Wspaniała opowieść o bohaterstwie i determinacji ludzi, którzy znaleźli się w najbardziej bezlitosnej krainie na Ziemi.
Gdy w 1879 roku trójmasztowy bark Jeannette wypływał z San Francisco, żegnały go wiwatujące tłumy i wrzawa w gazetach. Załoga statku pod dowództwem George'a De Longa wyruszała po chwałę, jaką miało jej przynieść zdobycie jednego z ostatnich nie zbadanych miejsc na Ziemi - bieguna północnego.
Nie było to jednak jej dane. Jeannette dostała się w miażdżący uścisk polarnych lodów. Nim z ogłuszającym trzaskiem pękły deski kadłuba, członkowie wyprawy z niewielkim zapasem żywności i trzema łódkami zeszli ze statku. Byli tysiące mil na północ od najbliższego lądu - Syberii. Czekał ich niemal beznadziejny marsz po ciągnącym się w nieskończoność lodzie...
Wydawnictwo: Rebis
Data wydania: 2016-04-12
Kategoria: Literatura faktu, reportaż
ISBN:
Liczba stron: 488
W kwietniu 1968 roku James Earl Ray przyjechał do Memphis. Wynajął obskurny pokój ze świetnym widokiem na motel Lorraine, kupił karabin snajperski i...
W 1846 roku Stany Zjednoczone, wiedzione ideą terytorialnego ekspansjonizmu, zwanego Boskim Przeznaczeniem, zaatakowały Meksyk, żeby zająć jego zachodnie...
Przeczytane:2019-03-10,
Losy jednej z najtragiczniejszych wypraw polarnych w historii odkryć geograficznych. Opowieść o wielkich nadziejach, naukowych złudzeniach, nieludzkim wysiłku i cierpieniu, oraz niezłomnej woli życia każącej walczyć do końca wierząc, że koniec nigdy nie nadejdzie.
Wyprawa polarna USS "Jeannette" rozpoczęła się 8 lipca 1879 roku w San Francisco (Kalifornia), kiedy to statek wypłynął w stronę - hipotetycznego wówczas - bieguna północnego. Jego celem było potwierdzenie istnienia tegoż miejsca, a także, przy okazji, utrwalenie lub obalenie wielu innych geograficznych hipotez. Wyprawie przewodził amerykański porucznik George Washington De Long, towarzyszyło mu czterech oficerów marynarki, dwóch naukowców, sześciu specjalistów okrętowych, szesnastu marynarzy, kucharz, steward i dwóch poganiaczy psów. 7 września statek został na dwa lata unieruchomiony na dwa lata na polu lodowym, na 72 stopniu szerokości geograficznej północnej. 18 czerwca 1881 roku, pod naporem nadspodziewanie silnych zwałów lodu "Jeannette" zatonęła/ Wszystkim członkom załogi udało się uratować z tonącego okrętu, niestety tylko trzynastu z nich przeżyło morderczą wędrówkę w stronę cywilizowanego świata.
Pomimo podziału na sześć części, w treści książki wyraźnie wyodrębniają się dwie - część poświęcona przygotowaniom do wyprawy i część, w której opisana została już sama wyprawa. Mocno różnią się one treścią, tempem akcji i stopniem wywołanego u mnie zainteresowania. Przyznam, że pierwsza z nich nieco mnie nudziła. Czasami żałowałam wręcz, że sięgnęłam po tą pozycję, bowiem historie o biegunach polarnych to z pewnością nie mój klimat (dosłownie i w przenośni). Strony poświęcone przygotowaniom "Jeannette" do wyprawy to przede wszystkim szczegółowe odtworzone idee owej - tragicznej w skutkach - ekspedycji, przedstawienie życiorysów jej inicjatorów oraz najważniejszych członków, ówczesnego stanu badań dotyczących bieguna północnego oraz sylwetek naukowców zajmujących się pogłębianiem wiedzy o tym rejonie Ziemi. Oprócz tego poznajemy także środowisko amerykańskich wyższych sfer początku XX-tego wieku, szczególnie zainteresowanych finansowaniem i pieczętowaniem swoim nazwiskiem wszelkich geograficznych odkryć.
Znacznie bardziej interesująca jest druga część książki, zaczynająca się w momencie wypłynięcia "Jeannette" w stronę bieguna północnego. Mniej jest tu już suchych faktów, a więcej emocji towarzyszących poszczególnym członkom załogi, skrzętnie zanotowywanych w ich prywatnych dziennikach. Czytelnik towarzyszy odważnym mężczyznom w tak podniosłych i wzruszających momentach, jak odkrycie nowych lądów, i tych mniej szczęśliwych, do których należy chociażby uwięzienie "Jeannette" na dwa lata przez lodowy pak. Szczególnie dramatyczne są jednak ostatnie rozdziały książki. Przyzwyczailiśmy się już do bohaterów, poznaliśmy ich słabe i mocne strony, gdy w końcu zdajemy sobie sprawę, że większość z nich prędzej czy później pochłoną nieprzebyte mrozy i śniegi.
Jeśli chodzi o gatunek literacki, "W królestwie lodu" nazwałabym beletryzowanym dokumentem. Nie jest to z pewnością czysta, klasyczna powieść, jak sugerują cytowani na skrzydełkach obwoluty dotychczasowi recenzenci, nie przy takiej ilości faktów popartych odnośnikami do ponad 900 materiałów źródłowych. Czysty dokument również nie - bo pomimo całego jej dramatyzmu autor opisał ową historię na tyle swobodnie, że mimo wszystko czyta się ją jak beletrystykę, a nie pozycję popularnonaukową.
Na koniec jeszcze kilka słów o pewnym pobocznym, lecz bardzo istotnym i nie dającym mi spokoju przez całą lekturę wątku. Sponsorem całej wyprawy i w pewnym sensie także jej inicjatorem był James Gordon Bennett Junior, ekscentryczny multimilioner, syn założyciela popularnej gazety "New York Herald" i ówcześnie jej jedyny wydawca i właściciel. Jego magazyn słynął z rozpowszechniania sensacyjnych, choć nie zawsze prawdziwych, wieści. Bennett charakteryzował się tym, że był gotowy na wszystko, byle tylko podnieść sprzedaż swego "Heralda". "<<Herald>> jest dla mnie wszystkim Człowiek - nikim.", mówił bez cienia wstydu. I choć niewątpliwie osobą dzięki której ekspedycja "Jeannette" zaistniała w umysłach naukowców i ludzi morza był George De Long, gdyby nie podżegania nastawionego na szybki sukces Bennetta być może porucznik bardziej racjonalnie przygotował swoją wyprawę lub też nie podjąłby się jej w ogóle. Nie zapominajmy przy tym, że multimilioner, nie zważając na protesty De Longa, wysłał "Jeannette" na poszukiwania - ponoć - -zaginionego szwedzkiego naukowca Adolfa Nordenksjölda po to, by wyprawa stała się jeszcze ciekawsza i przyciągnęła do "Heralda" jeszcze więcej czytelników. De Long pisał później w swych dziennikach, że gdyby nie owe bezsensowne poszukiwania spokojnie powracającego do swego domu Szweda, "Jeannette"znalazłaby się na Oceanie Arktycznym jeszcze latem i nie utknęłaby w tworzącym się już wczesną jesienią lodowym paku, co z dużym prawdopodobieństwem pozwoliłoby tej ekspedycji uniknąć tak tragicznego losu. Zatem już na początku swego istnienia plotkarskie media potrafiły niszczyć ludzkie życie tylko dla własnych korzyści. Dziś, niestety, jest jeszcze gorzej.
Nudząc się przy lekturze pierwszych rozdziałów nie przypuszczałam, że ta książka w końcu tak przypadnie mi do gustu iż zbliżając się ku jej końcowi będę opłakiwać wykruszających się po kolei bohaterów. Praca Hamptona Sidesa z pewnością trafi w ręce wszystkich pasjonatów historii odkryć geograficznych i polarnych wypraw, stanowi bowiem ogromne kompendium wiedzy na te tematy. Warto jednak, by przeczytały ją także osoby nie zainteresowane do tej pory podobną tematyką, przede wszystkim po to, aby przekonać się, jakimi namiętnościami i cierpieniami okupiona była praca dawnych naukowców i odkrywców.
Recenzja pochodzi z mojego bloga "Świat Powieści": http://swiat-powiesc.blogspot.com/