Jeśli wygląd ma znaczenie, Niamh powinna już być martwa... Młode, ciemnowłose kobiety padają ofiarami ataków w Londynie. Szesnastoletnia Niamh przylatuje do stolicy Wielkiej Brytanii, aby odbyć letni kurs aktorski. Zaczyna również pracę w muzeum historycznym. Dziewczyna odkrywa, że jest bardzo podobna do ofiar, ale stara się nie skupiać na tym, co dzieje się w mieście. W pracy poznaję Tommyego - miłego, zabawnego i niezwykle przystojnego chłopaka - ma on wszystko, o czym dziewczyna może zamarzyć - przede wszystkim poczucia bezpieczeństwa. Lecz lęk i wrażenie zagrożenia zaczynają coraz bardziej narastać, kiedy Niamh odkrywa coś bardzo dziwnego - podobne ataki miały już miejsce w Londynie. Wszystko to wygląda zaskakująco podobnie, jakby teraźniejszość i przeszłość przeplatały się ze sobą... Dziewczyna uświadamia sobie w końcu, że nic nie jest takie, jakim się wydaje. Czy to ona będzie następną ofiarą?
Do lektury powieści Cynthii Murphy Czeka Cię śmierć zaprasza Wydawnictwo Books4YA. Ostatnio prezentowaliśmy pierwszy fragment książki, tymczasem już teraz zapraszamy Was do przeczytania kolejnej jego części:
– Trzymasz się, Irlandko? – pyta życzliwym tonem Derek, stawiając na stole przede mną dymiący kubek. Próbuję podziękować mu skinieniem głowy, ale jestem kompletnie otępiała. – Po takim wstrząsie najlepiej napić się herbaty z cukrem. Koi nerwy.
W milczeniu wpatruję się w wyszczerbiony brzeg kubka, a Derek odchodzi, nie przestając zachwalać zalet słodkiego naparu. Widywałam już wcześniej martwe ciała – tam, skąd przyjechałam, co miesiąc odbywała się jakaś stypa, zawsze z otwartą trumną – ale zawsze sprawiały wrażenie nierzeczywistych. Plastikowych.
Ciało Sary było wciąż ciepłe, kiedy ją znalazłam.
– Przepraszam, panno...
Skupiam wzrok na młodym ochroniarzu. Policjancie, poprawiam się w myślach.
– Hughes – podsuwam, a on zerka do swojego notesu.
– Panno Hughes – powtarza. – Jestem posterunkowy Bowers. Chciałbym zadać jeszcze kilka pytań, jeśli czujesz się na siłach.
Kiwam głową, chociaż nie mam mu wiele do powiedzenia. Na widok trupa Sary uciekłam z pokoju z krzykiem i za nic nie dałam się namówić na powrót.
– Powiedziałaś wcześniej, że zamieniłyście się pokojami ze zmarłą, zgadza się?
– Tak – chrypię. – Twierdziła, że ma lęk wysokości. A ja dostałam pokój na drugim piętrze, więc... – Słowa więzną mi w gardle.
– I nigdy wcześniej się nie spotkałyście?
– Nie.
– To dlaczego zgodziłaś się na zamianę?
Otwieram usta, żeby mu to wyjaśnić, ale przede mną wyrasta nagle Derek. – Czy jest podejrzana?
– Słucham? – Policjant sprawia wrażenie poirytowanego.
– Czy panna Hughes jest podejrzana?
– To rutynowe pytania, proszę pana.
– Nie mam nic do... – zaczynam, ale Derek przerywa mi, ku mojemu ogromnemu zdziwieniu.
– Nic więcej nie mów – ostrzega, a potem znów odwraca się do policjanta. – Bez prawnika nie odpowie na więcej pytań, rozumie pan?
Policjant czerwienieje.
– To tylko rutynowe pytania. – Kręci się niespokojnie, a do mnie dociera, że recepcjonista ma rację. Jestem podejrzana.
– Rutynowe, dobre sobie – zżyma się Derek. – Jeśli chce ją pan przesłuchać, to proszę ją zabrać na posterunek i przydzielić adwokata. A jeśli nie, proszę ją zostawić w spokoju. Biedaczka przeżyła ogromny wstrząs, na dodatek jest nieletnia. – Posterunkowy sprawdza coś w swoim notesie i posępnieje. – Tego pan nie ma w notatkach? Ma szesnaście lat, a ja chwilowo pełnię funkcję jej opiekuna prawnego. O wszystkim musicie mnie informować, zrozumiano? Nie ma potrzeby niepokoić jej rodziców. – Wypina pierś. – Będzie wam potrzebna moja zgoda, żeby ją dalej przesłuchiwać.
Oczy prawie wychodzą mi z orbit.
– Czy to prawda? – Policjant kieruje pytanie do mnie, ale widzę, że przemowa Dereka wywarła na nim ogromne wrażenie. Kiwam głową, nie rozumiejąc nawet połowy z tego, co zostało powiedziane. Derek moim nieoczekiwanym wybawcą? – W porządku – poddaje się funkcjonariusz. – Pozostaniemy w kontakcie.
Wychodzi z holu, a ja gapię się na Dereka, który puszcza do mnie oko.
– Zamknij buzię, żeby ci muchy nie nawpadały, i dopij herbatę, Irlandko.
– Mamo, nic mi nie jest, naprawdę. – Trzymam słuchawkę lekko odsuniętą od ucha i obojętnie patrzę przez brudną szybę budki telefonicznej, podczas gdy mama ostrzega mnie przed niebezpieczeństwami Wielkiego Miasta i grozi, że wsiądzie w następny samolot do Londynu. Derek zrobił, co w jego mocy, żeby ją uspokoić, i nie wspomniał, że to ja znalazłam Sarę, ale nie docenił nadopiekuńczości prawdziwej irlandzkiej matki.
– Niamh, chcę, żebyś wróciła. Jedna noc poza domem i już ktoś zginął. Został zamordowany. Matko Przenajświętsza, co za szczęście, że tobie nic się nie stało.
– Wiem – mamroczę. Staram się o tym nie myśleć. – Ale chcę zostać. Teraz jest już bezpieczniej. Przenieśli nas do innego akademika. I mamy ochronę.
– Mowy nie ma, nie zgadzam się... – Znów odsuwam słuchawkę od ucha i przyglądam się graffiti zdobiącemu wnętrze budki. Ale tu cuchnie. Jak ludzie mogli korzystać z takich miejsc, zanim pojawiły się komórki? Są klaustrofobiczne i obrzydliwe. Ale moja komórka wyładowała się rano już po dwóch minutach. Uchylam drzwi, zapieram je stopą, a wolną ręką szukam płynu dezynfekującego do rąk.
– Mamo – przerywam potok jej wymowy, bo telefon wydaje ostrzegawczy dźwięk – zaraz skończą mi się drobne. Zostaję tu. Zbyt ciężko pracowałam, żeby się poddać, jeszcze zanim na dobre zaczęłam.
– Niamh…
– Proszę.
Mama fuka do słuchawki i wiem już, że tę potyczkę wygrałam.
– W porządku, ale gdyby nie to, że babci znów się pogorszyło…
– Wiem. Jak ona się czuje?
Mama wzdycha.
– Bez zmian. Niedawno nie rozpoznała twojego taty. – Och, mamo. Tęsknię za nią.
– Wiem, kochanie. Przykro mi. Posłuchaj mnie teraz.
Masz natychmiast oddać telefon do serwisu i dzwonić codziennie do domu. Tata wyśle ci pieniądze na naprawę, dobrze?
– Dobrze.
– Ja nie żartuję. Codziennie, Niamh Marie. I od czasu do czasu zadzwoń do siostry. Bez ciebie dostaje kota, czym doprowadza nas wszystkich do szału. Obiecujesz?
– Obiecuję.
To niewygórowana cena za możliwość pozostania w Londynie. Chociaż myśl o powrocie do naszego miasteczka jest w tej chwili bardzo kusząca. Tęsknię za wszystkimi. Ale nie powiem tego mamie.
– Kocham cię, Niamh.
– Ja też cię kocham, mamusiu. Pozdrów ode mnie tatę i powiedz Meghan, że później wyślę jej kilka zdjęć.
– Pa, kochanie... – Połączenie się urywa, a ja nie mam już więcej drobnych.
– Pa – szepczę do słuchawki, zanim odłożę ją na widełki. Wpatruję się w milczący telefon. Czy dobrze robię? Czy powinnam tu zostać? Wcieram w dłonie obfitą porcję płynu dezynfekującego, żałując, że oprócz zarazków nie usuwa także wspomnień.
Głośne stukanie w szybę niemal przyprawia mnie o zawał serca.
– Skończyłaś już? – Wysoki, niechlujny chłopak mierzy mnie gniewnym spojrzeniem spomiędzy długich, przetłuszczonych kosmyków.
– Tak, jasne. – Otwieram drzwi. – Proszę bardzo. – Chłopak burczy coś pod nosem i przepycha się do środka. Ci miastowi. Co za chamstwo. – Nie ma za co – mruczę półgłosem, zarzucam torbę na ramię i przechodzę na drugą stronę spokojnej ulicy. Wilgotne dłonie marzną mi lekko w porannym wietrze.
Oto i ona. Londyńska Akademia Teatralna. Szary betonowy budynek, imponujący i staroświecki zarazem. Po tym, co wydarzyło się rano, zapisywanie się na kurs teatralny wydaje mi się niemądre, wręcz lekkomyślne. Próbuję przekonać samą siebie, że Sara tego właśnie by chciała.
Prawda?
– Marsz! Tak, tak, tak, maszerujecie! Stanowczo! Zdecydowanie! Jakbyście dokądś szli!
O Boże. Popełniłam straszliwy błąd.
Marszczę brwi i maszeruję na drugi koniec pomieszczenia. Czy właśnie tak spędzę najbliższe sześć tygodni? Maszerując? Kiedy dostałam się na jeden z najbardziej prestiżowych kursów aktorskich w Wielkiej Brytanii, nie przypuszczałam, że będę chodzić w kółko po ponurej sali. A gdzie scena? Garderoby? Scenariusz?
Wszystko, tylko nie maszerowanie.
– Stop – ryczy Joanne, prowadząca. Jej głos kontrastuje z posturą – jest drobna i musiała być kiedyś tancerką. Stopy ma nieustannie zwrócone na zewnątrz, a włosy ściągnięte w schludny koczek. – Niech każdy znajdzie sobie miejsce. A teraz postarajcie się skurczyć, wyobraźcie sobie, że jesteście nasionkiem ukrytym w ziemi.
Zerkam na pozostałych uczestników kursu. Dwadzieścioro nastolatków kuli się w pozycji embrionalnej. Upewniam się, że jestem odwrócona pupą do ściany, żeby pierwszego dnia nie pokazać nikomu majtek. Co mnie podkusiło, żeby włożyć na warsztaty T-shirtową sukienkę? Następnym razem wybiorę legginsy.
– A teraz rośniecie! Unosicie wysoko ręce i wyciągacie gałęzie ku słońcu...
Znów rozglądam się dookoła, obserwując wymachujące w powietrzu ramiona i skierowane ku sufitowi twarze.
A ja narzekałam na maszerowanie.
Cierpię w milczeniu do końca zajęć, które wydają się trwać całą wieczność i mają na celu „przełamanie lodów”. (Serio, komuś naprawdę się to podoba? Masakra). Oddycham z ulgą, gdy zostaje ogłoszona przerwa na lunch, bo od przyjazdu nie zjadłam porządnego posiłku. Ale dzięki porannym warsztatom przynajmniej mogłam się czymś zająć.
Jednak w tym momencie nie mogę przestać myśleć o Sarze, o tym, że powinna tu teraz być i razem ze mną przewracać z niesmakiem oczami. Jej oczy. Za każdym razem, gdy mrugam, widzę pod powiekami wielkie, wytrzeszczone oczy Sary. Potrząsam głową. Przestań. Spróbuj o tym zapomnieć.
Ruszam za innymi do niewielkiej kafeterii, ale jedzenie mają drogie, czego nie przewidziałam. Powinnam się przynajmniej czegoś napić, więc kupuję colę, mając w pamięci teorię Dereka na temat cukru. Wczoraj zachował się wspaniale, czym mile mnie zaskoczył. Mam nadzieję, że przenieśli go do recepcji nowego akademika.
Przy stolikach utworzyły się już niewielkie grupki, a ja staram się sprawiać wrażenie, że wiem, co robię. Chcę już uciec do łazienki, żeby nie siedzieć samej, gdy jakaś dziewczyna, drobna blondynka przy jednym ze stolików, macha do mnie. Chyba ma na imię Jasmine.
– Cześć! – Wskazuje miejsce obok siebie. – Niamh, tak? Usiądź z nami.
Oddycham z ulgą i wślizguję na koniec ławki. Przy stoliku siedzi dwóch chłopaków i jeszcze jedna dziewczyna z warsztatów. Chłopcy witają mnie skinieniem głowy. Dziewczyna uśmiecha się do mnie, a potem spuszcza wzrok i studiuje uważnie opakowanie zbożowego batonika.
– Masz cudowny akcent – oznajmia Jasmine, kładąc drobną dłoń na moim ramieniu. Od razu przypomina mi się Sara i w gardle rośnie mi gula. – Moja prababka była Irlandką. – Kiwam uprzejmie głową. A czyja nie była?
– Dzięki – mamroczę, żałując, że nie zwiałam do łazienki. Obok filigranowej Jasmine czuję się jak olbrzymka. Przyglądam się festiwalowym bransoletkom na jej nadgarstkach, ciekawa, ile ma lat. Mama zabroniła mi jeździć na festiwale, dopóki nie skończę osiemnastu – chyba że liczyć festiwal muzyczny w Kilkenny. – Fajne bransoletki.
– Dzięki. To z zeszłych wakacji. – Pociąga łyk z bidonu. – Było super.
Kiwam głową, nie wiedząc, co jeszcze mogłabym powiedzieć, więc za jej przykładem wypijam trochę coli.
– No to powiedz nam, Niamh – zniża głos do teatralnego szeptu i omiata wzrokiem pozostałe osoby przy stoliku, jak gdyby chciała się upewnić, że ma widownię – czy to prawda?
– Co takiego? – pytam, nie rozumiejąc.
– No wiesz – szepcze Jasmine, nachylając się tak blisko, że czuję orzeźwiający zapach jej cytrusowego szamponu. Uświadamiam sobie, że reszta stolika umilkła i też mi się przygląda. – Że znalazłaś trupa.
Zamieram. Ona tak na serio?
– Jas, daj spokój – prosi siedząca naprzeciw mnie dziewczyna od batonika, ale Jasmine nie daje za wygraną. – Usłyszeliśmy o tym dziś rano. – W jej głosie słychać ekscytację. – Czy to prawda? Naprawdę znalazłaś w akademiku martwą dziewczynę? To dlatego wszyscy musieli się przeprowadzić?
– Tak – odpowiadam i od razu tego żałuję.
– Ściemniasz! – Jasmine prawie wystrzela ze swojego miejsca. Łapie mnie za ramiona, a mnie serce wali tak, jak zwierzęciu, które musi sobie odgryźć łapę, żeby uciec z potrzasku. – Wciskasz nam kit!
– Jasmine! – Dziewczyna naprzeciwko odkłada opakowanie batonika i kręci głową. – Przestań.
– Wyluzuj, Tasha. – Jasmine rzuca jej gniewne spojrzenie i kontynuuje przesłuchanie. – Wszyscy mówią, że została zamordowana. To prawda? Widziałaś coś? – Robi wielkie oczy i odsuwa się nieznacznie. – O mój Boże. Jesteś podejrzana?
Oczy zachodzą mi łzami. O nie. Tylko nie tutaj.
Nie mogę się teraz rozpłakać.
Bąkam, że muszę już iść, i wstaję gwałtownie z ławki. Stolik odsuwa się ze zgrzytem, a za plecami słyszę łoskot otwartej butelki z colą uderzającej o blat, ale za nic w świecie tam nie wrócę. Ocierając łzy, biegnę do najbliższej łazienki, gdzie zamykam się w kabinie i siadam na pokrywie sedesu.
To musi być najgorszy pierwszy dzień w historii.
Wstrząsający mną szloch powoli słabnie i przechodzi w lekką czkawkę, dopóki nie oprę się o ścianę, uruchamiając automatyczną spłuczkę. Podskakuję ze strachu, co wywołuje kolejną fontannę łez. Może powinnam posłuchać mamy. Dać sobie z tym wszystkim spokój.
Odrywam kawałek papieru z podajnika i osuszam nim twarz, chociaż nie mam pojęcia, po co usiłuję ocalić makijaż. Biorę głęboki, drżący oddech, staję na trzęsących się nogach i otwieram drzwi, lecz zastygam na widok postaci przy umywalkach. Nie słyszałam, żeby ktoś wchodził do łazienki. Twarz dziewczyny zasłaniają długie, ciemne włosy, ale gdy podnosi głowę, rozpoznaję koleżankę Jasmine, Tashę.
Właśnie próbuje zetrzeć z białej koszulki na ramiączkach brązową plamę.
– O, cześć. – Tasha łowi moje spojrzenie w lustrze. – Wszystko gra? Wybiegłaś tak nagle.
Wskazuję jej koszulkę.
– Przykro mi, nie chciałam…
– Hej, nie przejmuj się. Szkoda tylko, że nie oblałaś przy okazji Jasmine. – Uśmiecha się ze współczuciem. – Paskudnie się zachowała.
– No. – Myję powoli ręce, namydlając starannie każdy palec. Przed oczami miga mi zakrwawiona dłoń Sary.
– A więc to prawda – szepcze Tasha. – Przepraszam – dodaje szybko. – Wcale nie jestem lepsza od Jas. Nie musisz nic mówić.
Wzdycham. Czy właśnie to mnie czeka, jeśli zostanę? Będę dziewczyną, która znalazła trupa?
– Spoko – odpowiadam. Równie dobrze mogę położyć kres domysłom. Wyciągając papierowe ręczniki z podajnika, napotykam jej wzrok w lustrze. – Tak, to prawda. Miała na imię Sara. Poznałam ją wczoraj wieczorem, a potem... – Słowa więzną mi w gardle, opieram się o ścianę.
– A potem ona zginęła? – szepcze Tasha. Kiwam głową, a po policzku spływa mi gorąca łza.
A potem ona zginęła.
– Tak mi przykro.
– Tak. – Co jeszcze mogę powiedzieć? – Właściwie jej nie znałam, ale wydawała się sympatyczna.
Tasha potrząsa głową.
– Nikt nie zasługuje na taki koniec. Czy mają pewność, że to nie było... no wiesz…
– Co, samobójstwo? Nie. – Przełykam ślinę.
Na chwilę zapada cisza.
– Naprawdę mi przykro, że cię pochlapałam – mówię. – Proszę. – Szperam przez chwilę w torbie i wyciągam z jej dna wymięty czarny sweterek. Jest usiany błyszczącymi guziczkami, które zdobią także mankiety rękawów. Jeszcze ani razu go na sobie nie miałam, a kosztował niemało – kupiłam go specjalnie na wyjazd do Londynu. – Jest czysty, tylko trochę się pogniótł. Możesz go pożyczyć. Powinien na ciebie pasować.
– Jesteś pewna?
– Jasne, bierz.
Tasha uśmiecha się szeroko i znika w kabinie, z której wychodzi z mokrą koszulką w ręku. Wpycha ją do kieszeni torby, po czym prostuje się, żeby podziwiać swoje odbicie w lustrze.
– Jest śliczny! – Muska palcem aksamitną lamówkę. – Oddam ci go jutro, słowo.
– Do twarzy ci w nim. – Uśmiecham się blado.
– Idziesz? – Tasha wskazuje głową drzwi.
Waham się.
– Pójdę z tobą – proponuje Tasha i zaraz przyjmuje pełną dramatyzmu pozę – ale tylko pod warunkiem, że pomaszerujesz „stanowczo i zdecydowanie”.
Uśmiecham się szeroko i ruszam za nią. Może nie będzie aż tak źle.
Książkę Czeka Cię śmierć kupić można w popularnych księgarniach: