Wydawnictwo: PIW
Data wydania: 1987 (data przybliżona)
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Liczba stron: 111
Czyż nie dobija się koni? Horace McCoya to pierwsza amerykańska powieść egzystencjalna. O ile nurt ten w Europie miał się dobrze, o tyle w Stanach Zjednoczonych przeszedł bez echa i dopiero, już po czasach wielkiego kryzysu, McCoy go zapoczątkował, a udało mu się to, ponieważ jego powieść została odkryta przez europejskich przedstawicieli egzystencjalizmu.
Akcja książki osadzona została w roku 1935 w trakcie tzw. wielkiego kryzysu, czyli okresu w dziejach USA rozpoczętego czarnym czwartkiem na giełdzie nowojorskiej. Brakowało pracy, pieniędzy, a ludzie z dnia na dzień pogrążali się w coraz większej beznadziei. Wtedy właśnie triumf święciły mordercze maratony taneczne, takie jak opisany w powieści.
Ich dwoje: Gloria i Robert oraz kilkadziesiąt innych par walczy w maratonie tanecznym o 1000 dolarów, czyli niebagatelną dla nich kwotę w czasach w jakich dane im żyć. Maraton trwa kilkaset godzin, a polega na tym, że przez 1 godzinę 50 minut pary musza się poruszać, natomiast później mają 10 minut przerwy na zregenerowanie sił. Dodatkowo codziennie odbywa się wyścig po wyznaczonym owalu, który trwa 15 minut. Para, która wykona najmniej okrążeń odpada. W tak morderczych warunkach ludziom puszczają nerwy. Dochodzi do bijatyk, kłótni, ludzie nie przebierają w słowach, popadają w depresję, odrętwienie. Tańczące dziewczęta uprawiają z organizatorami seks, wszyscy pragną zdobyć sponsorów, a prowadzący dwoją się i troją, by przyciągnąć tłumy mające wspierać tańczących. Nie cofają się przed niczym, nie ma dla nich świętości, bowiem namawiają pary, by te pobrały się w trakcie maratonu w celu uzyskania pieniędzy i prezentów od sponsorów.
W tym wszystkim jest Gloria i Robert. On pozytywnie patrzący na świat, wierzący w swoje możliwości i powodzenie. Ona depresyjna, do granic zgorzkniała. Dla niej szklanka zawsze jest w połowie pusta, nic nie jest w stanie wyrwać jej z marazmu, a jedynym pocieszeniem w maratonie jest fakt, że może najeść się do syta kanapkami serwowanymi przez organizatorów. Gloria nie chce żyć i jej życzenie się spełnia, bowiem już na początku dowiadujemy się, że została zamordowana przez Roberta.
Tytuły rozdziałów w książce McCoya układają się w sędziowski wyrok:
"Niech oskarżony wstanie. Czy istnieje jakakolwiek podstawa prawna, by wstrzymać ogłoszenie wyroku? Skoro nie istnieje żadna podstawa prawna, by wstrzymać ogłoszenie wyroku, orzeczenie i wyrok tego sądu brzmi, że za zbrodnię zabójstwa pierwszego stopnia, za którą zostałeś skazany wyrokiem sądu przysięgłych, przewidującym najwyższy wymiar kary, ty, Robercie Syverten, będziesz wydany przez szeryfa okręgu Los Angeles dyrektorowi więzienia stanowego, iżby rzeczony dyrektor więzienia wykonał wyrok i pozbawił cię życia w 19 dniu września, roku pańskiego 1935, w sposób przewidziany przez ustawodawstwo stanu Kalifornia i niech Bóg się nad tobą zmiłuje”.
Już od początku powieści czytelnik wraz z Robertem znajduje się na sali sądowej, gdzie ten opowiada, dlaczego zabił Glorię. Autor bowiem nie skupia się na dylemacie kto zabił, ale dlaczego to zrobił. W trzynastu rozdziałach bez ubarwień została opisana codzienność Amerykanów za czasów wielkiego kryzysu. W przejmujący sposób opisano jak na biedzie przeciętnego obywatela zdobywa się krociowe zyski, jak łatwo sprzeniewierzyć wszelkie wartości dla uzyskania chwili sławy i konkretnej korzyści. Stworzony przez Horacego McCoya świat, osadzony przecież w rzeczywistych realiach minionej epoki, pogrążony jest w beznadziei i chaosie. Tu człowiek jest człowiekowi wilkiem. Bardzo wymowny tytuł książki, nawiązujący do wydarzenia z dzieciństwa Roberta, robi piorunujące wrażenie, gdy pozna się wszelkie kierujące mężczyzną pobudki.
Czyż nie dobija się koni? można właściwie zakwalifikować jako nowelę. Na swoich 150 stronach książka ta zawiera tyle treści i niesie z jednej strony absurdalny, z drugiej jednak przerażająco prawdziwy przekaz. To pozycja depresyjna, dająca do myślenia, taka, którą warto znać i rozpatrywać wedle własnego sumienia.
recenzja napisana dla bookhunter.pl
TAK TAŃCZĄ KONIE ZE ZŁAMANYMI NOGAMI
Zanim powstał Wielki marsz, który Stephen King wydał pod swoim nom de plume Richard Bachman, zanim Koushun Takami napisał Battle Royale i na wiele dekad przed tym, nim Igrzyska śmierci na drobne tematykę będącą intrygującym nośnikiem ważkich treści, była właśnie ta powieść. Może na pierwszy rzut oka moje porównania nie wydają się najbardziej trafione, ale spokojnie, każdy, kto sięgnie po tę powieść dla wielkich emocji i szarpiącej nerwy rywalizacji, zdającej się przekraczać ludzkie możliwości, będzie z niej tak samo zadowolony, jak wszyscy czytelnicy szukający ambitnej, poruszającej serce i umysł literatury. Bo Czyż nie zabija się koni? to kawał wielkiej powieści, której moc zamknięta na niespełna 150 stronach atakuje czytelnika ze zdumiewającą siłą, nie pozwalając mu przejść obojętnie obok całości.
Wszystko zaczyna się od zbrodni. Przestrzelona głowa młodej kobiety, Glorii, śmierć z uśmiechem na ustach. Bez przyjaciół, a jednak z przyjacielem niemal u boku. Jej zabójca nie ukrywa swojej tożsamości. To Robert Syverten, który w chwili rozpoczęcia się akcji książki znajduje się na sali sądowej, oczekując na wyrok. W oczach prawa dokonał okrutnej zbrodni, ale w jego własnych wszystko wyglądało zupełnie inaczej.
Tak zaczyna się jego opowieść o Glorii, którą poznał w ciężkich czasach Wielkiego Kryzysu, kiedy nie mieli ani pracy, ani co jeść. Połączył ich przypadek, ona machała na kierowcę autobusu, który jej uciekł, on myślał, że do niego. Zaczęli rozmawiać, narzekać na swój los, zmuszający ich do robienia rzeczy, których robić nie chcieli, byle tylko mogli przetrwać. Oboje starali się dostać do Hollywood, zająć karierą statystów przy filmach, ale skończyli na maratonie tańca. Zasady były proste: każda para tańczy przez godzinę i pięćdziesiąt minut, potem czeka ich dziesięciominutowa przerwa i wszystko zaczyna się na nowo. Tak długo, jak biorą udział w maratonie, dostają jedzenie, a ci, którzy wygrają, otrzymają dodatkowo tysiąc dolarów. Problem w tym, że podobne zawody trwać mogą i wiele dni, a by je przetrwać, uczestnicy muszą nauczyć się jeść i wypróżniać jednocześnie, a drzemki muszą wykradać na parkiecie, oparcie o partnera. Robert i Gloria podjęli wyzwanie, ale czy mieli jakieś szansę między ludźmi, dla których był to być może jedyna okazja do przeżycia? I jak wszystko to doprowadziło do zbrodni?
Całość mojej recenzji na portalu NTG: https://nietylkogry.pl/post/recenzja-powiesci-czyz-nie-dobija-sie-koni/
Przeczytane:2019-06-24, Ocena: 6, Przeczytałem,
Zbrodnia w białych rękawiczkach
Wielki Kryzys w Stanach Zjednoczonych to dla wielu zaledwie kilka stron z podręcznika do historii. Chociaż tragedia krachu dotknęła miliony, to były to miliony anonimowe. Co kiedy poznamy konkretnych ludzi? Konkretne historie?
"Czyż nie dobija się koni?" to z pewnością jeden z oryginalniejszych obrazów dotyczących epoki. Kryzys ekonomiczny jest bardzo skrzętnie przemycony w tle. Nie ma dzielnic biedoty, dzieci umierających z głodu, bezrobocia i bezdomnych. Jest maraton tańca. Jest upodlenie. Pozornie w konkursie nie ma nic złego. Ot, zwykłe zawody taneczne. Pozornie.
Kolejne pary odpadają z wycieńczenia, kiedy ich dramaty stają się pożywką i rozrywką dla widzów. Najsilniejsze pary stają się żywymi słupami ogłoszeniowymi dla swoich sponsorów. Jednak ostatnim punktem odebrania godności uczestnikom maratonu jest cowieczorny wyścig dookoła parkietu, w którym odpada najsłabsza para. A to wszystko dla tysiąca dolarów głównej nagrody. Zyskują organizatorzy, zarabiając na sprzedaży biletów. Zyskują widzowie, którym dostarczana jest rozrywka. Tylko uczestnicy tracą człowieczeństwo i resztki godności.
Dla mnie powieść McCoya jest idealna: słowny minimalizm i surowość. Historia wydaje się być opowiedziana w sposób całkowicie beznamiętny i pozbawiony emocji, ale to też tylko pozory. Czytelnik jest świadkiem tego, jak kolejni bohaterowie stają się ofiarami systemu, w którym żyją. Zarówno Ci, którzy poddali się na starcie, jak i Ci, którzy walczyli do końca. Z każdą kolejną stroną czuć zbliżającą się tragedię, której nie sposób uniknąć. Ludzkie życie, które nie jest nic warte, rozpacz i beznadzieja. Choć nikt nie działa pod przymusem, a uczestnicy dobrowolnie zgadzają się na zasady turnieju, każdy kolejny wymóg wydaje się coraz bardziej niesmaczny i nieetyczny. Turniej, w którym najmniejszą wartość ma człowiek.
"Czyż nie dobija się koni?" jest powieścią ukazującą mechanizmy show-biznesu, który jest w stanie uczestników wydarzenia bezemocjonalnie wykorzystać, przeżuć i wypluć. To ciągle aktualna opowieść o człowieczeństwie, dylematach moralnych, godności i jej utracie. Niewielka objętością książeczką przekazuje więcej treści i emocji niż nie jeden opasły tom.