Wyspa Levermoir to miejsce, które ma dwa oblicza.
Do świata małej rybackiej wioski wdziera się magia i mityczne postaci z celtyckich legend. Mieszkańcy ze strachem zaczynają opowiadać o Kamiennych Kręgach, które są na wyspie od wieków. Jaką tajemnicę w sobie kryją? Czy to one są powodem coraz dziwniejszych wydarzeń? Czwórka młodych bohaterów stanie przed niezwykle trudnym zadaniem: zmierzą się z prastarym Złem. Czy podołają najtrudniejszej próbie?
Wydawnictwo: Akapit Press
Data wydania: 2019-10-23
Kategoria: Dla młodzieży
ISBN:
Liczba stron: 552
Tytuł oryginału: La Settima Pietra
Tłumaczenie: Mateusz Kłodecki
SUMA WSZYSTKICH WIN
Są takie książki, które łączą w sobie elementy różnych gatunków pozostając jednocześnie unikatowymi historiami. Takie, które pod płaszczem pewnej tematyki skrywają pełen wachlarz złożonych problemów przekazanych czytelnikowi w bardzo ujmującej formie. O takiej właśnie powieści chcę opowiedzieć dziś. A jest to książka pod wieloma względami wyjątkowa. „Siódmy element” Guido Sgardoli ukazał się nakładem wydawnictwa Akapit Press. Wydawnictwo specjalizujące się w książkach dla dzieci i młodzieży zaprezntowało tytuł, który wychodzi poza ramy literatury dla najmłodszych. Nie zawaham się powiedzieć, że to pełnokrwisty thriller.
Nastoletni Liam stracił matkę w dziwnym wypadku. Mieszka wraz z ojcem na wyspie Levermoir. To miejsce charakteryzujące się surowym klimatem i zamieszkiwane przez specyficzną, zamkniętą społeczność. Sprawy wyspy na zawsze pozostają na wyspie. Pewnego dnia Liam znajduje ciało starego latarnika. Wszystko wskazuje na to, że mężczyzna popełnił samobójstwo. W toku prowadzonego śledztwa na jaw wychodzą zaskakujące szczegóły. Tymczasem na Levermoir dochodzi do wielu, pozornie mało znaczących incydentów. Coś sprawia, że mieszkańcy stają się zupełnie innymi ludźmi niż do tej pory. Co z tym wszystkim mają wspólnego tajemnicze odłamki kamieni? Czy Levermoir to miejsce przeklęte?
Powoli narastająca spirala zła stanowi niepokojącą oś tej powieści. Rodzina, sąsiedzi, przyjaciele nagle przeobrażają się w zupełnie innych ludzi. Drobne złośliwości przeradzają się w coraz poważniejsze incydenty. Można odnieść wrażenie, że na wyspie obudziło się coś, co bardzo długo spało. Wydarzenia z przeszłości mieszają się z aktualnymi. Liam wraz z grupą przyjaciół jako jeden z pierwszych dostrzega, że na Levermoir dzieje się coś niezwykłego. Czy młodym detektywom uda się rozwiązać szereg tajemniczych zagadek? Zbrodnia, zagadka, klątwa sprzed wieków – trudno chyba o lepszą fabułę dreszczowca. Jeśli dodamy do tego galerię specyficznych i zapadających w pamięć postaci, atmosferę odludnej i zamieszkałej przez bardzo osobliwą społeczność wyspy i zagadkę, która wykracza poza ramy tego, co znane to otrzymamy powieść perfekcyjną.
Sgardoli kreśli fabułę pełną napięcia i niepokoju. Już od samego początku pochłania nas tajemniczy klimat tej książki. Wyczuwamy jak wiele może się tu wydarzyć. Każda następna strona, każde kolejne zdarzenie, to charakterystyczny koloryt narracyjny. Autor fenomenalnie opowiada historię, która łączy w sobie elementy powieści przygodowej, horroru, kryminału, a do tego jest znakomitym portretem zamkniętej społeczności. Tu obowiązują zupełnie inne reguły gry. Wszystko, co ma miejsce na wyspie tu musi pozostać.
Bardzo podoba mi się narracyjny zabieg dokonany przez pisarza. Powieść podzielona jest na trzy części. W pierwszej i trzeciej narratorem jest Liam. Poznajemy dziwne zdarzenia dziejące się na Levermoir z perspektywy nastoletniego chłopca. Chłopca, który stracił matkę i powoli oddala się od ojca. Dzieciaka, który szuka różnych ścieżek, by ukoić swój ból. Część druga relacjonowana jest przez tajemniczego narratora. Dzięki temu osobliwe zagadki wyspy oglądamy w zupełnie innym świetle. „Siódmy element” to książka stworzona z niezwykłym rozmachem. Niemalże siedemset stron. Imponujące tomiszcze, które zaskakuje z każdą chwilą bardziej. Tu nie ma miejsca na nudę czy zbędne wątki. Autor umiejętnie dozuje napięcie. Mimo iż dzieje się tu tak wiele, to całość jest napisana w sposób niezwykle przejrzysty i zrozumiały. Urzekł mnie ten klimat. Tutaj zło narasta z dnia na dzień. Poszerza się. Przyjmuje zaskakujące formy i nie daje o sobie zaopmnieć. Zło, które czynią niegdyś przyjaźni wobec siebie ludzi przeraża. Sgardoli niezwykle umiejętnie zaprezentował klimat małego miasteczka. Wraz ze wszystkimi jego przywarami i osobliwościami. Czujemy się częścią tego miejsca, a mnogość sekretów jakie ono skrywa zaskakuje.
Tajemnicze kamienie pokryte runami, celtyckie legendy i klątwa sprzed lat. Sgardoli odważnie miesza wątki kreując specyficzny, depresyjny i nieco dziwny świat. „Siódmy element” to powieść, która potrafi zmrozić krew w żyłach, ale jednocześnie pozostaje piękną opowieścią o sile przyjaźni i poszukiwaniu bliskości. Sgardoli nas nie mami, nie oszukuje. Podaje nam mroczną, zagadkową i bardzo emocjonującą przygodę dodatkowo okraszając ją niezwykle celnym obrazem małomiasteczkowej ułudy. Celne spostrzeżenia i cała plejada barwnych bohaterów sprawiają, że wyśmienicie czyta się tę książkę. Ma w sobie coś z klimatu „Sklepiku z marzeniami” w połączeniu z „Wakacjami z duchami”. Posiada aurę tajemnicy i mnóstwo mroku. Miejscami krwawa, chwilami poetycko piękna. Rzadko zdarza się tak kunsztowne wymieszanie gatunków. Autor stworzył opowieść, którą chłonie się niczym film. Dziesiątki, setki obrazów składają się na jedyną w swoim rodzaju historię, która posiada zarówno klimat powieści młodzieżowej jak i dreszczowca. Dopracowana w najdrobniejszym szczególe zapewnia nie tylko wyśmienitą przygodę, ale i porcję tematów do przemyśleń. Dla mnie to książka zupełnie wyjątkowa. Niezwykle dojrzała i inteligentna, ale jednoczesnie nie odbierająca radości z przeżywanej historii.
„Siódmy element' zasługuje na najwyższą w mojej skali ocenę 6. Ta powieść stanowi dla mnie idealną kwintesencję tego, czego poszukuję w literaturze. Nie sposób nie dać się porwać tej przygodzie i poczuć dreszcz grozy. Jest idealnie wyważona i myślę, że spełnienie po lekturze poczują zarówno nastoletni poszukiwacze przygód jak i doświadczeni, wymagający czytelnicy. To książka, która jest nieztuzinkowa, zaskakująca i pełna napięcia. Straszna, ale i porywająca. Majstersztyk.
Diabeł gorąco poleca.
Trzynastoletni Liam stracił matkę w podejrzanych okolicznościach, co bezpowrotnie zmieniło nie tylko jego życie, ale i całej wyspy Levermoir. Kilka miesięcy po tym wydarzeniu, na wyspie dochodzi do serii niewyjaśnionych zdarzeń, a mieszkańcy zaczynają zachowywać się dziwnie. Liam wraz z przyjaciółmi znajduje kamienie, które żyją własnym życiem. Czyżby legendy były prawdziwe? Irlandia jest nie tylko piękna, ale i mroczna! Z czym przyjdzie zmierzyć się bohaterom?
Jeszcze nigdy nie spotkałam tak dobrze napisanej młodzieżówki, choć moim zdaniem książka nie jest tylko dla młodzieży i naprawę wiele przemawia za tym, iż powieść jest idealna również dla starszych czytelników.
Wielowymiarowa opowieść, którą długo można analizować i omawiać genialny warsztat autora. Narracja to prawdziwy majstersztyk, ale zacznę od postaci.
Liam jest głównym bohaterem, który po stracie matki radzi sobie sam. Ma dopiero trzynaście lat, a po tak wielkiej tragedii nie zaznał ukojenia, wsparcia, a tym bardziej miłości. Ojciec? Mówi przeważnie do niego po imieniu, co pokazuję, jak bardzo się od siebie oddalili. Oczywiście Conner łowi ryby i nie ma go w domu przez większość dnia, co nieco tłumaczy ich gasnące relacje. Z wielkim zapałem śledziłam ich losy, bo miłość rodzicielska, po zdarzeniu, z jakim musieli sobie poradzić, bez wątpienia do łatwych nie należy i całkowicie mnie zafascynował ten wątek.
„Siódmy element” to thriller z elementami fantastyki, bo dziwnie kamienie, legendy i niewyjaśnione zdarzenia znacząco odbijają się na fabule i choć wiem, że to fikcja, to jednak autor opisał to bardzo naturalnie i wiarygodnie. Na pewno w odbiorze miała znaczenie wyspa, która jest miejscem spokojnym, nudnym, nieco depresyjnym i nie ma co się dziwić, że młodzi bohaterowie z zapałem starali się rozwiązać sprawę. Na Levermoir mieszka niespełna 500 mieszkańców, co sprawia, że każdy się zna. Sama w pewnym momencie poczułam się jak jedna z nich, zaakceptowałam ich dziwactwa i trudne charaktery.
Wyspę otacza tajemnica, każdy z mieszkańców ma sekrety, a legendy okazują się prawdziwe. W takich warunkach rozwinęła się przyjaźń, która nie była idealna, ale za to prawdziwa. Czasami padały ostre słowa, a nawet dochodziło do rękoczynów. Liam, Dotty i Milton-Midrius stworzyli zgraną paczkę. Całość otula cudowny klimat!
Jak już wspomniałam, narracja jest genialna. Książkę podzielono na trzy części, z czego pierwsza i ostatnia została opowiedziana przez samego Liama, a środkowa przypadła wszechwiedzącemu narratorowi. I to jest takie wyjątkowe. Liam zaprezentował się jako nastolatek, który ewidentnie jest samotny i ma żal do ojca. Jego wagary były formą ucieczki od świata i mogłam to zrozumieć. Ogromnie polubiłam tego bohatera. To wrażliwy nastolatek i tak nadal go postrzegam. Jednak środkowa część pokazało go z innej perspektywy, bo wypadł na bardziej odważnego i pewnego siebie, niż w rzeczywistości. Nawet jego śmiech wydawał mi się inny. Jednak wszystko zależy od perspektywy. Ta część w dużo większym stopniu skupia się na pozostałych mieszkańcach wyspy, a jak się okazało, jest to grono o ostrych charakterach, którzy nie lubią obcych.
Akcja rozwija się powoli, a napięcie wzrasta równomiernie do rozwoju wydarzeń. Jak dla mnie, momentami tempo było za wolne, szczególnie w drugiej części książki. To chyba jedyne, co mi się nie podobało. Kilka scen, w których bohaterowie, ponownie, rozwodzą się nad istotą kamiena i jego elementów, można było pominąć, tym bardziej że powieść jest dość obszerna.
„Siódmy element” to nie tylko historia o trzynastolatkach. To książka o mieszkańcach wyjątkowej wyspy. Każdy z nich posiada bagaż doświadczeń i liczne sekrety, a odkrywanie ich, to niezwykłe doświadczenie. Cudowny, nieco senny klimacik, splot nieoczekiwanych zdarzeń, które czasami potrafią przyprawić o dreszcz. Język momentami ostry, pojawia się również śmierć i przemoc. Jeśli szukacie powieści nieszablonowej, nastrojowej, tajemniczej i świetnie napisanej, to warto sięgnąć po książkę Guido Sgardoli. 7/10
Przeczytane:2020-12-30, Ocena: 5, Przeczytałem,
Fiu, fiu ta młodzieżowka okazała się być warta więcej, niż się po niej spodziewałam. Właściwie, to widzę w niej same zalety. No, dobrze, może niekoniecznie podoba się mi się mało dydaktyczne podejście do palenia fajek i picia alkoholu przez nastolatków. Ale chyba każdy z nas próbował? A ta książka jest na tyle dojrzała, że wybaczam jej takie potknięcia. Przecież nie ma idealnych ludzi, więc dlaczego mieliby być idealni bohaterowie?
„Siódmy element” autorstwa Guido Sgardoliego z Wydawnictwa Akapit Press pochłonęłam duszkiem, a jestem nastolatką z mocno zaawansowanym wskaźnikiem dojrzałości.
Pierwsze fiu, fiu. Objętość! Ależ lubię takie cegły. Oj, tam, lubię, uwielbiam wręcz. A tu aż 693 strony żywego tekstu. Kto w obecnych czasach pisze dla nastolatków takie tłuste lektury? Jak to kto? Sgardoli! I robi to świetnie.
Drugie fiu, fiu. Świetna historia. 13-letni Liam mieszka wraz z rodzicami na niewielkiej irlandzkiej wysepce – Levermoir, zamieszkiwanej raptem przez ok. 460 osób, istny grajdoł łamany przez wygwizdów. Któregoś majowego dnia w dość niejasnych okolicznościach umiera matka Liama. Ojciec, rybak, większość czasu spędza na morzu, wieczorem zalewa żale w pubie, do domu wtacza się na noc, więc z synem zaczyna go więcej dzielić niż łączyć. A Liam przez letnie dni błąka się po wysepce, tęskni za matką i brakuje mu uwagi ojca. Powiernikiem jego trosk staje się latarnik, Pan Corry, może niezbyt rozmowny, ale oddany słuchacz. Jednak pewnego dnia okazuje się, że Pan Corry również nie żyje. Z sąsiedniej wyspy zostaje oddelegowany do wyjaśnienia sprawy detektyw O’Hara. Równolegle Liam ze swoimi przyjaciółmi także próbuje dociec prawdy, bo w samobójstwo latarnika zupełnie nie wierzą. Dodatkowo zauważają, że na wyspie dochodzi do coraz większej ilości dziwnych zachowań, nieszczęść, wypadków. I jeszcze te kamienie, które nie dość, że mają charakterystyczny wygląd i wyryte tajemnicze znaki (a Liam znajduje je wszędzie tam, gdzie ktoś umarł), to jeszcze potrafią się ze sobą scalać, a łączeniu elementów towarzyszy osobliwa niebieska poświata. Cała czwórka stawia więc sobie za zadanie dowiedzieć się, co się dzieje na wyspie, skąd się biorą kamienie i czemu służą.
Sgardoli wykorzystując celtyckie baśnie i legendy, zbudował historię, która (mówiąc językiem młodzieżowym) na stówę zaintryguje większość czytelników. Autor skoncentrował się nie tylko na samym sekrecie, lecz przydał mu jeszcze niezwykle kuszącą otoczkę, na którą składają się choćby spowita jesiennymi mgłami wyspa, smagane deszczem zielone wzgórza, chylące się pod naporem sztormowego wiatru konary drzew, wystające z klifowego wybrzeża ruiny zamku, ukryte wśród skał zwodnicze bagniska, wzburzone morze rozświetlane rozproszonymi smugami światła latarni. To poruszające piękno irlandzkich krajobrazów podkreśla dodatkowo niesamowitą atmosferę wydarzeń z pogranicza rzeczywistości i magii. Doskonale przedstawieni są także mieszkańcy wysepki, z ich indywidualnymi cechami. Poznamy nadętego burmistrza i jego wypacykowaną żonę, zaglądniemy do sklepu starej zielarki, która jest chodzącą księgą wiedzy szczególnie o dawnych mieszkańcach wyspy, dowiemy się, jakim zwodniczym namiętnościom oddaje się szef pubu dla rybaków, a o wyprawach kutrem i morskich połowach nie wspomnę. Relacje mieszkańców idealnie się zazębiają, stanowiąc obraz raz lepszych, raz chłodniejszych stosunków między nimi. Przy czym Sgardoli kolejno pozwala nam poznać historię każdego z nich – tę oficjalną i tę znaną tylko wybranym. Obie warstwy funkcjonują obok siebie i oddają tajemniczość osobowości, a także odsłaniają drugą twarz mieszkańców, bo zło przecież może czaić się wszędzie, a z każdym dniem jest też coraz bliżej. Sgardoli zręcznie pozapinał na literackie haftki drobne detale, pokazując, jak ogromny mogą mieć wpływ na dalszy bieg wydarzeń, nawet gdy sobie nie zdajemy z tego sprawy. W taki oto sposób stworzył panoramę wyspiarskiej, małej, lecz nader intrygującej, społeczności, w której nic nie jest oczywiste.
Nasze serca w lot podbijają również główni bohaterowie – Liam, który nie jest ideałem nastolatka, niespecjalnie przykłada się do nauki, zdarza mu się wałkonić, ale jest bacznym obserwatorem, a jego wnikliwy umysł sprawnie składa nie tylko kamienne puzzle. Towarzyszy mu Dotty – zadziorna i niepokorna dziewczyna, nieprzebierająca w słowach i opiniach, ale niezawodna wojowniczka. Jest też Midrius – okularnik o włosach niemal białych jak u elfa, który chłodno analizuje fakty i jest nieocenionym wsparciem dla towarzyszy. Paczkę uzupełnia Fionnula – wyrozumiała i empatyczna piękność, w której podkochuje się Liam. Tak, dobrze przeczytaliście „wyrozumiała i empatyczna”, bo ta piękność nie wpisuje się w schematy głupiutkiej trzpiotki-pięknotki. Rozważna Fionnula świetnie wywiąże się ze swoich zadań, a gdy ma ochotę, to i bez ceregieli z butelki spory łyk poteena, czyli irlandzkiej wody ognistej, pociągnąć potrafi. Po prostu mocno różnorodna i zgrana paczka przyjaciół.
Trzecie fiu, fiu. Historia świetnie opowiedziana. Już pokrótce wcześniej wspomniałam, jak szeroki i ciekawy obraz społeczności irlandzkiej stworzył Sgardoli. W jego wydaniu po prostu stajemy się Irlandczykiem z krwi i kości, a Levermoir znamy lepiej niż własną kieszeń. Sgardoli udowodnił, że nie trzeba przenosić się aż w kosmos, nie trzeba wymyślać skomplikowanych światów czy zaświatów, by z zwyczajnym otoczeniu działy się niezwykłe rzeczy.
Narracja wręcz iskrzy, a opowieść lekko toczy się uliczkami miasteczka, radośnie zawija do portu, nerwowo penetruje skalne urwiska, a dygresje głównego bohatera dodają historii głębszego brzmienia. W efekcie dostajemy barwny i plastyczny obraz wyspy. Sgardoli potrafi też podkręcić akcję, a gdzie trzeba trochę ją przeciągnąć, by umiejętnie wydłużyć moment wyczekiwania na to, co za chwilę się stanie. Nie brakuje nocnych eskapad, mgliste otoczenie samo z siebie zieje chłodem, a gdy wyczerpani pokonujemy w ostatniej chwili groblę między Levermoir i Tech Duinn, gdy przyjdzie nam zmagać się z lodowatą wodą, to sami zziębnięci sięgamy odruchowo po ciepły, włochaty koc, by móc się rozgrzać.
Plusem „Siódmego elementu” jest też zróżnicowany język, jakim posługują się nastolatkowie. Szorstkie i buńczuczne burknięcia Dotty jaskrawie kontrastują z rzeczowymi wywodami Midriusa, co czasami prowadzi do zabawnych sprzeczek. Jak widzicie, dialogi także nie pozwolą Wam się nudzić.
Zastosowany przez autora trik ze zmianą perspektywy w różnych częściach opowieści również oceniam pozytywnie, bo wraz z nim zmienia się diametralnie nastrój, a nasza uwaga przestawia się na inny rytm. Czujemy narastające napięcie, chwilami nawet zasycha nam w gardle, ale ciekawość jednak bierze górę, więc nieustannie podążamy tropami zła.
Drodzy Rodzice, to, co teraz napiszę, może Was szczególnie ująć, bo choć rzecz dzieje się współcześnie, to niewiele tu wirtualno-internetowych gadżetów. Raczej stanowią drobny dodatek, swego rodzaju wspomagacz do rozwikłania zagadek i w żadnym razie nie pochłaniają dzieciaków. Okazuje się, że na Levermoir sensacyjne informacje potrafią się rozprzestrzeniać szybciej niż virale na Twitterze.
Czwarte i piąte fiu, fiu. Mapka i spis postaci. Mówiłam już, że szybko stajemy się członkiem społeczności z Levermoir. Dzieje się tak dzięki swobodnemu stylowi opowieści, która wciąga nas po czubki uszu, stopniowo odsłaniając kolejne ciekawostki, a dodatkowo dostajemy mapę całej wyspy z naniesionymi newralgicznymi punktami oraz mapkę miasteczka, gdzie dzieje się akcja. Łatwo się więc zorientujemy, co kto i gdzie akurat się znajduje. Czyli logistyka i topografia z głowy.
O obfitości postaci i o związanych z nimi wątkach też już wspominałam, dlatego teraz tylko dodam, że Sgardoli prezentuje kolejnych mieszkańców wyspy w odpowiednich odstępach, abyśmy mieli czas na bliższe poznanie. Jednak w razie gdyby jakiś szczegół dotyczący postaci nam przypadkiem umknął, to zawsze możemy sięgnąć do ściągawki, w której mamy podpowiedź who is who.
„Siódmy element” to powieść z przygodami, z dreszczykiem oraz z kryminalnym akcentem. Doskonale dobrane proporcje składników między rzeczywistością a magią powodują, że powstaje bardzo realny obraz, przez co czytelnik może mieć wrażenie, że ta historia wydarzyła się naprawdę. Ponadto Sgardoli zadbał też o szczegóły, które mocno przemawiają do wyobraźni i zapadają w pamięć, pozostawiając w niej swój indywidualny ślad. Prastare podania, niewyjaśnione zjawiska, fragmenty kamiennych napisów z menhirów to doskonała baza do snucia hipotez i wzbudzenia zainteresowania, a stąd już tylko krok, by uruchomić czujną fantazję. Włoch zarysowuje granicę między tym, co realne, a tym, co magiczne, tak delikatnie, że w trakcie lektury sami ulegamy sile sugestii i przekazowi znaków, wierząc, iż stanowią one moc, której żadne zło nie jest w stanie pokonać. W „Siódmym elemencie” wprost zaczytałam się duszkiem, bo to kawał nie tylko świetnej historii, lecz także świetnie opowiedzianej. No, dobrze, momentami też cierpła mi skóra, ale to znaczy, że wczułam się w klimat, a autor osiągnął cel.
PS. Wiem, wiem. Nadużywam słowa „świetnie”. Wiem też, że teraz mówi się „mega” zamiast „świetnie”. Ale czy nie mówiłam, że mój młodzieżowy wiek jest dość zaawansowany? No, może nie sięga aż czasów MEGAlitycznych… ups… No, skoro tak, to nie będę się już dłużej ociągać „Siódmy element” nie jest świetny. „Siódmy element” jest mega!