Wydawnictwo: Znak
Data wydania: 2017-08-07
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Liczba stron: 360
Tłumaczenie: Tomasz Pindel
„I kiedy te typy rzuciły się na tamtą naprawdę fajną lasię, zaczepiali ją i nawijali chamską gadkę, olśniło mnie, że przecież mogę zmienić swoje życie, wystarczy, że tam podejdę i spuszczę fakin cieniasom regularny łomot. W końcu martwy się urodziłem i niczego się nie boję. Od zawsze to wiedziałem, choćby przed chwilą, jak poprzestawiałem wszystkie zęby kolesiowi, co rzucał jej słabe teksty.”
Taką właśnie leksykalną petardą rozpoczyna się brawurowy debiut Aury Xilonen, młodziutkiej (urodzonej w 1995) meksykańskiej pisarki (tak, ten epitet wcale nie jest na wyrost). Trzeba od razu wspomnieć, o mistrzowskim przekładzie tego wymagającego tekstu, jakiego dokonał Tomasz Pindel, w którym udało mu się stworzyć polski odpowiednik mieszanki różnych dialektów używanych w różnych regionach meksyku z angielskim, charakterystycznym dla mieszkańców przygranicznych terenów, nielegalnych uciekinierów do amerykańskiego raju.
Ten język w miarę rozwoju akcji i wraz z dojrzewaniem głównego bohatera ewoluuje, staje się mniej dziki i prymitywny. Im bardziej bohater stara się wykorzystać doświadczenie językowe, jakiego nabył podczas pracy w księgarni, do tego, by opowiedzieć swoją historię, im bardziej zbliża się do osób, z którymi chce się skomunikować, tym bardziej ów strumień świadomości staje się klarowny i czytelny. Nie chodzi tutaj jednak o to, że życie zaczyna upodabniać się do literatury, ale przeciwnie nawet. Literatura, którą niewątpliwie tworzy bohater Xilonen, próbując opisać świat, zaczyna brzmieć prawdziwie, ocieka wręcz autentycznym potem i niemal spływa krwią, niczym z bokserskiego ringu.
Ta metafora życia jako nieustannej walki bokserskiej, wydawałaby się dość wyświechtana już i przerobiona w mnóstwie utworów literackich, u młodej debiutantki nabiera zupełnie nieoczywistego blasku i posmaku nowości. Podobnie zresztą było z debiutem Doroty Masłowskiej, do której Xilonen bywa porównywana. W obu przypadkach mamy do czynienia z szalenie świadomymi i wyróżniającymi się debiutanckimi utworami popełnionymi w młodym wieku. O dużej odwadze i świadomości pisarskiej, prócz języka, świadczy wór na główną postać, postaci męskiej i to jeszcze z zupełnie obcego środowiska. U Masłowskiej mieliśmy dresiarza Silnego, u Xilonen mamy nielegalnego meksykańskiego imigranta, na co dzień pracującego jako pomocnik w księgarni, co rusz zmuszanego przez okoliczności do używania swoich pięści.
Fascynujące jest to, jak wspaniale prowadzi Autorka swojego bohatera przez życiowe esy-floresy. Nie szczędzi mu skrajnych doświadczeń, typowych dla wszystkich uchodźców (prócz najbliższej rodziny, im właśnie dedykuje swoją książkę), ale daje jej się przekonująco udowodnić, że każdy życiowy rozbitek znajdzie w końcu swoją ziemię obiecaną. I przy odrobinie szczęścia do ludzi, którzy pojawiają się na jego drodze, będzie w stanie czerpać korzyści ze swoich talentów. Będzie potrafił też talentami tymi obdarzyć innych, a co najważniejsze, będzie mógł mieć wpływ na to, co robi.
Liberio, bohater i narrator „Jankeskiego fajtera” to postać z krwi i kości, pozostający w absolutnej kontrze do wyśmiewanych przezeń papierowych bohaterów czytanych przezeń książek. Oczywiście nie wszystkich. Xilonen kapitalnie potrafi pogrywać sobie z czytelnikiem, korzystając w twórczy sposób z wytartych klisz fabularnych czy motywów wziętych ze znanych utworów popkultury. Wszyscy pamiętają drogę włoskiego imigranta z filmy Rocky, czy braci Blues, którzy próbują złożyć zespół i zagrać koncert, by zdobyć fundusze dla przytułku, w którym się wychowali. Liberio walczy na ringu, by wspomóc podupadły ośrodek, gdzie okazano mu serce i zrozumienie. Ale przede wszystkim odkrywa siebie i zdobywa potwierdzenie faktu, że ucieczka przed kłopotami, nie jest wcale rozwiązaniem.
Dojrzałość, jaka cechuje ten fantastyczny debiut, pozwala ze spokojem czekać na kolejne utwory Autorki. Aura Xilonen to nazwisko, które po prostu trzeba znać, bo tego typy wydarzenia literackiej nie są zbyt częste. Lektura nie tylko dla wymagającego czytelnika.
Przeczytane:2019-03-10,
Fa
buła powieści jest dość schematyczna i przypomina kolejną znaną z ekranów kin, czy z literatury opowieść o amerykańskim spełniającym się śnie. Liborio, biedny Meksykanin, dostaje się do Stanów Zjednoczonych nielegalnie przekraczając granicę. Niewiele potrafi, prócz bicia się na ulicy. To jedno wychodzi mu na zawołanie. Dostaje pracę w księgarni, bo akurat nie ma innych kandydatów. Ma dach nad głową i wyżywienie, wynagrodzenia nie otrzymuje. Dodatkowo zostaje stróżem nocnym, ponieważ śpi na stryszku nad księgarnią. Chłopak codziennie obserwuje przez witrynę dziewczynę z sąsiedztwa Aireen, która bardzo mu się podoba. Pewnego dnia obiekt westchnień zostaje napadnięty, a Liborio rzuca się dosłownie w obronie dziewczyny, zostawia księgarnię bez opieki, czym podpada u pracodawcy, spuszcza łomot oprawcom, przez co podpada półświatkowi lokalnych chuliganów, ale zaskarbia sobie serce dziewczyny, która zaczyna zwracać na niego uwagę.
I kiedy tamte typy rzuciły się na tamtą naprawdę fajną lasię, zaczepiali ją i nawijali naprawdę chamską gadkę, olśniło mnie, że przecież mogę zmienić swoje życie, wystarczy, że tam pójdę i spuszczę fakin cieniasom regularny łomot. W końcu martwy się urodziłem i niczego się nie boję. s. 9
To pozorne zdarzenie odmieni życie chłopaka, bo do internetu wycieka zapis z monitoringu i nagle, niepozorny chłopak z ulicy, nielegalny imigrant staje się bohaterem i zwraca na siebie uwagę lokalnego trenera bokserów. Jak dalej toczą się losy Liborio, tego dowiecie się czytając "Jankeskiego fajtera".
Aura Xilonen, młodziutka meksykanka, stworzyła niezwykle prawdziwą opowieść, która mogła wydarzyć się gdzieś tuż obok. "Jankeski fajter" to historia zawierająca w sobie składową kilku elementów, dających w ogólnym rachunku wynik całkiem dobrej prozy.
No, zrobili ze mnie stratosferyczną miazgę: oczy mam podbite, gęba jak u jakiegoś szopa pracza, albo raczej fakin pandy, śliwy jak berety. Jak mięsne bitki. U mnie w pueblo powiedzieliby, że mam ślepia zaklajstrowane, cholera wie, jak jakiś zielonooki monster, fuck. (...) W uszach mi piszczy asymetrycznie, szum mam, od kiedy zainkasowałem to manto. s. 22
Po pierwsze historia. Opowieść o człowieku znikąd. Z góry skazanym na niepowodzenie, który przez przypadkowe znalezienie się w odpowiednim miejscu i czasie ma szansę odmienić swój los, to zawsze dobry temat. Ale żeby nie popaść w banał, trzeba znaleźć jakiś pomysł na przekazanie ciekawie zdarzeń. Autorka postanowiła opisać świat ulicy, świat prostych ludzi, świat łobuzerski.
Po drugie język. Sposób wypowiedzi bohatera jest specyficzny. Wynika niejako ze środowiska w jakim dorastał i w jakim żyje.Jego sposób mówienia nie należy ani do kulturalnych, ani nawet do zachowawczych zdań, jest po prostu chamski, mówi co myśli, czasem prostacko do bólu, czasem zawadiacko, czasem na granicy znośności. Ten jego niewyparzony i nieokrzesany sposób bycia wylewający się z niego przez tekst doprowadza do kolejnych bójek i kłopotów. Aby oddać charakter środowiska książka została zapisana w spanglishu, czyli mieszaniu słów z tych dwóch języków. Tutaj ogromne brawa należą się również tłumaczowi, bo musiał przedzierać się przez trzy języki, a do tego zadaniem priorytetowym było oddanie charakteru wypowiedzi.
Nasze pięści zderzają się z prędkością światła. Wściekle. Aż ogień leci. Wybuchamy, bo jutra nie będzie. W bijatykach nie ma czegoś takiego jak jutro. s. 87
Po trzecie wątki poboczne, obyczajowo-społeczne, jak choćby środowisko w jakim przebywa Liborio i wątek miłości do dziewczyny z sąsiedztwa. Dla mnie były to czasami jedyne motywy jakie pozwalały przebić się przez chuligański charakter wypowiedzi bohatera. Mnie przekleństwa nie odstraszają od lektury, ale jeśli faking słowa pojawiające się co zdanie zaczynają przebijać się ponad tematykę i warstwę narracyjną to jedyną szansą by się przez to przebić jest wątek z życia prywatnego bohatera i tutaj je dostajemy.
Po czwarte poboczne przemycenie promocji literatury i pokazanie jaki wpływ na życie mogą mieć książki. Oczywiści wydaje mi się, że jest to zabieg nieco przypadkowy, bo główny bohater pracuje w księgarni, ale jego obcowanie z książkami, które z początku traktuje jak deski stojące na półkach, nie ma pojęcia o czym są itd., nabiera wielowymiarowości poprzez to, jak zmienia się jego samoświadomość i łagodnieje język pod wpływem nocnego czytania z nudów po pracy. Lepszej promocji literatury chyba nie można sobie wymarzyć.
[ Kiedy zacząłem czytać książeczki, ale takie takie już bez obrazków, lubiłem się zastanawiać, o czym myślą opisani tam ludzie, kiedy tak ślęczą miedzy stronami i nie muszą nawet gęby otwierać. Tak jakbym starał się wyszpiegować, co im się tam pod kopułą dzieje. s. 173
Polecam Wam tę zaskakującą w wielu aspektach książkę, która już została kilkukrotnie nagrodzona. Oczywiście zdaję sobie sprawę, z tego, że nie wszyscy się nią zachwycą, ale mam nadzieję, że powodów by się nią zainteresować jest więcej niż tych, aby ją omijać