Minęło już ponad pięć lat od oszałamiającego sukcesu „Kodu Leonarda da Vinci” Dana Browna. W tym czasie swą premierę miała już ekranizacja powieści, wkrótce na ekrany kin trafi też film na podstawie innej książki amerykańskiego pisarza „Anioły i Demony”. Sam Brown zamknął się zaś w swej pracowni i przygotowuje kontynuację „Kodu…” – powieść „Klucz Salomona”. Oficyny posiadające prawa do publikacji tej książki na całym świecie wielokrotnie już przekładały jej premierę, zaś fani coraz bardziej się niecierpliwią. Warto więc może powrócić na chwilę do wcześniejszych literackich dokonań pisarza i spojrzeć na nie chłodnym okiem, z dystansu, z perspektywy czasu. Dobrym materiałem do wstępnych badań okazuje się debiut literacki Browna – „Cyfrowa twierdza”.
Powieść ta jest wciągającym thrillerem, którego akcja rozgrywa się na styku rzeczywistości oraz cyberprzestrzeni. I choć Dan Brown – jak zwykle – powiela tu znane czytelnikom innych jego książek rozwiązania fabularne oraz bazuje na powszechnej wierze w „spiskową teorię dziejów”, „Cyfrową twierdzę” czyta się znakomicie – z wielkim zainteresowaniem i napięciem. Momentami naprawdę trudno się od niej oderwać. I tylko po ukończeniu lektury pozostać może lekki niesmak czy wstyd oraz myśl: „Ze też daliśmy się na to nabrać!” Fabuła, jak to u Browna, jest banalnie prosta.
Piękna kryptolog Susan Fletcher pracuje dla NSA. Ta amerykańska agencja rządowa stworzyła Translator – superkomputer mogący metodą „brutalnego ataku” złamać każdy szyfr i dzięki temu kontrolować wiadomości przesyłane przez Internet. Oczywiście, pozwala to z jednej strony wykryć zamiary i plany terrorystów, lecz niektórzy specjaliści mają wątpliwości, czy taka działalność nie uderza zarazem zbyt mocno w prywatność innych użytkowników sieci globalnej. Jeden z programistów-buntowników, Ensei Tankado, projektuje algorytm tytułowej Cyfrowej Twierdzy, który stanowi szyfr niemożliwy do złamania. Czy Susan uda się zapobiec jego upowszechnieniu? Czy partner kobiety, amerykański wykładowca David Becker, wykona tajną misję dla rządu i uniknie ataków zawodowego mordercy? Po czyjej stronie jest słuszność w tej walce i jak dalece można się posunąć, ingerując – nawet w dobrej wierze – w cudzą prywatność? Te pytania zdaje się stawiać w swojej powieści Dan Brown.
Nie oszukujmy się jednak. Ani z Amerykanina kandydat na informatyka, ani – tym bardziej – na moralizatora. Brown pozostaje w kwestiach technologicznych na bardzo dużym poziomie ogólności, usiłując uniknąć wpadki. A i tak niejeden informatyk roześmieje się w głos, czytając jego książkę. Również w zakresie kryptologii ma się nieodparte wrażenie, że Dan Brown pozostał na poziomie Wikipedii lub „Wielkiej Księgi Szyfrów”. Kilka prostych, chwytliwych haseł wystarczy jednak, aby stworzyć dobry thriller, nie udając jednocześnie, że pisze się dzieło wiekopomne. A autor nie kryje, że tak ambitnego celu przed sobą nie stawia. Chodzi mu tylko o rozrywkę. A zapewne również o pieniądze. W zakresie moralizatorstwa autor poprzestaje więc na szczęście na zadawaniu pytań. Pytań miejscami całkiem sensownych i dość istotnych.
Motywacje bohaterów powieści są proste. Miłość i nienawiść, zazdrość, chęć zemsty i brylowania, docenienia, okazania swojej władzy –te emocje, siły sprawcze działań bohaterów dają się w większości przypadków rozpoznać od pierwszego rzutu oka. Wydaje się na dodatek, że autor podobnie zarysowanym postaciom w poszczególnych książkach każe odgrywać niemal identyczne role. Irytujące? Przy lekturze trzech lub czterech książek z rzędu – wyjątkowo. Mimo jednak pozornej przejrzystości powieści, jej konwencjonalności i pomimo tego, że Brown zdaje się być epigonem… samego siebie, trzeba przyznać, że poprzez częste zwroty akcji i w gruncie rzeczy proste chwyty narracyjne potrafi sprawić, że czytelnik zapomina podczas lektury o banale tej książki i ma wrażenie, że czyta dobry thriller.
Amerykański pisarz potrafi po prostu budować napięcie i wpleść w swe książki tematy na tyle nośne, by przykuwały uwagę czytelników do ostatniej strony. A że tak naprawdę wciąż żeruje na „spiskowej teorii dziejów”, której siłą sprawczą są w tej powieści niektóre tajne agencje rządu Stanów Zjednoczonych? Cóż, ale biorąc pod uwagę na przykład takie „arcydzieła” inwencji twórczej, jak „Całun z Oviedo”, można dojść do wniosku, że lepsze to, niż pomysł sklonowania Chrystusa.
Ofiarą popełnionego w Luwrze morderstwa pada kustosz muzeum Jacques Sauniere. Wezwany przez policję francuską Langdon odkrywa na miejscu zbrodni szereg...
Robert Langdon, Harvard professor of symbology and religious iconology, arrives at the Guggenheim Museum Bilbao to attend the unveiling of an astonishing...