nieść do domu!
Czasami miał ochotę zabić Josemę. Jednak z jakiegoś powodu był jego najlepszym przyjacielem.
Marcos minął drzwi i znalazł się w ogrodzie. Od razu spojrzał w kierunku balustrady.
Bibiany nie było.
Zrobił jeszcze kilka kroków ze ściśniętym sercem. Nie było jej ani na płotku, ani nigdzie indziej. Nie było jej przy basenie, nie było pod drzewami, oblężonymi przez całujące się pary.
Poszła sobie.
A więc wysłała go do kuchni tylko po to, żeby się go pozbyć.
Niewiele brakowało, a roztrzaskałby obie puszki o ziemię.
Powstrzymał się.
Czemu do niego podeszła? Czy tylko dlatego, że się jej przyglądał, gdy tańczyła? Z ciekawości?
Poczuł się jak ostatni debil.
I wtedy usłyszał głos.
– Hej!
Spojrzał w stronę, z której dochodził okrzyk.
Siedziała na metalowej ławce schowanej za rabatką z kwiatami. Wyciągała szyję i machała do niego.
Uśmiechała się.
Marcos odwrócił się i z wciąż bijącym mocniej sercem poszedł w jej stronę.
ROZDZIAŁ 4
Bibiana siedziała sama na bardzo krótkiej ławeczce. Takiej na dwie szczupłe osoby. Stare, pomalowane na zielono żelastwo. Gdy wręczał jej puszkę z napojem, wydała mu się jeszcze ładniejsza.
Przynajmniej jak na jego gust.
– Zobaczyłam, że ktoś zwolnił to miejsce, i pomyślałam, że tu będzie nam wygodniej.
Była taka swobodna.
Dopiero co się poznali, ale wszystko wydawało się łagodnie płynąć w odpowiednim kierunku.
Niesamowite.
– Masz rację. – Usiadł obok.
Otworzyli puszki. Bibiana zaproponowała toast.
– Za szaleńców tego świata – powiedziała.
– Ich zdrowie – przytaknął Marcos.
Wypili po łyku. Lemoniada była lodowata.
– Stanąłeś tam jak wryty – zauważyła Bibiana.
– Myślałem, że sobie poszłaś – powiedział wprost.
– Czemu miałabym sobie pójść? – Otworzyła szeroko oczy.
– Nie wiem. – Żałował, że to powiedział.
– Nie jestem taka.
– Wybacz.
– Naprawdę tak pomyślałeś?
Skapitulował.
– Tak.
Oczy Bibiany wpatrywały się w niego. Nie odwrócił wzroku. Gubił się w tych świetlistych jeziorach, ale nie przestawał się w nich przeglądać. Nieśmiałość i wstyd zżerały go od środka z niespotykaną siłą. Musiał nieźle ze sobą walczyć, żeby tylko nie uciec i poczekać na to, co się wydarzy.
– Już rozumiem – szepnęła Bibiana.
– Co rozumiesz?
– Nie wierzysz w siebie.
Marcos się zaczerwienił.
Szukał odpowiednich słów i nie mógł ich znaleźć.
– Przepraszam, czasem jestem zbyt obcesowa. – Bibiana spuściła głowę.
– Ja wierzę w siebie. – Marcos się uspokoił. – Tylko czasem nie wierzę w innych.
– Przezorny czy zraniony?
– Realista.
– No pięknie! – Roześmiała się spontanicznie i dźwięcznie. – A mnie się tak podobają marzyciele!
– Po co ci taki marzyciel?
Bibiana pokazała na niebo, rozgwieżdżone i bezchmurne.
– Żeby trochę pobujać w obłokach – powiedziała. – Myślałam, że właśnie to robisz, gdy patrzyłeś, jak tańczę.
– I dlatego do mnie podeszłaś?
– Nie podeszłam do ciebie!
– Okej. – Zasępił się.
– No dobra, podeszłam – przyznała. – Myślałam, że znalazłam pokrewną duszę, to wszystko.
– Zawsze ufasz intuicji?
– Tak.
– I intuicja cię nie zawodzi?
– Prawie nigdy. – Upiła łyk lemoniady. – No, może czasem – poprawiła się. – Zaczęłam tańczyć, bo mi się nudziło. I nagle pojawiłeś się ty, w tym oknie, sam.
– I co pomyślałaś?
– Że jesteś słodziak.
Drugi raz w ciągu kilku minut jakaś dziewczyna tak go nazwała.
Słodziak.
Znów zrobił się czerwony jak burak, tym razem na serio.
– Zaczerwieniłeś się! No nie! – Znów zaczęła się śmiać.
Nie powiedziałby, że jest złośliwą osobą, ale to było uszczypliwe. Nie była też wariatką, choć momentami sprawiała wrażenie postrzelonej.
Usiłował jakoś odnaleźć się w tej sytuacji, ale mu nie wychodziło.
– Zawsze taka jesteś? – spytał.
Bibiana udała, że się zastanawia. Marcos wpatrywał się w jej oczy, ale czasem wzrok ześlizgiwał mu się na jej dekolt. Miała zadbane dłonie i nie nosiła żadnych pierścionków, bransoletek, koralików, broszek i naszyjników. Miała tylko zegarek. Rękawy sukienki, bardzo obcisłe, sięgały do samych nadgarstków.
– Nie, tak naprawdę to nie. – W jej głosie zabrzmiała nutka smutku. – Ale dzisiaj… Po prostu czasami dzieje się jakoś inaczej. Kwestia chwili. Kto to powiedział, że trzeba się nimi cieszyć?
– Carpe diem.
– Co?
– Tak się mówi, carpe diem. To znaczy „ciesz się chwilą”.
– No to carpe diem, Marcos. – Podniosła swoją lemoniadę, stuknęła się z nim i opróżniła puszkę do dna.
Gdy odchylała głowę w tył, Marcos przyjrzał się jej nogom. Jej sukienka była tak krótka, że odsłaniała połowę ud. Ciało miała gładkie, skórę dość jasną jak na tę porę roku. Poniżej kościstych kolan zaczynały się szczupłe łydki. Sandały podkreślały jej piękne stopy. Nie malowała paznokci, u dłoni też nie.
Co taka dziewczyna robiła z nim?
Naprawdę był słodziakiem?
Patricia tak nie uważała.
Nie podjął rozmowy. Czekał, aż ona się odezwie.
Doczekał się.
– Spod jakiego jesteś znaku?
– Lwa.
– No to jesteś pierwszym Lwem, jakiego znam, który nie panoszy się i nie próbuje podporządkować sobie ludzi.
– Może dlatego, że mam ascendent w Bliźniętach.
– Skoro jesteś Lwem, niedługo będziesz miał urodziny.
– Tak, pod koniec lipca.
– Ja jestem Panną, z początku września.
– Osiemnastka?
– Tak.
– To tak jak ja.
– A widzisz, jesteśmy o krok od dorosłości. Nie przeraża cię to?
– Nie
– Wierzysz, że z wiekiem jest coraz lepiej?
– Tak.
– Czemu?
– Bo masz więcej doświadczenia, bo możesz robić różne rzeczy, bo inaczej cię traktują, bo masz za sobą wszystkie absurdy dorastania…
– A więc dobrze to sobie przemyślałeś.
– Trochę. Może. Nie wiem.
– Wiesz, wiesz. – Kiwnęła głową. – Pójdziesz na dziennikarstwo, to masz przemyślane. Ja za to nie mam zielonego pojęcia. Wiem tylko, że chciałabym, żeby skończyły się już te pierdoły związane z dorastaniem. Ciągnie mi się to w nieskończoność. – Zacisnęła szczęki i jej twarz zastygła na moment. Po chwili otrząsnęła się i powiedziała zdecydowanie: – Dobra, koniec. Dzisiaj nie chcę się tym dręczyć!
– Czemu uważasz, że nie masz o niczym pojęcia?
– Bo to prawda – odparła tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Uczę się słabo, nie mam pracy, chcę tylko przetrwać wakacje, nie przemęczając się. Potem się zobaczy.
– A co z twoimi marzeniami?
Bibiana spojrzała na niego uważnie.
Było widać, że toczy się w niej jakaś walka.
– Moim marzeniem jest zostać pisarką, ale…
– Ale co?
– To nie takie proste. Czytam, piszę, ale wiem, że to jest długa droga, że nie zostaje się pisarzem, gdy ma się osiemnaście lat. Trzeba się uczyć, próbować i pisać całe stosy tekstów, żeby móc coś opublikować w wieku dwudziestu pięciu, trzydziestu…
– Możesz sama sobie wydać książkę.
– Nie na tym polega bycie pisarzem – powiedziała z niesmakiem. – Jeśli coś kochasz, musisz podchodzić do tego jak należy i w związku z tym musisz dawać z siebie wszystko, wymagać od siebie najwięcej. To taka różnica jak między uprawianiem seksu z kimś a masturbowaniem się do zdjęcia – dodała bez ogródek. – Sama sobie wydać? A kto mi ją zredaguje, kto mi powie, czy jest dobra, czy nie? I w końcu, kto mi zaufa, jeśli pójdę na skróty? Jeśli pewnego dnia zostanę pisarką, to zrobię to jak należy. Nie będę musiała się wstydzić, że w przeszłości byłam niecierpliwą smarkulą.
To była najdłuższa ze wszystkich jej dotychczasowych wypowiedzi, a do tego dziewczyna mówiła z zaangażowaniem, przekonaniem i pasją. Marcos poczuł, że zrobiło mu się gorąco.
Tak bardzo chciał ją pocałować.
– Powinnaś studiować coś, co pomoże ci pisać.
– Na przykład?
– Chodź ze mną na dziennikarstwo.
– To propozycja? – Zrobiła minę niegrzecznej dziewczynki.
– Tak. – Uśmiechnął się z zadowoleniem.
Zalotna mina ustąpiła miejsca słodkiemu uśmiechowi.
Bibiana próbowała zajrzeć mu w oczy, potem zerknęła na jego usta, i znowu spojrzała mu prosto w oczy.
– Dasz mi łyka?
– Możesz skończyć – zaproponował.
– Dziękuję.
Dopiła jego napój i odstawiła obie puszki na bok. Potem wyszeptała pełnym czułości głosem:
– Wiesz, to jest najlepsza propozycja, jaką słyszałam od miesięcy. Pewnie dlatego, że jest szczera.
Marcos nie był w stanie wydusiś z siebie słowa.
Jakaś postać zjawiła się przed nimi.
Oboje jednocześnie unieśli głowy.
Chłopak – wysoki, dobrze zbudowany, z nienaganną fryzurą i w najmodniejszym letnim wydaniu. Zignorował Marcosa i skoncentrował całą uwagę na dziewczynie.
– Cześć, Bi – przywitał się.
ROZDZIAŁ 5
Marcos spojrzał na twarz swojej towarzyszki.
Nieprzenikniona.
Nie było na niej widać żadnych emocji.
– Cześć – odpowiedziała Bibiana na powitanie.
– Fajnie cię widzieć.
– Dziękuję.
– Jak leci?
Chłopak go nie zauważał. Interesowała go tylko Bibiana.
– Dobrze, wszystko w porządku.
– Nie widziałem cię od… Nie pamiętam, szmat czasu.
– Teraz się widzimy.
– No tak – ciągnął spokojnie chłopak, tkwiąc przed nimi jak metalowy słup, który spadł nie wiadomo skąd i utkwił w ziemi. – Juanma też jest?
Twarz Bibiany się ściągnęła.
Teraz było widać emocje. Zmęczenie, smutek, powstrzymywaną wściekłość…
– Nie, rozstaliśmy się.
– A…
– Yhm.
W końcu chłopak popatrzył na Marcosa.
Trochę zbyt długo.
I zorientował się, że przeszkadza.
– Dobra, trzymaj się. – Zebrał się do odejścia.
– Ty też.
– To cześć.
Bibiana oszczędziła sobie dalszych pożegnań.
Patrzyli oboje, jak odchodzi, miesza się z tłumem, zabierając ze sobą swoją rozbuchaną pewność siebie.
Marcos nie wiedział, co powiedzieć.
Ona wiedziała.
– Nudziarz.
– Były?
Bibiana spojrzała na niego wzrokiem pełnym niedowierzania.
– On? – W jej tonie słychać było pogardę. – Na Boga! Sądzisz, że mam tak zły gust? Gdyby był jeszcze trochę głupszy i bardziej naiwny, to nie pozwoliliby mu w ogóle
opuścić macicy matki.
– No bo on tak na ciebie patrzył… – Marcos wyczuł napięcie Bibiany i usiłował jakoś wybrnąć. – Nieważne. Przepraszam.
Zapadła cisza.
Oboje przez kilka sekund patrzyli na siebie. Dwie sekundy, trzy. To wydawało się ciągnąć w nieskończoność.
Marcos pierwszy odwrócił wzrok.
Nie chciał się zdradzić.
Bo poczuł, że się w niej zakochuje. Bardzo. Może to głupie, może to kwestia momentu, okoliczności, magii wieczoru, ale czuł to bardzo mocno. Zaczęło się w chwili, gdy zobaczył ją tańczącą i nie mógł oderwać od niej wzroku. Zakochiwał się i dlatego działy się z nim dziwne rzeczy. Jakby niemy krzyk odbierał mu rozum. Czuł się tak, jakby nagle impreza odbywała się gdzieś bardzo daleko, a muzyka dochodziła z oddali. Tak jak w tej scenie z West Side Story, którą oglądali w szkole przy okazji omawiania Romea i Julii. Nigdy nie wierzył, że można zostać parą w jeden wieczór. Nie był też pewien, czy istnieje miłość od pierwszego wejrzenia. Ale żadne z nich nie piło, więc nie można było zrzucić winy na alkohol. To Bibiana zawróciła mu w głowie.
Biły od niej delikatność, czułość i siła.
– Marcos.
– Tak?
– Nie, nic. Chciałam tylko wypowiedzieć twoje imię.
Sprawdzić, jak będzie brzmiało w moich ustach i w głowie.
– I jak?
– W porządku. Każde imię ma inną wibrację. Bywają delikatne, twarde, zabawne… Twoje zaczyna się krótkim „m”, które się jednak przeciąga. Pierwsza sylaba, „mar”, kojarzy się z marcowym chłodem i świeżością. Potem niby miękkie „c”, a jednak twarde „k”. Końcówka delikatnie syczy, ale ostatnie „s” jest gładkie i lekko przeciągnięte.
– Nigdy o tym nie pomyślałem. – Zatkało go.
– To teraz już wiesz.
– A twoje?
– Ty mi powiedz.
– Bibiana – wymówił jej imię powoli, rozsmakowując się, poszukując w gardle i w głowie tych efektów, o których właśnie mu opowiedziała. – Dla mnie brzmi delikatnie, chyba przez to podwójne „b” i to krótkie „i”. Powtórzone sprawia wrażenie kruchego, jakby miało popękać jak kryształ.
– Podoba mi się twoja interpretacja. – Uśmiechnęła się. – Szkoda, że końcówka jest taka twarda. Trzeba otworzyć usta przy pierwszym „a”.
– Potem prześlizguje się przez „na” i znów wracamy do początkowego wrażenia. Tak jak wtedy, gdy jesz czekoladę i smak zostaje ci na języku jeszcze przez chwilę.
Znów się roześmiała.
Potem wyprostowała się i oparła o ławkę.
Wciąż nie spuszczała z niego wzroku.
– Pewnie się zastanawiasz, skąd się wzięła ta wariatka.
– Nie!
– Na pewno.
– Masz jeszcze jakieś teorie?
– Wiele, ale nie zamierzam się ze wszystkich od razu wypstrykać. Posłuchaj, gdy będziemy się żegnać, poprosisz mnie o numer?
– A mogę?
– Poprosić możesz.
– Ale i tak mi nie dasz?
– Znowu nie wierzysz w siebie?
– Masz rację. To daj mi go teraz.
– Nie mogę.
– Widzisz?
– To nie to, co myślisz. Po prostu nie mam komórki.
– Zepsuła ci się czy zgubiłaś?
– Nie, po prostu nie mam.
Nie mógł ukryć zaskoczenia.
– Naprawdę?
– Nie wierzysz?
– Nie do końca.
– Dam ci domowy, dobrze?
– Dobrze.
– Właściwie – rzuciła okiem na zegarek – mogłabym zadzwonić z twojej?
– Jasne.
Marcos sięgnął do tylnej kieszeni spodni. W jednej kieszeni miał portfel, w drugiej telefon. Wyciągnął aparat, wpisał hasło, żeby odblokować ekran, i podał Bibianie.– Dziękuję – powiedziała, wstając z ławki.
Patrzył, jak się oddala. Na tyle, że nie mógł słyszeć rozmowy. Widział, że wybiera numer i przykłada telefon do ucha. Widział, że coś mówi.
Ale cały czas patrzył na nią przez pryzmat tego, co zaczynał czuć.
A czuł coś coraz bardziej i bardziej niezrozumiałego.
Pośród ciemności nocy jaśniała niczym bogini.
Książkę 36 pytań, by Cię poznać, 4 minuty, by pokochać kupicie w popularnych księgarniach internetowych: