"Kochać zbyt mocno" to wstrząsająca opowieść o przemocy domowej opowiedziana w formie komiksu. Niech nas nie zwiedzie lekka forma - problemy poruszone tutaj są naprawdę ciężkiego kalibru. Ale po kolei. Roz ma 35 lat. Jest spełniona w życiu zawodowym (prowadzi własną firmę, dostała za swą działalność nawet tytuł "Kobiety roku"), mieszka w pięknym apartamencie. Jednak to wspaniałe lokum było puste- do tej pory nie poznała mężczyzny swojego życia. Wszystko odmienia się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, gdy rodzice proponują jej wyjazd na przyjęcie za miastem. Tam poznaje Briana- wdowca z czwórką dzieci. Wydaje się, że to jej książę z bajki. Oddany, romantyczny, spontaniczny, pełen szalonych pomysłów. Na tym ideale są jednak wyraźne skazy. Przede wszystkim jest strasznie zaborczy. Obsesyjnie wspomina o pragnieniu stworzenia z nią jedności. Uważa, że Roz powinna dla niego porzucić wszelkie zainteresowania- wystarczy jej przecież jego miłość. Próbuje manipulować nią za pomocą poczucia winy. Poza tym jest wściekle zazdrosny. Podczas wycieczki do Grecji już pierwszego dnia wścieka się na nią o rzekome flirtowanie. Rzuca się na nią, wyzywa od zdzir. Gdy zapłakana Roz chce odejść, przeprasza w najczulszych słowach, mówi, że nie pamięta tego wieczoru (wszyscy wypili parę kieliszków). Obiecuje, że nigdy więcej tak się nie zachowa. Do końca wycieczki jest dla niej cudowny. Te skazy na ideale powinny dać Roz sporo do myślenia. Jednak, jak wiadomo, zakochany patrzy przez różowe okulary i lekceważy pewne oczywiste sygnały. Roz wpada w pułapkę znaną wielu kobietom- "on po ślubie się zmieni, przecież mnie kocha". Jak zwykle w takich przypadkach bywa, rzeczywiście następuje zmiana, ale na gorsze. Tak jest właśnie z Brianem. Zwariowany, romantyczny mężczyzna powoli przeistacza się w prawdziwego tyrana. Bicia na początku używa rzadko. Sięga po bardziej perfidną przemoc- słowną. Nieustannie podważa wiarę w siebie małżonki. Obrzuca ją wyzwiskami. Mówi, że jest głupia, że śmierdzi, że myślenie jej nie wychodzi itd. Najgorsze, że Roz faktycznie szuka winy w sobie. Uważa, że to ona powinna być lepsza i wtedy nie będzie przykrych scen. Stara się ze wszystkich sił, ale to oczywiście nie przynosi rezultatu. Nigdy bowiem nie wiadomo, co będzie przyczyną złego humoru. Czasem są to dwie przeciwstawne rzeczy. Przerażająca jest na przykład opowieść, jak Brian przyszedł z pracy i wściekł się, bo w pokoju dzieci za głośno grała muzyka. Na drugi dzień pełna dobrych intencji Roz kazała im więc przed powrotem ojca wyłączyć wszelki sprzęt grający. Rezultat? Brian wściekł się, że jest za cicho... Potem było coraz gorzej. Brian popadł w alkoholizm. Różne formy przemocy wobec żony i dzieci były na porządku dziennym. Roz była dręczona psychicznie i fizycznie, zmuszana do seksu. Jednak nie potrafiła odejść od tyrana, którego wciąż kochała. Poprawka- po jednej z pijackich awantur uciekła do rodziców. Oto zapis późniejszej rozmowy telefonicznej małżonków: - "Wiesz, jesteś piękną dziewczyną, ale zawsze mówisz nie to co trzeba.. Nigdy nie reagujesz właściwie na moje nastroje... - Wywróciłeś stół! Rzuciłeś butelką wina w głowę Megan! - Gdybyś mnie kochała, to wiedziałabyś, że byłem w rozpaczy. Dlaczego mnie po prostu nie przytuliłaś?" Rezultat nietrudny do przewidzenia- skruszona Roz wróciła do męża. Odważyła się uciec naprawdę dopiero po dziesięciu latach koszmaru. Z pomocą psychoterapeutki zaczęła mozolnie odbudowywać swój świat, poczucie własnej wartości. Całość skończyła się happy endem. Jak jednak wiadomo, wiele podobnych historii nie ma bynajmniej szczęśliwego zakończenia... Jest to lektura obowiązkowa dla kobiet kochających za mocno. Wierzących, że pijący/bijący/zazdrosny (niepotrzebne skreślić lub wstawić własne słowo) mężczyzna zmieni się po ślubie pod wpływem ich miłości. Doszukujących się w sobie winy za zły humor "pana i władcy". Usprawiedliwiających brutalne zachowania. Uzależnionych emocjonalnie od tyrana. Wiele osób zadaje sobie pytanie: jak to możliwe, że inteligentne, zaradne kobiety stają się niewolnicami chorych związków? Może w zrozumieniu pomoże zawarty w książce opis eksperymentu z gołębiem: "W eksperymencie Skinnera gołąb pierwszy otrzymywał karmę za każdym razem, gdy nacisnął dźwignię, więc czuł się bezpieczny. Natomiast drugi gołąb nigdy nie wiedział, kiedy lub czy w ogóle otrzyma karmę. Nigdy nie mógł czuć się bezpieczny, a więc próbował naciskać dźwignię coraz mocniej i mocniej. Po pewnym czasie Skinner odebrał karmę obu gołębiom i oto, co się stało! Gołąb pierwszy od razu zaakceptował sytuację. Ale gołąb drugi naciskał dźwignię coraz mocniej i mocniej, dopóki omal nie padł z wycieńczenia!" Cały problem polega na tym, że mąż tyran potrafi, gdy chce, być dobry. Po policzku następuje przytulenie i jest super do następnego aktu przemocy. Dlatego tak trudno odejść. Przecież on nie jest do końca zły! Jak się bardziej będę starać, nie będzie musiał mnie bić. Skoro mnie uderzył, widocznie miał powód. Podobne zdania można dopisywać w nieskończoność... Mam nadzieję, że książka skłoni przynajmniej niektóre kobiety do refleksji i nie wpadną one w pułapkę tego typu myślenia. Odpowiedzialności za przemoc nigdy nie ponosi ofiara! Trzeba to wyraźnie powiedzieć. Winny jest zawsze sprawca. Podsumowując- lektura to gorzka i przerażająca, ale niestety jakże prawdziwa... Kalina Beluch