Wydawnictwo: Fabryka Słów
Data wydania: 2011 (data przybliżona)
Kategoria: Fantasy/SF
ISBN: b.d
Czas trwania: 14 godz. 8 min. min.
Czyta: Jacek Rozenek
Język oryginału: Polski
Zaiste przedziwna i specyficzna to książka, pełna strachów i cieni. Jednak sprawiło to, że książkę przeczytałam w dwa dni i trudno będzie mi ją sobie wybić z głowy przez długie miesiące. Tutaj nawet nie trzeba lubić science-fiction, to klasa sama w sobie, unikalny styl, unikalne pomysły i unikalne strachy i cienie.
Powiedzieć, że to mieszanka fantastyki naukowej i fantasy to tak jakby powiedzieć nic. Są elementy obu, ale tak ładnie się zazębiają, że nie widać ani jednego ani drugiego. "Pan Lodowego Ogrodu" wydaje się oddychać innym tlenem niż pozostałe książki. Jakby czytelnik został wyrwany z naszego świata, przemielony przez czarną dziurę i ściśnięty przez grawitację, a potem zmaterializowany gdzieś, gdzie nie działają ziemskie prawa.
Tak więc: strachy i cienie. Wracam do nich, gdyż stanowią ważny element fabuły. Grzędowicz naprawdę potrafi wywołać ciarki niepokoju i jest to niepokój mięsisty i czysty. Strach wyziera z oczu żywych drzew i ofiar potraktowanych żelaznym bluszczem. Jednak autor nie epatuje przemocą i krwią, o nie. To właśnie ta duszna i złowieszcza groza powoduje, że przełykamy głośno ślinę. To jest coś, co ja bardzo szanuję w literaturze i przed czym chylę czoła.
Książka jest podzielona na dwa wątki fabularne - jeden przedstawia losy Vuko Drakkainena i jego misji ocalenia naukowców wchodzących w skład ekspedycji, która udała się na odległą planetę, by poznać obyczaje jej mieszkańców. Vuko dotknie mgły, zostanie mordercą, pokona strach i odniesie wiele ran, na ciele i na duszy. Drugi wątek śledzi losy młodego syna cesarza Amitraju - jesteśmy świadkami jego szkolenia, zarówno strategicznego jak i bojowego, nauki myślenia i rozumienia potrzeb swego ludu. Oba wątki są diametralnie różne i wydają się nawet całkowicie oderwane i odległe - dopiero w kolejnej części będziemy mogli doczekać się ich zazębienia. Co naprawdę zachwyca, to umiejętność Grzędowicza do stworzenia w jednej książce dwóch wątków o kompletnie odmiennej atmosferze. Wszystko sprowadza się do oszczędnego, jednak wzbudzającego silne emocje stylu. Jest on na tyle specyficzny, że trzeba sie w niego wgryźć, ale kiedy to już nastąpi, autor rozkłada przed czytelnikiem szeroki wachlarz swoich umiejętności.
W "Panu Lodowego Ogrodu" nie ma rzeczy oczywistych. Są tylko zagadki i tajemnica oraz intrygujące rozwiązania fabularne. Gdybym miała określić jakoś ten tom, powiedziałabym, że jest tu trochę wszystkiego: od kosmicznej wyprawy, przez wikingów, po horror, który wyziera strachem spod strzech i spomiędzy konarów drzew. Jest tu nauka, wojna i boska magia, która także okazuje się nie być oczywista. Jestem pod głębokim wrażeniem, że Grzędowicz jest aktualnym mistrzem polskiej fantastyki. Nie czytałam jeszcze książki, która by tak dogłębnie wryła się korzeniami w mój mózg i zaszczepiła w nim czystą radość z bycia czytelnikiem.
Jarosław Grzędowicz to nagradzany i lubiany rodzimy twórca fantastyki. Jednym z jego największych hitów jest seria Pan Lodowego Ogrodu, która szybko zyskała pokaźne grono wiernych fanów. Jeśli jednak ktoś nie miał jeszcze okazji zagłębić się w świat tej powieści, to nie ma ku temu lepszego momentu niż nowe wznowienie cyklu przez wydawnictwo Fabryka Słów.
Pan Lodowego Ogrodu #1 to początek wciągającej historii, która miesza różne odłamy fantastyki. Główny motyw powieści to misja ratunkowa pewnej grupy naukowców. Dwa lata wcześniej zostali oni wysłani na planetę Midgaard, gdzie mieli prowadzić badania tamtejszej „zacofanej” cywilizacji. Coś jednak poszło nie tak i kontakt z nimi się urwał. Z pomocą zostaje wysłany pół Chorwat – pół Fin zamieszkujący tereny Polski – Vuko Drakkainem. Mężczyzna, którego przeszkolono, aby umiał poradzić sobie w każdej sytuacji i był wstanie wykonać każde powierzone mu zadanie. Pomocne w tym jest nie tylko wyczerpujące szkolenie, ale również wszczepiona mu „najnowsza” technologia, która zrobi z niego nadczłowieka. Nowy tajemniczy świat, w którym ląduje (przypominający swoją strukturą średniowieczną Skandynawię), będzie jednak o wiele bardziej niebezpieczny niż ktokolwiek mógł przypuszczać. Planeta pogrążona jest bowiem w „wojnie bogów”, która prowadzi do wielu sytuacji, których nie da się racjonalnie wyjaśnić. Na bohatera czeka więc wyzwanie gdzie jego siła i oręż nie zawsze będą skuteczne.
Fabuła pierwszego tomu jest stosunkowo prosta, co nie oznacza, że nie potrafi ona zaciekawić czytelnika. Wręcz przeciwnie autor od samego początku pokazuje tutaj wykreowany przez siebie świat w taki sposób, aby był on mocno angażujący dla odbiorcy. Historia skupia się tu głównie na postaci Vako i jego „misji ratunkowej”. Nie należy więc oczekiwać od powieści nadmiernie opisowego charakteru. Jarosław Grzędowicz stawia raczej na dość bezpośredni język z dość oszczędnym wizualizowaniem miejsca akcji. Ma to swój urok i pozwala czytelnikowi na stopniowe poznawanie sekretów planety wraz z głównym bohaterem. Każda kolejna strona książki może więc kryć coś zaskakującego (zarówno dla czytelnika, jak i Vako).
Ciekawym pomysłem autora jest tutaj zastosowanie dwóch różnych rodzajów narracji. W jednej (pierwszoosobowej) jesteśmy bezpośrednimi uczestnikami wydarzeń razem z Vako, w drugiej (trzecioosobowej) zostajemy biernymi obserwatorami jego dokonań. Wszystko to ma bardzo duży wpływ na tempo akcji. Twórca potrafi w jednej scenie mocniej skupić się na szczegółach, aby po chwili zaserwować widowiskową walkę.
Cała recenzja na:
Vuko Drakkainen nie sądził, że to właśnie on zostanie wybrany. Jednak do tego doszły, decyzja zapadła i to on odpowiada za misję ratunkową i ewakuację innych ludzi ze świata odmiennego, z cywilizacji podobnej do ziemskiej, lecz znajdującej się w całkowicie innej części kosmosu. Gdy dociera na miejsce, ma teoretycznie proste zadanie – znaleźć swoich ludzi, a jak trzeba posprzątać po nich bałagan, który mógłby wprowadzić zamieszanie na tej planecie. Czy to zadanie naprawdę jest tak proste? Czy rok na nie to wystarczająco? Co się wydarzyło, że naukowcy nie dają żadnego znaku życia? I przede wszystkim czy pogłoski o występowaniu magii są prawdziwe?
Z twórczością Jarosława Grzędowicza po raz pierwszy spotkałam się wiele lat wcześniej i to właśnie przy cyklu "Pan Lodowego Ogrodu". Rozpoczęłam go czytać przed maturą i w tamtym czasie nie dokończyłam tej historii. Następnie zapoznałam się z jednotomową powieścią autora "Popiół i kurz", która niestety nie spełniła moich czytelniczych oczekiwań. Jednak teraz wraz wznowieniem cyklu "Pan Lodowego Ogrodu" dałam kolejną szansę pisarzowi i tym razem jestem oczarowana tą książką.
Wydaje mi się, że najbardziej wyróżniającą częścią książki jest sama koncepcja na fabułę. Dotychczas nie czytałam opowieści, która opierałaby się na tak unikatowym pomyśle. Być może sam opis nie wskazuje na nic odkrywczego albo nowego, lecz czym dalej się czyta powieść, tym bardziej jest widoczne świeże spojrzenie autora na cały gatunek i zabawa motywami. To barwne wykorzystanie możliwości wyobraźni. Choć przyznam, że potrzebowałam naprawdę wielu stron, by poczuć się przekonana do tego pomysłu i dać mu szansę. Z perspektywy czasu cieszę się, że do tego doszło, gdyż wolna od czytelniczych uprzedzeń mogłam wgłębić się w fabułę i spojrzeć na nią z całkowicie odmienne strony.
Kolejną cechą bez wątpienia charakterystyczną dla Jarosława Grzędowicza i jego cyklu jest styl pisarki. Jednak w tym przypadku dochodzi do tego, że doceniam starania pisarza oraz ponownie jego unikatowe spojrzenie na literaturę, lecz nie mogę się przekonać do języka. Jest po prostu nie dla mnie. Przede wszystkim mocno irytuje mnie przeplatana narracja pierwszoosobowa i trzecioosobowa. Przez długi czas nie rozumiałam tej koncepcji i nie byłam w stanie zauważyć zalet płynących z takiej decyzji narracyjnej. Dopiero pomoc innego czytelnika uświadomiła mi, jaki jest cel tego zabiegu i wtedy spojrzałam już inaczej na całość, choć nadal pozostaję przy opinii, że nie jest to najlepsze wyjście.
Jarosław Grzędowicz nie ogranicza swoich intrygujących pomysłów i pewnego rodzaju kontrastu. W samej fabule zaskakuje dwutorowością. Co w tym nietypowego? Otóż w pierwszym tomie cyklu jedna z historii – historia Vuko – odgrywa dominującą rolę i odkrywa przed nami wiele kart, byśmy jako czytelnicy rozumieli, co się dzieje. Natomiast druga opowieść jest już o wiele bardziej tajemnicza. Brzmi jak jakaś baśń, która może być prawdą, a może pozostać tylko zwykłą opowieścią stworzoną ku przyjemności. Płynie wolno i bez konkretów. Część, w której udział bierze Vuko jak na standardy fantastyki, jest mocno przyziemna, a część druga jest oddalona i niepewna. To właśnie ta druga historia skradła mi serce. Sprawiła, że niektóre sceny pod względem emocjonalnym okazały się osłupiające. Niosły ze sobą mądrość, mrok i przestrogę. Z mojej perspektywy była to wybitna manipulacja emocjami czytelnika, czyli coś, co w literaturze niezmiernie cenię.
Samo uniwersum na tę chwilę wydaje mi się nieskończone i niemożliwe do poznania. Gdy czytałam, przyglądałam się pięknie wyrysowanym mapom, by odnaleźć miejsca istotne dla fabuły. Udawało mi się to, lecz i tak miałam poczucie, że ten świat jest zbyt wielki, zbyt skomplikowany, by mapa pozwoliła mi go tak po prostu zrozumieć. Tutaj ponownie dochodzi do interesującego zabiegu – tym razem gatunkowego. "Pan Lodowego Ogrodu" pochodzi z gatunku fantastyki i jest to bardzo dosłowne, gdyż łączy ze sobą elementy fantasy z elementami science fiction. Rzadko się spotykam z takim łączeniem gatunkowym w powieściach i jak najbardziej doceniam go w tym cyklu.
Odnośnie bohaterów mam bardzo mieszane odczucia, ponieważ jest ich wielu, ale kreacja skupia się wyłącznie na konkretnych postaciach. Jest to na pewno dobre wyjście, gdyż przy takim natężeniu jest mało możliwości, by dokładnie wykreować wszystkich bohaterów. Jednakże wiele osób miało potencjał, by wyróżnić się czymś więcej, a pozostawało w sferze epizodycznej. Niemniej Vuko Drakkainem jest dla mnie symbolem pogłębionego studium osobowości. Odpowiednio do sytuacji ukazuje swoje cechy osobowości, a jego przemyślenia są pełne humoru, ale też wartościowych koncepcji. Wśród bohaterów muszę też pokłonić się w stronę Tendżaruka, jego delikatności opowieści, skupiania na małych, ale istotnych szczegółach i wnikliwości w swoich obserwacjach. Bardzo cenię takie postacie.
Czytając "Pana Lodowego Ogrodu", zadałam sobie pytanie, jak daleko sięga moja wiara w naukę. Vuko znajduje się w miejscu odmiennym od Ziemi, lecz nadal zachowującym podobieństwa. Czy w takim miejscu można uwierzyć w działanie magii, czy nadal można wierzyć w siłę fizyki, chemii i innych nauk władających wszechświatem? Sama sobie zadałam to pytanie, a jestem wielbicielem nauki i doszłam do wniosku, że na innej planecie nie byłabym pewna, że nasze naukowe odkrycia mogą mieć zastosowania w takiej formie, jak uważamy obecnie. Pierwsza część cyklu to również obraz zasad w świecie, gdzie zasady nie istnieją w naszym rozumieniu. Świat przedstawiony przez autora daje możliwość ludziom łamania naszych ziemskich zasad, pozwala na zło bez konsekwencji. Ile osób uległoby takim wizjom? Ile podążyłoby za swoimi pragnieniami, zapominając o moralności? Natomiast druga opowieść pozwala zobaczyć krok po kroku nastającą rewolucję, która zwiastuje upadek społeczności, może nawet cywilizacji. Bez wątpienia są to tematy skomplikowane i dające szanse wielu przemyśleniom.
"Pan Lodowego Ogrodu" okazał się opowieścią wielowymiarową i niekonwencjonalną i pod względem konstrukcji, i pod względem tematyki. Nie ograniczał się do utartych frazesów, choć wspaniale umiał z nich korzystać. Po przeczytaniu mam uczucie pełni spostrzeżeń oraz pragnę od razu przeczytać drugi tom.
A gdyby tak rzucić to wszystko i wyjechać w Bieszczady? Przyznajcie się, ile razy w życiu użyliście tego powiedzonka i ile razy rzeczywiście słowom stało się zadość? Myślę, że było identycznie jak u mnie, czyli liczba wyniosła okrągłe zero. Teraz wyobraźcie sobie, jak ciężko jest wyruszyć w góry oddalone kilkadziesiąt lub kilkaset kilometrów od domu (w zależności gdzie kto mieszka), a jeśli wasze miejsce docelowe znajduje się na odległej planecie w innej galaktyce?
Vuko Drakkainen we współpracy z agencjami rządowymi zostaje w ścisłej tajemnicy posłany w kapsule zrzutowej do Midgaardu, czyli innej planety we wszechświecie, w której odkryto podobną ludziom cywilizację. Wyrusza jako jednoosobowy ratunek mający na celu odnaleźć jakiś czas temu wysłaną tam ekspedycję naukową. Odpowiednio przygotowany ze specjalistycznie wykwalifikowanymi umiejętnościami (i słusznie wczepionym w mózg cyfralem - urządzeniem pobudzającym neurony i tym samym zwiększającym jego szansę na przeżycie niemal o sto procent) musi sprowadzić z powrotem na Ziemię naukowców, jednocześnie kompletnie nie ingerując ani za żadne skarby świata nie pozwalając, by Midgaardczycy dowiedzieli się, że nie są jedynymi ludźmi w kosmosie.
Vuko po drodze spotyka wiele dziwnych stworzeń tak różnych od znanych, ziemskich odpowiedników, wplątuje się w walki okraszone krwią i śmiercią, a przede wszystkim ładuje się w jawny konflikt z naprawdę niebezpiecznymi osobistościami.
Najbardziej przerażające Drakkainenowi wydają się jednak nienaturalne kłęby lodowatej mgły, w środku jakiej panoszą się niebezpieczne istoty i mary rodem z koszmarów. Ponadto Midgaardczycy co chwilę wspominają o wojnie bogów, o Pieśniarzach i Czyniących, którzy potrafią tworzyć cuda i całkowicie zmieniać oblicze świata. Czy Vuko uda się odnaleźć zaginionych i ukończyć misję z powodzeniem? A co z niepojętą, nierealną wręcz magią zdającą się wisieć w powietrzu?
Księga pierwsza "Pana Lodowego Ogrodu" Jarosława Grzędowicza to książka, która swoją premierę miała dawno temu, bo w 2005 roku. Od tamtego czasu historia zdobyła ogromne grono zwolenników wśród osób zaczytujących się w fantastyce (i nie tylko), a także kilka przepięknych wydań. W moje ręce trafiło to najnowsze okraszone dodatkowo specyficznymi, nastrojowymi ilustracjami Jana J. Marka. I mimo że opowieść liczy sobie już kilkanaście lat, ja poznałam ją po raz pierwszy w życiu i jestem dosłownie zachwycona.
"Pana Lodowego Ogrodu" nazwałabym idealną powieścią fantasy, ponieważ nie dość, że wydarzenia splatały się w interesujący splot, to jeszcze wciągała do granic możliwości. Akcja była doskonale wyważona, co zdecydowanie sprzyjało czytaniu. Nie trafiła się ani jedna nudna chwila, chociaż czasami bywało spokojniej, ale za chwilę fabuła nabierała rozpędu, a emocje osiągały maksimum.
Główna postać, czyli Vuko Drakkainen, to istny cud, miód i orzeszki. Rzadko się zdarza, że autor tak skutecznie i normalnie stworzy bohatera, który ani razu nie wywoła we mnie irytacji, a każde jego działanie wyda się racjonalne i dobrze przemyślane. Oczywiście, zazwyczaj dobrze przemyślane, bo Vuko często musiał jednak działać automatycznie bez żadnego planu, poddając się całkowicie czystej, wysublimowanej improwizacji. Podobało mi się ironiczne usposobienie Drakkainena oraz wyznawane przez niego wartości życiowe godne pochwały, czym całkowicie mnie kupił. Zresztą ogólnie bohaterowie napisani przez Grzędowicza zasługują na nagrodę, ponieważ wydawali się tacy... ludzcy. Nikt nie był ani typowo dobry, ani typowo zły - w historii dominowała różnorodność, która dodawała realizmu całej powieści.
Zakończenie pierwszej księgi było bombowe i sprawiło, że aktualnie marzę jedynie o poznaniu kontynuacji. Mam to szczęście, że w lipcu (czyli na dniach) szykuje się premiera nowego wydania drugiej części.
W książce pojawiła się również postać tohimona, któremu poświęcono kilka rozdziałów. Autor zobrazował dorastanie prawowitego Kirenenczyka w innym państwie, szkolenie chłopca na wielkiego cesarza, a także zaserwował czytelnikom dość nietuzinkowe nauki, podczas których uczniowie przykładowo mieli władać całymi wyspami małych zwierząt. Nie twierdzę, że zamysł nie należał do ciekawych, jednak czasami podczas czytania tych fragmentów czułam swego rodzaju oderwanie od rzeczywistej historii i głównej fabuły. Rozumiem, że wprowadzenie dodatkowego prawie głównego bohatera miało urozmaicić opowieść, co z jednej strony rzeczywiście wzbogaciło ostateczny odbiór, lecz z drugiej nieco mnie denerwowało. Chciałam Vuko i tylko Vuko. :) A tak zupełnie poważnie to wątek tohimona zakończył się naprawdę ciekawie, więc mimo wszystko czekam na rozwiązanie z odrobiną niecierpliwości.
Według mnie minusem powieści było przeskakiwanie między narracją trzecio- a pierwszoosobową. Może niektórym to nie przeszkadza, ale ja, niestety, jestem na tym punkcie przeczulona i podczas wspomnianych skoków czułam ogromną irytację.
Bez zbędnego przedłużania, oczywiście, gorąco polecę Wam księgę pierwszą "Pana Lodowego Ogrodu", bo historia jest zdecydowanie warta poznania. Grzędowicz wspiął się na wyżyny kunsztu pisarskiego, tworząc opowieść wciągającą, wielobarwną i dynamiczną. Zaskakujące twisty fabularne, doskonale wykreowani bohaterowie, realistyczny świat magiczny oraz Vuko - mistrz ironii i władania słowem to zaledwie kilka elementów, przez które "Pan Lodowego Ogrodu" wydaje się książką jedyną w swoim rodzaju.
O serii książek „Pan Lodowego Ogrodu” słyszałam już od dawna i od dawna chciałam się z nią zapoznać. Uważałam, że co jak co, ale to jest obowiązkowa lektura spośród wszystkich dzieł Grzędowicza. W końcu nadszedł na nią czas i to w super okolicznościach, gdyż w sklepach pojawiło się nowe wydanie. Książka posiada teraz nieziemsko piękną okładkę, który cieszy moje oczy. Do tego, po raz pierwszy, pojawiła się mapka opisywanego świata.
Do książki „Pan Lodowego Ogrodu”, czyli pierwszej części cyklu o tej samej nazwie, podeszłam z wielkimi oczekiwaniami. Dużo o niej słyszałam i chciałam dostać świetną historię. Tak też się stało. Książka szybko mnie wciągnęła. Od razu zainteresowały mnie wszystkie szczegóły przedstawianego świata, a tak naprawdę światów, gdyż w tej książce znajdziemy dwie historie. Jedna opisuje poczynania Vuko na obcej planecie, a druga naukę młodego księcia Tygrysiego Tronu. Jestem bardzo ciekawa czy te wątki w jakikolwiek sposób się połączą, czy też do końca zostaną osobnymi.
Książka „Pan Lodowego Ogrodu” spełniła wszystkie moje oczekiwania. Wciągnęła mnie od pierwszych stron i zainteresowała przedstawionymi historiami bohaterów. W tej chwili nawet nie wiem, którego z nim bardziej lubię. Oboje mają swoje plusy, które przyciągają mnie, aby o nich czytać. Jestem bardzo ciekawa jak potoczą się ich dalsze losy. Nie mogę się już doczekać lektury pozostałych części.
Wydawnictwo Fabryka Słów dba o swoich czytelników w iście wspaniały sposób! Oto mamy przyjemność cieszyć się co chwilę premierami nowych książek, zaś w międzyczasie dane jest nam przypominać sobie wielkie dzieła polskiej fantastyki, ukazujące się w odmienionej i jakże efektownej szacie. Tak właśnie ma się rzecz z powieścią Jarosława Grzędowicza pt. "Pan Lodowego Ogrodu", która ukazała się właśnie w nowym i naprawdę przepięknym dla oka, wydaniu. Zapraszam do poznania recenzji tej książki.
Vuko Drakkainen - główny bohater powieści, udaje się z ratowniczą misją na planetę Midgard, gdzie to odkryto pierwszą, humanoidalną, rozumną rasę. Udaje się on tam w celu odnalezienia i sprowadzenia do domu kilkuosobowej grupy ziemskich naukowców, z którym nagle urwał się kontakt przed kilkoma laty. I tak też wyposażany w nowoczesną technologię dostaje się on na obcy, quasi średniowieczny świat, rozpoczyna poszukiwania zaginionych i stara za wszelką cenę nie ingerować w życie autochtonów. Będzie to jednak o tyle trudniejszym, iż na Midgardzie rozpoczyna się właśnie czas krwawej wojny, zaś Vuko znajdzie się w jej samym centrum...
Niniejsze dzieło Jarosława Grzędowicza - gdyż tak należy oceniać z perspektywy czasu tę pozycję, oferuje nam porywające spotkanie ze znakomitym połączeniem literackiego fantasy z klasycznym science fiction, gdzie to z jednej strony mamy świat średniowiecza, magii i wojny, zaś z drugiej supernowoczesną technologię w rękach głównego bohatera, który musi korzystać z niej w taki sposób, by ta nie dostała się w ręce mieszkańców Midgarda. I oczywiście jest tu wielka przygoda, wartka akcja, niepowtarzalny klimat oraz naprawdę potężna porcja czarnego humoru, który idealnie komponuje się z tą bardziej mroczną aurą tej opowieści.
Scenariusz powieści skupia się w głównej mierze na losach Vuko Drakkainena, który wraz z przybyciem na obcy świat przeżywa moc niezwykłych przygód. Poszukiwania zaginionych naukowców, konfrontacja z przerażającą nacją Ludzi Węży, odkrycie pewnego religijnego kultu i dążeń jego wyznawców do przywrócenia mrocznego boga, czy też choćby zmagania z zawodnością nowoczesnej technologii - to tylko kilka z wątków, jakie wypełniają sobą strony tej relacji. By było jeszcze ciekawiej, pojawia się tu druga, równie istotna postać, która początkowo wydaje się być niezwykle tajemniczą i zagadkową, ale z czasem odkrywa swoje prawdziwe oblicze i rolę w tej historii. Co ciekawe, autor porusza się tu swobodnie na polu przeskoków z pierwszoosobowej narracje na tę z pozycji pobocznego obserwatora, co także nadaje tej opowieści niezwykłej wymowy...
Vuko Drakkainen to idealny bohater dla tej książki. Twardy, inteligentny, potrafiący radzić sobie w każdej sytuacji i do tego o polskich korzeniach mężczyzna, którego możemy określić tyleż mianem żołnierza, co i naukowca. Jednak to nie jego militarne umiejętności i logiczne postępowanie sprawiają, że obdarzamy tę postać wielką sympatią od pierwszych chwil, gdyż odpowiada za to jego znakomite, nieco rubaszne i czarne, ale przy tym jakże inteligentne, poczucie humoru. I jest w nim coś z klasycznego herosa literackiej fantastyki, ale też i pewna doza wyśmienitego pastiszu, którą dostrzegam dziś w znacznie większym stopniu, aniżeli przed laty. Co zaś do drugiej kluczowej postaci tej książki, to niech wystarczy wam jedynie stwierdzenie, że bardzo was ona sobą zaskoczy...
O świecie Midgardu można by opowiadać bardzo długo i w samym superlatywach. Otóż Jarosław Grzędowicz stworzył tu kompletny, dopracowany w każdym calu i niezwykle intrygujący obraz świata quasi średniowiecznej rzeczywistości, specyficznej magii, walki z mieczem w ręku, mrocznych wierzeń i dość zacofanej, ale przez to jakże bezlitosnej w swej postaci, polityki. I fascynuje nas w tym miejscu absolutnie wszystko - od autochtonów i ich codzienności życia począwszy, poprzez krajobraz planety, a skończywszy właśnie na jej magicznej aurze.
Lektura tej powieści, to wielka przygoda. Przygoda, podróż do niezwykłego miejsca i emocje, jakie wiążą się z jego odkrywaniem. W efekcie dane jest nam się tu świetnie bawić, czasami roześmiać do rozpuku, innym razem autentycznie przerazić, a niekiedy też i dogłębnie poruszyć losem tych, którzy cierpią. To wszystko przekłada się na nasze duże zaangażowanie w tę opowieść, chęć odkrywania kolejnych stron i rozdziałów oraz płynące przekonanie, że mamy przyjemność obcować z najwyższej jakości fantastyką na polu nie tylko naszej, polskiej, ale i światowej literatury.
Powieść Jarosława Grzędowicza pt. "Pan Lodowego Ogrodu", to dzieło kompletne, znakomite pod każdym względem i oferujące wszystko to, czego tylko moglibyśmy oczekiwać od dobrej fantastyki. Cieszmy się zatem z faktu, że Fabryka Słów postanowiła przypomnieć na ten tytuł, jak i też wkrótce uczyni to samo z kolejnymi odsłonami tej serii. Dla takich książek kocha się literaturę. Polecam!
Pan z Wami! Jako i Ogród Jego! :)
Powyższe stwierdzenia są cudownie enigmatyczne z perspektywy czytelnika pierwszy raz biorącego do ręki "Pana Lodowego Ogrodu", jednak z perspektywy kogoś, kto cykl już zna, słowa te budzą tylko i wyłącznie uśmiech zadowolenia :) I cieszą perspektywą odświeżenia sobie i tomu pierwszego i całego cyklu :)
Midgaard... nazwa znajoma, prawda? ;) Kraina to pełna stworów żywcem wyjętych z obrazów Boscha, niebezpieczna i wroga... Wroga również dla ziemskich naukowców, którzy od wielu już lat nie kontaktują się z Ziemią, a którym na pomoc wyrusza Vuko Drakkainen (jedna z chyba najfajniejszych postaci literackich w polskiej fantastyce! :) ). Zadanie = ewakuacja badaczy. Nie wszyscy jednak przeżyli...
... jak to się ma do równolegle snutej opowieści, której bohaterem jest Filar, syn Oszczepnika, Władca Tygrysiego Tronu, następca tronu cesarstwa Amitrajów i Kirenenów? :) Z pozoru nic tych dwóch wątków nie łączy... Grzędowicz snuje obydwie historie obok siebie, naprzemiennie dokładając cegiełki do jednej i do drugiej, a ten zabieg... tylko wyostrza apetyt na ciąg dalszy w kolejnych tomach :) (zwłaszcza wobec zakończenia tomu I, które sprawia, że człowiek ma ochotę lecieć natychmiast po tom nr 2, pomstując w myślach na autora, że przerywa opowieść w takim momencie ;) ).
Tom I "Pana Lodowego Ogrodu", sam w sobie... jest bardzo dobry, jednak być może nie powala. Robi to dopiero jako część większej całości :) , wraz z kolejnymi częściami tej historii. Świetnie jest móc mieć okazję do odświeżenia sobie tego "efektu wow" dzięki serii Mistrzowie Polskiej Fantastyki, "Pan Lodowego Ogrodu" to bowiem, dla mnie osobiście, obok "Achai" Ziemiańskiego i "Wiedźmina" Sapkowskiego najlepsze, co nasza rodzima fantastyka zrodziła na gruncie literackim :)
Czy naprawdę muszę dodatkowo jeszcze zachęcać do lektury? :) ;)
Dziękuję Fabryce Słów za egzemplarz recenzencki!
Recenzja znajduje się także na moim blogu:
https://cosnapolce.blogspot.com/2018/01/pan-lodowego-ogrodu-tom-1-jarosaw.html
KOLEKCJA NIEZŁEJ POLSKIEJ FANTASTYKI
To nie będzie tylko i wyłącznie recenzja pierwszego tomu „Pana Lodowego Ogrodu” – tych w sieci krąży już dostatecznie dużo. Ponieważ ta powieść otwiera zarazem zarówno własny cykl, jak i kolekcję Mistrzowie Polskiej Fantastyki, warto przyjrzeć się także tej drugiej jako całości. Dwie rzeczy mogę zdradzić już na wstępie: Grzędowicz napisał niezłą książkę, a sama seria zarówno jeśli chodzi o cenę, jak i jakość wydania prezentuje się naprawdę atrakcyjnie.
Całość recenzji na moim blogu: http://ksiazkarniablog.blogspot.com/2018/01/pan-lodowego-ogrodu-tom-i-jarosaw.html
Reasumując: Przesłanie książki zmusza czytelnika do refleksji nad własnymi pragnieniami i konsekwencjami, jakie mogą wyniknąć z ich spełnienia. Dlatego też uważam, że ta książka i w ogóle seria może być świetna opcją dla tych z Was, którzy szukają nie tylko ciekawej i wciągającej historii, ale również opowieści, która nieco potrząsa czytelnikiem oraz motywuje do przemyśleń. W każdym razie ja żałuję, że sięgnęłam po tę serię tak późno, jednam mam wrażenie, że dość szybko nadrobię zaległości.
Bardzo ciekawa pozycja dla osób lubiących książki z gatunku science fiction. Główny bohater wyrusza na odległą planetę, żeby odnaleźć zespół naukowców, który zaginął podczas misji badawczej. Planeta zamieszkała jest przez gatunek humanoidalny, tkwiący na etapie rozwoju odpowiadającym naszemu średniowieczu. Wierzenia w magię wydają się w tych okolicznościach naturalne; szybko okazuje się jednak, że nawet główny bohater, pochodzący z rozwiniętej cywilizacji, nie jest w stanie wyjaśnić tego, co obserwuje na tej planecie. Rozwiązanie tej zagadki jest nad wyraz interesujące i jest zarazem zakończeniem jednej akcji, jak i początkiem czegoś jeszcze większego.
Po tą książkę sięgałam bardzo ostrożnie, bo z fantastyką nie zawsze mi było po drodze. Ale chciałam zobaczyć o co tyle szumu. I wiecie co, przepadłam. Dawno nie czytałam tak dobrej książki, od której naprawdę ciężko było mi się oderwać.
Vuko Drakkainen został wysłany z misją ratunkową na odległą planetę. Tam okazuje się, że żadne szkolenia nie były w stanie przygotować go na to, co tam zastanie i z czym będzie musiał się zmierzyć. W tle pojawia się inny bohater, dziedzic Tygrysiego Tronu, który snuje swoją opowieść.
Narracja jest tak prowadzona, że nie wyczuwam się żadnych zgrzytów. Bardzo szybkie tempo akcji, ciekawe postacie, malowniczo przedstawione sceny walk. I to zakończenie,którego trochę się spodziewałam a jednak i tak mnie zaskoczyło. Naprawdę polecam.
Znów książka którą mi polecono, a że miałem okazję nabyć ją w atrakcyjnej cenie, wraz ze stosem innych, zrobiłem to. Oczywiście różni się zupełnie od tego czego się spodziewałem po opisie polecającego, była wręcz porównywana to jednej z lepszych serii fantasy, a różni się prawie we wszystkim. Sama książka napisana jest z pewną swobodnością, miejscami wdraża się w opisy ale nie są one nużące, akcja jest szybka i nie widać zbędnego tekstu. Wszystko to wpływa na szybkość czytania książki. Mankamentem jest właściwie brak słowotwórstwa, które zważywszy na to co się w książce dzieje powinno być bogate i umiejętnie wplatane.
Autora, czyli Jarosława Grzędowicza chyba nie muszę przedstawiać?! Jest moim ulubionym pisarzem, ponieważ nie dość, że uwielbiam jego książki to sprawia, że muszę wytężyć moje szare komórki do tego stopnia, że głowa mała, ale to tylko na plus, ponieważ nie ma nudy.
Jeżeli chodzi o Pana Lodowego Ogrodu księga 1 to bywały momenty, kiedy najprościej mówiąc/pisząc pogubiłam się i nie mogłam zrozumieć (mówiąc do siebie) ,,Ale chwila, moment jak to się stało, gdzie ja jestem...' Posiadam poprzednie wydanie, do którego każdy namawiał mnie, że godna uwagi i nie mylili się, ale to literatura dla osób chcących czegoś konkretnego od autora. Więc, jeżeli jesteś miłośnikiem wróżek i różowych jednorożców to zmień kierunek. Dzięki uprzejmości Wydawnictwa Fabryka Słów mam przyjemność posiadać najnowsze wydanie w oprawie twardej i muszę powiedzieć, że jest cudowne.
Wracając do treści i tego co ja myślę o książce to muszę przyznać, że drugi tom bardziej mi się podoba. Nie napiszę, że pierwsza księga jest zła, bo podobała się, ale po zapoznaniu się z dwójką mam porównanie i jakoś bliżej sercu jest druga księga.
Poznasz Vuko Drakkainen który wyrusza samotnie na ratunek Ekspedycji naukowej. Okazało się, że trafił w takim momencie, że nie tylko dla naukowców, ale i dla samej planety okres jest bardzo trudny więc trudnych momentów oraz walki o życie będzie dużo. W tym czasie poznajemy historię młodego Tohimona Władcy Tygrysiego Tronu, który zmuszony jest opuścić swój kraj i poznasz właśnie jego przygody, ale to już należy do was, żeby odkryć co go spotkało. Według mnie oni chyba później będą grać pierwsze skrzypce, ale kto wie?!
Nie wiem jak u was, ale dla mnie w książce opis świata, w którym nic nie jest takie jak na Ziemi jest tak realistyczny, że na mały moment miałam wrażenie, że faktycznie taki świat istnieje i świetnie byłoby znaleźć się tam. Jesteś wstanie poczuć swąd ofiar, ciężkiego powietrza oraz słyszysz dzięki walki jakie mają miejsce. Czujesz się też zbytnio osaczony przez społeczeństwo jakie opisane jest w książce.
Zakończenie spowodowało, że sama do siebie powiedziałam 'ale kurka wodna jak to? nie noooooo!!!' Oczywiście na plus, ale szok. Moja znajoma jest zniesmaczona zakończeniem i to kocham w literaturze, że każdy odbiera tę samą książkę inaczej niż my i można dyskutować oraz stwierdzać, że to co my mamy za pewnik może być całkiem czymś innym.
Polecam, tym bardziej że taka literatura zobowiązuje do przemyśleń.
Zaginione skarby Mistrza Wreszcie wszystkie opowiadania Grzędowicza w komplecie. "W pewnej chwili, gdy Piołun już znacznie wysforował się przed...
Wierzysz w demony? Większość ludzi nie wierzy. Niesłusznie. Demony istnieją. I potrafią zniszczyć twoje życie. Tylko dlatego, że na kogoś musiało paść...