Catherine Dorval, mediewistka, zostaje uwikłana w spisek sięgający czasów wypraw krzyżowych. W wirze dramatycznych zdarzeń nie wiadomo już, co jest prawdą i komu można zaufać, zwłaszcza gdy giną kolejni ludzie. Tajemnicza sekta Czarnych Podróżników nie zawaha się przed niczym, aby wypełnić wolę Saladyna i zniszczyć największą relikwię chrześcijaństwa. Dokąd prowadzi labirynt zbrodni, intryg i mistyfikacji. Czy da się zatrzymać machinerię wprowadzoną w ruch przed wiekami? Czy zniszczenie niezwykłej relikwii może sprowadzić zagładę znanego świata? Jak wielką ceną musi zostać okupione jej ocalenie?
Autentyczne wydarzenia i postaci historyczne, wokół których osnuto fascynującą, barwną opowieść przenoszącą czytelnika między odległymi światami: starożytną Jerozolimą, średniowiecznym Bizancjum i Europą czy współczesnym Bliskim Wschodem – tworzą kanwę powieści historycznej w najlepszym tego słowa znaczeniu.
Lekkie pióro, wartka akcja i ciekawa fabuła – wszystko to sprawia, że powieść cały czas trzyma w napięciu, odsłaniając kolejne oblicza pradawnej tajemnicy.
Érick George-Égret – autor, wydawca.
Wydawnictwo: Promic
Data wydania: 2022-10-18
Kategoria: Historyczne
ISBN:
Liczba stron: 344
Tłumaczenie: Sylwia Filipowicz
Czarni podróżnicy
Powieść „Czarni podróżnicy” Érica George-Egreta opowiada o sekcie muzułmańskiej, czy też może bardziej rzecz uściślając, tajnej organizacji, której celem jest zniszczenie Całunu Turyńskiego. Tytułowi „podróżnicy” zostali powołani do życia w średniowieczu przez przemyślnego Saladyna. Obawiał się on, iż cudowny wizerunek Chrystusa może stać się przyczynkiem do zjednoczenia sił władców chrześcijańskich, którzy mogliby poważnie zagrozić światu muzułmańskiemu. Chcąc zażegnać to niebezpieczeństwo, wysłał do Konstantynopola „tajnego agenta”, który miał wykraść i zniszczyć cudowny wizerunek. Ale wysłannik będąc już u celu, został pokonany i zabity. Od tamtej chwili, co jakiś czas muzułmańscy „agenci” próbują przejąć rzeczony Całun, aby dokonać dzieła zniszczenia i ocalić muzułmański świat. To tak na początek… bo okazuje się, że misja trwa nadal i „Czarni podróżnicy” są o krok od dokonania swego założycielskiego postulatu. Na drodze stoi im jednak badaczka Całunu Turyńskiego i współpracownicy jej zmarłego męża. Zapowiada się ciekawie? Tak, zdecydowanie tak.
Powieść czyta się szybko, sprawnie, nawet pomimo wielu przeskoków w dziejach – od Jezusa, przez IV wyprawę krzyżową, a następnie odsłonięcie „cudownie ocalałego” Całunu Turyńskiego w czasie wojny stuletniej. Taki miszmasz, ale wydaje się, że jest dosyć spójny. Jedynie czego mi brakowało, to dialogów. Ale za to znajdziecie opisy wewnętrznych przeżyć naszej głównej bohaterki. Będziecie mogli zapoznać się z jej myślami, a to nawet fajne przeżycie. Wszystko byłoby super, gdyby nie problemy w teście, które chyba wynikły z błędów w tłumaczeniu, ale mogę się mylić.
W książce znalazłem kilkanaście błędów, ale przytoczę tutaj kilka z nich. „zanim szaleni Frankowie, Niemcy i Anglicy zdołają sprzymierzyć się w celu zorganizowania kolejnej wyprawy krzyżowej” (s. 14). To dosyć częsty drobny błąd. Ówcześnie terminem Frankowie określano całość wojsk krzyżowców, a nie tylko mieszkańców Francji, zresztą o ile mi wiadomo, Francuzi mieli już niejakie pojęcie o swojej przynależności narodowej, choć często określali się terminami zgodnymi z przynależnością do danego regionu dawnej Galii. No, ale na to można przymknąć oko, bo historycy wiedzą, o co chodzi. Kolejna nieścisłość: „z królem Francji Filipem II Augustem, monarchą brytyjskim Henrykiem II Plantagenetem…”. W tamtych czasach nie istniała monarchia brytyjska, a tylko królestwo Anglii, ewentualnie monarchia Plantagenetów. Kolejny mankament – w tekście kilka razy pojawia się określenie „morze Marmara” (np. s. 49), a przecież nazwy mórz piszemy z dużej litery. Kolejny błąd: „W 639 roku Edessa wpadła w ręce muzułmanów. Niektórzy badacze uważają, że zdobywcy przewieźli wówczas wizerunek do ówczesnej stolicy – Konstantynopola. Tę tezę jednak trudno obronić wobec licznych i wiarygodnych świadectw mówiących o uroczystym wprowadzeniu mandylionu do Konstantynopola 16 sierpnia 944 roku, czy trzy stulecia później” (s. 66). Dlaczegoż muzułmanie mieliby przewozić rzeczony mandylion, i to uroczyście do stolicy swego wroga? Przecież był to przedmiot kultu chrześcijan, a nie muzułmanów. Podejrzewam, że tutaj pojawił się błąd w tłumaczeniu. I jeszcze jedno: „Kim był ten człowiek? Czy miał żonę? Był z pochodzenia Niemcem? Irlandczykiem? Duńczykiem?...” (s. 73). Chodzi tutaj o człowieka z Tollund. Jednak w czasach, gdy został złożony w ofierze, nie było Niemców, Anglików czy Duńczyków. Byli na przykład Jutowie, Chattowie, Cheruskowie (wśród ludów germańskich) czy Celtowie – w Brytanii i Irlandii mieszkało wtedy wiele różnych plemion celtyckich, więc należałoby raczej mówić właśnie o nich. Nie czepiałbym się, gdyby napisano, że ów ofiara pochodziła z ziem obecnych Niemiec, Anglii czy Danii, ale nie napisano.
Książkę czyta się naprawdę świetnie i szybko. Nie wszystko zdało mi się logiczną całością, ale ogólnie jestem zadowolony. Akcja jest wartka, nie można się nudzić. Pomimo pewnych nieścisłości historycznych, które pojawiły się w tekście, lektura jest naprawdę przyjemna. Książkę pochłonąłem w dwa wieczory, i to była nawet fajna przygoda. Gorąco polecam każdemu, nawet wybrednemu czytelnikowi.