W czasach, kiedy wydawnictwa kuszą coraz to ciekawszymi tytułami, ciężko jest powracać do książek, z którymi przygodę czytelniczą mamy dawno za sobą. Choć wciągały bez reszty, ofiarując wiele godzin niesamowitej rozrywki, to i tak podążanie za nowościami stało się niemal priorytetem. Nowe wydanie „Tylko żywi mogą umrzeć” okazało się idealnym pretekstem, aby zmienić nastawienie. Z olbrzymią radością powróciłam do dobrze mi znanego świata, próbując odkryć go od zupełnie innej strony. Tylko czy towarzyszyły mi te same emocje, co wtedy?
WMAWIAJ SOBIE, ŻE TO TYLKO ZBIEG OKOLICZNOŚCI, JEDNAK PRAWDA JEST ZGOŁA IN… HEJ, CZY TY MNIE W OGÓLE SŁUCHASZ?
Można tylko pomarzyć o łagodnym wdrążaniu w skomplikowaną sytuację, w jakiej znalazła się pozornie nieszukająca kłopotów Tessa. Odkrycie tożsamości złodzieja krucyfiksu miało być zleceniem, przy którym nawet nie złapałaby zadyszki. Miało, bo jakże dziwnym zbiegiem okoliczności okazało się to wkroczeniem na drogę pełną wybojów! Trzeba uważnie obserwować czytelniczą trasę, by przypadkiem nie obrać złego kursu. Czasami chwila nieuwagi może sprawić, iż pominiemy istotne dla fabuły informacji.
Wbita w siedzenie, niemal czułam na skórze pęd tejże fantastycznej akcji! Choć wiedziałam, co lada moment się wydarzy, dalej czułam tę nutkę ekscytacji, jakbym dopiero co odkrywała szalone przygody bohaterki i jej nietuzinkowych towarzyszy. Niczym psychofanka śledziłam każdy ich ruch, czując, że lada moment nadmiar wrażeń wykończy moje biedne serce. A żeby tego było mało, D. B. Foryś wyposażyła „Tylko żywi mogą umrzeć” w sporą dawkę humorystycznych scen, przy których ból szczęki oraz brzucha stają się czymś zupełnie naturalnym. Raz prawie że zapominałam o oddychaniu, gdy demoniczne pokraki próbowały zdominować świat i pokazać swą potęgę, by za chwilę łapczywie łapać powietrze, bo nie umiałam wyrobić ze śmiechu. Ta wybuchowa mieszanka sprawiła, iż muszę wydać oficjalne ostrzeżenie – musicie czytać tę książkę w czyjejś obecności, by ktoś (w razie czego) zdołał udzielić pierwszej pomocy!
Pamiętam, jak przy poprzedniej recenzji jęczałam z powodu powtarzalnych scen walk. Choć autorka stworzyła je nad wyraz zręcznie, dzięki czemu bez problemu dało się je zwizualizować w głowie, to odnosiłam wrażenie, jakby co jakiś pojawiały się identyczne. Teraz gdy się mocniej skupiłam, odkryłam, że… byłam w błędzie. Za każdym razem Tessa pokazuje znacznie więcej umiejętności, jakie przyswoiła przez lata walk z demonami. Dodawało to dynamizmu i powiewu świeżości w chwilach, gdy myślało się, iż czeka nas powtórka z rozrywki. Jednak nadal odczuwałam, iż piekielnym pokrakom brakowało pazura. Choć chętnie zatruwały życie bohaterce, krzyżując plany, jednak przyzwyczajona do zupełnie innego obrazu tych istot, ubolewałam nad ich stylem bycia. Tylko wiecie co? Można to też uznać za niemałą odmianę, no bo kto to powiedział, że demony zawsze muszą przypominać krwiożercze, pełne nienawiści stwory?
LEPIEJ ZE MNĄ NIE ZADZIERAJ. CHYBA ŻE CHCESZ, ŻEBYM PRZETESTOWAŁA NA TOBIE SWOJE ZABAWKI, PRZERABIAJĄC CIĘ W KONEWKĘ LUB SITKO.
Jeżeli istnieje ktoś, kto myśli, że „adoptowana” w nastoletnim wieku przez księdza Tessa będzie wzorem cnót, to chyba naprawdę cierpi na syndrom śnienia na jawie. Lepiej nie liczyć na taki obrót spraw, bo można się gorzko rozczarować! Nasza polująca na – poniekąd – swoich pobratymców bohaterka to kobieta, z którą nikt nie chciałby zadzierać. Kiedy trzeba, bez wahania atakuje nie tylko fizycznie, ale również psychicznie. Stosowany przez nią sarkazm zamykał usta wielu cwaniaczkom, dlatego też gdy na jej drodze stanął równie dobry w te klocki Kilian, nieraz sama traciła język w gębie. Na dodatek co rusz wchodził jej w paradę, a przecież nikt nie lubi, gdy mu się przeszkadza, nieprawdaż? Tym samym nikogo nie powinno zdziwić to, że nie od razu zapałali do siebie sympatią. Nieumiejący odnaleźć się w nowej sytuacji, jaką jest ich niecodzienna współpraca, co rusz robili wszystko, aby utrudnić życie temu drugiemu. A jakimi dobrymi tekstami rzucali! Wiele z nich nadaje się do powtórzenia w rzeczywistości! Z czasem jednak wzajemne odpychanie powoli przeistaczało się w coś znacznie innego. Głębszego. W coś, co mogłoby wydawać się istnym szaleństwem w chwili, gdy losy całego świata stały pod znakiem zapytania. Jednak wiem, że było im to potrzebne. Złaknieni bliskości, doskonale wiedzieli, jak wesprzeć tego drugiego, dając mu więcej powodów do walki. Rozumieli się niemal bez słów, a w takich relacjach jest to jednym z najważniejszych elementów. Dlatego nie narzekam na sferę romantyczną, bo – muszę przyznać – autorka stworzyła ją ze smakiem. Pojawiło się nieco pikanterii, lecz nie takiej, przy której chce się ganiać pewną parkę z wodą święconą.
Skoro już wspomniałam, że Tessa została „adoptowana”, wypadałoby powiedzieć co nieco o księdzu Gabrielu, który odważył się przyjąć ją pod swoje skrzydła. O krnąbrnym, kochającym jedzenie i nieetycznie zachowującym się nastolatku, utkwionym w ciele duchownego. Powtórzę się, ale przypuszczam, że gdyby nie sutanna oraz czuwający Watykan, byłby gotowy nieźle szaleć, próbując dorównać łowczyni. Ten wesoły „staruszek” nieraz zapewniał rozrywkę, dlatego bez mrugnięcia okiem obdarzyłam go sympatią. Czułam, że mogłabym się z nim dogadać. Tyle że i tak czułam, że skrywa przed bohaterką jakiś sekret… Pozostali bohaterowie (w tym przecudowny Deamon, gdzie jego – niestety – było tak malutko. Smuteczek) również zwracali na siebie uwagę. Każdy wyróżniał się czymś szczególnym, dzięki czemu zdarzało im się mieszać mi w głowie. Doprowadzali do szewskiej pasji, wprawiali w osłupienie, wyciskali gorzkie łzy czy też doprowadzali do ataków śmiechu. Każda postać wnosiła coś do podążającej ku Apokalipsie fabuły, udowadniając, że wystarczy zasiać ziarnko niepewności, aby zdrowo namieszać.
JUŻ WYSTARCZY, NAPRAWDĘ. NIE MUSISZ MNIE AŻ TAK ROZPIESZCZAĆ!
D. B. Foryś już o tym. Wy również, ale pozwolę sobie to powtórzyć, by to podkreślić: autorka zdobyła moje serce wyśmienitymi, przepełnionymi humorystyczną nutą dialogami, które zręcznie wplotła w tę demonicznie fantastyczną historię. Lekkie pióro oraz przemyślana fabuła z dodatkiem w postaci dobrze wykreowanych bohaterów sprawiają, że książkę pochłania się w ekspresowym tempie, co nieco przeraża. Wiecie dlaczego? Bo człowiek chce jak najdłużej „romansować” z tym światem. Cóż, po prostu się od niego uzależnia! No i – przede wszystkim – D. B. Foryś pokazuje, że wcale nie trzeba bać się podążać znanymi wielu szlakami. Jak widać, wystarczy tylko chcieć, aby coś, co uznajemy za „odgrzewanego kotleta” nabrało innego smaku!
Podsumowując. Na ognie piekielne! Lekarza! Wezwijcie lekarza, bo nie mogę oddychać! Nie, żebym zrobiła sobie na własne życzenie, ale cóż poradzić na to, iż tak bardzo pragnęłam powrócić do tej piekielnie wciągającej, pozbawiającej tchu historii? „Tylko żywi mogą umrzeć” to nie tylko książka – to papierowa dawka smakowitości. Dlatego nie zwlekaj. Po prostu wejdź do tego świata i pozwól mu się opętać!
Wydawnictwo: NieZwykłe
Data wydania: 2019-10-23
Kategoria: Fantasy/SF
ISBN:
Liczba stron: 336
Tytuł oryginału: Tylko Żywi Mogą Umrzeć
Język oryginału: polski
Dodał/a opinię:
Aleksandra Bienio