Pokusa, zew zmysłów i szansa na nową miłość. Okrutna prawda, która na zawsze zmieni życie dwojga ludzi.
Venetia Aston-Montagu uciekła do najbardziej urzekającego miasta Włoch, by pracować w firmie architektonicznej i zapomnieć o utraconej miłości. Przez ostatnie dziesięć lat budowała fortecę wokół swego serca, jednak jej mury zaczynają się kruszyć, kiedy pewnej nocy podczas karnawału ratuje ją przed zamaskowanymi napastnikami tajemniczy nieznajomy, Paolo Barone. Uwodzicielski Paolo niesamowicie pociąga Venetię. Choć ma opinię Don Juana i krążą plotki, że trzyma w rezydencji kochankę, Venetia nie potrafi stłumić rodzącej się pomiędzy nimi namiętności. Kiedy dostaje zlecenie związane z renowacją wspaniałego domu, który Paolo kupił na toskańskiej prowincji, musi zmierzyć się nie tylko z rywalką, lecz także z groźnym hrabią i ciemnymi siłami czającymi się w mroku, które są gotowe na wszystko, by stanąć pomiędzy nią a Paolem.
Czy Venetia może wierzyć, że miłość zwycięży, że pokona nawet jej własne demony? Czy pilnie strzeżony, szokujący sekret Paola rozdzieli ich na zawsze?
Do lektury powieści Echa miłości, której autorką jest Hannah Fielding, zaprasza London Wall Publishing. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać premierowy fragment książki Echa miłości. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Rozdział 2
Słońce wczesnego poranka świecące przez balkon wpadało do pokoju francuskimi oknami, tworząc jasną smugę na łóżku. Venetia spała, leżąc na plecach. Jedna ręka spoczywała na poduszce nad głową, druga na brokatowej kołdrze. Złociste promienie podkradały się coraz wyżej, sięgnęły jej piersi, alabastrowej szyi, a wreszcie delikatnych, odprężonych rysów. Fale kasztanowych włosów leżały rozsypane na poduszce i opadały kaskadami na ramiona Venetii, obramowywały twarz w kształcie serduszka, o wydatnych kościach policzkowych. To była niezwykła uroda, wyrazista, inspirująca dla rzeźbiarzy i malarzy i młoda Angielka nie mogła narzekać na brak propozycji, od czasu kiedy zamieszkała w tym najbardziej artystycznym, oszalałym na punkcie piękna włoskim mieście.
Venetia poruszyła się. Zatrzepotały gęste ciemne rzęsy, gdy otworzyła szeroko oczy, których tęczówki mieniły się plamkami złota. Leniwie uniosła głowę i spojrzała na mały zegar stojący na szafce nocnej, gdy właśnie zaczynały bić kościelne dzwony, a ich melodyjne dźwięki rozniosły się echem po całej Wenecji. Była dziewiąta. Dzień oficjalnie się zaczął.
Venetia przespała zaledwie dwie godziny – ale tego dnia nie miała zajęć, poza umówionym po południu spotkaniem z Francescą. Mogła pozwolić sobie na to, żeby poleżeć dłużej. Wiedziała, że w tym tygodniu za wiele nie odpocznie, bo przygotowywała wielką wystawę w bardzo prestiżowym miejscu – pałacu Ca’Dario.
Rozsądnie byłoby jeszcze trochę pospać, ale pełen powietrza pokój wypełniło światło. Venetia, bez względu na pogodę, zostawiała okna sypialni na noc otwarte na oścież. Takiego zwyczaju nabrała od czasu pobytu w szkole z internatem w Anglii. Moszcząc się wygodniej na poduszkach, podciągnęła wyżej na ramiona ciężką narzutę i zwinęła się w kłębek.
Opatulona kołdrą leżała nieruchomo kilka minut, wsłuchując się w znajome odgłosy miasta. Chlupot wody o nabrzeże, lekki świst przepływających gondoli, przenikliwy zgrzyt vaporetti, odległe pohukiwanie promów przywożących turystów z różnych stron świata, gruchanie gołębi, które przysiadały na balkonie za jej oknem, żeby odpocząć, i trzepot ich skrzydeł, kiedy odlatywały. Uwielbiała tę dzielnicę, Dorsoduro. Cicha – bardziej przypominajaca wyspę niż gwarne, pełne turystów centrum Wenecji – okolica przyciągała artystów, studentów, którzy przesiadywali w tak lubianych przez bohemę cafeteriach i barach, gdzie rozmawiali, czytali, dyskutowali o życiu i sztuce przy kawie albo kieliszku wina. Venetia pozwoliła sobie znów odpłynąć w sen, napawając się spokojem chwili.
Wreszcie wstała i podbiegła do okna, które wychodziło na lagunę. Ponieważ jej mieszkanie znajdowało się na trzecim piętrze, miała widok na wiele kilometrów wybrzeża. Mieniąca się w promieniach słońca woda zdawała się bardzo niebieska pod bezchmurnym niebem, a w krystalicznym powietrzu wszystko rysowało się wyraźnie, jednak nadal było bardzo zimno. Boski poranek, zbyt piękny, by siedzieć w domu!
Poszła do sąsiadującej z sypialnią łazienki i przygotowała sobie kąpiel. Uwielbiała te różowe ściany z mozaiki i to, że wanna jest ustawiona pod oknem na cokole z kremowego kamienia, a wchodzi się do niej po kilku niskich wypolerowanych stopniach, więc mogła, leżąc w ciepłej wodzie z pianką, cieszyć się widokiem Wenecji. Nad umywalką było wspaniałe barokowe lustro w złoconej ramie, a po bokach kinkiety ze szkła z Murano, w kształcie muszli, z których sączyło się w górę łagodne światło. Z półkolistego sklepienia sufitu zwisał delikatny różowy żyrandol, uzupełniający pięknie ciepłe złote wykończenia eleganckiego pomieszczenia, w którym wszystko zostało zaplanowane tak, by stwarzać atmosferę wygody i przepychu.
Kiedy odprężyła się w masie pachnących bąbelków, wróciły natrętne myśli o Paolu. Starała się je odegnać. Prawda, miała nadzieję, że ich ścieżki znowu się przetną, ale nie zamierzała go szukać. Mimo wszystko nie czuła się jeszcze gotowa na nowy związek, a z jej doświadczenia wynikało, że mężczyźni rzadko szukali przyjaźni – zwykle chcieli o wiele więcej. Więc rozglądanie się za nim byłoby bez sensu. Lepiej pomyśleć o poranku, jaki miała przed sobą. Może powinna wykorzystać ten czas, żeby wybrać się na Torcello. Nigdy nie znudzi się tą wyludnioną wysepką na północnym krańcu laguny weneckiej, słynącą z mozaik, ale może jak na ten dzień to plan zbyt ambitny. O tej porze roku katedra może być zamknięta, a tramwaje wodne pewnie kursują rzadko. Wyszła z wanny, owinęła się ręcznikiem i wróciła do pokoju.
Uwielbiała eleganckie stroje. Czuła się więc jak ryba w wodzie we Włoszech, gdzie panowała tradycja la bella figura, a w Wenecji chyba bardziej niż gdziekolwiek indziej obowiązywało takie trzymanie fasonu. Venetia dbała o to, by ubierać się zgodnie z najnowszą modą, która zresztą świetnie pasowała do jej szczupłej wiotkiej sylwetki. Matka chrzestna często mówiła, że gdyby znudziła ją architektura, mogłaby zostać modelką. Większość jej garderoby stanowiły minispódniczki, dopasowane dżinsy, swetry i jedwabne bluzki, poza kilkoma szykownymi kostiumami do pracy, kilkoma prostymi dziennymi sukienkami i kilkoma krótkimi i długimi kreacjami na wieczór.
Swobodna, choć elegancka, w obcisłych czarnych dżinsach, białym kaszmirowym swetrze i krótkiej, błyszczącej kurtce z soboli, Venetia wyruszyła na miasto kupić gazetę i przejść się wąskimi uliczkami miasta. Od Bożego Narodzenia miała mnóstwo pracy w biurze, przy przygotowywaniu wystawy fotograficznej prezentującej wszystkie odnowione palazzi, którymi zajmował się jej dział, Marmi Storici e Pietra, w ostatnich dwunastu latach. Zebranie i zgromadzenie rysunków, projektów, planów i zdjęć, próbek materiału, budowanie modeli palazzi po renowacji było nie lada wyzwaniem, a zajmowała się tym niemal wyłącznie sama, tylko od czasu do czasu pomagała jej Francesca – jedyna poza nią specjalistka od restauracji zabytkowych budynków zatrudniona w firmie.
Modele wykonał Fabrizio, uzdolniony młody wenecjanin, który współpracował z nimi od sześciu lat. Studiował siedem lat architekturę, po czym uznał, że jedyne, co lubi, to budować modele. Tę pasję rozwijał od czasu, kiedy miał pięć lat. Jednak nie była to jedyna namiętność Fabrizia. Pełen fantazji Włoch kochał się w Venetii i adorował ją od pierwszego dnia, kiedy tylko dołączył do ich zespołu. Jednak, tak jak i inni mężczyźni, nie zdołał jej wzruszyć.
– Cara, codziennie łamiesz mi serce, ale wybaczam ci, bo jesteś taka śliczna – łajał ją łagodnie w ten niepowtarzalny, uroczy włoski sposób.
Venetia spędziła ranek na oglądaniu wystaw, spacerowała bez celu, wtapiając się w tłum turystów. Niewielkie miasto było idealne, żeby przechadzać się bocznymi ulicami i oglądać w sklepach osobliwe rozmaitości, poczynając od egzotycznych materiałów, dzieł sztuki i antyków, po tutejsze przysmaki, unikatowe książki, wypukłe lustra „czarownic” – specjalność tego miasta. Venetia nie jadła śniadania, więc przed pierwszą usiadła w ładnej trattorii na placu Świętego Marka, która została otwarta zaledwie kilka tygodni wcześniej z okazji karnawału. Przyjemnie zmęczona wybrała sobie miejsce na zewnątrz w promieniach zimowego słońca, pod czerwoną markizą obok obramowania z donic z paprociami, i popijała z kieliszka białe wino. Podobno Napoleon mawiał, że najsłynniejszy plac tego miasta to „salon Europy”. Venetia obserwowała zabawne scenki na piazza, jakby znajdowała się w wielkiej sali balowej. Myślała o wiekach historii zaklętej w tutejszej architekturze i dziełach sztuki i napawała się widokami, jakie miała przed oczami.
Uniosła wzrok na Torre dell’Orologio reprezentującą trzy filary potęgi La Serenissimy – postęp naukowy, oświecenie obywateli i wiarę chrześcijańską. To był cudowny przykład weneckiego mistrzostwa pod względem artystycznym i konstruktorskim. Wpływy mistyczne, pogańskie prezentowały się nie mniej pięknie w niebieskich i złotych znakach zodiaku na tarczy zegara. A jednak zawsze kiedy Venetia na niego patrzyła, przebiegał ją dreszcz. Nie potrafiła zapomnieć o ponurym micie z nim związanym. Wedle lokalnej legendy inżynierom, którzy skonstruowali mechanizm złoto-niebieskiego arcydzieła, wyłupiono oczy, żeby nigdy nie stworzyli nic podobnego i by mieć pewność, że żadne inne miasto nie będzie miało równie wspaniałego zegara co Wenecja.
Przed nią, obok Torre dell’Orologio, znajdowała się piętnastowieczna Procuratie Vecchie z arkadami, które ciągnęły się na północnej stronie piazza. Były tam sklepy i restauracje, aż do zachodniego skrzydła placu Świętego Marka, wzniesionego przez Napoleona. Z prawej strony, na wschodnim krańcu placu stała majestatyczna bazylika Świętego Marka, symbol czasów bogactwa i potęgi Wenecji oraz przykład architektury bizantyjskiej, zdobiony mozaikami, marmurem i wielkimi łukami. Cztery ogromne konie z brązu na fasadzie wspaniałej katedry spoglądały na plac niczym triumfalna straż. Venetia nigdy nie miała dość patrzenia na pięć cudownych złocistych kopuł na szczycie, egzotycznie wschodnich, i na stojącą osobno dzwonnicę górującą nad placem. Kiedy z trattorii wyłonił się kelner z jej lunchem na tacy, a sąsiednie stoliki zaczęły się zapełniać, pomyślała, że podoba się jej ten ładny nowy lokal i że przyjdzie tu kiedyś znowu.
Zjadła z apetytem grillowanego soaso – malutkiego adriatyckiego turbota złowionego w lagunie niedaleko Wenecji – i właśnie miała zabrać się za gelato al cioccolato all’azteca, porcję pikantnych cynamonowych lodów czekoladowych, kiedy serce jej podskoczyło i aż dech jej zaparło. Do trattorii wszedł wysoki, barczysty mężczyzna z szokująco piękną kobietą, młodą, niemal nastolatką. Wskazano im stolik z kartką „zarezerwowane”, dwa stoliki od niej.
Paolo miał na sobie dopasowane czarne sztruksy, a pod ciemnoszarą kurtką jaśniejszy sweter i jedwabny szalik. Nałożył ciemne okulary, żeby chronić oczy przed słońcem, a może tylko dla fasonu, jak to robiło wielu Włochów i Włoszek. Venetia uważała ten miejscowy zwyczaj za dość zabawny. Paolo sprawiał wrażenie zrelaksowanego – z nonszalancją czekał, aż jego towarzyszka zdejmie palto.
Dziewczyna była średniego wzrostu, o seksownej, kształtnej figurze. Jej ruchy były prowokujące, ale pełne gracji. Ogromne, ciemne, zmysłowe oczy pod gęstymi rzęsami zajmowały większość jej owalnej twarzy. Długie, bujne kruczoczarne loki podpięła niedbale w kok, w stylu Bardotki. W dobrze skrojonym, dopasowanym amarantowym spodnium, które mogłoby się niektórym wydać zbyt krzykliwe, wyglądała oszałamiająco. Podając kelnerowi palto, posłała mu leniwy zalotny uśmiech, co – jak pomyślała Venetia – na pewno sprawiło, że poczuł się w siódmym niebie. Paolo pomógł swojej partnerce zająć miejsce, zanim sam usiadł naprzeciw niej, twarzą do Venetii.
Dziewczyna mówiła teraz coś do niego z ożywieniem. Śmiała się. Jej eleganckie dłonie z pierścionkami i bransoletkami gestykulowały w ten typowo włoski sposób. Czy Paolo słuchał? Dobrze się bawił? Venetia nie umiała powiedzieć. Jednak choć jego oczy kryły się za ciemnymi szkłami, była pewna, że ją dostrzegł. Coś w tym jak znieruchomiał, ten półuśmiech na jego pełnych ustach… Które – gdyby nie to, że za dużo już przeżyła – mogłaby uznać za w sam raz dla niej. Trudno jej było jeść, wiedząc, że on może ją obserwować, ale zmusiła się, by dokończyć lody. A potem zapłaciła i wyszła z restauracji.
Była lekko urażona, że ją zignorował. Nie chciała jednak, by to zepsuło jej popołudnie. Oczywiście nie wdawałaby się w rozmowę z tym człowiekiem, szczególnie że był w towarzystwie, ale oczekiwała, że przynajmniej się przywita, choćby skinieniem głowy. Jednak zaintrygowała ją ta para. Nie wyobrażała sobie, że Paolo może być z taką kobietą. Kompletnie do siebie nie pasowali. On był zdystansowany, obyty w świecie, a jego egzotyczna towarzyszka wydawała się pochodzić z nizin, z całkiem innego środowiska niż on, i była dużo od niego młodsza.
Venetia nie miała zwyczaju patrzeć na nikogo z góry, nie miała uprzedzeń rasowych ani społecznych, w żadnym wypadku. Zbyt wiele wycierpiała przez arogancki snobizm swojego apodyktycznego ojca. Jednak teraz zamyśliła się głęboko nad mrocznymi aspektami relacji fizycznych i tym, że czasami to właśnie przeciwności się przyciągają. Nadal gnębiło ją, że Judd ją porzucił, i pewnie dlatego intrygowało ją, co sprawia, że ludzie łączą się w pary.
Jaka historia kryła się za tym, że Paolo był z tą młodą kobietą, tak bardzo od niego różną? Venetia wzdrygnęła się wewnętrznie, gdy uświadomiła sobie budzące się w niej kolejne mroczne, destrukcyjne emocje. Nie powinna dociekać, co dzieje się pomiędzy tą dziewczyną a Paolem, kiedy zostają sami, i kim mogą dla siebie być. Nie miała zamiaru pozwolić, żeby znów zalazł jej za skórę. Otrząsnęła się, postanowiła nie myśleć już o nim. Szybko opuściła plac i ruszyła na wschód, w kierunku dzielnicy Castello.
Była umówiona z Francescą o czwartej. Pozostało jej półtorej godziny do zagospodarowania. Zapuściła się więc do jednego ze starych weneckich pałaców przekształconego w ogromny bazar i warsztaty rzemieślnicze, gdzie często trafiała na coś, co inspirowało ją w projektowaniu wystroju wnętrz i gdzie czasami kupowała objects de charme, które zachwycały jej klientów. Choć nie uznawała podróbek, nie mogła nie podziwiać kunsztu tutejszych mistrzów kopiujących antyki. To miejsce było prawdziwą jaskinią skarbów. Dwa razy miała okazję tu pracować, kiedy odnawiała większe fragmenty mozaiki. Radosna atmosfera warsztatu, gdzie konstruowano meble i malowano obrazy przy akompaniamencie muzyki operowej i wesołych weneckich pieśni, kompletnie ją zauroczyła. Venetia uwielbiała charakter mieszkańców tego miasta. Ich historia, walka o przetrwanie, budowanie na nadmorskich niegościnnych bagnach największego miasta w Europie, stworzyły silną społeczność. Łączyła ich charyzmatyczna mieszanka ciepła, dumy i dobroci serca.
Venetia obejrzała sporo rzeczy i również tym razem się nie rozczarowała – znalazła przepiękny wazon z rżniętego szkła, który kazała wysłać do swojego biura. Posłuży jej za inspirację do projektu Palermi.
Kiedy dochodziła czwarta, ruszyła z powrotem na plac Świętego Marka. Francesca już na nią czekała w ich ulubionej kawiarni. We Fritelli tego dnia roiło się od wenecjan, co Venetia bardzo lubiła, bo przez resztę roku ten beau monde zwykł kryć się po domach przed hałastrą turystów. Znaleźć się w otoczeniu tych eleganckich ludzi, słuchać ich melodyjnej wymowy, to było dla niej bardzo istotne. Bez tego czułaby, że umyka jej ważny element życia w Wenecji. Miasto bez swoich mieszkańców byłoby jak kamienie bez duszy.
Włosi w tym mieście byli weseli, a Francesca pod tym względem należała do typowych wenecjan. Pełna temperamentu, lubiąca się bawić rudowłosa dziewczyna, o jasnoniebieskich oczach i zadartym piegowatym nosku była nieco młodsza od Venetii. Co miesiąc zakochiwała się w kimś innym i natychmiast odkochiwała. „Lepiej uciekać, póki nie robi się drętwo” to było jej motto, jeśli chodzi o związki. W efekcie złamała wiele serc, jednak sama nigdy czegoś takiego nie doświadczyła, choć przez krótki czas była nawet zamężna, co skończyło się kompletną katastrofą.
Poznały się i zaprzyjaźniły podczas studiów we Florencji. Lekkie podejście do wszystkiego, w tym i mężczyzn, było tak inne od poważnego i samotniczego charakteru Venetii, że młoda Włoszka od razu ją oczarowała. Wnosiła powiew świeżości do jej życia. Po dyplomie utrzymały kontakt i nawet spędzały razem urlopy. Od tamtej pory stały się sobie bardzo bliskie. Połączyła je wielka przyjaźń. Kiedy Venetia zajęła się odnową Palazzo Palermi, nie miała wiele czasu na inne projekty. Zasugerowała więc matce chrzestnej, żeby zatrudniła Francescę, która właśnie zakończyła romans z szefem i szukała pracy gdzieś poza Florencją.
Dwie młode kobiety spędziły godzinę na ploteczkach, ale głównie rozmawiały na temat zbliżającej się wystawy, popijając espresso i rozkoszując się fritole veneziane – prawdziwie weneckimi łakociami, jadanymi zgodnie z tradycją w karnawale. Semel in anno licet insanire, raz w roku można zaszaleć, jak to się mówi. Choć Venetia i Francesca próbowały tych ciastek w różnych miejscach co miesiąc, zawsze wracały do kawiarni Fritelli, gdzie zdradliwe pączuszki były wypełnione zabajone. Podobno przygotowywano je tutaj według oryginalnego przepisu z osiemnastego wieku, kiedy uznawano je za specjalność państwa Wenecji, i stąd nazwa kawiarni.
Dochodziło wpół do szóstej, kiedy Venetia z Francescą wychodziły z lokalu. Na placu było prawie pusto. Zachodziło słońce, tworząc dramatyczną różową łunę na niebie za dzwonnicą, Pałacem Dożów i cudownymi zabudowaniami przy placu Świętego Marka. Wszystko wywierało wielkie wrażenie w tym interesującym świetle, gdy ostatnie promienie przebijały się zza rzucających ogromne cienie murów. Canale Grande mienił się oślepiającym blaskiem niczym fioletowe lustro. W oddali, nad nim, złocista kula powoli osiadała na powodzi mglistych kolorów, które zdawały się unosić znad ziemi i zabarwiać migotliwe odbicia budynków na tafli wody. Smugi płomieni rozciągały się po całym niebie od zachodu, nasycając różem łodzie, palazzi i kanał.
I właśnie kiedy wyszły z Fritelli, Vanetia dostrzegła Paola. W ciepłym świetle zachodzącego słońca zmierzał powolnym krokiem do nabrzeża. Sam. Przebrał się. Miał teraz na sobie czarną kurtkę i biały szalik. Venetię ścisnęło w brzuchu. Zirytowana tą mimowolną reakcją stłumiła westchnienie. Serce zabiło jej mocniej.
Jej zmieszanie najwyraźniej odbiło się na twarzy i nie uszło uwagi Franceski, bo przyjaciółka natychmiast powędrowała spojrzeniem za jej wzrokiem.
– Co się dzieje, Venetio? Masz minę, jakbyś zobaczyła ducha. Serce Venetii biło zdecydowanie szybciej niż zwykle.
– Nie, to nic, naprawdę – wymamrotała, czując, że się rumieni. Francesca roześmiała się i popatrzyła na nią badawczo.
– Nie ściemniaj, czerwienisz się. Odwróciła się i przyspieszyła kroku.
– Myślałam, że zobaczyłam kogoś znajomego.
– Kogo?
– Nieważne, Francesco, daj spokój.
W oczach Franceski pojawił się figlarny błysk.
– Na placu nie było zbyt wiele osób. Chyba nie chodzi ci o tę starszą panią z pieskiem ani parę całującą się namiętnie nad wodą. Zostaje nam tylko kobieta z wózkiem i trójką dzieci albo ten przystojniak w czarnej kurtce.
– Powiedziałam już, przestań. Nie jestem w nastroju – odcięła się Venetia.
– Va bene, va bene, ti lascio in pace, w porządku, dam ci spokój, ale za dobrze cię znam, żeby nie wyczuć, kiedy coś jest nie tak.
– Wszystko gra, wierz mi.
– No, jeśli jednak miałabyś ochotę o tym pogadać, wiesz, gdzie mnie szukać.
Resztę drogi przeszły w milczeniu. Przy kościele Świętego Zachariasza za placem Świętego Marka, skąd Francesca miała pojechać szybką kolejką, a Venetia trawajem wodnym, pożegnały się.
– Do zobaczenia rano. Czeka nas ciężki tydzień. I nie zapomnij, że spotykamy się z signorem Paluzzi punkt dziewiąta. Ten człowiek nigdy się nie spóźnia. Ma nam przynieść jakieś slajdy na wystawę – przypomniała przyjaciółce Venetia.
W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Echa miłości. Powieść kupicie w popularnych księgarniach internetowych: