Recenzja książki: Orlando

Recenzuje: Magdalena Kempna

Walter Benjamin, pisząc o nostalgii związanej z dziecięcym, „pierwszym” doświadczeniem czytania, posługuje się specyficzną metaforą: „Dziś chodzić potrafię, uczyć się już nie”. Rzeczywiście, zwykle bywa tak, że po prostu „umiemy” czytać – czyli także analizować i interpretować – i rzadko powracają do nas uczucia, jakich doznawaliśmy, kiedy dopiero się uczyliśmy, gdy pokonywaliśmy niezliczone (z dzisiejszego punktu widzenia błahe) przeszkody, stawialiśmy pierwsze samodzielne kroki (dziś powiedzielibyśmy raczej: kroczki). Benjaminowska analogia między chodzeniem i czytaniem może kryć przy tym dodatkowe znaczenia: chociaż każdy z nas w miarę upływu czasu wykształca własny, charakterystyczny chód, to naprawdę poruszamy się – w ogólnych zarysach – tak jak inni. Któż ośmieliłby się spróbować chodzić na rękach? Podobnie jest z literaturą: każdy z nas ma własny styl lektury, ale – generalizując – częściej ulegamy utrwalonym społecznie typom odbioru danego tekstu niż próbujemy wyjść im naprzeciw. W czytaniu – a szczególnie tym ukierunkowanym krytycznie i naukowo – pojawiają się rozmaite mody.



Refleksje związane z myślą Benjamina nasunęły mi się automatycznie na marginesie lektury Orlanda Virgini Woolf. Najpierw, bo już w zetknięciu z okładką książki, pojawiła się myśl dotycząca literaturoznawczej mody: wyraźnie odcinający się od ciemnoróżowego tła biały napis – „Od lat niewydawana w Polsce najważniejsza powieść feministyczej autorki […] Orlando, genderowa powieść o dwoistości ludzkiej istoty […] jest zaliczana do klasyki literatury dwudziestego wieku” – mówi niejako sam za siebie. Rzecz jasna, kwestia pisarstwa kobiet jest niezwykle ważnym dla twórczości brytyjskiej autorki kontekstem. Orlando jest bez wątpienia wielkim traktatem na temat płci, jej uwikłań w kulturowe reguły społecznego funkcjonowania, a także wpisanej w istotę ludzką – czego dowodzili psychoanalitycy – biseksualności. Powieść – jak zauważają autorzy wydawniczej notki – od lat nie była wydawana w Polsce. Można byłoby się zastanowić dlaczego nie była, skoro należy „do klasyki dwudziestego wieku”. Nieco przekornie zapytam jednak o co innego: dlaczego właśnie teraz jest wydawana? Oczywiście, chwalebnym zamierzeniem jest wznawianie dzieł wybitnych i zasługujących ze wszech miar na zainteresowanie, ale odpowiedź na postawione przeze mnie pytanie ma jednak swój wymiar ściśle pragmatyczny. Chodzi oczywiście o modę na gender studies. Nie trzeba być wcale fanem Kazimiery Szczuki, by zorientować się, że refleksja nad płcią w jej wymiarze kulturowym jest obecnie bardzo popularnym nurtem w krytyce i literaturoznawstwie. A dla tych, którzy tą dziedziną (albo kwestiami niejako pokrewnymi, np. teoriami queer) się zajmują, Orlando stanowi prawdziwą gratkę. Historia młodego szlachcica z czasów królowej Elżbiety, którego płeć ulega w pewnej chwili zmianie, ale nigdy nie stabilizuje się do końca jako jednoznacznie kobieca, jest bogata w odnośniki pozwalające na snucie genderowych refleksji (w pewien sposób sama taką refleksją będąc).



Nie umniejszając w żaden sposób roli gender studies ani krytyki feministycznej, pozwolę sobie jednak na pójście nieco na przekór modzie. Skłania mnie do tego ów niepokojący szyld „feministycznej pisarki” ciążący nad Virginią Woolf, która co prawda przywiązywała wielką wagę do spraw pisarstwa kobiet (Własny pokój jest na to wybitnym przykładem), ale w swojej twórczości wyszła, jak sądzę, daleko poza ramy – nawet szeroko rozumianego – feminizmu. Pewną pomocą jest przy tym dla mnie cytowana wyżej myśl Waltera Benjamina.



Jeśli autor Pasaży ma rację, tęsknota za czasami, w których „uczyliśmy się chodzić” (czyli czytać) nie może być zaspokojona. Sądzę jednak, że czasem – być może bardzo rzadko – udaje się coś z aury momentów stawiania pierwszych, zapewne nieporadnych, kroków uchwycić. Orlando jest jedną z powieści, dzięki którym to sięgnięcie w zmitologizowaną przez Benjamina przeszłość umożliwiają, choć nie w sensie dosłownym, oczywiście. Książka Virginii Woolf każe mi się zatrzymać i zacząć uczyć się na nowo radości czytania. Dlaczego? Odpowiedź jest banalnie prosta: Orlando to rzecz napisana znakomicie, jedyna w swoim rodzaju nie tylko pod względem tematu, ale i wartości stricte artystycznych.



O samej narracji – niezwykle interesującej, ustanawiającej rzadko spotykany dystans między autorem (autorką) a bohaterem (bohaterką) z jednej a czytelnikiem (czytelniczką) z drugiej strony – można byłoby napisać długi traktat teoretyczny, nie wspominając już o kwestiach takich jak poetyckie walory stylu czy umiejętność snucia przez Woolf najbardziej esencjonalnych dla większości twórców refleksji dotyczących natury samego pisarstwa tonem wdzięcznym, nacechowanym ironią i świeżością (określenie dość paradoksalne w stosunku do książki napisanej w 1928 r.). Płynności narracji nie należy, oczywiście, w tym wypadku zbytnio ufać: biografia Orlanda (Orlandy) składa się tak naprawdę ze starannie nakreślonych miniaturowych obrazków, umieszczenie których w kontekście długiego trwania historii i literatury daje dopiero wrażenie większej całości. W jednym z tych „fragmentów” bohater(ka) będzie młodym szlachcicem zanurzającym twarz w nie zmienianych przez miesiąc sukniach królowej Elżbiety, w innym – damą przyjmującą w swym domu największe sławy brytyjskiej literatury, w jeszcze innym – pędzącą automobilem ulicami Londynu istotą poszukującą własnej tożsamości. W każdym wypadku zaś cały świat przedstawiony objawiać się będzie jako holistyczny obrazek: natura przybierać będzie właściwości, za jakie ceniono ją w danej epoce (np. mgliste, deszczowe krajobrazy ukochane przez romantyków), w której przejawiać się będzie charakterystyczny dla niej duch, z którym kolei zmierzyć się przyjdzie (w konsekwencji: zaakceptować lub zakwestionować) Orlandowi (Orlandzie). W tej powieści każde niemal zdanie niesie potencjał, który w każdej chwili uczynić je może centrum refleksji natury estetycznej, filozoficznej, egzystencjalnej czy artystycznej. Jedno z nich wydaje mi się szczególnie odpowiednim podsumowaniem wrażenia, jakie dawać może kontakt z książką Virginii Woolf: „Tak więc siedział Orlando i czytał – człowiek nagi”…



Nie zdradzając nic z najbardziej smakowitych fragmentów powieści, na zakończenie przytoczę jeszcze jedną myśl Benjamina – znowu trafną, moim zdaniem, w odniesieniu do wpływu, jaki mieć może Orlando na czytelnika: „Dziecko niewymownie przejmuje się akcją i słowami, które padają, a kiedy wstaje, jest od stóp do głów ośnieżone tym, co przeczytało”. Jak się okazuje, wypowiedź mężczyzny oddać może to niezwykłe, racjonalnie trudne do wyjaśnienia – nie tylko intelektualne, emocjonalne, ale i wręcz zmysłowe – wrażenie „ośnieżenia”, jakiego doznaje się w kontakcie z prozą „feministycznej” pisarki.

Kup książkę Orlando

Sprawdzam ceny dla ciebie ...

Zobacz także

Zobacz opinie o książce Orlando
Książka
Orlando
Virginia Woolf
Inne książki autora
Własny pokój
Virginia Woolf0
Okładka ksiązki - Własny pokój

Jedno z najważniejszych pism publicystycznych Virginii Woolf. "Własny pokój" (1929) to klarowna i atrakcyjnie przedstawiona analiza historycznych, społecznych...

Nawiedzony dom. Opowiadania zebrane
Virginia Woolf0
Okładka ksiązki - Nawiedzony dom. Opowiadania zebrane

Dorobek nowelistyczny Virginii Woolf jest znaczny i znaczący, wciąż jednak pozostaje w cieniu jej powieści. Woolf za życia wydała tylko jeden tom opowiadań;...

Zobacz wszystkie książki tego autora
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Zły Samarytanin
Jarosław Dobrowolski ;
Zły Samarytanin
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Kobiety naukowców
Aleksandra Glapa-Nowak
Kobiety naukowców
Pokaż wszystkie recenzje
Reklamy