Gdy umiera ukochana żona Josepha, Lou, życie emerytowanego doktora wali się w gruzy. Pogrążony w rozpaczy, najchętniej podążyłby za nią. Tymczasem złożony u notariusza pożegnalny list Lou nakłada na niego szczególne zadanie, dotyczące ich dzieci. Początkowo zbuntowany Joseph stopniowo odkrywa, że nigdy nie jest za późno na zainteresowanie bliskimi, a wszystkie problemy mogą być rozwiązane dzięki sile rodzinnej miłości. Romantyczna francuska powieść o dojrzewaniu w każdym wieku, umiejscowiona na tle sugestywnie opisanej przyrody pięknej bretońskiej wyspy Groix.
Wydawnictwo: Media Rodzina
Data wydania: 2017-06-19
Kategoria: Obyczajowe
ISBN:
Liczba stron: 352
To druga z rzędu książka o żałobie, którą przeczytałam. Poprzednia, "Szczęśliwi ludzie czytają książki i piją kawę" okazała się słabym romansidłem, natomiast ta, jest czymś zupełnie innym, na zupełnie innym poziomie. To świetnie napisana powieść o przeżywaniu, pełna ciepła i miłości, która stanowi hymn na cześć życia. Świetnie tę tezę oddaje cytat "Nie wiemy, na co umrzemy, ale możemy zdecydować, jak żyć" (s. 340). Pięknie prowadzona narracja prowadzi nas przez historie bohaterów, którzy jak w życiu, mają swoje tajemnice i bolączki, którzy są oceniani przez innych tylko po pozorach. Mamy tu całą gamę emocji, tych pozytywnych i tych mniej radosnych, bohaterów różnego pokroju, masę ciepła i empatii, nieporozumień, złości i smutków, a do tego przepiękną Bretanię, która jest dodatkowym atutem książki. Mimo ciężąru gatunkowego, "Miedzy niebam a Lou" czyta się przyjemnie i szybko, a emocje i przemyślenia po lekturze raczej zostaną na dłużej. Już dawno nie czytałam tak wyjątkowej powieści. Polecam!
Przeczytane:2017-08-21, Ocena: 6, Przeczytałem, Mam,
Mały, literacki list w butelce... Chwytająca za serce, świetna, porywająca książka... to jedna z najlepszych rzeczy do czytania, jakie miałem ostatnio w rękach...
O czym jest ta książka?... Dla mnie przede wszystkim o pustce i o stracie... Strata kogoś najbliższego sercu to straszna rzecz. Zostaje pustka... Żal, rozpacz... Powstaje pytanie, jak tę pustkę zapełnić, żeby po prostu nie oszaleć? Świetne pytanie... Czasem, w życiu, to niewykonalne... w tym jednak literackim przykładzie mamy pewne rozwiązanie... Podaje je swojemu mężowi sama zmarła Lou, zostawiając mu list u notariusza... List,w którym wyznacza mu misję uratowania tego, co pozostało z ich rodziny... przede wszystkim ma na myśli ich dzieci: córkę, pocieszającą się w chorobie kolejnymi facetami, obrażonego na cały niemal świat (a na ojca w szczególności) syna, wnuczki... Tak, to może być cel - nawet dla kogoś, kto przeżywa tak ciężką żałobę jak Joseph. Tylko, czy mu się uda? ... Czy szereg nieporozumień, żalów, zerwanych niemal, kruchych rodzinnych więzi... czy zdoła to wszystko naprawić, skleić ponownie w jedną całość? I uporać się przy tym wszystkim z tym, co stracił - a stracił miłość swojego życia? Możecie być pewni jednego - nie oderwiecie się od tej książki dopóki nie poznacie odpowiedzi na te pytania.
Zastanawia mnie, już tak świeżo po lekturze... jak to się stało, że Joseph się nie poddał... Miał pełne prawo... tak po ludzku patrząc - przecież tyle na niego spadło... Chyba jednak, jak się okazuje, zwyciężyło to, że... miał dla kogo żyć. I w jego przypadku to było wystarczającym powodem do tego, by walczyć dalej. Życie bywa różne, niesie ze sobą (czasem) wiele nieszczęść, i część w ten sposób dotkniętych ludzi... poddaje się. Ale czy to dobre słowo? - "poddaje się? ... Może raczej... "świadomie nie idzie dalej", zostaje w pewnym punkcie czasu, który jest za nimi - bo inne, przyszłe punkty w czasie... nie chcą ich, bo wiedzą, że nie będą lepsze od tego miejsca, w którym mentalnie zostali... tak :) , to chyba lepsze określenie niż "poddać się" :) ... W każdym razie, dla pewnych ludzi pewne straty - to zbyt wiele. Życie - tak - może być piękne, ale, tak myślę, czasem trzeba też zrozumieć tych, dla których staje się ono w pewnym momencie ciężarem. Balastem, od którego chcą się uwolnić. Och, nie myślcie proszę, że ten mały ustęp to pochwała "rozwiązań ostatecznych"... ;) ... zastanawiam się tylko nad tą książką, i, patrząc na całokształt tej historii, trochę podziwiam Josepha. Nie poddał się. Miał... cel. Życzyłbym takiego "celu" każdemu, kto boryka się z podobną stratą. Czasem bowiem tego celu nie ma; nie widać go, jest gdzieś schowany, za jakimś zakrętem... albo jest po prostu szalenie daleki - i to też, tak myślę, należy zrozumieć. Tyle tytułem tej małej dygresji ;) ...
Książka zachwyca... skalą emocji. Tych wyrzucanych z siebie i targających człowiekiem na zewnątrz, jak i tych celowo chowanych za maską pozornego (i koniecznego) spokoju... szalejących wewnątrz... Piękny, psychologiczny obraz człowieka i jego uczuć... Może chwycić za serce to, co robi Joseph - przez całą książkę... piszę do Lou listy... rozmawia z nią w nich... zupełnie, jakby mieli swój prywatny zeszyt, w którym wciąż są razem. Piękne :) ... i mocne w przekazie jak wszyscy diabli... czasem nie trzeba wiele, żeby trafić do czytelnika - i nie trzeba do tego jakichś wymyślnych form literackich... A to jeszcze nie wszystko... całości towarzyszy bowiem... muzyka... autorka przywołuje kolejne piosenki, a one... och, po prostu cudowne się z nich robi tło zdarzeń :) ... na końcu książki jest lista tych wszystkich kawałków... można je sobie wyszukać, jeśli nie znało się ich wcześniej. Cudo... nie wiem, czy miałem kiedyś w rękach książkę, która - jak to książka - operując słowem pisanym, łączyłaby to jeszcze w tak zręczny sposób z muzyką... mistrzostwo świata. Po prostu cudne :) ...
Gorąco, gorąco, bardzo gorąco polecam... Naprawdę warto przeżyć emocje z tej książki samemu... :)
Serdecznie dziękuję Wydawnictwu Media Rodzina za egzemplarz recenzencki.
Recenzja znajduje się także na moim blogu:
https://cosnapolce.blogspot.com/2017/08/miedzy-niebem-lou-lorraine-fouchet.html