Kiedy satyryk pracuje na poważnie – mogą powstawać teksty humorystyczne bądź też drapieżne agitki. Kiedy jednak tenże satyryk zaczyna się bawić, powstają dzieła niebanalne. A co, jeśli bawić się zacznie dwóch mistrzów satyry? Wtedy powstaje książka „W oparach absurdu”. Wznowiona przez Iskry po pół wieku pozycja dotąd rzadko spotykana nawet w antykwariatach może zacząć cieszyć kolejne pokolenia wielbicieli twórczości humorystycznej. Kogo bawią skecze kabaretów Łowcy.B czy Mumio, ten po książkę Tuwima i Słonimskiego sięgnąć musi, by poznać humor absurdalny najlepszego gatunku. Kto w pomysłach tych formacji nie gustuje, tym bardziej musi zapoznać się z genialnymi literackimi zabawami skamandrytów.
Niełatwo scharakteryzować w krótkim opisie wszystkie zasady rządzące dowcipem dwóch przyjaciół, dowcipem przenikającym tom „W oparach absurdu”. Niełatwo przede wszystkim dlatego, że jest to dowcip wielokierunkowy: choć króluje tu absurd, są i elementy abstrakcji, i dziecięcej zabawy, i nawet kabaretowe gagi, choć rodowód tych ostatnich musiał zostać ukryty i wtopiony w prasowe artykuły. Na tom „W oparach absurdu” składa się bowiem siedem primaaprilisowych numerów „pism” (dodatki do „Kuriera Polskiego”, „Przegląd Przedwieczorny”, „Nowe Wiadomości Literackie”) wydawanych w latach dwudziestych ubiegłego wieku (plus jedna pozycja z roku 1936). Poza tym wiersze z dwóch manifestacji literackich i – kalendarzyk encyklopedyczno-informacyjny. W sumie: niewyobrażalna dawka śmiechu.
„Skonfiskowane” na potrzeby pierwszokwietniowej dziennikarskiej rozrywki tytuły gazet ożywały w dwudziestoleciu międzywojennym i iskrzyły się niewiarygodnie absurdalnymi informacjami. Tuwim i Słonimski preparowali humorystyczne recenzje, kroniki wypadków, gazetowe przewodniki, listy do redakcji, newsy a także bardziej rozbudowane wypowiedzi czy artykuły. Sięgali po rozmaite środki wyrazu, nie rezygnując nawet z form pastiszowych. Podawali informacje wyssane z palca, a do zmyślonych przekazów dołączali odpowiedni spreparowane komentarze. Bawili się Tuwim i Słonimski gatunkami, stylami, formą i treścią. Mało tego – w teksty, które same z siebie są już literackim żartem, wplatali autorzy jeszcze dodatkowo dowcipy, konstruując drugą płaszczyznę humoru. Działa to w prosty sposób: wysokie stężenie humoru utrzymuje teksty z „W oparach absurdu” na stałym komizmotwórczym poziomie, nadprogramowe kawały przykuwają natomiast uwagę odbiorców, przypominają o przesłaniu tomu i rozśmieszają. Rozśmieszają także i dziś, po wielu latach, bo dziwnym zbiegiem okoliczności niepoważne zabawy skamandrytów nie przeniknęły do języka codziennego i nie zdołały się jeszcze odbiorcom znudzić.
Trzeba wspomnieć o jeszcze jednym – drobnych ogłoszeniach i reklamach – to prawdziwe perełki humoru, łączące absurd i pomysłowe gry językowe. W tych krótkich formach najlepiej uwidacznia się cały kunszt artystyczny Tuwima i Słonimskiego. Ci dwaj autorzy wykazali się nieprzeciętnym darem obserwacji – ich zbiory drobnych ogłoszeń czasem są satyrycznym komentarzem do codzienności („Jem marchewkę! Nareszcie ktoś zje to, co się ciągle wyrzuca do zlewu” brzmi ogłoszenie dla restauratorów). Obok parodiowania zwykłych ogłoszeń („jąkam się codziennie od 8-12 i od 4-6 w. w piątki i wtorki dla pań”), wśród żartów znajdują się i zupełnie absurdalne teksty, jak „potrzebuję wyjść” czy „mam zapalenie kanału moczowego” – wieści o stanie zdrowia bądź chwilowych zachciankach przenikają do primaaprilisowych wydań gazet-zabaw, stanowią przez zaskakującą w nowym kontekście wymowę źródło humoru.
Co jest siłą tej książki? Rozrywkowe pomysły satyryków (w końcu Tuwim i Słonimski to najbardziej twórczy humoryści w Skamandrze), ale podstawą przyjemności lekturowej jest w tomie „W oparach absurdu” coś innego. Autorzy nie ukrywają, że świetnie się bawią przy wymyślaniu wszystkich gazetowych bredni. Wcielają się w profesjonalnych żurnalistów, krytyków i zwykłych czytelników, wyszukują nowe nonsensy, sprawiając tym sobie niekłamaną radość. Taki sposób tworzenia przekuwa się na prawdziwą lekkość nietypowego tomiku i sprawia, że „W oparach absurdu” mimo swojej klasyczności jest książką wciąż żywą i barwną, w dalszym ciągu cieszy i nie pozwala o sobie zapomnieć.
Jest tu wszystko, co przyciągnie zwykłego czytelnika, a satyryków-profesjonalistów podszkoli w fachu: komizmotwórcze wyzyskiwanie form niesatyrycznych, gra gatunkami, dowcipy w dobrym stylu i niewymuszony śmiech. Radość tworzenia Tuwima i Słonimskiego przekłada się na radość czytania – jako wielbicielka satyry mogę powiedzieć tylko: chwała Iskrom, że przypominają pozycje spod znaku lekkiej muzy.
Grześ ciągle kłamie, Michały tańcują, Zosia wszystko robi sama, a Słoń Trąbalski ma wszystko słoniowe - oprócz pamięci... W świecie bajek Juliana Tuwima...
Przepiękna opowieść autorstwa Jana Brzechwy, pełna magii i zaczarowanych postaci. Pewnej nocy ze sklepu Magika Mechanika ucieka tajemniczy jeż, zaklęty...