Początek XX wieku, czas rewolucji, czas wielkich zmian, czas makabrycznych zbrodni. W roku 1905 mieszkańcy stolicy dokonują brutalnego samosądu na sutenerach i nierządnicach. Lincz dotyka wszystkich, ofiarami stają się zarówno podrzędne prostytutki, jak i najbardziej ekskluzywny przybytek rozkoszy warszawskiego półświatka - miejsce załatwiania interesów najwyżej postawionych urzędników. Powstaje pytanie, czy pogrom był oddolnym zrywem obywatelskim, mającym na celu przywrócenie ładu moralnego na ulicach Warszawy, czy może wyrachowaną akcją odwracającą uwagę od poczynań rosyjskich zaborców? Wacław Holewiński, na tle nieznanych dotąd wydarzeń z polskiej historii, tka opowieść o ofiarach, pospolitych bandytach, prominentach i morderstwach, stawia pytania, na które trzeba znaleźć odpowiedź.
Wydawnictwo: Aleksandria
Data wydania: 2022 (data przybliżona)
Kategoria: Kryminał, sensacja, thriller
ISBN:
Liczba stron: 0
Język oryginału: polski
Ostatnio mam dobry czas na książki retro. Przyznam się, że takie powieści, to miód na moje serce. Wyjątkowy klimat, jaki panował w polskich miastach na przełomie XX wieku nadaje tym powieściom specyficzny charakterek. Poza tym umiejscowienie powieści w tamtych czasach niewątpliwie zobowiązuje do dbałości o język. Żadne "Hej" czy też "Nara" nie ma tu prawa bytu. Jest za to piękna polszczyzna, okraszona zwrotami tak charakterystycznymi dla tamtego okresu.
Kraków z początku XX wieku poznałam z książki "Seans w domu egipskim" Teraz przyszła kolej na Warszawę, która spogląda na czytelnika z powieści pt. "Pogrom 1905". Tę piękną, przedwojenną Warszawę, która w zaułkach i zakamarkach miasta, miała sporo za uszami. Polacy żyjący pod zaborami, ze wszystkich sił starali się uprzykrzyć zaborcom życie. Już na początku powieści jesteśmy świadkami wybuchu ładunku w cukierni, który przyczynia się do śmierci rosyjskiego urzędnika. Tak jest właściwie codziennie. Rosjanie traktują Polaków jak przestępców i boją się o każdy następny dzień. Poznajemy też półświatek prostytutek i sutenerów. Przyznam się, że z dziką radością czytałam fragmenty dotyczące codziennego życia tej warstwy społecznej. Tu na pierwszy rzut oka nie ma nic śmiesznego, ale autor tak obrazowo opisuje codzienne życie panienek i "Mamy", że naprawdę trudno jest nie napawać się tą specyficzną atmosferą. Szybko jednak mój uśmiech zamarł na ustach, kiedy doszłam do głównego wątku powieści.
„Pogrom 1905" to powieść mówiąca o historii Warszawy nieznanej większości Polaków. Wiosną 1905 r. tłumy mieszkańców zaatakowały domy publiczne. Rozjuszona gawiedź mordowała, okaleczała i biła wszystkich tych, którzy w jakikolwiek sposób byli związani z najstarszą profesją świata. Ucierpiały głównie dziewczęta, ale sutenerzy i właściciele burdeli również nie uniknęli okrutnego losu. Trudno powiedzieć, dlaczego te rozruchy nie spotkały się z reakcją władz. Autor jednak świetnie oddał nastroje wśród rosyjskich urzędników. Wyraźnie widać, że mają Oni po prostu nadzieję, że nasyłając poszczególne grupy społeczne na siebie i podsycając wzajemne animozje zmniejszą ilość ataków skierowanych bezpośrednio na zaborców.
Powieść jest literackim majstersztykiem. Jej wielowątkowość absolutnie nie jest wadą, a jedynie nadaje całości wyjątkowego sznytu. Dzięki temu, czytelnik może oceniać rozwój wydarzeń z rożnych punktów widzenia. Trochę drażniły mnie opisy carskich urzędasów, którzy w każdej osobie narodowości polskiej widzieli potencjalnego bandytę. Natomiast - najpierw z rozbawieniem, a potem z przerażeniem śledziłam losy tej gromionej części społeczności.
Atrakcyjność książki wynika również z wyjątkowej dbałości o język literacki. Tu nie ma miejsca na niedoróbki - tu jest piękny, ojczysty język z całą jego kwiecistością i mnogością epitetów. Każdy bohater jest inny i - jak każdy - budzi różne, skrajne emocje w czytelniku. Charakterystyczne jest to, że do wielu postaci autor nie pozwala się przywiązać. Pojawiają się i szybko znikają w gąszczu postaci i wydarzeń. Są takie postacie, które poznajemy na jednej stronie, a na kolejnej już się z nimi żegnamy, obserwując jak giną wskutek wybuchu. Z innymi wędrujemy przez całą powieść kibicując i obserwując bieg wydarzeń.
Wisienką na torcie jest ówczesna Warszawa. Przemierzając wraz z autorem ulice tego miasta z przełomu wieków, możemy delektować się jego smaczkami, wadami i zaletami. Każdy z nas wie, że Warszawa wówczas cyrylicą stała, że były konne tramwaje, piękne kamienice i klimatyczne podwórka. "Pogrom 1905" obok takich oczywistych informacji przedstawia nam zupełnie nieznane smaczki. Informacja o nastoletnich niewolnicach trzymanych w obskurnych budach, czy też praktyki doktorka badającego przydatność prostytutek do zawodu, to takie smaczki, które powodują, że czytelnik czyta i czyta i czyta...
Autor rewelacyjnie oddał klimat Warszawy, co w połączeniu z niewielkimi fotografiami z tamtego okresu ozdabiającymi początek każdego rozdziału sprawa, że lektura tej powieści jest czystą przyjemnością.
"Pogrom 1905" to książka dla każdego, kto szuka z jednej strony przyjemności w czytaniu, a z drugiej wartościowej treści, która wzbogaci naszą wiedzę. Otóż to!
W 1985 roku milicjanci zakatowali młodego chłopaka, Tomasza Miteńkę, za brak dowodu osobistego. I choć uszli bez kary, to we współczesnej Polsce znajduje...
Wacław Holewiński jest jednym z nielicznych pisarzy, których proza tak mocno osadzona jest w naszej współczesnosci i historii najnowszej. Książka "Nie...
Przeczytane:2019-03-10,
W „Pogromie 1905” nie odczuwa się stylizacji języka. Od pierwszej strony nasiąka się czasami z początku XX-ego wieku i zatraca z każdą następną. Nie odnosimy wrażenia, że za chwilę wynurzymy się znów w 2018 roku, lecz całkowicie zapominamy o tu i teraz. Miałam spory problem na początku z odnalezieniem się w teraźniejszości podczas czytania lektury Wacława Holewińskiego. Uważam to za ogromny plus książki historycznej.
Nie samym językiem człowiek żyje i Wacław Holewiński to przewidział. Oprócz wzmianek i samej postaci dziennikarza z „Kurjera Warszawskiego”, mamy dr Jakóba Goldenberga, pioniera w swojej dziedzinie chorób kobiecych. Nierządnice i burdelmamy słynęły z tego, że dbały o zdrowie. Bez tego nie było klientów lub traciło się klientów. Żadna z opcji nie jest pożądana w tym zawodzie. A doktor Goldenberg pomagał jak mógł. Dokształcał się, czytał zachodnie gazety i próbował niekonwencjonalnych podejść. A przede wszystkim szerzył konieczność zapobiegania problemom niż ich leczenia. To jedna z najsympatyczniejszych postaci w tej książce. Pozostałym można przypisać dobre i złe cechy, natomiast dr Goldenberg jest lekarzem z powołania, którego nawet teraz chcielibyśmy spotkać.
Całość recenzji na zukoteka.pl