Wyprawa życia. Z rozpalonego słońcem Sydney do rodzinnego Szczecina – na rowerze. Po drodze czekają bezkresne pustkowia, spowite cieniem dżungle, krwiożercza fauna, górskie łańcuchy, ciche, senne wioski i gwarne, tętniące życiem miasta. Kalejdoskop samotności, niezapomnianych spotkań, zaskakujących zwrotów akcji i bolesnych pożegnań. Opowieść, jakiej jeszcze nie było! Pierwsza część zabierze Was na wyprawę przez Australię i szereg egzotycznych krajów Azji Południowo-Wschodniej. Razem z Danielem zejdziecie w głąb australijskiego szybu w poszukiwaniu szlachetnych kamieni, zajrzycie do krateru wulkanu plującego niebieskim ogniem, przywitacie nowy rok, tańcząc i śpiewając na birmańskich ulicach i nieraz o włos unikniecie wpakowania się w poważne tarapaty. Trzymajcie się mocno, bo może znosić na zakrętach!
Wydawnictwo: Annapurna
Data wydania: 2020-10-10
Kategoria: Podróżnicze
ISBN:
Liczba stron: 352
Nie pamiętam już, kto wypowiedział słowa, że można funkcjonować bez wielu rzeczy, ale nie można żyć bez marzeń. Z tą teorią wydaje się zgadzać autor książki pt. „BIKEowa podróż z Sydney do Szczecina cz. I” – Daniel Kocuj, który w liście do przyjaciela wspomina „Zawsze byłem zdania, że lepiej nie posiadać niczego, ale mieć marzenia, niż posiadać wszystko i o niczym nie śnić (…)” Dotknięty „cyklozą” (obecnie przypadłość uznawana za nieuleczalną, choć z poczynionych obserwacji wynika, że w określonych przypadkach można doprowadzić do załagodzenia objawów😊) pędzi na swym dwukołowym herosie szos i bezdroży zwanym Hefajstosem z australijskiego Sydney do Szczecina. Poszczególne etapy prowadzą dalej przez Indonezję, Malezję, Tajlandię, Birmę i Indie, gdzie ma miejsce półmetek podróży. Autor to tzw. „korpomensz”, który po odcięciu się od biznesowych korzeni i osiągnięciu określonego pułapu finansowego postanawia przejść do fazy realizacji marzeń, czyli uskutecznić długodystansową wycieczkę rowerową przez świat. Pierwotny plan uwzględniał wprawdzie jeszcze towarzyszkę podróży, prędko jednak okazało się, że dziewczyna, niewprowadzona w szczegóły wizji, odmówiła udziału w zabawie, której zasad z nią uprzednio nie uzgodniono. Jak to mówią, baba z wozu, koniom lżej. A napalonego wariata przecież nikt nie zatrzyma.
Literatura faktu zwykle jest ciekawym kąskiem poznawczym i chętnie po nią sięgam. Dzięki niej odwiedziłam kilka rejonów, których pewnie nigdy nie dane mi będzie zobaczyć lub ponownie wpadałam do miejsc, które wcześniej sama miałam okazję zobaczyć. Książka Kocuja skusiła mnie dwoma wabikami: po pierwsze, iż jest to wyprawa przez tę część świata, której jeszcze sama nie spenetrowałam, a po drugie, iż jest to eskapada rowerowa. Zaraz po wzięciu książki do ręki zwraca uwagę dość przyjemna oprawa graficzna. Okładka jak ja to nazywam kiziajno-miziajna, czyli w języku profesjonalistów aksamitny soft touch. Dodatkowo na początku mapa podróży. W środku całkiem sporo tekstu (co lllubię) i niemało zdjęć, co w przypadku tego typu publikacji jest istotnym atutem. Zasiadłam więc do lektury. Pierwsze pozytywne wrażenia estetyczne szybko zostały zweryfikowane. Bo mapka wprawdzie jest, ale nie zaznaczono na niej większości miejsc, przez które mknie autor. Radź więc sobie sam czytelniku. Z kolei zdjęcia nie są opatrzone podpisem, ale na usprawiedliwienie dodam, że w większości przypadków da się z tekstu wywnioskować ich przynależność. W książce zamieszczono również kilka zdjęć z komercyjnego Shutterstocka. No, nie… Proszę Państwa, albo mówimy o relacji z podróży i zamieszczamy z niej autentyczne zdjęcia, albo podrasowujemy ją fotkami w stylu pop. Ale tu też na usprawiedliwienie muszę dodać, że takich strzałów jest niewiele.
Blurb zachwala „Wyprawa życia. Z rozpalonego słońcem Sydney do rodzinnego Szczecina – na rowerze. Po drodze czekają bezkresne pustkowia, spowite cieniem dżungle, krwiożercza fauna, górskie łańcuchy, ciche, senne wioski i gwarne, tętniące życiem miasta. (…) Opowieść, jakiej jeszcze nie było!” I to rzeczywiście tam wszystko jest, a może nawet trochę więcej, ale… ale mnie to jakoś generalnie nie porwało. Bo odniosłam wrażenie, że zebrane przeżycia i perypetie przedstawiono w dość powierzchowny sposób, jakby autor zaledwie się po nich prześlizgał albo nie chciał lub nie potrafił podzielić nimi z czytelnikiem. Gdy już, już zdawałoby się, że nastąpią szczegóły czegoś ciekawego, podróżnik zamykał je zaledwie w kilku zdaniach. Chwilami miałam też odczucie, że ze znanych mi materiałów popularnonaukowych dowiedziałam się więcej niż z książki Kocuja. (Czyż swego czasu nie przestrzegano, by nie oglądać telewizji, bo zrobi z głowy glizdy? Glizdy glizdami, ale przy umiejętnym odsiewaniu ziarna od plew i telewizja może przynieść owoce.) A gdy jeszcze autor podarował mi przypisy z Wikipedii, to byłam bliska uznania tego za czytelniczy policzek, bo po Wikipedię mogę sobie sięgnąć sama, gdy tylko będę chciała. Gdy z kolei ktoś zapowiada relację z „wyprawy życia”, to spodziewam się co najmniej czegoś, co przykuje moją uwagę na tyle skutecznie, że będę niecierpliwie wyczekiwała, co też nastąpi dalej (i raczej nie mam tu na myśli powtarzających się opisów podjazdów i zjazdów). Być może wpływ na mój odbiór przygód autora ma sposób relacji. Trochę reportaż, trochę dziennik, napisany wprawdzie przystępnym i potocznym językiem (z wulgaryzmami), a jednak na tyle monotonnym, że całość wydaje się dość jednostajna. Za atrakcyjny uznaję zabieg wprowadzenia listów autora i jego przyjaciela – Zandera, cóż kiedy nawet tu chłopaki mówią w tym samym stylu.
Jednak książka Kocuja nie jest całkowicie pozbawiona zalet. Wszędzie tam, gdzie autor zdecydował się bliżej zrelacjonować zdarzenie, np. pracę na farmie arbuzów w Australii, przygodę z szerszeniami w Tajlandii lub wrażenia ze spotkania z trzecią płcią tamże, od razu rysuje się pobudzający uwagę dreszczyk autentyczności i tym samym wyłania się obraz prawdziwy, którego w takiej formie nie pokaże żaden materiał telewizyjny. Podobnie dzieje się, gdy na kartach pojawiają się towarzysze podróży, np. tajemniczy Nick – mistrz sztuki przetrwania w buszu lub lokalni mieszkańcy goszczący niecodziennego przybysza. To oni przydają książce pazura różnorodności, bo to oni otwierają drzwi do swojego świata z jego zwyczajami i domowymi zakamarkami. Wówczas od razu wyostrzały się moje zmysły, chciwie racząc się niepowtarzalnymi historiami.
Kocuj niewątpliwie zrealizował upragnione marzenie. Przeżył chwile miłe, przetrwał momenty niekoniecznie sympatyczne, radził sobie z kłopotami, doznał globtroterskiej wolności, zobaczył, czym może różnić się kolor nieba nad głową, doświadczył niebezpieczeństw i smaku ryzyka, a wszystko dlatego, bo uznał, że dla niego droga jest celem. Bikeowa podróż stała się więc również bajkową przygodą, podczas której Birma skradła mu serce i stała się number one w azjatyckim tournée.
W książce Daniela Kocuja mankamenty formy zdecydowanie rekompensuje aspekt inspirująco-dopingujący, mogący stanowić drogowskaz dla tych, którzy akurat potrzebują podpowiedzi w wyborze możliwości spośród całej gamy czyhających wokół urozmaiceń. Dlatego jestem przekonana, że po przeczytaniu pierwszej części wsiądziecie na rower, choćby tylko po to, by objechać najbliższą okolicę. Bo przecież jak powiedział kiedyś Baudelaire „Prawdziwi podróżnicy to ci tylko, którzy wyruszają, aby wyruszyć.”
*) cytat z książki Daniela Kocuja „BIKEowa podróż z Sydney do Szczecina cz. I” z wydawnictwa Annapurna
Daniel Kocuj urodził się w 1985 roku w Szczecinie. Po ukończeniu jednoczesnych studiów magisterskich na kierunku Businnes and Languages w Edynburgu wykładał język angielski i niemiecki na politechnice Miasta Meksyk. Uczył tych języków także w Chinach i Wietnamie. Doświadczenie w zarządzaniu projektami zdobył pracując w jednej w warszawskich korporacji. Zdobyte kompetencje okazały się przydatne w realizacji wielkiego marzenia: pojechać rowerem z Sydney do Szczecina.
Daniel Kocuj jest autorem bloga www.bike2.be oraz wielu atykułów drukowanych w czasopismach Żagle oraz Rowertour, jest też laureatem nagrody Rowertour za najlepszą wyprawę 2012 roku.
Daniel Kocuj stwierdza, że czytanie książek bywa niebezpieczne. Powoduje pragnienie poznawania nowych kultur, i zwiedzania nowych zakątków. Autor idzie tą zasadą i podróżuje razem ze swoim najlepszym kumplem Zanderem. Panowie poznali się w pracy.
Zander, a właściwie Aleksander pochodzi z Zachodniej Wirginii. Mieszkał w biednym mieście. Od zawsze chciał podróżować, tylko nie miał możliwości finansowych. Obiecał sobie, że jak zmieni się jego sytuacja finansowa to spełni swoje marzenie, o wycieczce rowerowej po świecie.
Zander zostaje zwolniony latem z pracy. Nie wie co ma ze sobą zrobić, zaś Daniel wyjechał do Australii. Przebywa tam trzy miesiące wcześniej od swego przyjaciela. Daniel i Zander zatrudnili się u Ryśka i remontowali domy w Queensland oraz zbierali na farmie arbuzy. Pieniądze były im potrzebne na dalszą część wyprawy. Zwiedzili następujące miejsca: Australię, Indonezję, Malezję, Tajlandię, Birmę oraz Indie.
Książka należy do literatury podróżniczej. Autor przybliża czytelnikowi, jak wygląda organizacja długoterminowych wypraw. Trzeba się z tym liczyć, że są to przygotowania kilkumiesięczne. Ogromna determinacja i silna psychika pomaga w realizacji swoich celów. Autor jest uzależniony od miejscowych ludzi, którzy pomagają mu w organizacji noclegu i wyżywienia.
Bike'ową podróż czyta się szybko i treść jest zrozumiała dla czytelnika. W książce znajdują się zdjęcia z wypraw. Odbiorca staje się naocznym świadkiem zwiedzanych miejsc. Lektura ma charakter edukacyjny i jest pierwszą częścią wyprawy. Na pewno będzie kontynuacja przygód z wyprawy rowerowej Daniela i Zandera.
Książka idealnie nadaje się na jesienną chandrę. Czytelnik nie będzie się przy niej nudził. Daje nam "kopa" do działania, żebyśmy nie stali w miejscu, tylko cały czas dążyli do swoich marzeń. Dlaczego? Bo nikt nie zrobi tego za nas, a poczucie spełnienia jest największą nagrodą trudu i walki o swoje małe i wielkie marzenia.
Nawet najbardziej niewinne hobby może sprowadzić nas na manowce. Pozwolę sobie zacytować początek książki Bike'owa podróż z Sydney do Szczecina cz. I: "Czytanie książek bywa niebezpieczne. To przez kontakt z książką zaraziłem się „cyklozą”. Czytając o przygodach polskich podróżników, zacząłem fantazjować."[1] Daniel Kocuj zrobił duży krok od marzeń do ich realizacji. To czego dokonał było szalone, ale udało mu się. Żądza przygody przegoniła go od Sydney do Szczecina, rowerem.
Fabuła
Daniel Kocuj miał już dość pracy w korpo. Udało mu się zdobyć roczna wizę do Australii, rzucił więc wszystko, spakował rower i poleciał. Kiedy przyszło do powrotu stwierdził, że skoro ma już środek lokomocji to nie będzie przepłacał za bilet samolotowy. Wsiadł na swój dwuślad i wrócił do domu.
W pierwszej odsłonie jego podróży odwiedzimy Australię, Indonezję, Malezję, Tajlandię, Birmę i Indie. Lepiej sprawdźcie, czy macie wygodne siodełka, bo mamy dużo kilometrów do przejechania.
Książka ma charakter krajoznawczo- przygodowy.
Najprościej mówiąc facet jedzie na rowerze i opowiada co widział, co mu się przydarzyło. Podziwiamy, albo przeklinamy krajobraz, słuchamy lokalnych ciekawostek i opowieści, oraz poznajemy ludzi.
Odwiedzone kraje możemy zobaczyć z innej perspektywy niż turystyczne kurorty, przewodniki czy popularnonaukowe programy. Daniel Kocuj miał możliwość zapuścić się w miejsca, do których żaden normalny turysta nie trafi. Tylko dlatego, że były na jego trasie, lub musiał gdzieś odpocząć i uzupełnić zapasy.
"Bike'owa podróż" to był niebezpieczny wyczyn. Przygotowanie fizyczne i sprzętowe to kropla w morzu wyzwań, jakie stanęły przed rowerzystą. Najtrudniejsze było to, że większości z nich nie było możliwości przewidzieć. Trzeba było improwizować, liczyć na szczęście i dobroć drugiego człowieka.
Daniel Kocuj, poza żądzą przygody, może pochwalić się lekkim piórem. Jego relację z podróży czyta się bardzo dobrze. Jest w niej dużo słońca i optymizmu. Nie wszystko idzie zgodnie z planem, jeżeli w ogóle możemy mówić o czymś takim jak plan. Jednak, nawet kiedy, nasz podróżnik przeklina na czym świat stoi, nie wątpimy w niego, a przede wszystkim czujemy, że to co robi sprawia mu radość, a to uczucie jest zaraźliwe.
W tym miejscu mam tylko jedną uwagę. Autor wyciągnął ze swojej podróży to co uważał za najciekawsze i super, bo o to w takich publikacjach chodzi, ale może można by lepiej zaznaczyć czas, który na nią poświęcił. Przykładowo, pobyt w Australii trwał rok. Właściwie zostało jasno powiedziane, że na tyle autor dostał wizę itd., itp. Tylko zaliczając kolejne punkty na mapie kontynentu, tego roku nie odczułam. Można by popracować nad sformułowaniami w tekście, żeby do czytelnika bardziej dotarł ogrom przedsięwzięcia.
Wydanie "Bike'owej podróży" cieszy oko. Jest kolorowo, jest mapka, jest dużo zdjęć, więc nie tylko czytamy o różnych miejscach, ale też możemy rzucić na nie okiem. Oczywiście zdjęcia są zawsze pożądane przy literaturze podróżniczej, jednak, taka drobna uwaga, ja lubię kiedy są podpisane, a nie po prostu są. Wiem wtedy na co patrzę i jaki fragment opowieści ilustracja ma dopełniać.
Podsumowanie
Jakbyście szukali synonimu słowa wariat to można śmiało używać imienia i nazwiska Daniel Kocuj. Pasja zawiodła go na skraj świata i z powrotem, a to co zobaczył i przeżył spisał i wydał, a my możemy odbywać tę podróż raz za razem. Czy was to kręci czy nie, na pewno nie będziecie musieli kręcić tyle co autor książki.
[1] Daniel Kocuj, "Bike'owa podróż z Sydney do Szczecina cz. I", wyd. Annapurna, Warszawa 2020,s.15.
Jako dziecko kochałam filmy podróżnicze i przyrodnicze. Pamiętam te czasy, gdy siadło się najpierw tacie na kolanach, potem już obok taty i oglądało. Kocham to nadal, choć robię sporadycznie, a już na pewno rzadko z tatą. Jednak z wiekiem, gdy nauczyłam się czytać (tak wiem, było to setki lat temu) wzbogaciłam to o książki. Myślę, że ta miłość nie zgaśnie nigdy. Może dlatego, że nie bardzo mam możliwość podróżować, a gdy mogę to robić tylko na papierze, to jest to dla mnie niezwykle przyjemne. Lubię poznawać zakątki, których sama pewnie nigdy nie ujrzę na własne oczy. Co więcej, gdy treść wzbogacają przepiękne zdjęcia, to naprawdę można się czuć tak, jak byśmy byli razem z autorem/autorką tam na miejscu. I tylko żal, że nie czujemy zapachów i nie słyszymy dźwięków, które czasami oddają najwięcej.
Nie od dziś wiemy, że każde najprostsze nawet hobby może zrobić z nas niewolnika. Słowa Daniela Kocuja oddają to idealnie:
"Czytanie książek bywa niebezpieczne. To przez kontakt z książką zaraziłem się "cyklozą". Czytając o przygodach polskich podróżników, zacząłem fantazjować. Utożsamiałem się z tymi śmiałkami, bez pardonu wchodziłem w ich skórę, wczuwałem się do tego stopnia, że wyobrażałem sobie siebie w takiej roli. Zadawałem coraz śmielsze pytania w stylu "Co by było, gdyby...", aż w końcu doszedłem do wniosku, że to marzenie jest jak najbardziej do zrealizowania."*
Jedno jest pewne. Od tej chwili po głowie chodzi mi myśl "gdzie mnie zaprowadzi moje czytanie książek...", bo jak widzicie, potrafi w różne miejsca.
Jak mówi sam tytuł, Daniel od marzeń do realizacji zrobił ogromny krok. Jako że miał dość pracy w korporacji to postanowił zmienić wiele, a raczej wszystko. Wyleciał z rowerem, dziewczyną i przyjacielem do Australii, do Sydney. To tam zaczyna swoją przygodę z tym dwukołowym pojazdem i stamtąd za sprawą roweru i swoich nóg planuje podróż i przygodę życia w jednym.
Jego "Bike'owa podróż" to nic innego jak opowieść o tym, co go podczas tej podróży spotkało, kogo poznał. Czasami uśmiał się do łez, innym razem walczył ze strachem lub własnymi słabościami. Na swej drodze spotkał ludzi, o których nigdy nie zapomni, ale i takich, o których wolałby zapomnieć od razu. Dodatkowo mamy kartki z pamiętnika Zendera, czyli przyjaciela Dana. To, co jak zwykle zauroczyło mnie najbardziej, nie licząc zwierzeń, to zdjęcia. Zachwycające, zapierające dech w piersiach i hipnotyzujące.
Pewnie zauważyliście, że książka posiada adnotację, że jest to część 1. No, więc podobnie jak Wy liczę na dalszy ciąg. A wracając do tego, co już mamy... Daniel nie chcąc przepłacać za bilet powrotny, postanawia do domu wrócić... na rowerze! I tym sposobem prócz Australii mamy możliwość zwiedzenia jeszcze Indonezji, Malezji, Tajlandii, Birmy oraz Indii. Tak więc wygodne siodełka, dobra pompka i niekończąca się woda w bidonach, bo kilometrów do pokonania delikatnie mówiąc dużo.
Czytanie tego typu pozycji ma ogromne zalety. W przeciwieństwie do przewodników ukazują nam perspektywę kraju nie od strony 5 gwiazdkowych hoteli, nadmorskich kurortów czy wycieczek z przewodnikiem. To pokazanie dzikiej strony kraju. Możemy wraz z podróżującym zobaczyć pustynie i puszcze, doświadczyć suszy oraz gwałtownej burzy z ulewą i to na środku pustkowia. W towarzystwie zaledwie roweru i dwóch sakw do niego przymocowanych. Jak się okazuje przygotowanie sprzętu oraz siebie pod kątem fizycznym to kropla w morzu potrzeb. Podczas takich podróży trzeba umieć improwizować, myśleć niestandardowo, bo większości problemów nie dało się w ogóle przewidzieć! Trzeba liczyć na szczęście, siebie i być może na drugiego człowieka.
Muszę przyznać, że po tych 352 stronach czuję ogromny niedosyt. Teraz trzeba nabrać cierpliwości i czekać na kolejną część, by poznać dalsze losy Daniela i jego dwukołowego wierzchowca. No, a Was zachęcam do przejechania z autorem tych kilometrów z pomocą książki "Bike'owa podróż"
* - Cytat z "Bike'owa podróż. Z Sydney do Szczecina cz. 1" Daniel Kocuj, str. 15