Skądinąd. I zewsząd

Autor: rafalsulikowski
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0


***

   Przez moment przy stoliku w jadalni szpitala dla nerwowo i psychicznie chorych w Kościanie, gdzie siedzieliśmy, panowała pełna oczekiwania cisza. Zdawało się, jakby tylko stukot piłeczki ping-pongowej odbijał się od ścian, w których nadal ukryte były mikrofony i które to ściany widziały już wiele. Zaskoczenie, w jakie wpędzili mnie przybysze ze stolicy sprawiło, że zapomniałem nagle język polski i odezwałem się po angielsku. - Ok - mój głos był lekko przytłumiony. Tak to prawda. Kiedy wyruszałem z tego nawiedzonego zajazdu w Sobótce, gdzie otrzymałem nocleg za ostatnie 60 złotych, paliwa miałem najwyżej na dwadzieścia kilometrów. - Ile jest kilometrów z owego zajazdu na ulicę Kościuszki, gdzie pan ostatecznie zaparkował pod bankiem PeKaO? - spytał starszy przybysz. - Około sto - powiedziałem i umilkłem. - No, dobrze, a nie tankował pan po drodze - dopytywał młodszy. - Nie, bo ostatnie pieniądze zostawiłem w motelu - mówiłem, starając się jednocześnie pojąć, jak mówić, aby było, jak należy. - Wieczorem, po trasie byłem wykończony i szukałem noclegu. Początkowo zamierzałem dojechać prosto do celu, czyli do stryjka do Szczecina, ale nie przewidziałem, że podróż mnie wykończy. - Czy pamięta pan całą trasę? - Nie, właśnie nie bardzo wiem, w jaki sposób przejechałem te kilkaset kilometrów. - Czy pamięta pan skąd pan wyruszył? Z Krakowa? - dociskał młodszy, a starszy przeglądał jakiś dokument i jednocześnie notował. - Nie, chyba nie. Przed podróżą dużo jeździłem po Małopolsce, pamiętam jakąś pizzerię o nazwie “Kontakt”... - Tak się nazywała? - Tak, dlatego zapamiętałem. - Gdzie jeszcze pan jeździł? Proszę przypomnieć sobie przynajmniej najważniejsze miejsca - nalegał Żuławski, przybysz z pieprzonej Warszawki. - Wiem, że na pewno pojechałem do Wieliczki, kierując się na wschód, ale potem skierowałem się dalej na wschód, szukając pałacu, w którym byłem z ojcem jako dziecko. Potem pamiętam już niewiele…- zawahałem się, ale rzeczywiście moja pamięć była otamowana. - Dobrze, a jak pan trafił pod kościół ojców dominikanów z trasy z południa, nie znając w ogóle miasta? Proszę sobie przypomnieć, ile pan zdoła - prosił bardziej niż pytał Żuławski, co mnie nieco dziwiło. - Niestety, ostatnie moje wspomnienie to jakieś osiedle, wiem, że były to na pewno trzy dziesięciopiętrowe wieżowce, pomalowane chyba na coś jak skrzyżowanie różu i pomarańczy, gdzie wjechałem z głównej trasy…- urwałem, bo wtrącił się starszy, mówiąc do młodszego: - To mogła być w takim razie trasa nr 11 - po czym dodał: - Proszę mówić dalej. - No, więc na pewno skręciłem w prawo, był jakiś zjazd, taki typowy, z estakady, potem wjechałem na osiedle. - I tam pan po raz pierwszy telefonował na numer alarmowy 112, czy tak? - Tak, nagle poczułem się bardzo źle, przez chwilę myślałem, że zemdleję, miałem wysoki puls, więc zadzwoniłem. - Ale nie wiedział pan, jak nazywa się to osiedle, więc pogotowie nie wiedziało, dokąd podjechać - uzupełniał Żuławski, patrząc w dokumenty. - Właśnie tak. Tłumaczyłem tylko, że jestem na jakimś osiedlu, że stoją wysokie bloki i nie wiem, gdzie jestem. - Nie miał pan planu miasta, ani mapy Polski, nie mówiąc o GPS - dodał starszy. - Tak, jechałem kierując się wyłącznie znakami drogowymi i intuicją. - Co było dalej? - Niewiele już potem pamiętam. Zdenerwowałem się bardzo, kiedy pogotowie nie mogło przyjechać i pojechałem dalej. - Zatrzymał się pan na stacji benzynowej. - Tak, ale nie wiem, której. - Nie wie Pan, jak się nazywała? Orlen, Shell, Lotos? - Nie, wiem, że miała żótłe logo i nic poza tym. - Chciał pan zatankować paliwo… - zaczął Żuławski i urwał, a ja z trudem wydusiłem: - Tak, w baku było pusto, przez chwilę chciałem zatankować i odjechać. - Nie płacąc? - Tak. - Ale ostatecznie wystraszył się pan i zrezygnował z tankowania. - Tak jest, ruszyłem po chwili dalej, kupiłem tylko puszkę coli, był straszy upał. - I co dalej? Pamięta pan, jak dostał się ze stacji pod klasztor? - Nie, nie pamiętam. Wiem, że pytałem przechodniów o drogę, dziwnie się patrzyli, coś tłumaczyli, ale nic nie rozumiałem. I po drodze widziałem jakąś stłuczkę, to było w jakimś parku, dość dużym… - zamilkłem, bo mimo wysiłków to było wszystko. - W każdym razie dotarł pan bezpiecznie pod kościół. - Tak, i po śniadaniu próbowałem wypłacić pieniądze z bankomatu, które próbował przelać mi ojciec. Ale pieniądze nie doszły. A może bankomat był zepsuty. - I wtedy zadzwonił pan po raz drugi na 112 - bardziej stwierdził niż spytał Żuławski, odkładając dokumenty. - Tak. Powiedziałem, że stoję koło dominikanów i że mam schizofrenię i bardzo niedobrze się czuję. Przyjechali w kilka minut…

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
rafalsulikowski
Użytkownik - rafalsulikowski

O sobie samym:
Ostatnio widziany: 2024-05-29 19:59:04