Księga ryb Williama Goulda

Ocena: 4.88 (8 głosów)
Dawno, dawno temu, gdy Ziemia była wciąż młoda, a ryby w morzu i wszelkie stworzenia na lądzie nie były jeszcze zagrożone wyginięciem, mężczyzna o nazwisku William Buelow Gould został skazany na dożywocie w najstraszniejszej kolonii karnej Imperium Brytyjskiego. Wysepka Sary, zapomniana przez Boga część Ziemi van Diemena, stała się dla niego całym światem. Pewnego dnia więzienny lekarz zleca Gouldowi sporządzenie albumu z rysunkami ryb, zamieszkującymi okoliczne wody.

"Księga ryb Williama Goulda" to szczytowe osiągnięcie Richarda Flanagana, któremu patronują najwybitniejsi twórcy w historii literatury, od Cervantesa, Flauberta, po Melville’a i Conrada. To powieść, która jest epicką historią XIX-wiecznej Tasmanii i Australii, a jednocześnie współczesną bajką, horrorem i wzruszającą opowieścią o miłości. A najbardziej nieprawdopodobne jest to, że William Buelow Gould istniał naprawdę.

Informacje dodatkowe o Księga ryb Williama Goulda:

Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Data wydania: 2016-09-01
Kategoria: Literatura piękna
ISBN: 978-83-08-06189-3
Liczba stron: 424

więcej

Kup książkę Księga ryb Williama Goulda

Sprawdzam ceny dla ciebie ...
Cytaty z książki

Na naszej stronie nie ma jeszcze cytatów z tej książki.


Dodaj cytat
REKLAMA

Zobacz także

Księga ryb Williama Goulda - opinie o książce

Avatar użytkownika - leonia
leonia
Przeczytane:2016-11-29, Ocena: 4, Przeczytałam, 52 książki 2016,
Przerażająca, odpychająca, wzbudzająca niesmak i wstręt rzeczywistość. Ale jakże prawdziwa. Intrygująca historia, która przyciąga jak magnes.
Link do opinii
Avatar użytkownika - monweg
monweg
Przeczytane:2016-10-01, Ocena: 5, Przeczytałam, Egzemplarz recenzencki, Mam,
"My, historie naszego życia, nasze dusze, podlegamy - w co zacząłem wierzyć od tamtej pory dzięki cuchnącym rybom Goulda - procesowi nieustannego rozkładu i rodzimy się na nowo, a ta książka, o czym miałem się przekonać, była opowieścią o kupie zgnilizny, w którą zmieniło się moje serce." Richard Flanagan jest pisarzem, który stał się dla mnie jednym z literackich objawień w ubiegłym raku za sprawą Ścieżek Północy. Opowieść o budowie Kolei Śmierci, cierpieniu i godności zapadła głęboko w mej pamięci. Wydane później Klaśnięcie jednej dłoni utwierdziło mnie w przekonaniu o wielkim talencie i dojrzałości Flanagana. Na literackiej mapie świata Tasmania stała się punktem ważnym, niemalże gwarantem dobrej prozy. We wrześniu ukazała się kolejna powieść australijskiego pisarza w nowym przekładzie Macieja Świerkockiego, Księga ryb Williama Goulda. W swej trzeciej w karierze książce Flanagan zabiera czytelników w podróż po Australii lat dwudziestych XIX stulecia. Wszystko za sprawą księgi, znalezionej przez sprzedawcę fałszywych pamiątek z kolonialnej Tasmanii (czyt. oszusta), autorstwa Billy'ego Goulda, zesłańca oraz także fałszerza i domorosłego artysty malarza. Zarówno książka, jak i historia spisana przez Goulda staje się dla mężczyzny obsesją, próbuje on znaleźć jakiś dowód na jej autentyczność, jednak mimo wielu dowodów wskazujących na oryginalność dzieła, wszyscy znawcy uznają ją za falsyfikat. Pewnego wieczora księga się rozpływa, a mężczyzna stara się odtworzyć opowieść William Goulda. "Jestem William Buelow Gould, mam mroczna duszę, zielone oczy, szczerbate zęby, rozczochrane włosy i płaczliwą, melancholijną naturę, a chociaż moje malunki będą nawet brzydsze niż ja, zabraknie im bowiem majestatyczności dzieł Girtina czy siły obrazów Turnera, to wierzcie, kiedy wam powiem, że spróbuję pokazać na nich wszystko, co szalone, obłędne i złe, takie jakie było, zgodnie z prawdą." William Gould jest kimś, kogo moglibyśmy nazwać drobnym cwaniaczkiem, który, jak się okazuje, ma dryg do robienia pędzlem. Talent ten okaże się dla niego zbawienny, gdy trafi do kolonii na terenach dumnie nazywanych Ziemią van Diemena, czyli na Tasmanię. Historia tytułowego bohatera wpisuje się trochę w nurt opowieści o ludziach, którzy znaleźli się w złym miejscu o niewłaściwym czasie. Pech nie opuszcza Goulda tak naprawdę w żadnej jego działalności, dlatego zostaje pozbawiony wolności i zesłany do odległej kolonii karnej. Komendant tego okręgu wymarzył sobie, by stworzyć na tych ziemiach nowe, idealne państwo. Jednakże, ten wspaniały świat w planach ma zostać zbudowany na fundamentach z krwi i kości zesłańców. Od katorżniczej pracy Goulda w swoisty sposób ratuje lekarz, który wziął sobie za cel opisanie tutejszej fauny pływającej; dowiedział się mianowicie o zdolnościach Williama i wykorzystuje go do stworzenia ilustracji do księgi ryb. Dzięki temu Gould ma możliwość nie tylko wymigania się od śmiercionośnej harówki, ale dostaje do ręki narzędzia, pozwalające mu spisać jego historię. Gould ryzykuje życiem, gdyż wszelkie próby dokumentowania kolonijnej codzienności są surowo karane, ale bohater czuje, że musi przekazać dalej tę opowieść, by stanowiła świadectwo barbarzyństwa dokonywanego na Ziemiach van Diemena, a także jego istnienia. "Ludzkie życie to nie postęp, jak pokazuje się je konwencjonalnie na obrazach historycznych, ani nie szereg faktów, które można wyliczyć i zrozumieć, jeśli zostaną odpowiednio uporządkowane. To raczej ciąg zmian, czasami bezpośrednich i wstrząsających, czasem zaś tak powolnych i niezauważalnych, chociaż fundamentalnych i przerażających, że pod koniec życia człowiek często na próżno szuka w pamięci tego, co mogłoby połączyć jego lata starcze i młodzieńcze." Flanagan stworzył powieść, w której ukazał próbę zbudowania utopijnego świata, okupioną życie mrowia bezimiennych skazańców. Zamiast idealnego społeczeństwa mamy do czynienia z rzeczywistością pełną przemocy, nienawiści i cierpienia. O historii Australii większość z nas wie tyle, że powstała dzięki pracy złoczyńców skazanych na banicję, którzy wymordowali prawie całą rdzenną ludność kontynentu. Flanagan jednak otwiera nam szerzej oczy, przedstawiając XIX - wieczną Australię niemal jako gułag. Co ciekawe, ilustracje w tej powieści pochodzą z prawdziwej ,,Księgi ryb" autorstwa Williama Buelowa Goulda, która znajduje się w zbiorze archiwum tasmańskiego muzeum. Księga ryb Williama Goulda jest powieścią o oszustwach i oszustach, sama starając się wyglądać jak najbardziej autentycznie. Dlatego też trudno stwierdzić, kiedy czytamy to, co jest prawdą, a kiedy tekst (i autor) oszukuje nas. Mimo, że ta powieść nie przemówiła do mnie z taką siłą jak dwie poprzednie książki Flanagana, to i tak sądzę, że warto po nią sięgnąć. I na pewno czas spędzony na jej lekturze nie będzie czasem straconym.
Link do opinii
Avatar użytkownika - Olakolanus55
Olakolanus55
Przeczytane:2016-09-19, Ocena: 5, Przeczytałam, Mam,
Richard Flanagan jest autorem, któremu swymi dziełami nie udało się przejść bez echa na literackiej arenie światowej. Wszelakie nagrody, jakie otrzymał w swoim pisarskim dorobku, w wyrazie uznania jego twórczości są zdecydowanie zasłużonym ukoronowaniem jego pracy, talentu oraz duszy włożonej w napisanie każdej ze swoich powieści. Nazwanie go jednym z ważniejszych twórców przełomu XX i XXI wieku nie jest stwierdzeniem przesadzonym, czemu przytakują zarówno krytycy, jak i zwyczajni czytelnicy z najróżniejszych stron świata. Osobiście, jako przedstawiciel drugiej kategorii przytakuję, nie - wykrzykuję prawdziwość wymienionej w poprzednim zdaniu tezy, ponieważ uważam, że jest to autor, który powoli staje się klasykiem za życia. Jego książki nie są w stanie przejść bez echa, one za każdym razem manifestują głośno i wyraźnie, swój geniusz, swoją prawdziwość, brutalność oraz kunszt, jakim wyróżnia się ich autor. Nie było inaczej również i tym razem. William Gould jest artystą, jest człowiekiem. Jest więźniem, jest wolnym człowiekiem. Tworzy piękno, otoczony przez brutalność oraz brzydotę. Jest fałszerzem, który chce by świat poznał prawdę. William Gould jest XIX-wiecznym skazańcem, który trafił do najokrutniejszej kolonii karnej Imperium Brytyjskiego leżącej w części Tasmanii, zwanej Ziemią Van Diemena. Żyje w świecie, w którym dowodzący wyspą Komendant pragnie, przy pomocy więźniów stworzyć własne, utopijne państwo. Nowa Wenecja - tak mawia, dokonuje tego jednak kosztem skazańców oraz rdzennych mieszkańców wyspy, których życie w obliczu postępu oraz Nowego Świata jest nic nieznaczące. Pewnego dnia, głównemu bohaterowi zostaje złożona propozycja, która na zawsze odmieni jego życie. Życie, które od teraz przepełnione będzie własnoręcznie malowanymi ilustracjami ryb... Może zatraciliśmy tę umiejętność, ten szósty zmysł, który pozwala nam oglądać cuda, mieć wizje i zrozumieć, że jesteśmy czymś innym, czymś więcej, niż nam mówiono. Księga ryb Williama Goulda jest uznawana za najważniejsze dzieło Richarda Flanagana, za arcydzieło literatury światowej. Co do pierwszej części poprzedniego zdania mam pewne wątpliwości, z drugim natomiast niezaprzeczalnie się zgadzam, co niebawem bardziej przybliżę... Po przeczytaniu dobrej książki człowiek odczuwa pewną dozę satysfakcji, jednak dzieło to nie zakotwicza się w nim, często nie zdumiewa, nie uczy, nie zadaje pytań, nie przybliża prawdy. Genialne książki robią wszystko z powyższych, a nawet więcej. Mimo zachwytu, jaki ogarnął mnie po przeczytaniu historii o Williamie Gouldzie, śmiem stwierdzić, że mimo wszystko lepszą pozycją okazały się być Ścieżki północy. W żaden sposób jednak nie uwłacza to omawianej przeze mnie w tej recenzji książce. To nie jest kwestia warsztatu, kunsztu, różnic w poziomie - tylko preferencji, czysto subiektywnej opinii oraz odczuć. Dzieło Flanagana, jak mam wrażenie zbudowane zostało na zasadzie kontrastu. Brzydota zestawiono z pięknem. Życie ze śmiercią. Zacofanie z postępem, prawdę z kłamstwem, natomiast brutalną rzeczywistość z elementami oniryzmu. Cała konstrukcja powieści, również dzięki wymienionemu wcześniej, (nie)subtelnemu zabiegowi jest mistrzostwem. Osoby, lubujące się w akcji, dynamice, bądź łatwiejszych, lżejszych w odbiorze powieściach mogą okazać się nieodpowiednim czytelnikami dla opowieści snutej przez Williama Goulda. Czuję się zobowiązana uprzedzić o brutalności, jaką cechuje się ta powieść. Widać w niej mocno naturalistyczne przedstawienie rzeczywistości. Dosadne opisy, ukazanie zwierzęcej natury człowieka, okrucieństwa, fizjologii ludzkiej. Tutaj nie ma subtelności, ale tak ma być. Taka była rzeczywistość, ponieważ Richard Flanagan opowiada historię prawdziwej osoby, prawdziwej kolonii, prawdziwych realiów tamtych czasów. I właśnie ta świadomość najbardziej szokuje... choć w zakończeniu powieści ma prawdziwego rywala. Książka zdecydowanie nie należy do przewidywalnych. Jest wręcz przeciwieństwem tej cechy. Co również ważne, to fakt, że nie jest to łatwa powieść. Jej tematyka, opis Goulda na temat otaczającej go rzeczywistości na długo pozostaje w głowie, wzbudza skrajne emocje oraz szokuje. Dzieje się tak ponieważ książki Richarda Flanagana są specyficzne - unurzane w rzeczywistej konwencji, faktach historycznych oraz opowieściach, które miały, bądź mogły mieć miejsce. Jako czytelnik, śmiało mogę stwierdzić, że zostałam nieco przygnieciona rzeczywistością jaką na kartach swej powieści przedstawił autor. Nie jest to wiedza z jaką można przejść do porządku dnia codziennego. Podobne odczucia towarzyszyły mi po lekturze Ścieżek północy. Obie powieści pokazują brutalność historii, świata, ludzi, perspektywę obu stron barykady oraz pozostawiają świadomość na temat zapomnianych przez świat wątków historii. Richard Flanagan oddaje im za pomocą słów hołd. Być może czytanie i pisanie książek to jedna z ostatnich metod obrony ludzkiej godności, jakie nam pozostały, bo w ostatecznym rozrachunku to właśnie książki przypominają nam o tym, o czym kiedyś przypominał Pan Bóg, zanim i on wyparował z naszej pełnej nieustannych upokorzeń współczesności - a mianowicie, że jesteśmy kimś więcej niż zwierzętami. Że mamy dusze. I nie tylko. A słowa te są pięknem opowiadającym o rzeczach okrutnych. Język jakim posługuje się autor jest bardzo niezwykły, wręcz charakterystyczny - pełen górnolotności, jednocześnie bardzo prosty, zmuszający do skupienia, zdecydowanie pozbawiony lekkości oraz dynamiczności, która pozwoliłaby mknąć niepostrzeżenie przez fabułę. Tej książki nie da się przeczytać szybko. Nie mówię tu teraz tylko o języku, lecz o historii, która zmusza czytelnika do dawkowania sobie lektury; wzięcia przerwy, zaczerpnięcia kilku głębszych oddechów oraz wrócenia na moment do życia, wydawać by się mogło łaskawego, w zestawieniu z historią przedstawioną na kartach powieści. Przez książkę przewija się wielu bohaterów, których charakterystyka, bądź choćby pobieżna ocena mogłaby wiele ująć lekturze, dopiero co podchodzącego do tej pozycji czytelnikowi. Dlatego powiem tylko, że złożoność, psychika oraz samo przedstawienie postaci jest zdecydowanie jednym z aspektów, jeśli nie najważniejszym, decydującym o geniuszu tej powieści. Czapki z głów, panie Flanagan. Dawno nie spotkałam się z czymś tak zaskakującym, tak wielowymiarowym, tak nieprzewidywalnym. A wszystko to w obrębie bohaterów. To właśnie oni są elementem książki, który spodobał mi się najbardziej. Ba!, on mnie zmiażdżył. Nie mogę przejść obojętnie obok sposobu w jaki została wydana książka. Pomijając rzeczy piękne i oczywiste, czyli okładkę oraz subtelność jaką odznacza się pod względem fizycznym środek, muszę opowiedzieć Wam o bardzo istotnym, zważywszy na tytuł książki aspekcie - na malunki. Jako wstęp do każdego działu, oczom czytelnika ukazują się oryginalne rysunki ryb Williama Goulda, które nie są również umieszczone w przypadkowych miejscach. Każdy szkic nawiązuje w pewien sposób do zaprezentowanego po sobie zbioru rozdziałów. Dzięki takiemu zabiegowi ma się wrażenie, że rzeczywiście czyta się odnalezione w sklepie z rupieciami zapiski dawnego więźnia kolonii korony brytyjskiej. Życie to tajemnica, mawiał Stary Gould, cytując kolejnego holenderskiego malarza, a miłość jest tajemnicą kryjącą się w tajemnicy. Sama historia jest tak wielowątkowa oraz niezwykle złożona - próba jej objaśnienia, bądź przekazania czegoś więcej na temat bohaterów oraz akcji, spełzłaby na niczym; może inaczej - zajęłaby bardzo dużo miejsca i tak naprawdę nic by z niej nie wynikło. Jest tak ponieważ odnoszę wrażenie, że opis wykraczający poza ten zapisany w drugim akapicie, bądź przedstawiony na stronie wydawnictwa byłby zbrodnią. Najlepiej tę powieść zgłębiać samemu. Poznać jej najciemniejsze zakamarki, skonfrontować się z prawdą oraz przelaną na papier brutalnością. Chaos jaki jest w mojej głowie również nie ułatwiłby sytuacji. Ten wynikł z dwóch powodów: niemożności przyswojenia takiej dawki przerażających faktów oraz zakończenia, które na nowo pozwoliło (co ja piszę?, rozkazało) spojrzeć mi na całą fabułę raz jeszcze. To tak jakby zostać zszokowanym do kwadratu. W chwili gdy myślisz, że wiesz wszystko, okazuje się, że tak naprawdę do tego momentu byłeś ślepcem, który wodzony przez autora w ciemności, nie dostrzegał pewnych prawidłowości. Książka ta wywołała we mnie masę emocji. Pokazała mi również skrawek (ogrom) historii, na naszym kontynencie pomijanej. Zapytała o definicję człowieczeństwa, o cenę postępu, o wartość ludzkiego życia i postawiła przed murem, złożonym z wiedzy, uniemożliwiając powrót do słodkiej, choć zgubnej niewiedzy. To jak sądzę jeden z celów jakie postawił sobie w pisarstwie Richard Flanagan - uświadamianie oraz oddawanie hołdu tym, którzy nie zasłużyli na zapomnienie. Autor tej jest również mistrzem kreowania postaci. Ich psychika to labirynt, z którego po wejściu, rozpoczęciu lektury nie ma już powrotu. Narrator powieści prowadzi nas w jego najciemniejsze zakamarki... W okrutnym świecie jaki przedstawił Flanagan są małe iskierki nadziei, których wyłapywanie pozwala przetrwać czytelnikowi pod naporem przerażającej rzeczywistości. Jednym z nich jest relacja Williama Goulda z Sal Dwupensówką. Określenie relacja, nie zostało użyte bezcelowo. Czy w tej książce można mówić o miłości, czy też romansie? Nie sądzę, nie w kontekście tych bohaterów... Przez ich znajomość z równą siłą przebija się naturalizm, jak i wątek uczucia wykraczającego poza fizyczność. Nie był to wątek najważniejszy, lecz ważny; interesująco zarysowany. W powieści napisanej z takim rozmachem, jak historia Williama Goulda, nie ma wątków pobocznych, czy też mniej ważnych. Wszystkie mają znaczenie i składają się na przesyconą naturalizmem opowieść o kolonii karnej Imperium Brytyjskiego. Świat był głupi od samego początku - rzucił ktoś w odpowiedzi, ale z pogardą - i od tamtej pory głupieje coraz bardziej. Mam wrażenie, że nie muszę zbytnio zachęcać osób, które lekturę którejś z powieści Flanagana mają za sobą, by sięgnęły po Księgę ryb Williama Goulda. To oczywiste następstwo. Jego powieści, świadomość, piękno oraz brutalność, którą nam przekazuje w pewien sposób magnetyzuje, uzależnia oraz pobudza do myślenia. Dla grona tych, którzy dopiero decydują się (albo i nie) sięgnąć po twórczość australijskiego autora, powiem tylko jedno - czytajcie, tylko wtedy jeśli poczujecie, że jesteście na to gotowi. To nie są książki lekkie, o niczym, czy też dla czytelnika pobłażliwe. Nie... i warto być na to przygotowanym. Jeśli jesteście wielbicielami poważnych tematyk, arcydzieł literatury światowej oraz języka, który na długo zapada w pamięć. Sięgnijcie, to jeden z autorów, który zmienia coś w życiu swojego czytelnika...
Link do opinii
Avatar użytkownika - wkp
wkp
Przeczytane:2016-09-03, Ocena: 5, Przeczytałem, Mam,
PRZEMIANA W RYBĘ Jeszcze pół roku temu nie znałem twórczości Richarda Flanagana, a teraz zaliczam go do grona moich ulubionych autorów. Zaczęło się od bardzo dobrego ,,Klaśnięcia jednej dłoni", jednakże to jego najnowsza wydana w Polsce powieść sprawiła, że w pełni doceniłem twórczość autora z Tasmanii. ,,Księga ryb Williama Goulda", bo o niej mowa, stanowi absolutnie rewelacyjne dzieło ukazujące jak piękny może być brud i jak fascynująca stać się może prostota. Są takie książki, które na zawsze odmieniają ludzkie życia. Są takie lektury, po których nic już nigdy nie jest takie samo. Są takie powieści, dzięki którym zmienia się cały nasz świat. Narratorem tej opowieści jest mieszkającym w Tasmanii człowiek, którego bardzo trudno byłoby nazwać uczciwym. Zawodowo para się handlem meblami i nie byłoby w tym niczego złego, gdyby nie jego specyficzne "poprawki". Bohater skupuje bowiem stare, zniszczone meble, dewastuje je jeszcze bardziej, oddaje mocz na metalowe elementy, po czym sprzedaje jako zabytki będące dziełem członków Zjednoczonego Towarzystwa Wierzących w Powtórne Przyjście Chrystusa. A właściwie w chwili, w której go poznajmy jego działalność dobiegła końca przez zaczynające się kłopoty z prawem. I tak oto narrator niniejszej opowieści pewnego zimowego dnia odnajduje w sklepie z tandetą książkę, która przykuwa jego uwagę. Książka jest stara, dziwnie napisana, poskładana z kartek wyrwanych z najróżniejszych miejsc, kawałków zapisanego materiału, a nawet pokrytej pismem rybiej skóry. Na dodatek ,,Księga ryb Williama Goulda", taki właśnie nosi tytuł owo dzieło, zdaje się emanować dziwnym blaskiem. Jej treść stanowią natomiast wspomnienia autora, więźnia kolonii karnej znajdującej się na jednej z Tasmańskich wysp, który w latach dwudziestych XIX wieku dostał polecenie rysowania łowionych tu ryb. Żyjąc w piekle utopii, jaką chciał stworzyć szalony Komendant, Gould zdecydował się spisać wszystko na dostępnych mu materiałach. Zanurzenie się narratora w ten świat odmienia wszystko... Australijska literatura nie jest może szczególnie znana, ale Flanagan to nazwisko, które warto zapamiętać. Dlaczego? Powodów jest kilka. I daruję sobie ten najoczywistszy, że autora uhonorowano nagrodą Bookera, a także i fakt, że Flanagan to jedna z najwyższych literackich półek - jak wiadomo przeciętni czytelnicy, którzy po książki sięgają tylko dla przyjemności boją się hasła ,,literatura wyższa". ,,Literatura ambitna". Ale czy ona gryzie? Właściwie w pewnym sensie tak - gryzie myśli, gryzie sumienie, emocjonalnie także kąsa i to bardzo mocno. Ale jaką daje przy tym satysfakcję. I tak właśnie jest z ,,Księgą ryb...", której - przyznam się szczerze - sam nieco się obawiałem. Bo po pierwsze temat, autentyczna historia więźnia, który ma namalować lokalny atlas ryb, brzmiał jakoś tak nieszczególnie. A i kiedy zacząłem czytać, pomyślałem, że Flanagan stał się aż za bardzo kwiecisty stylistycznie. Nic to, czytam dalej, a wraz z kolejnymi słowami spłynęło na mnie olśnienie. I zachwyt. ,,Księga ryb..." nie jest powieścią prostą, nie jest także łatwa. Wymaga od swojego czytelnika operując różnymi stylami i przejściami od szarej rzeczywistości do niemalże onirycznych wizji. Zadaje pytania, na które nie zawsze możemy dostać odpowiedź. Intryguje, ale prosi w zamian o zaangażowanie. Jednakże jest to cena warta zapłaty. A finał... Finał musicie poznać sami. Zaręczam, nie zawiedziecie się. A że przy okazji spędzicie czas z fascynującym bohaterem, który w konstrukcji przypomina archetypiczne postacie z powieści Chucka Palahniuka. I nie zabraknie także rozrywki. A zatem, bez zbędnego przedłużania, sięgnijcie koniecznie. Jeśli lubicie dobrą, mądrą, ambitną i odważną literaturę będziecie zachwyceni tak, jak ja. Recenzja opublikowana na moim blogu http://ksiazkarnia.blog.pl/2016/09/03/ksiega-ryb-williama-goulda-richard-flanagan/
Link do opinii
Avatar użytkownika - Pinkberry
Pinkberry
Przeczytane:2011-02-01, Ocena: 6, Przeczytałam, Mam,
Moja ulubiona książka
Link do opinii
Avatar użytkownika - Antosia
Antosia
Przeczytane:2018-08-16, Przeczytałam, Mam, Po angielsku,
Avatar użytkownika - Gutek
Gutek
Przeczytane:2017-03-19, Ocena: 5, Przeczytałam, Posiadam, otrzymane w 2016,
Avatar użytkownika - edytka222
edytka222
Przeczytane:2017-02-24, Ocena: 5, Przeczytałam, Literatura australijska, Mam,
Avatar użytkownika - katibe
katibe
Przeczytane:2016-10-18, Ocena: 4, Przeczytałam, 26 książek w 2016 r., Mam,
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Wstydu za grosz
Zuzanna Orlińska
Wstydu za grosz
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Pokaż wszystkie recenzje
Reklamy