Adolf Dymsza był z pewnością jedną z największych gwiazd dwudziestolecia międzywojennego - obok Eugeniusza Bodo, Hanki Ordonówny, Iny Benity czy Mieczysławy Ćwiklińskiej. Ich kariery przerwała II wojna światowa. Jak poradzili sobie w okupacyjnej rzeczywistości? Jakie były ich losy? Pisze o tym Iwona Kienzler w publikacji Wojenne losy przedwojennych gwiazd, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Bellona, przeprowadziliśmy również na ten temat wywiad z autorką. Wraz z Iwoną Kienzler przyglądamy się też karierze i losom Adolfa Dymszy, którego oskarżono o kolaborację z Niemcami. Jaka była prawda o artyście? W ubiegłym tygodniu zaprezentowaliśmy pierwszą część historii Dymszy. Dziś czas na jej kontynuację:
Dodka za sprawą występów kabaretowych pokochała Warszawa, ale dzięki występom w filmie zyskał olbrzymią popularność w całej Polsce. Kinematografia upomniała się o niego stosunkowo wcześnie, bo w 1924 roku, a więc jeszcze w dobie filmu niemego, a jego pierwszą filmową rolą był Wojtuś Grzęda w obrazie Miłość przez ogień i krew. Jak sugeruje tytuł, nie była to bynajmniej komedia. Na planie filmu Dymsza otrzymał dość trudne zadanie – rozbawienia dwustu żołnierzy, którzy także byli tam obecni, z czym początkowo miał spore trudności. W końcu, korzystając z faktu, że film był niemy, i tego, co będzie mówił, publiczność kinowa nigdy nie usłyszy, zaczął rzucać przekleństwami. I dopiero to przyniosło oczekiwany skutek.
Film spotkał się z doskonałym przyjęciem publiczności i krytyki, a w prasie pojawiły się entuzjastyczne recenzje. „Bez szumnych reklam i zapowiedzi nowy film polski przez ogień i krew wkradł się wprost do serc widzów i wzruszył do głębi” pisał dziennikarz „Sztuki i Filmu”. Na premierze nie obyło się jednak bez skandalu, a wszystko przez grupę głuchoniemych uczniów oglądających film razem ze swoim nauczycielem, którzy okazali się jedynymi widzami odpornymi na wzruszający przekaz polskiej produkcji. Dymsza po latach wspominał, że w pewnym momencie, kiedy grana przez niego postać „wypowiadała” wspomniany monolog, „wszyscy głuchoniemi zaczęli ryczeć ze śmiechu. Okazało się, że z ruchu ust odczytali moje »przemówienie«. Ich wychowawca po projekcji filmu z wielkim oburzeniem powiedział – »Nie do wiary, w ustach pana Dymszy takie słowa!«” Mimo tej wpadki Dodek często pojawiał się na planie filmowym, tworząc wręcz kultowe kreacje. Występował też z innym popularnym aktorem międzywojnia, Eugeniuszem Bodo, z którym stworzyli niezapomniany duet w filmach Paweł i Gaweł czy Robert i Bertrand. W sumie Dymsza zagrał przed wojną aż w 31 filmach, z czego do naszych czasów przetrwało jedynie 11. Mimo tego Dodek, podobnie jak Kazimierz Junosza-Stępowski, o polskiej kinematografii nie miał zbyt dobrego zdania. „Stosunek do filmu mam taki, że najchętniej nie nakręciłbym nic. Dziwię się ludziom, którzy chodzą na moje filmy. […] Bzdury nie filmy. Jakieś pomieszanie elementów i tematów mające zadowolić wszelkie rodzaje widzów, a niezadowalające w rezultacie nikogo” – wyznał w jednym z wywiadów. Jednak widzowie nie podzielali tej opinii, a nazwisko Dymszy w obsadzie gwarantowało każdej filmowej produkcji sukces frekwencyjny, nawet jeżeli krytyka nie zostawiła na filmie suchej nitki. Sława aktora przekroczyła nawet granice Rzeczypospolitej – z uznaniem pisała o nim prasa francuska i włoska, w 1928 roku miał okazję występować w teatrze w Paryżu, a pięć lat później w Pradze czeskiej. W obu przypadkach odniósł sukces.
W środowisku aktorskim słynął z zamiłowania do kawałów. Mira Zimińska wspominała, że niekiedy, wychodząc na scenę, znajdowała swoje pantofle przybite gwoździami do podłogi, Dodek lubił też ją budzić, sprowadzając w tym celu pod jej okno orkiestrę dętą, by wiodąca bujne życie towarzyskie aktorka nie spóźniła się na próbę bądź występ. Kiedy leżała w szpitalu, dochodząc do siebie po operacji wyrostka robaczkowego, odwiedzający ją Dymsza rozśmieszył ją tak bardzo, że chorej puściły szwy. Dowcipkował też na scenie i to nawet grając w 1935 roku w sztuce Szekspira Sen nocy letniej. Kiedy Józef Orwid wypowiedział słowa: „Mów wyżej”, Dymsza najpierw wszedł na podest, a potem na drzewko stanowiące element dekoracji. Rozbawiona publiczność nagrodziła popis swojego ulubieńca gromkimi oklaskami, a Leon Schiller, obserwujący scenę zza kulis, niemal popłakał się ze śmiechu.
Ale Dodkowi wybaczano wiele, nawet niewłaściwe zachowanie po wypadku, który spowodował w październiku 1930 roku, wracając z przyjęcia w mieszkaniu wydawcy poczytnego czasopisma „Teatr i Życie Wytworne”. Adolf i Zofia Dymszowie postanowili wrócić do domu razem z Jerzym Bukowskim samochodem należącym do gospodarza. Pojazdem miał kierować szofer, ale Dymsza postanowił popisać się umiejętnościami i sam zajął miejsce za kierownicą. Niestety, jechał stanowczo za szybko i na wiadukcie niedaleko mostu Poniatowskiego wpadł w poślizg i uderzył w barierkę. Chociaż w wyniku wypadku samochód nadawał się na złom, Dymszowie i kierowca nie doznali większych obrażeń, poza Bukowskim, który zranił się w głowę i krwawił. Dymszę jednak stan zdrowia kolegi niewiele obchodził – zamiast udzielić mu pierwszej pomocy, zostawił go na miejscu wypadku, a sam wraz z małżonką wsiedli do taksówki i pojechali do domu.
Na szczęście tuż po ich odjeździe na miejsce zdarzenia przybyli Aleksander Żabczyński i Zula Pogorzelska, którzy wracali z tej samej imprezy na Saskiej Kępie. Troskliwie zajęli się Bukowskim, obmyli go, a następnie zawieźli na pogotowie. Gdyby na miejscu Dodka znalazł się inny aktor, zapłaciłby za ten wybryk środowiskowym ostracyzmem, ale popularności Dymszy i sympatii, jaką się cieszył wśród kolegów, nic nie mogło zaszkodzić. Zmieniło się to dopiero za sprawą jego kontrowersyjnej postawy w czasie okupacji.
W pierwszych dniach po wybuchu wojny Dodek wykazał się patriotyczną postawą, kopiąc wraz z innymi rowy przeciwlotnicze, co udokumentowano zdjęciami w ówczesnej prasie. Potem wraz z innymi mieszkańcami stolicy zdecydował się na ucieczkę na Wschód. Grupą znanych artystów, wśród których obok Dymszy znaleźli się także Mieczysław Fogg oraz Iwo Gall, „dowodził” popularny przedwojenny aktor teatralny Dobiesław Damięcki. Podróż, w którą wyruszyli, okazała się istną gehenną. Dymsza został lekko ranny w nogę, ale wspomnienie nadlatujących niemieckich samolotów prześladowało go jeszcze długo. „Po obu stronach szosy – pamiętam takie miejsce – rozciągały się bagna – wspominała po latach Irena Górska, ówczesna partnerka, a późniejsza żona Damięckiego. [W czasie nalotów – I.K.] Kładliśmy się wszyscy w to błoto. Damian przykrywał mnie sobą w obawie przed odłamkami. Dymsza, który, jak wiadomo, nie dosłyszał, skakał z kępki na kępkę. Damian krzyczał: »Kładź się!«, a on zrozumiał »Skaczże!« – no i skakał dalej” . Aktorowi udało się dotrzeć do Równego, ale tam podjął decyzję o powrocie do Warszawy.
W 1940 roku w środowisku aktorskim pojawiła się pogłoska, że niemieckie władze okupacyjne pozwolą Polakom na prowadzenie działalności artystycznej, choć możliwe jest, że będzie to dopuszczalne w formie narzuconej przez okupanta. Niektórzy aktorzy zastanawiali się więc, czy nie powinni postąpić zgodnie z nakazem i zarejestrować się jako aktor, by później móc pracować w zawodzie. Stanowczo sprzeciwił się temu Stefan Jaracz, cieszący się wielką estymą i poważaniem w środowisku. „Kto nam zaręczy, że nie będziemy przymuszani do propagandy zohydzającej własny naród? Wszak prasa wychodząca w polskim języku służy już tej propagandzie” grzmiał słynny artysta na tajnym zebraniu Związku Artystów Scen Polskich. Ostatecznie ustalono, że aktorzy i aktorki mogą się zgłosić do rejestracji, ale wyłącznie w charakterze recytatorów i piosenkarzy występujących w stołecznych kawiarniach. Zdaniem autorów owej uchwały dawało to artystom pewne pole manewru, pozwalając na działalność zawodową, a jednocześnie uniemożliwiając wykorzystanie ich przez propagandę okupanta. Jaracz był też głównym inspiratorem bojkotu teatrów koncesjonowanych. Jednak mimo ostracyzmu środowiska chętnych na prowadzenie własnych teatrzyków nie brakowało, nie było też problemu ze znalezieniem obsady i pomimo szeroko zakrojonych akcji polskiego podziemia przybytki te nie miały kłopotów z zapełnieniem widowni.
Aktorom bojkotującym jawne teatry pomagała finansowo Tajna Rada Teatralna, w której skład wchodzili m.in.: Leon Schiller, Andrzej Pronaszko, Edmund Wierciński, Stefan Jaracz oraz Bohdan Korzeniewski, a w późniejszym okresie także: Karol Adwentowicz, Dobiesław Damięcki, Janusz Warnecki i Jerzy Zawiejski. Rada otrzymywała pieniądze na ten cel od Delegatury Rządu w formie stałej dotacji w wysokości od 2,5 tysiąca miesięcznie w 1940 roku do 30 tysięcy złotych w 1944 roku. Środki te przeznaczano głównie na symboliczne wynagrodzenia dla aktorów, którzy brali udział w tajnych przedstawieniach teatralnych lub szkolili przyszłych aktorów, oraz na rzeczową i finansową pomoc dla artystów ściganych przez gestapo lub znajdujących się w trudnych warunkach materialnych, a także na wypłatę honorariów dla architektów przygotowujących plany odbudowy lub budowy budynków teatralnych. Dzięki systematycznie otrzymywanym od Delegatury pieniądzom można było także pomagać aktorom, którzy znajdowali się w obozach koncentracyjnych i więzieniach, a ich rodzinom regularnie wypłacać zasiłki.
Organizowano też tajne przedstawienia teatralne, stanowiące pewną formę oporu przeciwko okupantowi. Najczęściej wykorzystywano do tego celu prywatne mieszkania, w których znajdował się odpowiednio duży salon mogący pomieścić większą liczbę widzów, ale zdarzało się, że spektakle grano w lokalach fabrycznych, a nawet w… kotłowniach. Jednym z najprężniej działających tajnych teatrów był kierowany przez Leona Schillera w podwarszawskim Henrykowie. Działał on w siedzibie prowadzonego przez Zgromadzenie Sióstr Samarytanek zakładu dla wykolejonych dziewcząt, którego pensjonariuszki i opiekujące się nimi zakonnice brały udział w reżyserowanych przez Schillera spektaklach. Szczególnie silne wrażenie wywarła na widzach Pastorałka, zdaniem wielu jedna z najlepszych inscenizacji w dorobku artysty.
Teatr konspiracyjny na ogół stał na bardzo wysokim poziomie, a wśród najlepszych spektakli okupacyjnych należy wymienić Irydiona w reżyserii Mariana Wyrzykowskiego oraz Komedię garbusów Józefa Wyszomirskiego. W tej ostatniej sztuce widzowie mogli oglądać młodych, obiecujących aktorów: Danutę Szaflarską, Tadeusza Fijewskiego i Andrzeja Łapickiego. W czasie okupacji jako twórca teatralny zadebiutował także znany później reformator teatru Tadeusz Kantor, który w mieszkaniach należących do jego przyjaciół wystawiał klasyczny repertuar w bardzo nowatorskiej inscenizacji. Na drzwiach pomieszczenia, w którym odbywały się owe przedstawienia, wisiała tabliczka „Do teatru nie wchodzi się bezkarnie”. I rzeczywiście: twórcy przedstawienia, podobnie jak występujący w nim aktorzy, oraz oczywiście publiczność, wiele ryzykowali, bo gdyby sprawa się wydała, wszyscy mogli trafić do obozu lub przed pluton egzekucyjny.
Wielkim powodzeniem cieszyły się też tajne koncerty, na których wykonywano zakazaną przez władze okupacyjne muzykę polskich kompozytorów lub recytowano fragmenty dzieł literackich, których rozpowszechniania okupant zabronił. Uczestnictwo w tajnych koncertach, przedstawieniach lub choćby w tzw. wieczorkach literackich, na których czytano zakazaną prozę lub poezję, wiązało się z zachowaniem reguł działalności konspiracyjnej. Widzowie, którzy chcieli wziąć udział w tego typu przedsięwzięciach, przychodzili na umówione miejsce pojedynczo, w różnych, ale z góry ustalonych, odstępach czasu, a przed wejściem do „teatru” musieli powiedzieć hasło znane tylko wąskiemu gronu wtajemniczonych.
W naszym serwisie zamieściliśmy właśnie ostatni fragment historii Adolfa Dymszy. A jeśli chcecie poznać życie innych sław epoki międzywojnia, książkę Wojenne losy przedwojennych gwiazd kupić możecie w popularnych księgarniach internetowych: