Anyżowe dropsy Aleksandry Koniecznej to szczera, pełna emocji i dowodząca ogromnej wrażliwości aktorki autobiografia – a może raczej zbiór scen z jej życia? W ubiegłym tygodniu zaprezentowaliśmy Wam fragment książki Anyżowe dropsy. Dziś czas na kolejną odsłonę opowieści gwiazdy.
Na festiwalu w Gdyni tego roku robiono nam zdjęcia, indywidualne portrety, i wisiały w holu Teatru Muzycznego kilka dni.
Wychodząc z jakiejś projekcji, zobaczyłam siebie i cyknęłam siebie na tle siebie. Nie, żebym aż tak pojechana girl była, tak skupiona na sobie, że jedno selfie mi za mało. Ale coś mnie zajęło w tamtym drugim zdjęciu.
Coś w moich oczach.
* * *
Pogoda ta sama, jasność ta sama, tylko ciężka powieka, jakby ja na starość. Było robione przed południem, limfa mi wtedy zwykle słabiej krąży, może o to chodzi.
– Ale pani podobna do Szaflarskiej – ktoś przechodząc, rzucił.
Nie spojrzałam nawet. Skupiona na fotce.
I zostałam z tym zdaniem.
Faktycznie, o Jezus, kilka lat ją znałam, nikt nigdy tego nie powiedział, choć przepływy miałyśmy jakieś magiczne.
Danusiu, słodka Danusiu.
Co to się zdarza? Czy naprawdę podobna? Mam opowiedzieć o Tobie? I przy okazji o moim do Ciebie podobieństwie?
* * *
Nawet nie w tej powiece. Ale w aurze, figurze. W tym filigranowym ciałku nie do zdarcia. W tym lichu w oczach. Małej szelmie. Jezus. I zaczynasz we mnie pracować. Jak zwykle, gdy coś pięknego pojawia się w mojej wyobraźni. Nigdy tego nie pospieszam w sobie, ufam podświadomości, że zacznie zataczać we mnie koła, przypłynie nad ranem w postaci obrazów, dźwięków, intonacji, gdy zaspana będę wybierać koszulkę czy majtki, poczuję nagle obcą motorykę, inne niż moje łydki, uda, przejdę nie moimi stopami kilka kroków do ekspresu w kuchni, aż kochany coś powie, wtedy znikniesz. Skąd mi się to bierze? Tak tworzę prawie wszystkie role, niby żyję, a tu powoli spływa ktoś na mnie.
Tym razem, Ty, Danusiu, moja słodka.
Z Tobą jakoś raźniej znoszę galę festiwalu. Dziwne wybory. Od Sasa do lasa. I ostatnie śniadanie w Hotelu Gdynia, które zjadamy z członkami jury, gdy już nimi nie są, odpada od nich gipsowa fasada, żenujące chwile. Byle stąd wyjechać.
Jesteś jasnym promieniem na mym chmurnym niebie.
I jeszcze jedna jasność się pojawia. Na napiętej smyczy. Wychodzę chyba ostatnia z Teatru Muzycznego, byle nie dojść na bankiet, jednak muszę, otwieram drzwi przyciężkie i widzę smycz napiętą, na końcu jej pies, uderzająco podobny do psa mojej córki. Już chcę do niej dzwonić, do Warszawy, że taki piękny husky tuż przy plaży, aż nagle szum wieczoru rozdziera skowyt wilczy, tak bardzo mi znany. Na końcu tej napiętej smyczy pojawia się moja piękna córka i jej chłopak! Nie, to on trzyma smycz, ona pomarańczową pacynkę lwa. Szeroki uśmiech.
– Co tak długo?! Już wszyscy wyszli. Macie od nas lwa gdyńskiego – ty i twój film!
I macha lwiątkiem zabawką, raz buzię chowa za lwem, raz lwa przekłada za głowę.
Nie mogę złapać ze wzruszenia tchu.
Przejechali poł Polski z husky.
Śpią w hotelu Gdynia. Tuż pode mną.
Serce przestaje krwawić. Dostało zasilenia. I to jakiego.
Co za tamponada.
Idę na bankiet. I, jak na siebie, szaleję długą, upojną chwilę.
Tańczymy blisko, lew i ja, z serca kiełkują mi przepiękne kwiaty, przechodzą przez skórę, oplatają w kokon, wirujemy szczęściem derwiszy, lwiątko i ja.
Mienimy się dla świata, w kolorach bakłażan, nude i pomarańcz. Ja w pięknej sukni Gosi Baczyńskiej, on w swoim smokingu.
Na noc dostaję husky do łóżka. Jak tylko wbiega do mego pokoju, od razu „skacz” szepczę. Stęskniony dopada kołdry, smuga w drzwiach zwęża się, słyszę „dobrej nocy”.
I zostajemy w ciemnościach.
Husky i ja.
Pod podłogą moje kochane dzieci.
Ta noc inkrustuje we mnie na zawsze najdroższe szafiry świata. I diamenty. Implant prosto w serce. Bez żadnych proszków na odrzuty.
Bo obce ciało to nie jest.
Tylko cud.
Książkę Anyżowe dropsy kupicie w popularnych księgarniach internetowych: